Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Magia

-(MrD)- Witam wszystkich w kolejnym odcinku Killing Game! Zanim przejdziemy do zawodników, mam kilka spraw do załatwienia.

-(Morfeusz)- To już się nudne robi!

-(MrD)- Dlatego momenty widowni ograniczam do minimum. Poza tym dziś nie dwie, ale aż trzy sprawy. Więc na początek leci suchar. Dlaczego bogacz nie ma przyjaciół?

-(FunPolishFox)- Dlaczego?

-(MrD)- Bo przyjaciół poznaje się w biedzie! Dziękuję, jesteście wspaniali!

-(Trollender)- A JAKĄ MASZ DRUGĄ SPRAWĘ?

-(MrD)- Ech... niestety pora już na wywiad, więc proszę czytających o zadawianie pytań na wywiad. Może nie za dużo... i patrzcie czy ktoś przed wami już nie zadał tego samego pytania.

-(Nurse Ann)- Czyli znowu będziesz pytał się widowni i zawodników o to co trapi innych oglądających?

-(MrD)- Coś w tym stylu. No i w końcu trzecia na dziś sprawa.

W tym momencie na sali zgasło światło. Bo chwili zapalił się jeden z reflektorów nad sceną, skierowany na mą osobę.

-(MrD)- Dnia 12 października 2018 roku zmarł Stan "The Man" Lee. Człowiek który był dla mnie wzorem, którego twory natchnęły mnie do tworzenia. Gdyby nie ten dziarski staruszek nigdy nie powstałaby część moich postaci, ani wymyślonych przeze mnie na przestrzeni lat miejsc. Jego dzieła umilały mi dzieciństwo, zawsze wyszukiwałem Stana w każdym filmie nakręconym z użyciem postaci Marvel Studios. Jego śmieć jest wielką stratą dla świata - zamilkłem na chwilę - Ale jesteśmy obecnie w świecie fikcji, tu wszytko jest możliwe, tak więc proszę państwa przed wami Stan Lee!

Nagle uruchomił się kolejny reflektor skierowany na lewy bok sceny. W jego światło wszedł uśmiechnięty staruszek w charakterystycznych okularach.

-(Stan Lee)- Excelsior! - powiedział człowiek legenda zmierzając żwawym krokiem w stronę środka sceny. Reflektor śledził jego ruch.

-(MrD)- Jeśli ktoś zasłużył na miejsce VIP na widowni mojego show, jest nim właśnie ten człowiek. Poza tym, zapowiadam już rozdział nawiązujący do twórczości tego oto człowieka, ikony Marvel Studios. Stan powiesz kilka słów?

-(Stan Lee)- Cieszy mnie, że moi fani o mnie nie zapominają. To wiele dla mnie znaczy. Kocham moich wszytkich fanów, dziękuję wam. Excelsior! - po tym Stan ruszył w kierunku sektora VIP.

-(MrD)- A teraz zapraszam do naszych zawodników! - po moich słowach kurtyna się zasłoniła, by po chwili się odsłonić pokazując uruchamiający się ekran.

¤¤¤

Dwie grupy wyszły ze swoich tuneli po drugiej stronie. Jedna była nadpalona, osmalona i dymiąca, a druga pocięta, krwawiąca i poszarpana.

- Ktoś zginął? - zapytał Ben.

- U nas nie - odrzekł Dark - ale ubyło sporo HP. Grace możesz nas uleczyć?

- Mogę, tylko powoli zaczyna brakować mi many...

Nagle całą drużyna nerdów dostała powiadomienie:

Twój towarzysz jest w potrzebie. Prześlij mu krew lub manę używając transwuzji.

- Co dostaliście? - zapytał Masky.

- Transwuzje... - powiedział Dark przesyłając Grace część many. Ta zaczęła leczyć drugą grupę.

- Teraz na przód - powiedział Jack, kiedy wszyscy odzyskali życie.

- W drogę! - powiedział Ben i ruszyli.

¤¤¤

Sojusz Najlepszych miał sytuajce z pozoru kryzysową, gdyż przyszło im walczyć z magicznym gnomem lvl. 20.

Z pozoru, gdyż udało im się przepracować taktykę gnoma i wiedzieli gdzie pojawi się po teleportacji albo jakiego zaklęcia ma zamiar użyć.

Marksmania wystrzeliła nabój, który trafił gnoma w samą głowę, kiedy ten się pojawił i zabrała mu resztkę życia.

- Wkurzają mnie już te stwory. Cały ten świat jest pełen dziwnych wynaturzeń - skomentował Harry.

- Tak są prawa tej gry - odpowiedziała Marksmania, podchodząc do martwego stworka.

- Ma to to przynajmniej coś ciekawego?

- Poczekaj - powiedziała Marksmania i zaczęła przeglądać jego ekwipunek. Po chwili znalazła coś interesującego - Ma kilka zwykłych przedmiotów, ale jest tu coś jeszcze. Zwój ulepszenia, wielokrotnego użytku. Pozwala postaci niemagicznej na losowe ulepszenie broni dowolnym zaklęciem kosztem many.

- Czyli możesz mi to ulepszyć? - zapytał podając jej swój sztylet.

- Daj mi chwilkę - powiedział dziewczyna biorąc ową broń. Po chwili ulepszyła broń swoją i Kanibala - Masz - oddała mu.

- Sztylet ognia, +15% szans na podpalenie przeciwnika po ataku. A ty co masz?

- Skałkowy pistolet odrzucenia. Dodaje +5% do siły ataku i ma 30% szans na odepchnięcie przeciwnka na 10 m, 50% na 5 m, 80% 3 m i 100% na 1 metr.

- Czyli mniejsza szansa na atak wręcz. Plus dla ciebie.

- To idziemy? Jeszcze musimy przejść przez pasmo górskie.

- Ta, nie ma co tu tak stać - powiedział i ruszyli.

¤¤¤

Sojusz Muzycznego Zabójstwa stał pod wielką skała na której stał stary zamek. Po chwili drzwi zamku się otworzyły i wyszedł z nich stary czarodziej z długą siwą brodą i w szarych szatach. Poszedł on kilka kroków w przód i stanął na skraju dwumetrowej, pionowej skarpy, pod którą stały Amy i Kate.

- Witajcie. Oczekiwałem was.

- C-co? Ale skąd pan wiedział, że tu zmierzamy? - zapytała Amy.

- Wyczytałem to z gwiazd. Poza tym wczoraj pod wieczór wypatrzyłem was przez teleskop.

- Przez telesko... ej zaraz, przecież pod wieczór myłyśmy się w rzece! Podglądałeś nas! - wykrzykneła Kate, wskazując na niego palcem.

- Ebebhem... To nonsens - powiedział czarodziej czerwieniąc się - Chodźcie, wiem, że macie do mnie sprawę.

Amy i Kate obeszły skarpę i podeszły do czarodzieja.

- Więc potrzebujemy... - zaczęła Amy, jednak ten przerwał jej gestem dłoni.

- Nie rozmawiajmy na zewnątrz. Wiedźmy do środka - zaproponował wskazując na otwarte drzwi.

- No... dobrze - zgodziła się Amy i pchneła zdenerwowaną Kate w stronę drzwi. Ruszyli tam całą trójką, kiedy zza pleców dobiegł ich szum i gwar.

Odwrócili się i zobaczyli uzbrojony tłum biegnący w stronę zamku.

- O kur... - zaczęła Kate, wyciągając sztylet, podobnie Amy, jednak przerwał im czarodziej.

- Ja się tym zajmę, wy się cofnijcie - powiedział i stanął na szczycie skarpy, tam gdzie wcześniej.

Obie bohaterki obserwowały jak tłum zbliża się nieubłaganie do zamku, byli już praktycznie pod sakrpą i wtedy...

- Wololo! - powiedział czarodziej machający rękami w górę i w dół.

Momentalnie wszyscy wrogowie stojący pod skałą się zatrzyamli, a ci biegnący za nimi wpadli na nich i wszyscy się wyjebali.

- Wololo - powtórzył czarodziej machając rękami w górę i w dół.

Wszycy będący pod nim wrogowie błyskawicznie zerwali się z miejsca i zwrócili przeciwko swoim.

- Chodźmy już, ci ludzie zostali nawróceni - powiedział czarodziej i zaprowadził skołowane bohaterki do zamku.

¤¤¤

Drużyna Błazeńskiej Parady stała na placyku w jakimś mieście. W sumie to stał tylko ich wóz obok podwyższenia na którym stało kolorowe pudełko, wokół którego zbierali się ludzie.

Po chwili pudełko eksplodowało kolorowym dymem i pojaiwli się Candy Pop i Candy Cane biegajacy po podwyższeniu na dużych piłkach i żonglujący mniejszymi. Ludzie zaczęli bić brawo i rzucać do otwartego pudełka sztuki złota.

Wtedy rodzeństwo błaznów zmieniło taktykę, piłki poleciały do ich wozu, a Cane stanęła przed bratem trzymając ręce za plecami. Po chwili wyciągnęła zza nich placek, który pokazała Popowi. Ten go powąchał, a po chwili Cane wbiła mu go w twarz, wywołując aplauz tłumu i zwiększoną ilość sztuk złota wpadającą do skrzynki.

- No dobra, koniec tego przedstawiania! - dało się usłyszeć z poza tłumu. Ludzie szybko się rozstąpili, by zrobić przejście dla idący w stronę "sceny" łysych mięśniaków w specjapnie za dużych ubraniach - Teraz słuchajcie, błazny do jest nasz teren i jak chcecie tu paradować, trzeba za to zapłacić - powiedział najmocniej umięśniony i najniższy z całej grupy łysol.

Rodzeństwo Candy spojrzało po sobie, po czym kiwneło głowami. Pop zaczął szukać kieszeni w swoim stroju, a Cane ruszyła w stronę krawędzi sceny, przy której stał umięśniony, łysy karzeł. Miała ręce za plecami, kołysała biodrami i mocno pracowała nogami, czym ściągnęła na siebie wzrok bandy i reszty widowni.

- Słuchaj niunia, jeśli chesz spróbować mnie przekupić takim numerem, to lepiej zetrzyj ten durny makijaż - powedział łysy, starając się nieudolnie ukryć wybrzuszenie na spodniach w miejscu krocza.

Cane jednak na spokojnie podeszła do niego i... wyjęła zza pleców wielki błazeński młot, którym się zamachneła i wbiła knypka w ziemię po samą brodę, przy tym podskakjąc kiedy młot leciał w dół.

Widownia zaczęła bić brawo, kiedy Cane spojrzała na resztę osiłków. Coś w jej oczach kazało im uciekać i tak też zrobili, na co owacje wzrosły i zaczęło lecieć jeszcze więcej złota.

Candy i Pop się ukłonili i wrócili do występu.

¤¤¤

Matrix właśnie wychodziła ze skelpu w którym kupiła trochę łakoci, za zhakowane pieniądze. Jednym co hakowała jak na razie były właśnie pieniądze i przywracanie życia, bo nie chciała sobie psuć wrażeń z gry, a innych postaci nie było w pobliżu, więc nie miała jak im poprzeskadzać.

Dziewczynka zamyśliła się i wpadła na jakiegoś dziwne pana.

- Uważaj jak chodzisz dziecko - powiedział ów pan z... głową karalucha - Um... nie widziałaś może wielkiego niebieskiego gluta, albo człowieka ryby?

- Em... nie.

- A niech to, gdzie oni są? Ogniwo! B.O.B! - zaczął wołać człowiek Karaluch odchodząc z tamtego miejsca.

- Hm... tu serio doszło do zderzenia światów - skomentowała Ally ruszając w dalszą drogę. Za miastem będzie mogła wrócić do poruszania się na latającej desce.

¤¤¤

Fox właśnie zjeżdżała na grzbiecie Płotki ze wzgórza w dość... nie konwencjonalny sposób. Otóż jej koń miał pozycje jak siedzący pies, a jedyne czym spotykał wzgórza jest jej ogon, bo nogi trzymał w powietrzu.

W końcu "dojechali" onia na sam dół, gdzie Płotka wróciła do normalnej pozycji.

- Jacie, co jest z Tobą? Wcześniej zachowywałaś się normalnie. To pewnie wina tego prowadzącego.

- Ja nic nie zrobiłem - powiedziałem pojawiając się koło Pecha na koniu.

- Więc co tu się dzieje?

- Sama sobie zgotowałaś ten los. Gra reaguje na wymawiane słowa i nadawane imiona. Spójrz na to - przed nami pojawił się ekran na którym pokazano okrzyk Dark'a i śmierć całej grupy.

Fox zaczęła się śmiać i spadła z konia.

- Wszytko okej?

- T-tak, p-po prostu ten debil mówił, że jak obaj mamy zginąć, to ja odpadnę piersza.

- Kiedy on to powiedział?

- Jak podsłuchiwałam co jego drużyna mówi o świecie gier na początku tego całego show. Ale... to z tym koniem nic nie dam już rady zrobić?

- Jest pewien sposób. Powiem ci za 10 sztuk złota.

- Niech będzie...

- No i fajnie - powiedziałem i pobrałem jej 10 sztuk złota z e-konta - Musisz znaleść name taga i nazwać go w kowadle, wtedy uzywasz go na koniu i zmieniasz mu imie.

- Aha.

- To powodzenia - powiedziałem i zniknąłem.

¤¤¤

Sonic.exe patrzył na dzikiego chomika ze skrzydłami czarnego smoka, który latał sobie wokół kanapki, która stała na pieńku.

Był głodny i chciał zjeść kanapkę, ale nie wiedział o co może chodzić z tym chomikiem.

W końcu zrobił krok do przodu... i nic. Zadowolony ruszył w stronę pieńka, ale kiedy już miał siagnąć po kanapkę, zleciał na nią chomik.

- Spadaj Słonik - powiedziała chomiczka i wepchneła całą kanapkę, która była większa od niej do ust, a konkretniej do policzków i spierdoliła z tamtąd zostawiając skołowanego jeża.

- Teraz już wiem jak czują się ludzie, których sprowadzam do mojego wymiaru. Kurwa czy ja jestem serio, aż tak zły?

¤¤¤

Sojusz Trzech drużyn doszedł do końca tunelu i trafił na...

- To jest labirynt - powiedział Jack - Moja orientacja zaczęła się przez to nieco gubić.

- No to pięknie. Teraz najważniejsze, to się nie rodzielać. Wejdziemy tam razem i razem wyjdziemy. Zgoda? - zapytał Ben.

- Zgoda! - odpowiedzieli wszyscy i weszli do labiryntu.

Jednak kiedy to nastąpiło, z ziemi wystrzeliły ściany, które podzieliły wszytkie drużyny na jednoosobowe odziały.

- Kurcze!

- Co jest grane?!

- Co teraz?

- Jeff, gdziej jesteś?

- Nigdzie!

- Wszyscy spokój! - krzyknął Ben - Plan poszedł się jebać, więc po prostu szukajmy wyjścia.

- Spoko - powiedział Silver.

- To ty się znasz - powiedziała Kate.

- Grałem z Tobą i wiem co potrafisz - przyznał Jeff.

- Jeff, czyli jednak tu jesteś? - zapytała Nina.

- Nie!

- Szkoda..

- W drogę! - powiedział Ben nie chcąc ich słychać i wszyscy się rozbiegli po labiryncie.

¤¤¤

Kreator i Martyna siedzą na kominie...

Serio, obecnie siedzą na wielkim kamiennym kominie wystającym z kamiennego pieca, gdzie za wazonem z wydrążonego drzewa chowają się przed olbrzymem.

- Yakyu, mam plan - powiedział Kreator.

- Jaki?

- Ty go odciąniesz, a ja zawieje.

- Co?! Nie możesz mnie tu zostawić.

- Masz racje. Potrzymaj - powiedział i dał jej sporą szmatę.

- Po co mi to?

- Zobaczysz. Biegiem - opowiedział Kreator, który ruszył szybko wzdłuż komina.

Martyna pobiegła za nim, jednak kiedy się z nim zrównała, ten zepchnął ją na środek gigantycznego pokoju. Szmata zadziałała jak spadochron, więc Yakyu zaczęła powoli opadać w dół.

Zauważył ją olbrzym i ruszył w jej stronę, ale poślizgnął się na rozlanym napoju i poleciał na ziemie, po drodze waląc głową w naostrzony róg kamiennego stółu, przez co mu się zmarło.

Kreator stał i patrzył na to zastanawiając się czy życie robi sobie z niego żarty. Po chwili wykorzystując moce hakerskie tepnoł się na ciało olbrzyma i zaczął zbierać lut, a Yakyu ruszyła zadowolona w jego stronę.

¤¤

- I na tym kończymy dzisiejszy odcinek. Zobaczyliśmy wyjście z tunelu i wejście do labiryntu, kilka wynaturzeń z tej gry i pokaz magii w wykonaniu wielkiego czarodzieja. A co będzie dalej? Czego dowiedzą się Amy i Kate? Czy Sonic w końcu coś zje? Tego dowiecie się oglądając Projekt! Killing!! Game!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro