45
Kilka dni później...
- Lena -
Wróciłam do pracy, ponieważ miałam dość siedzenia w domu i zastanawiania się nad swoim losem. Tutaj przynajmniej nie myślałam o sobie, a o zdrowiu innych pacjentów. Założyłam na siebie fartuch lekarski i związałam włosy w kucyka. Pięć minut później weszła do mnie jedna z asystentek i położyła na moje biurko karty dzisiejszych pacjentów.
- Joan? - zatrzymałam ją, na co spojrzała na mnie. - Mogłabyś zrobić mi kawę, ponieważ ja już nie zdążę? - poprosiłam ją.
- Jasne, za chwilkę przyniosę. - uśmiechnęła się.
- Dzięki. - mrugnęłam i zaczęłam powoli przygotowywać się do pracy.
Przejrzałam wszystkie karty, a moją uwagę przykuła jedna z nich, na której widniał napis Maria Leah Watts. Te nazwisko było mi bardzo dobrze znane, otóż była to karta mojej matki. Zebrał się we mnie smutek, ale za razem i wściekłość. Nie odzywała się do mnie przez okropnie długi czas, a mi żyło się wspaniale nie musząc wysłuchiwać jej narzekań.
Po dziesięciu minutach przyjęłam pierwszego pacjenta, którym okazał być się starszy pan. Skończyły mu się leki, więc przebadałam go ponownie i wypisałam nową receptę. Podziękował mi bardzo i opuścił pomieszczenie. Kiedy krzyknęłam "następny" do środka wkroczyła moja matka. Moja pierdolona matka.
Jak zwykle miała na sobie sukienkę, płaszcz i wysokie szpilki. Jej rude włosy były spięte w ciasnym koku, z którego nie wystawał ani jeden włosek, a grzywka opadała na lewy bok. Uśmiechnęła się do mnie, podchodząc do mojego biurka z gracją. Stanęła na przeciwko mnie, co uczyniłam również ja.
- Witaj, kochanie. Nie przywitasz się z mamą? - uśmiechnęła się, ukazując na swojej twarzy delikatne zmarszczki świadczące o jej wieku.
- Nie, czego chcesz? - założyłam ramiona na klatce piersiowej.
- Bądź grzeczna. O co tobie chodzi? - uniosła brew.
- O to, że przez tyle miałaś mnie w głębokim poważaniu. - warknęłam. - Daj spokój i nie udawaj troskliwej mamusi. - prychnęłam.
- Uspokój się, Lena. - podeszła bliżej mnie i chciała dotknąć mojego ramienia, lecz się cofnęłam. - Usłyszałam wraz z twoim ojcem od jednego z naszych przyjaciół z Londynu, że prowadzasz się od dłuższego czasu z jakimś mężczyzną.
- Dobrze usłyszeliście. To mój mężczyzna, a wam nic do tego. - uśmiechnęłam się sztucznie. - Nie zamierzam go wam przestawiać, a zwłaszcza tobie. Myślisz, że jestem aż tak głupia? - spojrzałam na nią pytająco.
- Chciałabym tylko sprawdzić z kim jesteś i czy jest dla ciebie odpowiedni. - wzruszyła ramionami, wciąż uśmiechając się głupio.
- Tak, już ja znam twoje sprawdzanie. - zaśmiałam się sakrastycznie. - Przyszłaś tutaj się zbadać czy zniszczyć mi dzień? Jeżeli to drugie, to żegnam cię.
Kobieta westchęła i wyciągnęła z torebki mały kartonik, który położyła na moim biurku. Spojrzałam na niego, a widniało tam jej imię oraz nazwisko z numerem telefonu pod spodem. To jest naprawdę zbędne, ponieważ nie skorzystam z tego. Oczywiście kiedyś próbowałam się z nią kontaktować na ten sam numer, ale mówiła, że nie ma czasu albo w ogóle nie odbierała. Nie rozumiem po co jej to wszystko teraz.
Po chwili wyszła, a ja opadłam na fotel patrząc pusto w drzwi. Potrząsnęłam głową i zaczęłam przyjmować kolejnych pacjentów, aby nie opóźniać pracy. I tak minął cały mój dzień.
****
Siedziałam po godzinach w swoim gabinecie, obracając w palcach mały kartonik od mamy. Była godzina dwudziesta, a ja powiedziałam wszystkim, że pozamykam. Zastanawiało mnie tylko czego ona tak naprawdę chce, bo ona nigdy nie przychodziła bezinteresownie.
Z rozmyśleń wyrwal mnie mój telefon, który dzwonił już chyba tysięczny raz. Wiedząc, że to Harry wzięłam go i odebrałam.
- Tak? - zapytałam zmęczonym głosem.
- Lena, gdzie jesteś? - zapytał dziwnie spokojnym, lecz zmartwionym głosem.
- W pracy. Przepraszam, że nie zadzwoniłam. - westchnęłam ciężko.
- Coś się stało? - zapytał. - Słyszę w twoim głosie jakiś smutek. - dodał.
- To nie jest rozmowa na telefon, Harry. - odpowiedziałam, przecierając swoją twarz dłonią.
- Przyjadę zaraz po ciebie. - szepnął i się rozłączył.
Zabrałam swoje rzeczy z biurka i wsadziłam je do torebki. Ściągnęłam z siebie fartuch i założyłam płaszcz oraz buty. Chwyciłam torbę z biurka i opuściłam gabinet, po czym zamknęłam go na klucz. Upewniłam się, że wszystkie pomieszczenia w przychodni są zamknięte i wyszłam.
Zauważyłam, że Harry podjechał właśnie swoim samochodem i cierpliwie czekał aż do niego przyjdę. Powoli zeszłam ze schodów i udałam się w jego stronę. Weszłam do auta i pocałowałam szybko jego policzek na powitanie.
- Co się dzieje, Lena? - chwycił moją dłoń i splótł nasze palce, dodając mi tym otuchy.
- Nie zgadniesz co się stało. - powiedziałam cicho, patrząc przed siebie
Opowiedziałam mu całą historię z moją matką, a on się bardzo zdziwił. Mówiłam mu kiedyś, że ona w ogóle się mną nie interesuje i patrzy tylko na swój tyłek, żeby jej było wygodnie. Mój ojciec zawsze był dobrym człowiekiem, ale moja mama nim pomiatała. Stał się jakby jej niewolnikiem, który robi wszystko zgodnie z jej kaprysem. Przez to wszystko zrobił się identyczny jak ona.
Harry powiedział, abym to wszystko olała. Pocieszał mnie, a sama jego obecność dużo mi pomagała. Napomniałam także o tym, że moja mama jest dziwką i kiedyś często znajdowała sobie "młodsze zabawki". Przyłapałam ją na tym gdy miałam dwanaście lat, a mój ojciec świetnie o tym wiedział i nic nie zrobił.
- Kochanie, pamiętaj o tym, że jestem tutaj dla ciebie. Gdyby cokolwiek się działo, masz natychmiast do mnie dzwonić. - westchnął, przebiegając dłonią po swoich włosach. - Martwię się, gdy nie odbierasz. - dodał, całując wierzch mojej dłoni.
- Przepraszam, ale byłam tym wszystkim przytłoczona i musiałam to przemyśleć w spokoju. - spojrzałam na niego smutno.
- Rozumiem, nie przepraszaj. - uśmiechnął się pocieszająco. - Jakbyś jednak chciała się z nimi spotkać, to mógłbym pojechać tam z tobą, abyś nie czuła się sama.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Cieszyłam się, że był tutaj ze mną. Zawsze wiedziałam, że jest mi potrzebny.
____________________________________
/kylizzzie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro