2
- Lena -
Nazywam sięć Lena Watts i mam dwadzieścia dwa lata. Moi rodzie mieszkają w Bostonie i tak naprawdę mają mnie w głębokim poważaniu, bo przysyłają mi tylko pieniądze. Mają kilka firm, zajmujących się architekturą i z tego mają okropnie dużo pieniędzy. Wyjechałam do Londynu w wieku osiemnastu lat i od razu poszłam na studia.
Wstałam o godzinie szóstej, ponieważ o ósmej muszę być w pracy. Jestem lekarzem internistą i pracuję w tym zawodzie niecały miesiąc, bo niedawno skończyłam cykl nauki potrzebnej do wykonywanej pracy. Jackson - mój przyjaciel ze studiów pracuje w tym samym budynku, tyle, że on jest kardiologiem. Dzięki jemu obecności czuję się pewniejsza.
Po szybkim prysznicu założyłam na siebie świeżą bieliznę, czarne rurki, białą bluzkę na długie rękawy oraz kremowe szpilki. Zrobiłam makijaż, który składał się z podkładu, różu, wytuszowanych rzęs, brązowych cieni oraz czerwonej szminki. Związałam swoje długie, jasne włosy w gładkiego, wysokiego kucyka i założyłam kolczyki, które przypominały białe perły. Narzuciłam na siebie czarną marynarkę, spryskałam się perfumami i poszłam do kuchni.
Przygotowałam sobie kawę rozpuszczalną z mlekiem oraz jajecznicę z tostem. Jadłam wszystko w wolnym tempie, zerkając na zegarek, aby się nie spóźnić. Kiedy skończyłam posiłek, wrzuciłam brudne naczynia na kupę innych, równie brudnych naczyń. Zabrałam swoją torebkę z komody i wyszłam z mieszkania. Zamknęłam drzwi na klucz i wrzuciłam je do torebki. Powolnym krokiem kierowałam się do wyjścia z budynku, w którym mieszkam.
Uderzył we mnie powiew lekkiego, letniego wiatru. Cóż, mimo lata, u nas nie jest za gorąco. Trzymałam kurczowo przy swoim boku torebkę, jakby miała mi pomóc w dostarczeniu ciepła. Idąc po chodniku, słuchałam stukotu swoich szpilek. Ludzie mijali mnie, czasami szturchając mnie barkiem, ze względu na ich spóźnialstwo w pracy. Czasami nie rozumiem osób, które się notorycznie spóźniają do pracy, szkoły, czy gdzieś indziej. Po to chyba są ustalone godziny, aby wstać jakieś dwie godziny wcześniej i bez pośpiechu udać się w wyznaczone miejsce.
Trzydzieści minut później byłam na miejscu. Przywitałam się z przemiłym personelem i poszłam do swojego gabinetu. Odstawiłam swoją torebkę do jednej z szafek i ściągnęłam z siebie marynarkę, którą potem ułożyłam na oparciu mojego krzesła. Chwyciłam swój kitel i zarzuciłam go na siebie, nie męcząc się z zapinaniem go. Przypięłam jeszcze swój identyfikator z imieniem i nazwiskiem, po czym opadłam na siedzenie. Przejrzałam papiery pacjentów, których mam dzisiaj przyjąć, a przeszkodził mi w tym Jackson.
- Hej. - uśmiechnął się i podszedł bliżej, aby pocałować mój policzek.
- Hej. Co tam? - zapytałam.
- Nic ciekawego. - wzruszył ramionami. - Dzisiaj przyjmujesz pacjentów z więzienia, wiesz?
- Poważnie? - skinął. - O mój Boże. Nigdy jeszcze tego nie robiłam. - jęknęłam.
- Przyjmujesz ich tak, jak każdego innego pacjenta. Po prostu badasz ich całych.
- W porządku. - poukładałam bałagan na moim biurku. - A teraz idź do swojego gabinetu, bo dochodzi ósma.
Jackson wytknął mi język, uśmiechając się zalotnie i wyszedł. Wywróciłam oczami na jego zachowanie, bo przy każdej możliwej okazji mnie podrywał. Wiele razy mu tłumaczyłam, że nic z tego nie będzie, ponieważ jest dla mnie jak brat. Usłyszałam pukanie do drzwi i przelotnie spojrzałam na zegarek, który wskazywał ósmą dziesięć. Powiedziałam głośniejsze "proszę", a do środka wszedł strażnik więzienny z czarnowłosym mężczyzną, który miał koło czterdziestu lat. Posadził go na krześle przede mną i stanął zaraz obok drzwi wyjściowych.
- Dzień dobry. Pan Maximillian Miller? - uniosłam brwi.
- Tak. - skinął głową, uśmiechając się lekko.
- Niech pan podciągnie koszulkę do góry, bo muszę pana zbadać. W porządku?
- Oczywiście. - wymamrotał i zrobił to, o co prosiłam.
Chwyciłam stetoskop i wstałam z miejsca. Okrążyłam biurko i podeszłam do pana Miller'a. Zaczęłam badać cały jego tors, wsłuchując się dokładnie, czy nie ma żadnych zmian. Kiedy uznałam, że wystarczy, zabrałam głowicę z jego brzucha i pozwoliłam mu się ubrać.
- Wszystko jest z panem w porządku. Nie ma żadnych zmian, ani zaburzeń. Był pan szczepiony ostatnim razem sześć miesięcy temu, tak? - zapytałam, patrząc na dokumenty przede mną.
- Tak. Jeżeli pani sądzi, że trzeba zrobić to jeszcze raz, to proszę. - podciągnął rękaw.
- Nie, nie. Wszystko jest w normie. - zaśmiałam się lekko, na co mi zawtórował.
Zapisałam coś w jego papierach i schowałam je do koperty, odkładając ją na bok, aby się nie pomylić. Po kilku minutach do środka wszedł ten sam strażnik z blondwłosą kobietą. Patrzyła na mnie z wyższością, a mi zachciało się wymiotować, gdy zobaczyłam botoks wciśnięty w jej usta. Kobieta usiadła naprzeciwko mnie i oglądała swoje paznokcie.
- Pani Lilian Thompson? - spojrzałam na nią.
- A niby kto inny? Niech pani mnie bada, bo nie chce mi się tutaj siedzieć. - prychnęła. - A tak w ogóle, gdzie ta przemiła starsza pani doktor?
- Pani Nelson poszła na emeryturę, a ja jestem za nią. Miała siedemdziesiąt pięć lat, więc jej się należy. - mruknęłam zirytowana.
Wykonałam jej te same badania, mało nie wpadając twarzą w jej nadmuchane cycki. Wypisałam jej potrzebne papiery i przepisałam receptę na lek odczulający, ponieważ miała widoczne uczulenie na niektórych partiach brzucha. Podałam kartkę strażnikowi, a on pokiwał tylko głową. Odetchnęłam głośno, gdy się jej pozbyłam, ale mój spokój nie potrwał długo.
Kolejny pacjent. Do pomieszczenia wszedł wysoki, umięśniony mężczyzna z burzą loków na głowie, którego ramiona pokryte były licznymi tatuażami. Podszedł ze spuszczoną głową i usiadł na krześle, rozszerzając wygodnie nogi. Dyskretnie spojrzałam na papiery, dostrzegając, że to niejaki Harry Styles. Cholera, zbyt wiele o nim słyszałam!
- Zaraz wracam. - powiedziałam cicho, chcąc iść po Jacksona. Przy nim czułam się najbezpieczniej.
- Wróć tutaj. - usłyszałam niski, zachrypnięty głos, a po moim ciele przeszły dreszcze. Otworzyłam lekko usta, patrząc na odwróconego do mnie tyłem Styles'a. - Chyba coś powiedziałem. - warknął, a ja zadrżałam.
Posłusznie wróciłam na miejsce i zasiadłam za biurkiem. Mężczyzna uniósł głowę, a ja mogłam ujrzeć jego piekielnie przystojną twarz. Linie szczęki były mocno zarysowane, ciemne brwi łączyły się w irytacji, a malinowe usta były zaciśnięte w jedną linię.
- Dobrze, panie Styles. Muszę pana przebadać. - starałam się, aby mój głos był opanowany.
Chwyciłam stetoskop i okrążyłam biurko, wsłuchując się w stukot moich obcasów. Przełknęłam ślinę, stając obok niego, a on bez żadnego polecenia podciągnął koszulkę. Mój oddech stał się niespokojny przez to, co zobaczyłam. Jego tors był umięśniony i pokryty masą tatuaży. Drżącą dłonią przyłożyłam do niego urządzenie i zaczęłam go badać. Kiedy to zrobiłam, szybkim krokiem poszłam za biurko.
- Gdzie Nelson? - burknął, a ja spojrzałam na niego oniemiała. - Tak, do ciebie kurwa mówię.
- P-poszła na e-emeryturę. - wydukałam przestraszona.
- Zajebiście. - prychnął do siebie. - Przestań się tak telepać, bo jakoś mnie to wkurwia. - syknął, wstając z miejsca.
Posłał mi przerażający uśmiech, ukazując tym samym cholerne dołeczki i odszedł do strażnika. Ten go chwycił i wyprowadził za drzwi. Wypuściłam głośno powietrze i chwyciłam jakieś papiery, aby się nimi powachlować.
Przeżyłam właśnie spotkanie z zabójcą.
****
Mieliśmy z Jackson'em półgodzinną przerwę. Piłam kawę, opowiadając przyjacielowi o tym, kogo musiałam badać i co się wydarzyło. Kiedy usłyszał nazwisko zabójcy, wypluł kawę, zwracając uwagę naszych innych znajomych z pracy.
- Jezu, on naprawdę jest psychiczny. - powiedział przestraszony.
- Wiem.
- Podobno niedługo ma wyjść z więzienia.
- Matko Boska, trzeba zbudować sobie wieżę obronną. - jęknęłam, biorąc duży łyk kawy. - Jeszcze mówił o pani Nelson jak o koleżance! - dodałam oburzona.
- To ty nie słyszałaś? - krzyknął szeptem. Pokręciłam przecząco głową. - Nie wiem czy to prawda, ale niby ją uderzył, bo nie mogła trafić igłą w odpowiednie miejsce.
- Jackson. - chwyciłam go za łokieć. - Ja chyba zacznę chodzić do kościoła.
_______________________________________________
/kylizzzie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro