Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zaśnij - vol.2

Ściszcie odrobinę piosenkę ;)

-----------------------------------------------------

- Hej!  - wykrzyknął w jej kierunku. - Co ty wyprawiasz?

  Kiedy zobaczył, jak szybko, a zarazem sprawnie wspinała się po konarach dębu, prawie stracił równowagę. Był w szoku. Stał jak wryty - dosłownie wbiło go w ziemię.

  Dziewczyna odpowiedziała mu ciszą. Spuścił wzrok na swoje czarne martensy, które zostały przez niego założone dokładnie dzisiaj rano. Koło nich zauważył dwa długie źdźbła trawy. Uklęknął na jedno kolano, po czym jednym sprawnym ruchem dłoni wyrwał je z lekko wilgotnej gleby. 

  Zaczął nerwowo obracać źdźbła trawy w swoich lekko zimnych dłoniach.

- Ja... Pomyślałem... - nie mógł normalnie skleić zdania. - że raczej usiądziemy -  dokończył i zatrzymał niechciany potok słów lekkim przygryzieniem czubka języka  - Pod drzewem, wiesz, że mam lęk... - nie dane było mu skończyć.

  Poczuł się słabo. Wyczuł coś na kształt ręki, która chciała mu wyrwać serce. Tylko to uchwycił w tej ciemnej, dymnej otchłani. Wpierw ujrzał gęstą ciecz, ale potem zdał sobie z czegoś sprawę -  to krew kapała z jego wszystkich narządów - czuł, jak ulatuje z niego życie. Oczy wytrzeszczył w przerażeniu, ale to tylko pogorszyło sytuację, w której się znalazł. Wszystko zaczęło go boleć. Szum wdarł się w jego uszy, a następnie usłyszał mnóstwo małych skrzydeł robaków, które chciały dorwać się do jego krwi. Przeraźliwie krzyknął, co brzmiało jak nieludzkie głosy. Chmura przypominająca zlot rodziny szarańczy chciała go obezwładnić.

  Przyłożył prawą rękę do wilgotnego gruntu pod drzewem, a drugą złapał się za brzuch, jakby był blisko wymiotowania. Bał się, że spadnie.

Przez myśl przeszło mu wyrzucenie z siebie wszystkich organów. Kiedy głowa zaczęła go boleć, wrzasnął i znowu przestał cokolwiek słyszeć. Jedynie kontakt z drugim człowiekiem, był w stanie przywrócić go do rzeczywistości.

  Następnie jego serce zdawało się przemieniać w wielki sopel lodu. Bardziej niż kiedykolwiek zrozumiał, że najprawdopodobniej umiera. Widocznie nie jest mu dane być jednym z tych, którzy mogą być świadkami kolejnych wydarzeń na tej planecie. Przycisnął mocno dłonie po obu stronach uszu  i zamknął powieki. Tak go ściskało od środka, że do jego oczu napłynęły łzy.

Jego umysł został zalany falą goryczy i niechcianymi obrazami. Retrospekcjami...

  Był w tak okropnym, a zarazem wahliwym stanie psychicznym,  że nie mógł już wytrzymać. Nie chciał, żeby teraz zobaczyła go Martyna... Ona zbyt wiele już przecierpiała.
  Jego działania nie przyniosły takich skutków jakich się spodziewał. Im ważniejsze było dla niego zaciskanie powiek, tym większy i szybszy był strumień, wypływających łez. Można było porównać ich prędkość do piranii, która po zobaczeniu pokarmu, rzuca się do walki w zawrotnym tempie.

Nie mógł tego tak dłużej ciągnąć. Wrzasnął z bezsilności i zaniósł się cichym i urywanym szlochem.

  Jak przez mgłę ujrzał jej sylwetkę. Kiedy  spadał w otchłań, ona podała mu rękę. Ucieszył się. Martyna podeszła do niego i mocno go przytuliła. W tym momencie nie był w stanie pojąć, jak zeskoczyła, czy sprawnie zeszła z drzewa. Jego umysł został przyćmiony przez zapach jej słodkich perfum. Odetchnął głęboko, po czym przytulił się do niej, mocno zaciskając dłonie na jej wychudzonych ramionach.

Przejechał jedną ręką po jej brązowych, niebywale gęstych włosach i ponownie się w nią wtulił. Pewnie czuła się jak mały miś... Uśmiechnął się, po czym zapatrzył się w jej małą twarzyczkę. Nie - skarcił się w myślach - jak już, to musiałaby być  to duża przytulanka.

- O czym myślisz? - spytała, przerywając jednocześnie ciąg jego dalszych rozmyślań.

- O tym, że jednak nie jesteś jak mały miś, tylko duży miś przytulanka - zaśmiał się, a gdy ona nic nie odpowiedziała, posłał jej pytające spojrzenie.

- No co?  - dodał.

- Śmiesznie tak wyglądasz - stwierdziła i zaniosła się melancholijnym śmiechem, który chciała, aby był wesoły.

  Jej spojrzenie na to nie wskazywało. Widać było w jej oczach wahanie. Wiedział, że chciała go spytać, co tak właściwie się z nim dzieje... ale on nie był w stanie udzielić jej odpowiedzi. Chciała od niego uciec. Zaczęła wpatrywać się w dal.

Posłał jej ciepły uśmiech, ponieważ sztukę okazywania sztucznych, choć wydawałoby się, że prawdziwych uczuć, opanował, jak był jeszcze małym brzdącem.

Zaczął myśleć o tym, co przed chwilą mu odpowiedziała. Mógł nawet zapewnić, że gdyby miał przy sobie poduszkę, to bez mniejszego, czy większego wahania, naprowadziłby ją centralnie na jej łepetynę. Nie uznaje zasady "chłopacy nie biją dziewczyn", kiedy same się o to proszą. Szturchnął ją lekko w bok z braku jakiegokolwiek pomysłu, czym mógłby zastąpić wspominanego jaśka.

Znów na niego popatrzyła.

Takie niby nic, a diabeł w tym cielsku siedzi ogromny. Wiem, że jest szczupła, ale nikt mi nie zabroni tak mówić.

Podsunęła mu tym spojrzeniem pewną myśl, a mianowicie:

- Chciałbym nazywać się Nikodem.  - rzucił - Ale... - stanął na równe nogi z gracją, otrzepując pył ze spodni, pochodzący z gruntu. - Gdybym był dziewczyną, to bez zbędnych ceregieli zmieniłbym swoje imię na Lukrecja - skrzyżował ręce na klatce piersiowej, próbując nadać swojej podstawie powagi, której w tym momencie bardzo potrzebował.

- A nie na Marcelinę?  - zdziwiła się, chociaż nie dało się nie usłyszeć rozbawienia w jej głosie. - Przecież ty się dokładnie adaptujesz z tą postacią z Adventure Time.

  Zbiła go trochę z tropu. Rzucił jej krótkie, przenikliwe spojrzenie w napływie złości, a potem spojrzał w dal, starając uwolnić z siebie tą złą energię.

- Czy ty nie umiesz trzymać się jednego tematu?

A czy możesz się zamknąć? - odpowiedział w myślach.

- A ty nie gadać?- rzucił jej wymowne spojrzenie.

  Zacisnęła usta w wąska linię, przewidział to.
Z

amknął swoje oczy dwoma palcami i kilka razy je przetarł. Westchnął i przysiadł koło jej boku.


- Czy my się przyjaźnimy? Bo ja już nic nie rozumiem - odparła Martyna. Choć najchętniej chciałaby uciec od niego.

- Em... Można tak to nazwać. No, że ja zaczynam jakiś konkretny temat, ty rzucasz mi jakieś sarkastyczne odpowiedzi... - przerwał jej, ruchem otwartej dłoni, którą po wolnym przekręceniu nasunął na jej twarz.

- Martyna....? - spytał cicho, nachylając się do jej ucha. - Gdybym cię nie znał tak dobrze, jak teraz, zacząłbym z tobą chodzić, wiesz?

Znów zmieniłem temat, genialnie.

- Aha - zaśmiała się.

"Aha" - zadźwięczało mu to ponownie w jego myślach.


  Położyła się na trawie i zapatrzyła w gwiazdy, które rozprzestrzeniały się przed nimi na całym nieboskłonie. Zamknęła oczy i wsłuchała się w szum trawy. Wyglądała tak pięknie. Niczym gwiazdka, która zleciała z nieba. Jednak nie mu było dane ją pochwycić.

Ziewnął i z pozycji siedzącej położył się na trawie. Po czym przewrócił się na drugi bok, aby być plecami do Martyny.

Nie umiałbym z nią chodzić. To by była makabra - wręcz męczarnia dla mnie.
Więc dlaczego jest mi z tego powodu na wskroś smutno?

Starał się o niej nie myśleć, ale wszystkie jego myśli zdawały się z nią łączyć. Jego kąciki ust opadły, ale potem znów przybierał mimikę szczęśliwego człowieka, którego obraz przypominał sobie, gdy nie chciał pokazać swoich uczuć.

- Twoja wielkość przyćmiewa mi gwiazdy - mruknął i popatrzył na nią kątem oka.

- A teraz?  - rzuciła się na niego, była lekko wkurzona i zniesmaczona, chciała się z nim zaraz pożegnać.

  To potężne bydlisko to zrobiło. Chciałem ją zrzucić, ale ona jak upierdliwa dalej na mnie leżała.
Tak jak się wcześniej ułożyła, tak została całą, okrągłą noc.

Wyobraźcie sobie jakie miałem problemy z oddychaniem - pomimo tego, że byłem od niej o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy, to jej udało się położyć na prawie całej długości mojej sylwetki.

Nie umiem zapamiętywać liczb, więc nie jestem pewny, co do jej wzrostu - nie patrząc na przedmioty ścisłe - zaśmiał się w duchu.

Jednak znów poczuł to ukłucie. Może kiedyś się to w końcu skończy? Jak to jest czuć się jednocześnie szczęśliwym, umierającym i spokojnym? Zdawaliście sobie kiedyś sprawę z połączenia tych trzech stanów ducha? Nie? A ja tak.

----------------------------------------------------

Nie mogłem inaczej...

Petarda - jedna z odwiedzających mnie osób wie o co chodzi XD.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro