Głęboko W Sercu I W Kopalni
Tam stał już gubernator ze swoją świtą.
Najpierw wyszła Satin, ja zaraz za nią.
-witam księżno, Generalr Kenobi.
Był to szczuoły, wysoki mężczyzna,
Miał bląd włosy wpadające w biało-srebrny.
Delikaty zarost o kolorze tym samy co włosy.
Uniform miał kroju mandalory, ale kolory były bardziej ciwmnie zamiast białego był szary, a zamiast jasno szarego był ciemny szary, z elemętami czarnego.
-Pewnie jesteście zmęczeni podróżą, moi, ludzie, zaprowadzą, was na spoczynek. Zapraszam was zrówniez na kolacje, o 20.00
-oczywiście
Odpowiedziała Satin
-późnoej chciałabym z oanem porozmawiać.
Ginernator lekko się zmieszał, ale noe dał twgo po sobie poznać.
-oczywiście.
Odpowiedział, ukłonił sie nisko i poszedł w stronę przeciwna do naszej.
Podobnie ubrani, podwładni tylko z wskormniejszy krój prowadzili nas z hangaru do długiego korytarza.
Kiedy dak szliśmy lekko zwoliłem a Satin ze mną, tak że odległość między, kamedynerami, a nami była co najmniej 2 metry.
-Satin. Mam jedno pytanir?
Zaczołem cicho.
Satin tylko mrukneła na znak że słucha.
-jak oby wytłumaczysz, moją nieobecność na kolacji i czemy mu nie możemy tego powiedziec.
-dlatego, że nie mam dowodów. A ja jestem księżna a nie polivjanktką, a ty jako mistrz Jedii noe powinieneś wchodzić w sprawy, mandalory.
A jeśli chkdzi o wymówki, coś wymyślę.
Oddaliłem głowa od jej ucha i jeszcze trochę zwolniłem. Zacxołem ja mierzyć wzrokiem, nagle parsknołem śmiechem.
-obi ciszej.
-bardzo ładnie wyglądasz.
Powiedziałemz wielkim uśmiechem
-o co chodzi? Zapytał zdenerwowana ale dalej szeptem.
-zamierzasz tak iść na kolacje?
Zapytałem i znów parknołem śmiechem aż obejrzał się za mną jeden z kamerdynerów, ale pochwili znów zaczął patrzyć przed siebie.
Satin obejrzała się i mało nie krzykneła na środku jej prawej nogawki, była czarna plama z oleju, bardzo widoczna na jasnym uniformie. Zrobiona prawdopodobnie podczas upadku, gdy startowałem.
-to noe jest śmieszne.!
Pryvhneła
-Masz racje
Odpowiedziałem ocierając łzy.
Wtym momencie nasi orzewodnicy zatrzywali się i ręką pokazali dwoje drzwi, o tym samym kolorze, co te prowadzące do mojego pokoju na mandalorze.
-oto oańskie pokoje.
Kiwneliśmy głową i oboje zaczęli iść droga którą tu przyszliśmy.
-Mam dla nas, a właściwie dla mnoe ubrania w statku. Mógłbyś?
-No dobrze. Odparłem niechętnie
I podreptałem z powrotem.
Wszedłem do statku, poszukałem trochę i znalazłem małą szarą torbę, w której znalazłem, ubranie.
Kiedy wychodziłem, zauważyłem że coś czarnego migneło mi orzed oczami,w jednym z ciemnych miejsc hangaru, podszesłem w tamtą stronę, ale dyskretnie, i lrzyjżałem się jeszcze raz, nadal byłem w oewnej odległości, ale można było dosttzec żołnkerzy, lecz mieli inne pancerze nosz ci, mandaloriańscy.
-cóż może to specjanle, zbroje żołnierzy księżyca.
Już odchodziłem kiedy wuczułem w mozy zagrożeńe, wniknołem w moc i odzskoczyłem bo jeden z tych zołnierzy we mnie celował. Po chwili
Usłyszałem jak jeden gwałtownie zabiera mu broń i cicho, coś do niego mówi, poczym, odeszli.
, a ja stałem tam chwilę.
Cóż pewnie wzieli mnie za intruza,
Chociaż, satin uorzedzała że za mną przyjedzie.
Cóż dziwne, pomyślałem.
Szedłem długim korytarzem
Myślałem, o Anakinie, O Asoce, a radzie. Ciekawe co się dzieję, na froncie.
Hah, zabawne, kiedy jestem tam wśród żołnierzy, mam ochotę tylko siedzieć, w ogrodzie i medytować, a kiedy jestwm tu, myślę tylko o szczęku droidów, i orzyjemnych wibracjavh rękojeści, kiedy odbijam pociski.
Zatrzymałem się, orzed drzwiami Satin.
-Satin mogę wejść?
-Tak usłyszałem zza drzwi.
-Lekko mavhnołem reką i dzwi uchyliły się, rozejrzałem się po pokoju.
Był w dobrym guście.
Schludny choć, lekko zimny. Brakowało mu czegoś.
Rozejrzałem się jeszcze raz tym razem w celu poszukiwania satin.
-o już jesteś, dziękuję Ci bardzo.
Powiedziała wychodząc z łazienki.
Miała na sobie bluzkę z krótkim rękawem i coś w rodzaju, bardzo przylegających spodni, nie mogłwm ich określić, wszystko wc odcieniu jasno-szarego.
-mogę się o coś spytac?
Podałem jej torbę.
-oczywiście.
Odsunołem się lekko i skrzyżowałem ręce na piersi.
-nie boisz się przy mnie chodzić tak?
Pokazałem na jej ubiór ręką.
Piłeczka w grze
Spojrzała się na mnie
Uśmiechneła się.
-czwgo mam się bać?
Sprytny unik
- cóż nie jestem może, odpowiednia osobą, ale mam nieco wiedzy w sprawach etykiety.
-Do któtej się właśnie niestosujesz.
Dodał po chwili.
-kiedyś byłam bardzoej roznegliżowana, i nie czułam strachu z powodu twojej obecości obi.
Wybierała coś z torby.
Obi-wan zmarszczył brwi.
-Z całym szcunkiem ale nie pamiętam, takiej sytuacji.
Piłeczka lekko zachwiała się miedzy dwoma połowami
-Ja za to pamiętam dokładnoe jak trzęsły vi się w tedy ręce.
Spojrzała na niego z przebiegłym uśmieszkiem.
Podły stszał
Obi-Wan stał parę sekund aż wkońcu, wciągnął powetrze nksem i powiedział.
-cóż ciężko jest się nie trzęść, kiedy operuje się postrzeloną, głowe państwa, nie sądzisz?
-kiedy ja zszywałam ci rany, nyłam spokojniejsza...
Satin odbiła piłeczkę.
-mimo to ja mam po tym blizne, a z tego co wiem, ty już nie.
Bum Obi-Wan wygrał, rozjebał seta.
Satin tylko podniosła rękę do miejscu, gdzie obi wan nakładał jej szwy a potem różne okłady. Zeby się upewnić
Szybko zabrała rękę jakby w złości,
Ale potem uśmiechneła się,
Obi-Wan z dumą oglądał te szybkie zmiany emocjonalne, świadomy że wygrał. Lubi pojedynki, ale jeszcze bardziej lubił pojedynki na słowa, a pojedynek na sarkazm to istne delicje.
W świątyni mało z kim może pozwolić sobie na te dwa ostatnie rodzaje.
A z Satin to jeszcze większa przyjemność, bo była tak samo mądra jak on. I każdy taki pojednynek to gra va bank.
Jak na razie
Remis 1-1 bo dał się uciszyć przed wylrawą ale to się nie liczy...
Satin szukała jeszcze chwile, i wyciągnęła, piękną długą sukienkę, oczywiście o kolorze szarym, o skromnym kroju.
Zamin cokolwiek powiedziałem była już w łazience.
Uśmiechnołem się tylko i usiadłem na oparciu dłigiej ( oczywiście szarej)
Kanapy.
Nie czekałem długo a już stała przede mną, ubrana uczesana, lekkim makijażem, jdealnie dopasowanym do okokiczności i kreacji.
-ślicznie wyglądasz.
Powiedziałem.
-Dziękuję,
Uśmkechenła się, ale tak specyficznie żadko się tak uśmiecha.
-zaraz przyjdą żeby odprowadzić mnie do jadalni lepiej już idź, ale tak zeby cię niktnie, zauważył
-wedle rozkazu.
Ukłoniłem się z uśmiechem, i wyszedłem za drzwi.
Szybko przwmknołem się prze paret korytarzy i ogród, i już byłem, lrzy ślicznym ścigaczu, stojącym jakby specjalnie dla mnie.
Chyba pan gubernator się nie o rabrazi. Pomyślałem i odpaliłem ścigacz.
Wyjołem mój holo touch i sprawdziłem, lokalizacje kopalni.
Jechałem tam może 20 min
Piękna okolica, teraz jest tu więcje drzew.
Na vhoryzoncie zobaczyłem kopalnie, od Satin dowiedziałem się że jest opuszczona, ale na wszelki wypadek zatrzymałem się parę set metrów przed kopalnia a dalej poszedłem pieszo.
Zakradłem się i na choryzonvie zobaczyłem dwóch strażników, cóż po co mieliby pilnować opuszczonej kopalni, vhyba ze jest tak jak przypuszczał z Satin i jest to baza, tej całej wayachy śmierci.
Chciałem jakoś przemkąc, ale nahle povzyłem dziwne uczucie w okolocach brzucha, orzeszywające i bardzo intensywne...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro