Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7, czyli napad #2

*Pov Reader*

Kolejny dzień. Skąd wiem? Budzik. Mój kochany (sarkazm) budzik, który zawsze budzi mnie o tej samej porze, czyli o 6:30.

Wyciągnęłam rękę spod kołdry, żeby wyłączyć to diabelstwo, jednak nie mogłam tego znaleźć. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że śpię na podłodze i budzik jest o całe dwa kroki dalej ode mnie.

Zagrzebałam się w kołdrze.

- Mmmmm... ucisz się, demonie... - wymamrotałam po części do siebie po części do budzika.

Niestety, skurwiel nie posłuchał i dalej wrzeszczał jakby dom mi się palił. Chcąc nie chcąc, musiałam wstać i go wyłączyć.

Niechętnie wstałam z materaca i wyłączyłam ten pomiot piekieł.

- Obyś zamilkł na wieki. - powiedziałam, wiedząc, że i tak jutro z rana powtórzy się ta sama sytuacja.

Podeszłam do szafy, mijając wcześniej fotel na którym był przygotowany strój na jutro. Uśmiechnęłam się i otworzyłam szafę. Przez moment się zastanawiałam co założyć, po czym wzięłam przetarte na kolanach dżinsy, czarną koszulkę z tęczową naszywką i niebieską, zapinaną na guziki narzutę oraz jakąś bieliznę.

Następnie zeszłam na dół i wrzuciłam ubrania do łazienki. Po tym weszłam do kuchni i oparłam ciężko na krzesło.

- Hej, [T. I.]. - przywitał mnie głos brata.

- Siema, Daniel. - odpowiedziałam i spojrzałam na niego.

Stał oparty o blat i jadł jakąś biedną kanapkę z masłem.

- Co ty jesz? - spytałam po części ze zdziwienia po części z oburzenia.

- No... śniadanie? - powiedział niepewnie.

- Ty TO - wskazałam na chleb posmarowany cienką warstwą masła. - nazywasz śniadaniem?

- Ta, a czemu nie? - odpowiedział i wziął gryza "śniadania".

- Jak ty możesz jeść tak biedne śniadanie? - oburzyłam się.

- Po ludzku.

- Dobra, z tobą się nie pogada. - odparłam, po czym podeszłam do lodówki i ją otworzyłam.

Rozejrzałam się chwilę, a następnie chwyciłam mleko i sok pomarańczowy. Następnie podeszłam do szafki z chlebem, w której trzymamy też płatki, i wyjęłam z niej czekoladową granolę. Potem wzięłam miskę, nasypałam do niej płatków, zapalam je mlekiem, a do szklanki nalałam soku. Zapomniał tylko o jednej rzeczy.

- Bracie, mógłbyś mi podać łyżkę? - spytałam braciszka z oczkami szczeniaczka.

- Niech ci będzie. - powiedział patrząc na mnie jak na jakąś pijebaną.

- No co?

- Twój żołądek musi cię nienawidzić. - powiedział podając mi łyżkę.

- Meh, zdążył przywyknąć do mieszania różnych rzeczy. - wzięłam od brata łyżkę i zaczęłam jeść płatki z mlekiem, popijając co jakiś czas soczkiem pomarańczowym.

Po zjedzeniu śniadania spojrzałam na zegarek.

6:50. Wow. Mam czasu w pizdu i trochę. Postanowiłam jednak najpierw się w całości ogarnąć, a dopiero potem coś sobie poprzeglądać na telefonie.

Jak pomyślałam tak zrobiłam. Ubrałam się w to, co sobie rano naszykowałam, umyłam się i wyszłam z łazienki.

Mój wzrok od razu powędrował na zegar. 7:00. Ja pierdziu, ile czasu.

Zadowolona chwyciłam telefon do ręki i pobiegłam z nim do pokoju. Następnie usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać wszystkie socjalki jakie miałam.

*Time Skip*

8:00. Taki czas pokazywał mój telefon. Postanowiłam już zacząć zbierać się do szkoły, ponieważ wszystko przejrzałam co miałam do przejrzenia.

Wstałam więc z łóżka, wzięłam plecak i zeszłam na dół. Tam, chwyciłam swoje drugie śniadanie, które tym razem zrobiła mi matka, i włożyłam je do jednej z kieszeni plecaka. Następnie ubrałam się i wyszłam z domu.

Szłam sobie, pustymi o tej godzinie, ulicami, gdy nagle dostrzegłam coś, czego dostrzec w życiu nie chciałam. Lokalną patologię.

Nim zdążyłam pomyśleć, czy iść okrężną drogą, żeby ich wyminąć, zoczyli mnie i zaczęli się zbliżać. Ja, sparaliżowana strachem, stałam po prostu w miejscu.

~ Nie daj im się. Bądź twarda i niedostępna. Jak ostatnio. Nic ci nie zrobią, jeśli zobaczą, że się ich nie boisz. ~ powtarzałam sobie w głowie.

- Co za niespodzianka. Kogo tu widzimy? - mówił jeden z grupki, podchodząc.

- Porządną obywatelkę Polski, która, jak nakazuje obowiązek szkolny, zmierza do placówki oświatowej. - odpowiedziałam.

- Zawsze taka wygadana jesteś? - spytał ten sam typ, co ostatnio pytał mnie o ilość jedzenia.

- A ty zawsze taki wścibski? - odprychnęłam.

- Dobra, chłopaki, kończymy to, nie chce mi się z tą suką kłócić.

- Jak mnie nazwałeś? - wkurzyłam się.

- Suką. Bardzo do ciebie pasuje. - zaśmiał się.

Stał przed nimi cała czerwona z gniewu. Czekałam tylko na ich ruch, żeby mieć pretekst do ataku. Mimo iż mogłabym już teraz ich zaatakować, trzymam się zasady, że nie należy bezpodstawnie używać siły.

- Po prostu dajcie mi przejść! - krzyknęłam.

- Och, panowie, mamy się rozstąpić, bo nasza przewrażliwiona dziwka tak chce.

Wszyscy zaczęli rechotać jak te świnie z Angry Birds. Coraz trudniej było mi powstrzymać rękę.

- No chyba cię łeb boli. - dopowiedział inny i zbliżył się do mnie.

Był wysoki. Naprawdę wysoki. Miał metr osiemdziesiąt jak nic. Patrzył na mnie z góry i popchnął mnie na najbliższą ścianę.

~ No i znowu to samo. ~ pomyślałam.

Przyparł mnie do ściany tak, że jego ręce znajdowały się na wysokości moich ramion, więc nawet, jeśli chciałabym przejść pod jego rękami, szybko znalazła bym się w takiej samej pozycji jak teraz.

- I co teraz suko? Nie jesteś taka odważna, co? - spytał, a reszta chłopaków jeszcze mnie otoczyła.

- A ty? Myślę, że każdy z was jest odważny tylko w grupie. - skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego lekceważąco.

Nagle poczułam silny ból w okolicach brzucha. Trochę się zgięłam od nagłego bodźca. Jak się okazało, typo mnie uderzył.

- Dalej jesteś taka pyskata? - wysyczał.

Ja, dalej czując ból, wyprostowałam się i spojrzałam mu w oczy.

- To - wskazałam na swój brzuch. - będzie boleć krótko. A to - chwyciłam jego głowę i z całej siły ściągnęłam ją w dół, wprost na moje wysunięte kolano. - będzie boleć długo.

Odepchnęłam chłopaka od siebie. Nie sprawiło mi to największego problemu. Miał cały rozwalony i krwawiący nos. Trzymał się za niego i krzyczał z bólu. Lekko się uśmiechnęłam. Jednak mój uśmiech szybko zniknął. Odwróciłam się do reszty bandy, która była w tym momencie zszokowana, i powiedziałam:

- Tak, albo gorzej, skończy każdy z was, jeśli nie zostawicie mnie w spokoju. - wskazałam na ich kolegę.

- Co ty mu zrobiłaś, kurwa?! Pojebana jakaś jesteś! - krzyknął jeden z chłopaków.

- Mógł mnie nie atakować. - odparłam i odeszłam w swoją stronę.

Za najbliższym zakrętem oparłam się przerażona o ścianę.

- Ja pierdole, co ja zrobiłam... - spojrzałam na swoje dłonie. - Ja mu przecież chyba nos złamałam...

Jeszcze stałam tak kilkanaście sekund, po czym zaczęłam biec w stronę szkoły. Oby nikt się o tym nie dowiedział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro