Rozdział 18, czyli poranna kąpiel
*Pov Reader*
Po długiej wędrówce, podczas której zdążyłam zjeść całą bułkę od wróżek, doszłam do wspomnianego przez królową Wodospadu.
Gdy tylko go spostrzegłam, wryło mnie w ziemię z wrażenia. Był naprawdę ogromny. Miał 20 metrów w górę, jak nie więcej. Dodatkowo, obydwie strony spadu, z którego szczytu spływał Wodospad, były rzeźbione. Rzeźbione kurwa. Miały na sobie ilustracje przedstawiające dwie grupy osób: jedna czteroosobowa, a druga - siedmioosobowa. Płaskorzeźba przedstawiała walkę pomiędzy nimi. Gdzieniegdzie była pokryta czymś w rodzaju mchu? Nie wiem. Chyba będę nazywała tutejsze rośliny nazwami naszych.
Podeszłam bliżej rzeki, do której wodospad wpadał, i zanurzyłam w niej jedną rękę. Chłodna woda.
- Brrrrr… przynajmniej się rozbudzę… - powiedziała cicho do siebie. - szkoda, że nie mam przy sobie żadnego mydła… chociaż, kto normalny myje się z mydłem w wodospadzie?
Nie zwlekając więcej, podeszłam tuż pod skarpę, z której spadał Wodospad, i położyłam tam swój plecak. Następnie, rzuciłam tam też swoje ubrania. Wszystko to położyłam pod tą częścią skarpy, gdzie wyrzeźbione zostały cztery postacie.
- Dobra, raz się żyje… 1… 2… 3! - powiedziałam sobie i wbiegłam jak najszybciej do wody.
To, że nie doznałam szoku termicznego to jakiś pierdolony cud. Woda była wręcz lodowata, ale przyjemna, jak się w niej trochę posiedziało. Dodatkowo, była tak nieskazitelnie czysta, że nawet tam, gdzie dno było na głębokości około 3 metrów, wiedziałam je dokładnie.
Kąpałam się w tej rzece przez dłuższy czas, niekiedy podchodząc bliżej wodospadu, jednak nie odważyłam się wejść pod niego. Bałam się, że mogę się uszkodzić wchodząc pod strumień wody, spadający z 20 metrów. Aby urozmaicić sobie kąpiel, postanowiłam też spróbować dogonić ryby, zamieszkujące w tej wodzie, które spokojnie można by nazwać Pudzianami wśród łososi. Niestety, nie udało mi się to. Skubańce zapierdalały z prędkością 30 km/h, a przynajmniej na tyle to wyglądało.
Jednak moją, jakże zajebistą, zabawę, przerwał mi czyiś, dosyć wysoki, męski głos.
- Hej! Osobo w rzece!
Odwróciłam się w stronę głosu. Gdy dostrzegłam jego posiadacza, krzyknęłam głośno, zakryłam się, w miarę możliwości, rękami i schowałam się pod wodę.
Postacią, którą zobaczyłam, był szkielet, na oko, mojego wzrostu, w dziwnym, niebieskim ubraniu; dokładnie miał na sobie ciemnogranatową chustę z błękitnymi obwódkami i symbolem słońca na niej; z tyłu, na wietrze, powiewały dwie wstęgi? Chyba tak to mogę nazwać. W każdym razie, każda z nich była w ciemnogranatowym kolorze, takim samym jak chusta, a na końcu każdej z nich były dwa "poszarpane" błękitne pasy. Na ramionach miał szarą bluzkę z długim rękawem, na niej, jasnobłękitną bluzkę z krótkim rękawem, na których końcach były białe paski, oraz półprzezroczystą, błękitną, narzutę z czymś co przypominało brokat. Na rękach miał wysokie, granatowe rękawice zakończone błękitnymi paskami, a na nogach miał szare getry, szaroniebieskie spodenki z białymi paskami po bokach oraz niewysokie buty w takim samym kolorze co chusta i rękawice. Przez ich środek przebiegał biały pasek. Na biodrach miał skrzyżowane dwa pasy o granatowym kolorze i z jasnoniebieskimi paskami, dla ozdoby. Na twarzy miał coś w rodzaju tatuażu; przez jego lewe oko przechodził jasnobłękitny pas, a na policzku, tej samej strony, miał taki sam symbol jak na chuście.
Siedziałam więc pod wodą, przestraszona nieco, i czekałam, aż sobie pójdzie. Jednak nie poszedł.
- Ummm… wiesz, że ciągle cię widzę? - usłyszałam jego stłumiony głos.
No tak… minusy przejrzystej wody.
Wystawiłam głowę nad powierzchnię wody i nabrałam powietrza w płuca. Jednak nic nie mówiłam. Tylko przyglądałam się postaci, stojącej przede mną na brzegu. Zaraziłam się już do wszelkiego istnienia w tej krainie, więc ustawiałam się w takiej pozycji, aby w każdej chwili móc podpłynąć do przeciwnego brzegu i uciec.
- Boisz się mnie? - spytał szkielet.
W odpowiedzi, odpłynęłam kilkanaście centymetrów do tyłu.
- Nie musisz, nie zrobię ci krzywdy.
Cóż za miła odmiana.
Ciągle będąc nie do końca przekonaną, popłynęłam nieco bliżej.
Postać uśmiechnęła się i też podeszła bliżej brzegu.
- Och, zapomniałem się przedstawić, mam na imię Blueberry, ale jeśli chcesz, możesz mówić do mnie po prostu Blue. - powiedział wesoło.
Wypłynęłam na brzeg i stanęłam na nogach, zasłaniając się jak tylko mogłam.
- J-jestem [T. I.]. - przedstawiłam się i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Widzę, że nie masz swoich ubrań… zgubiłaś je? Jakieś zwierzę ci je zabrało? - zaczął dopytywać.
- Nie, są tam… - wskazałam w stronę, gdzie położone miałam ubrania, wraz z plecakiem, ale ich tam nie było; został tylko plecak.
- Gdzie? - spytał kościotrup, patrząc w stronę, którą pokazałam.
- Chyba jednak ktoś mi je ukradł… - załamałam się.
- Nie szkodzi, poczekaj…
Blue zaczął ściągać swoją chustę z szyi.
- Proszę, możesz ją sobie przewiązać wokół pasa. - powiedział, podając mi materiał.
- Na pewno? Ledwo się znamy…
- Nie szkodzi, zawsze chętnie pomogę. - jego uśmiech stał się jeszcze cieplejszy i bardziej promienny.
Zaczęłam coraz bardziej lubić tego szkieleta. Jest, na pierwszy rzut oka, bardzo sympatyczną i pomocną osobą, w dodatku energiczną i radosną. Lubię tego tyłku ludzi… i inne stworzenia.
- Dzięki… - odparłam, biorąc chustkę i zawiązując ja sobie tak, jak zaproponował mi Blueberry.
Chwilę potem, już byłam "ubrana".
- Możemy już iść? Zaprowadzę cię do naszego domu. - uśmiechnął się.
- Czekaj, jeszcze tylko wezmę swój plecak. - szybko pobiegłam po wspomnianą rzecz.
Gdy kilka sekund potem, wróciłam, powiedziałam:
- Teraz możemy iść.
Blue uśmiechnął się pogodnie i zaczął iść przed siebie.
Nie chcąc się zgubić, próbowałam utrzymać jego tempo, jednak było to dosyć trudne. Szedł naprawdę bardzo szybko, a do tego, wogóle się nie męczył.
- Blue… uf… Blue, poczekaj… za szybko idziesz… - zatrzymałam się, aby nabrać więcej powietrza.
- Och, wybacz… nie widziałem… czemu nie mówiłaś wcześniej?
- Bo nie widziałam, że chodzisz tak szybko. - odpowiedziałam, podchodząc do niego.
- Hmm… chyba mam sposób na to. - szkielet kucnął na ziemii.
Spojrzałam na niego zdezorientowana nie wiedząc co on chce zrobić.
- Wejdź mi na plecy. - powiedział, widząc moje zdziwienie.
- Słucham?!
- Spokojnie, nie puszczę cię. - zapewnił, uśmiechając się.
- Blue, jesteś jedynym istnieniem tutaj, któremu zaufałam, ale nie musisz mnie nosić na plecaaaaaaa! - nie zdążyłam nawet dokończyć, a szkielet, bez trudu, podniósł mnie i zaczął iść przed siebie, jak gdyby nigdy nic.
- Co się właśnie odkurwia… - spytałam cicho sama siebie.
- Mówiłaś coś? - spytał Blueberry, nie zaprzestając czynności, którą wykonywał wcześniej, czyli zmierzania w pizdu daleko, bylebym się znowu zgubiła.
Nagle, coś mi się przypomniało.
- Hej, umm… Blue? - spytałam, dalej nieco niepewna.
- Tak?
- Mówiłeś, że zaprowadzisz mnie do "waszego" domu. Kto tu jeszcze z tobą mieszka?
- Jeszcze trzy inne postacie: Ink, Dream i Outer, poznasz ich, jak dojdziemy na miejsce. - odpowiedział Blue.
- Och, okey, a daleko jeszcze?
- Nie, już właściwie jesteśmy. - powiedział, delikatnie odstawiając mnie na ziemię.
Rozejrzałam się po okolicy i zatkało mnie.
- Witaj w Królestwie Słońca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro