Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18, czyli poranna kąpiel

*Pov Reader*

Po długiej wędrówce, podczas której zdążyłam zjeść całą bułkę od wróżek, doszłam do wspomnianego przez królową Wodospadu.

Gdy tylko go spostrzegłam, wryło mnie w ziemię z wrażenia. Był naprawdę ogromny. Miał 20 metrów w górę, jak nie więcej. Dodatkowo, obydwie strony spadu, z którego szczytu spływał Wodospad, były rzeźbione. Rzeźbione kurwa. Miały na sobie ilustracje przedstawiające dwie grupy osób: jedna czteroosobowa, a druga - siedmioosobowa. Płaskorzeźba przedstawiała walkę pomiędzy nimi. Gdzieniegdzie była pokryta czymś w rodzaju mchu? Nie wiem. Chyba będę nazywała tutejsze rośliny nazwami naszych.

Podeszłam bliżej rzeki, do której wodospad wpadał, i zanurzyłam w niej jedną rękę. Chłodna woda.

- Brrrrr… przynajmniej się rozbudzę… - powiedziała cicho do siebie. - szkoda, że nie mam przy sobie żadnego mydła… chociaż, kto normalny myje się z mydłem w wodospadzie?

Nie zwlekając więcej, podeszłam tuż pod skarpę, z której spadał Wodospad, i położyłam tam swój plecak. Następnie, rzuciłam tam też swoje ubrania. Wszystko to położyłam pod tą częścią skarpy, gdzie wyrzeźbione zostały cztery postacie.

- Dobra, raz się żyje… 1… 2… 3! - powiedziałam sobie i wbiegłam jak najszybciej do wody.

To, że nie doznałam szoku termicznego to jakiś pierdolony cud. Woda była wręcz lodowata, ale przyjemna, jak się w niej trochę posiedziało. Dodatkowo, była tak nieskazitelnie czysta, że nawet tam, gdzie dno było na głębokości około 3 metrów, wiedziałam je dokładnie.

Kąpałam się w tej rzece przez dłuższy czas, niekiedy podchodząc bliżej wodospadu, jednak nie odważyłam się wejść pod niego. Bałam się, że mogę się uszkodzić wchodząc pod strumień wody, spadający z 20 metrów. Aby urozmaicić sobie kąpiel, postanowiłam też spróbować dogonić ryby, zamieszkujące w tej wodzie, które spokojnie można by nazwać Pudzianami wśród łososi. Niestety, nie udało mi się to. Skubańce zapierdalały z prędkością 30 km/h, a przynajmniej na tyle to wyglądało.

Jednak moją, jakże zajebistą, zabawę, przerwał mi czyiś, dosyć wysoki, męski głos.

- Hej! Osobo w rzece!

Odwróciłam się w stronę głosu. Gdy dostrzegłam jego posiadacza, krzyknęłam głośno, zakryłam się, w miarę możliwości, rękami i schowałam się pod wodę.

Postacią, którą zobaczyłam, był szkielet, na oko, mojego wzrostu, w dziwnym, niebieskim ubraniu; dokładnie miał na sobie ciemnogranatową chustę z błękitnymi obwódkami i symbolem słońca na niej; z tyłu, na wietrze, powiewały dwie wstęgi? Chyba tak to mogę nazwać. W każdym razie, każda z nich była w ciemnogranatowym kolorze, takim samym jak chusta, a na końcu każdej z nich były dwa "poszarpane" błękitne pasy. Na ramionach miał szarą bluzkę z długim rękawem, na niej, jasnobłękitną bluzkę z krótkim rękawem, na których końcach były białe paski, oraz półprzezroczystą, błękitną, narzutę z czymś co przypominało brokat. Na rękach miał wysokie, granatowe rękawice zakończone błękitnymi paskami, a na nogach miał szare getry, szaroniebieskie spodenki z białymi paskami po bokach oraz niewysokie buty w takim samym kolorze co chusta i rękawice. Przez ich środek przebiegał biały pasek. Na biodrach miał skrzyżowane dwa pasy o granatowym kolorze i z jasnoniebieskimi paskami, dla ozdoby. Na twarzy miał coś w rodzaju tatuażu; przez jego lewe oko przechodził jasnobłękitny pas, a na policzku, tej samej strony, miał taki sam symbol jak na chuście.

Siedziałam więc pod wodą, przestraszona nieco, i czekałam, aż sobie pójdzie. Jednak nie poszedł.

- Ummm… wiesz, że ciągle cię widzę? - usłyszałam jego stłumiony głos.

No tak… minusy przejrzystej wody.

Wystawiłam głowę nad powierzchnię wody i nabrałam powietrza w płuca. Jednak nic nie mówiłam. Tylko przyglądałam się postaci, stojącej przede mną na brzegu. Zaraziłam się już do wszelkiego istnienia w tej krainie, więc ustawiałam się w takiej pozycji, aby w każdej chwili móc podpłynąć do przeciwnego brzegu i uciec.

- Boisz się mnie? - spytał szkielet.

W odpowiedzi, odpłynęłam kilkanaście centymetrów do tyłu.

- Nie musisz, nie zrobię ci krzywdy.

Cóż za miła odmiana.

Ciągle będąc nie do końca przekonaną, popłynęłam nieco bliżej.

Postać uśmiechnęła się i też podeszła bliżej brzegu.

- Och, zapomniałem się przedstawić, mam na imię Blueberry, ale jeśli chcesz, możesz mówić do mnie po prostu Blue. - powiedział wesoło.

Wypłynęłam na brzeg i stanęłam na nogach, zasłaniając się jak tylko mogłam.

- J-jestem [T. I.]. - przedstawiłam się i delikatnie się uśmiechnęłam.

- Widzę, że nie masz swoich ubrań… zgubiłaś je? Jakieś zwierzę ci je zabrało? - zaczął dopytywać.

- Nie, są tam… - wskazałam w stronę, gdzie położone miałam ubrania, wraz z plecakiem, ale ich tam nie było; został tylko plecak.

- Gdzie? - spytał kościotrup, patrząc w stronę, którą pokazałam.

- Chyba jednak ktoś mi je ukradł… - załamałam się.

- Nie szkodzi, poczekaj…

Blue zaczął ściągać swoją chustę z szyi.

- Proszę, możesz ją sobie przewiązać wokół pasa. - powiedział, podając mi materiał.

- Na pewno? Ledwo się znamy…

- Nie szkodzi, zawsze chętnie pomogę. - jego uśmiech stał się jeszcze cieplejszy i bardziej promienny.

Zaczęłam coraz bardziej lubić tego szkieleta. Jest, na pierwszy rzut oka, bardzo sympatyczną i pomocną osobą, w dodatku energiczną i radosną. Lubię tego tyłku ludzi… i inne stworzenia.

- Dzięki… - odparłam, biorąc chustkę i zawiązując ja sobie tak, jak zaproponował mi Blueberry.

Chwilę potem, już byłam "ubrana".

- Możemy już iść? Zaprowadzę cię do naszego domu. - uśmiechnął się.

- Czekaj, jeszcze tylko wezmę swój plecak. - szybko pobiegłam po wspomnianą rzecz.

Gdy kilka sekund potem, wróciłam, powiedziałam:

- Teraz możemy iść.

Blue uśmiechnął się pogodnie i zaczął iść przed siebie.

Nie chcąc się zgubić, próbowałam utrzymać jego tempo, jednak było to dosyć trudne. Szedł naprawdę bardzo szybko, a do tego, wogóle się nie męczył.

- Blue… uf… Blue, poczekaj… za szybko idziesz… - zatrzymałam się, aby nabrać więcej powietrza.

- Och, wybacz… nie widziałem… czemu nie mówiłaś wcześniej?

- Bo nie widziałam, że chodzisz tak szybko. - odpowiedziałam, podchodząc do niego.

- Hmm… chyba mam sposób na to. - szkielet kucnął na ziemii.

Spojrzałam na niego zdezorientowana nie wiedząc co on chce zrobić.

- Wejdź mi na plecy. - powiedział, widząc moje zdziwienie.

- Słucham?!

- Spokojnie, nie puszczę cię. - zapewnił, uśmiechając się.

- Blue, jesteś jedynym istnieniem tutaj, któremu zaufałam, ale nie musisz mnie nosić na plecaaaaaaa! - nie zdążyłam nawet dokończyć, a szkielet, bez trudu, podniósł mnie i zaczął iść przed siebie, jak gdyby nigdy nic.

- Co się właśnie odkurwia… - spytałam cicho sama siebie.

- Mówiłaś coś? - spytał Blueberry, nie zaprzestając czynności, którą wykonywał wcześniej, czyli zmierzania w pizdu daleko, bylebym się znowu zgubiła.

Nagle, coś mi się przypomniało.

- Hej, umm… Blue? - spytałam, dalej nieco niepewna.

- Tak?

- Mówiłeś, że zaprowadzisz mnie do "waszego" domu. Kto tu jeszcze z tobą mieszka?

- Jeszcze trzy inne postacie: Ink, Dream i Outer, poznasz ich, jak dojdziemy na miejsce. - odpowiedział Blue.

- Och, okey, a daleko jeszcze?

- Nie, już właściwie jesteśmy. - powiedział, delikatnie odstawiając mnie na ziemię.

Rozejrzałam się po okolicy i zatkało mnie.

- Witaj w Królestwie Słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro