#18
Maraton 3/4
Dominik
Minęło już pięć dni od naszego przyjazdu do Los Angeles. Filip jest na mnie obrażony, Aga jako tako się odzywa, a Mati z Olą czasem powiedzą zdanie. Wygląda to jakby mnie odtrącili od siebie przez tą całą sytuację. Zastanawiam się czy nie powiedzieć im wszystkim o mojej sytuacji rodzinnej. Może to by coś zmieniło? Może by nie byli na mnie obrażeni? Przytłacza mnie ta sytuacja. Dziś idziemy na kręgle za niedługo, a wieczorem pójdziemy do baru. Właśnie wybierałem ubrania na ten ekscytujący dzień kiedy Aga zaczęła krzyczeć.
- Dominik! Zbieraj się szybciej my schodzimy na dół! Czekamy w holu!
Szybko się ubrałem i zamykając nasz pokój zbiegłem na dół. Dołączyłem do reszty i poszliśmy na kręgle. Tam nie było zbyt miło. Każdy się że sobą kłócił o wszystko. O buty, o napoje, o głupią kulę, a nawet o buty. Po dwóch godzinach wyszliśmy i poszliśmy do baru. Bar był kawałek drogi stąd, więc po dopieru 20 minutach dotarliśmy. Każdy usiadł oddzielnie. Albo nie! Inaczej. Każdy usiadł ze sobą tylko nie ze mną. Stwierdziłem, że nie będę się cackał z nimi i poszedłem wyrywać. Jeden drink, drugi, trzeci i po problemie.
Filip
Od paru minut szukałem wzrokiem Dominika. Zniknął już na początku. Ja nie piłem, bo ktoś musiał nas przytargac do hotelu. Mati i Ola bawili się w najlepsze, Aga rozmawiała z jakimiś ludźmi, którzy nie wyglądali na trzeźwych. Nareszcie zauważyłem Domisia, który obmacywał się z jakimś facetem. Wstałem i skierowałem się tam do nich. Oderwałem MOJEGO Dominika od tego starego oblecha. Szarpnąłem nieznajomym i spojrzałem na niego wrogo. On uśmiechał się jak głupi do sera, a Dominik był napruty w trzy dupy.
- WARA.OD.MOJEGO.CHŁOPAKA!- rzuciłem nim o podłogę i pociągnełem Domisia.
- Nie jesteśmy razem. - zaśmiał się.
- Cicho bądź. - warknąłem i zabrałem również resztę.
Wyszliśmy z baru, a na zewnątrz puściłem chłopaka i zadzwoniłem po dwie taksówki. Nie zmieścimy się wszyscy, więc muszę jechać z najmniej ogarniętym że wszystkich Dominikiem.
- Oooo.. Moja Grażyno! Oooo.. Bądź moją Kunegundą! Oooo.. Jesteś Gardżożyną! Oooo.. - pijany chłopak zaczął śpiewać do żywopłotu na terenie baru.
- Chodź tu. - zabrałem go pod ramię i zawlokłem na chodnik gdzie czekali inni.
- Aż tak jest źle?- spytała Aga.
- Jak widzisz.
Westchnąłem gdy Domiś zaczął się wiercić. Po niecałych 10 minutach podjechały taksówki. Wsadziłem wszystkich do pojazdów i ruszyliśmy do hotelu. Tam zaś zapłaciłem kierowcom i wtargałem przyjaciół do pokoi. Dominik z Agą weszli do nas, a ja odprowadziłem nasze gołąbeczki. Wracając zauważyłem, że Dominik śpi w ubraniach w pół na podłodze, w pół na łóżku. Pokręciłem głową i zabrałem się za rozebranie go. Zostawiłem mu tylko bokserki i poprawiłem na łóżku, po czym przykryłem go kołdrą i sam uszykowałem się do snu.
Dominik
NASTĘPNY DZIEŃ
Obudziłem się z bólem głowy. Zauważyłem, że jestem tylko w bokserkach, a jedyne co pamiętam to, że dużo wypiłem poprzedniego dnia. Wstałem i zgarnąłem moją butelkę wody. Wypiłem za jednym razem całą jej zawartość i rozejrzałem się po pokoju. Filip siedział i się na mnie patrzył. Nikogo więcej nie było.
- Która godzina? - spytałem zachrypniętym głosem.
- Masz 10 minut na ogarnięcie i schodzisz na dół. Wytłumaczysz nam wszystko.- powiedział i wyszedł.
Kurna! Mam przesrane!
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
Jep. Czwarty będzie później.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro