Pokrzywa z miodem
Pierwszą noc w Castle Combe mogę zaliczyć do nieudanych. Nie ważne, ile razy próbowałam zasnąć, rezultat był ten sam – widziałam w swojej głowie dziewczynę, która została brutalnie zamordowana, a jej ciało podrzucono do pustego domu, w którym nikt od lat nie mieszkał. Pamiętam każdy szczegół tego, co zastałam we własnym domu i to wspomnienie nie pozwala mi zasnąć.
Około szóstej nad ranem wzeszło słońce, a kogut w ogrodzie postanowił poinformować o tym za pomocą głośnego gdakania. Zapomniałam, jak to jest rozpoczynać dzień wraz z akompaniamentem: „kuku ryku", słyszanym pod swoim oknem. Około szóstej trzydzieści słyszałam krzątanie pani Philips, dlatego ponownie próbowałam zasnąć, aby uniknąć porannych uszczypliwości. Niestety na zewnątrz zrobiło się za jasno, a zegar prędko zaczyna wskazywać ósmą trzydzieści, więc mój czas w łóżku dobiega końca.
Zwlekam się z materaca z jęknięciem, które równie dobrze może oznaczać: „ja pierdolę! Trafiłam do piekła i niech mnie ktoś stąd zabierze". Nie mam energii do funkcjonowania i najchętniej przeleżałabym cały dzień pod kocem, ale nie chcę, aby pani Philips uznała mnie za kogoś kto tylko leży i pchanie, choć nie miałabym nic przeciwko, aby zajmować się błogim lenistwem, gdyby nie fakt, że z powrotem jestem biedna. Wzdycham dwukrotnie czując niemoc, a dopiero później zabieram swoje wczorajsze ubrania z poręczy łóżka i kieruję swoje kroki do łazienki. Jako że moja walizka pozostała w moim domu, obawiam się, że prędko jej nie odzyskam.
W łazience okazuje się, że wzięcie prysznica jest nie lada wyzwaniem. Woda jest zimna, jakby płynęła prosto z Arktyki, a ciśnienie w deszczownicy jest małe, przez co muszę spędzić więcej czasu pod zimną wodą niż tego sobie życzę. W dodatku wszystkie dostępne kosmetyki do mycia ciała i włosów, jakie posiada pani Philips są o zapachu pokrzyw i miodu, co w moim odczuciu nie daje przyjemnego zapachu. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam narzekać, ale każdy ma swoje gusta i osobiście wolę słodki zapach bzu i konwalii. Niemniej jednak nie mam innego wyjścia, jak użycie dostępnych środków, więc szybko oczyszczam skórę i włosy, a kiedy wyskakuję spod prysznica, dygoczę jakbym zanurzyła swoje ciało w wannie pełnej kostek lodu. Podobno zimne prysznice są dobre dla zdrowia, ale nic nie zmieni mojego przekonana, że gorąca woda w kąpieli daje najlepszy relaks dla ciała.
Prędko wycieram się z wody, po czym narzucam na siebie wczorajsze ubrania, a kiedy wyłaniam się na korytarz, dociera do mnie dzwonek do drzwi. Och, czyli pan detektyw już tu jest! Mimowolnie poprawiam swoje mokre włosy, choć za wiele nie można z nimi teraz zrobić, ale liczę, że nie wyglądam jak mokry pies. To niedorzeczne, ale wolę wypaść przed panem Lane perfekcyjnie. Kiedy otwieram drzwi moim oczom ukazuje się starszy mężczyzna z kozią bródką, więc mimowolnie marszczę brwi.
- Dzień dobry. – wita się mężczyzna z miłym uśmiechem. – Czy jest może Gwendolyn? Mam dla niej drobny upominek na poprawę dnia. – w jego dłoniach dostrzegam niewielki pakunek z logo pobliskiej piekarni, co pozwala mi myśleć, że w środku znajdują się słodkości. Najwidoczniej „kozia bródka" wie, w jaki sposób uszczęśliwić kobietę.
- Dzień dobry. – odpowiadam i silę się na równie miły uśmiech. – Zapraszam do środka.
- Och, nie. – mężczyzna wyciąga w moją stronę pakunek. – Proszę jej to przekazać. Nie chcę robić kłopotu i po prostu sobie pójdę.
- To żaden kłopot. Tak sądzę. – dodaję niepewnie. W zasadzie nie mam pojęcia z kim właśnie rozmawiam ani kim jest ten mężczyzna dla pani Philips, więc chyba nie powinnam wtrącać się w tą relację, ale z reguły jestem wścibska i z chęcią poobserwuję, jak flirtują ludzie w starczym wieku. Kto by się spodziewał, że moja wredna sąsiadka jest w kręgu męskich zainteresowań. Najwidoczniej tylko ja dostrzegam jej piekielną duszę.
- Wolałbym nie. – mężczyzna dotyka mojego przedramienia. – Nie potrafię rozmawiać z kobietami. Bardzo mnie to stresuje, więc proszę panienkę o pomoc. – w jego oczach dostrzegam błaganie, więc odbieram od niego opakowanie z piekarni z uśmiechem na ustach. To rozczulający mężczyzna, dla którego moje serce mięknie. Poza tym, czy to nie urocze?
- W porządku. – mówię. – Jak ma pan na imię?
- Gregory Atkinson. – poklepuje mnie po ręce, a później delikatnie kiwa głową na pożegnanie i odchodzi wąską ścieżką. W momencie, w którym znika za furtką na poboczu parkuje BMW, z którego wyłania się Devlin Lane. W świetle dnia prezentuje się jeszcze lepiej niż wczoraj. Może dlatego, że dziś moje oczy nie produkują łez, które zamazują obraz. Niemniej jednak w moim kierunku zmierza detektyw, którego mogłabym schrupać tu i teraz.
- Witam. – wypowiada grubym barytonem. – Jak się pani dziś czuje?
- Proszę mi mówić po imieniu, dobrze?
- Jak sobie życzysz. – odpowiada mi uśmiechem. – Wszystko w porządku?
- Mam za sobą nieprzespaną noc, ale już jestem spokojna. Masz ochotę na kawę?
- Tak. Poproszę. – prowadzę policjanta do kuchni, gdzie natykamy się na panią Philips, która wałkuje ciasto na makaron. – Dzień dobry. – mówię. – Mam dla pani prezent od pana Atkinsona.
- Połóż gdzieś z boku. – wypowiada zjadliwie. – Mam już dość tych ciastek z piekarni. Dostaję je od roku i zupełnie nie rozumiem, dlaczego.
- Myślę, że pan Gregory po prostu darzy panią szczególną sympatią. – odpowiadam, a staruszka głośno parska śmiechem, jakby moje słowa wzbudziły niemałe rozbawienie. Marszczę brwi, ale postanawiam tym razem ugryźć się w język, ale tylko dlatego, że obok mnie stoi detektyw Lane. W innym okolicznościach powiedziałabym, że nie można wyśmiewać się z uczuć drugiego człowieka. Aczkolwiek co ja tam wiem? W końcu wyszłam za mąż dla pieniędzy i nie zaznałam miłości w swoim życiu. – Mamy gościa. Czy mogę zrobić dla niego kawę? – Gwendolyn gwałtowanie zaprzestaje swoich ruchów i odwraca się w naszą stronę, a na widok policjanta robi skwaszoną minę, jakby w jej domu stał wróg.
- Oczywiście. – odpowiada zjadliwie. – Pójdę do sklepu. Nie będę wam przeszkadzać.
- Proponuję odwiedzić pana Atkinsona.
- Po jaką cholerę?
- Wypadałoby podziękować za prezent.
- Irene, to tylko ciastka. Nic szczególnego.
- Mimo wszystko to prezent.
- Nie będę za niego dziękować.
- Dlaczego?
- Nie widzę takiej potrzeby. Proszę zaopiekuj się swoim gościem, a ja wrócę do swoich zajęć.
- W zasadzie chciałbym zadać pani kilka pytań. – wtrąca detektyw Lane. – Może mogłaby pani usiąść z nami? Obiecuję, że to zajmie tylko chwilę.
- Niech będzie. Proszę pytać.
- To ja zaparzę kawy. – pozostawiam detektywa i panią Philips w części jadalnej, a sama podchodzę do czajnika i nastawiam w nim wodę na kuchence gazowej. Całe szczęście puszka z kawą położona jest na blacie obok chlebaka, więc nie muszę grzebać po wszystkich szafkach. Czuję się w tym domu jak intruz, dlatego też wolałabym ograniczyć swoją obecność w tym miejscu do minimum. Planuję znaczą część czasu spędzać na zewnątrz i w pracy. Jeśli jakąkolwiek uda mi się znaleźć. Aktualnie moje CV wygląda następująco: „Irene Holder – była żona miliardera, któremu dawała dupy". Wow. Cóż za wybitne umiejętności. Przydatne tylko w burdelach.
- Mieszka pani naprzeciwko Irene od wielu lat, prawda? – wypowiada Lane.
- Mieszkam naprzeciwko domu jej babki. Natomiast Irene wyjechała lata temu i wróciła dopiero wczoraj, więc nie. Nie mieszkam od lat naprzeciwko Irene. – kwituje zjadliwie staruszka, na co wywracam oczami. Poranne uszczypliwości właśnie się zaczynają, ale nie mam ochoty brać w nich udziału.
- Drobny szczegół. – stwierdza Lane. – Mimo to, mieszka pani tu od wielu lat, więc mogła pani coś widzieć?
- Niestety nie. Wbrew temu, co sądzi Irene, nie podglądam sąsiadów przez okno. Mam znacznie ciekawsze rzeczy do roboty.
- No dobrze. – wzdycha detektyw. – Jednakże coś mogło przykuć pani uwagę tamtej nocy.
- Mam twardy sen. Nie obudzi mnie nawet wybuch bomby pod oknem. – marszczę brwi, po czym odwracam się twarzą do tej dwójki.
- Mam bardzo dobrą pamięć. – wtrącam. – Bardzo często skarżyła się pani na problemy ze snem. Czyżby minęły?
- Biorę tabletki nasenne. – odpowiada staruszka z niezadowoleniem. – Gdybyś tu mieszkała, wiedziałabyś, że zaczęłam je stosować.
- No tak. To moja wina, że nie interesowałam się pani życiem. – kwituję zjadliwie.
- Nie interesowałaś się nawet życiem własnej babki!
- To nie jest prawda. – zaciskam szczękę. – Ale nie zamierzam się tłumaczyć. Do samego końca miałam dobry kontakt z babcią.
- Takie gadanie.
- Jeśli mogę wtrącić. – dopowiada Lane. – to chciałbym zadać jeszcze parę pytań.
- Po jakie licho? – pyta Gwendolyn. – Nic nie słyszałam ani nic nie widziałam. Teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę zająć się swoimi sprawami. – bez zbędnego pożegnania, staruszka odchodzi w kierunku salonu, całkowicie ignorując obecność detektywa. Mam ochotę się roześmiać, ale byłoby to niestosowne. Zamiast tego, zdejmuję czajnik z palnika i zalewam kawę w filiżance.
- Cukier? Mleko? – pytam.
- Nie, dziękuję. Piję czarną.
- Zapamiętam. – wypowiadam bez zastanowienia, a kiedy zdaję sobie sprawę, że zabrzmiało to dość dziwnie, udaję, że nie czuję zażenowania. Staram się ignorować swoją gafę i podaję filiżankę detektywowi. – Proszę sobie usiąść. – wskazuje na krzesło, stojące przy stole. Ciemnowłosy zajmuje miejsce, odkłada na blat notes i swoją kawę, a jego mina przybiera surowy wyraz.
- Niestety twój dom jest miejscem zbrodni, więc nie możesz w nim zamieszkać.
- Kto chciałby mieszkać na miejscu zbrodni? – pytam z uniesioną brwią. – Kto wie, jaki wściekły duch odbija się teraz od ścian. Swoją drogą. Czy mogłabym chociaż odzyskać swoją walizkę? Zostawiłam ją w środku.
- Tak, dostarczę ją do wieczora. – kwituje. – Jak się czujesz?
- To pytanie jest konieczne dla dobra sprawy? – pytam z zaskoczeniem.
- Tak, ponieważ mógłbym załatwić na jego podstawie opiekę psychologa.
- Poradzę sobie z tą traumą sama. – silę się na uśmiech. Tak naprawdę nie lubię się zwierzać nikomu, nawet swoim bliskim, więc tym bardziej nie skorzystam z usług jakiegoś psychologa. Wypędzę obraz trupa ze swojej głowy za pomocą własnych metod. Skupię się na rozwoju duchowym i być może to pomoże mi się doleczyć. -Ale dziękuję za propozycję.
- Z doświadczenia wiem, że taki widok może odcisnąć piętno na umyśle. – sugeruje. – W razie potrzeby, skontaktuj się ze mną, a skieruję cię do naszego policyjnego psychologa.
- Dziękuję. – dukam. – Możemy przejść do przesłuchania?
- W zasadzie udzieliłaś mi wszystkich odpowiedzi wczoraj w nocy, więc dziś potrzebuję jedynie twój podpis na protokole zeznań. – wypowiadając te słowa, podsuwa mi kartkę z krótkimi zeznaniami. Szybko przebiegam wzrokiem po ich treści, a potem składam swój podpis na dokumencie.
- To wszystko?
- Na ten moment tak. Wrócę tu, gdy ustalimy tożsamość denatki. – wstaje z krzesła i zabiera swoje rzeczy. – Miałbym jednak drobną prośbę.
- Jaką?
- Proszę, abyś spróbowała dopytać panią Philips o to, co mogła widzieć. Nie wierzę w bajkę o twardym śnie. Osoby starsze zazwyczaj widzą i wiedzą więcej, niż sądzimy.
- Sugerujesz, że Gwendolyn kłamie?
- Nie, ale nie wykluczam tego.
- Wydobycie jakichkolwiek informacji od tej zołzy to zadanie niewykonalne. – kwituję z rozbawieniem. – Ale spróbuję być dla niej miła. Być może to sprawi, że się przede mną otworzy.
- Tu masz mój numer. – podaje mi swoją wizytówkę. – Proszę o informację, gdy tylko czegoś się dowiesz. Dziękuję za kawę i do widzenia. – kiwa głową, po czym wymija mnie i czym prędzej wychodzi z domu. Przez dłuższą chwilę wpatruję się w cyfry na wizytówce, doskonale wiedząc, że wryły mi się w pamięć już na zawsze.
____
Ta historia może rozwijać się powoli, ale chcę mocno skupić się ma samej sprawie śledztwa i stworzyć możliwość, abyście sami mogli typować, kto jest winny 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro