Rozdział 2
Harry teleportował się na ulicę pokątną i poszedł prosto do Banku Gringotta. Skierował się w stronę jednego ze stanowisk przy, których siedziały gobliny i powiedział:
- Chciałbym porozmawiać z dyrektorem banku.
- Nazwisko? - spytało stworzenie nawet na niego nie patrząc. Harrego bardzo zirytował ten brak szacunku.
- Harry Potter - i obserwował jak stworzenie podrywa gwałtownie głowę I przypatruje mu się uważnie. Rzeczywiście trudno było rozpoznać w wyprostowanym, przystojnym młodzieńcu pokrytym bandażami po czubki palców, słynnego Harrego Pottera. Chłopak uniósł wyżej podbródek i zdjął zaklęcie zakrywające jego bliznę. Stworzenie gwałtownie otworzyło oczy, po czym skinęło głową i nacisnęło guzik znajdujący się na biurku. Po chwili zza pobliskich drzwi wyszedł inny goblin i poprowadził co do gabinetu dyrektora.
Gabinet był dużym złotobrązowym pomieszczeniem na najwyższym piętrze banku. Podłoga była wykonana z czarnego marmuru, a na środku, tyłem do wielkiego okna, stało duże, mahoniowe biurko. Harry skierował swój wzrok na stworzenie siedzące za biurkiem. Dyrektor był postawnej postury i był gruby. Pod pewnymi względami przypominał czarnowłosemu wuja Vernona jednak szybko otrząsnął się się ze swoich wspomnień i skupił na obecnym planie.
- Witam Panie Potter - powiedział goblin - powiedziano mi, że chciał się Pan ze mną spotkać.
Harry potwierdził.
- Oczywiście rozumie Pan, że musimy potwierdzić Pańską tożsamość?
- Oczywiście, co mam zrobić?
Goblin sięgnął do biurka i wyjął z niego pergamin i sztylet.
- Musi Pan jedynie upuścić kilka kropel krwi na ten pergamin a pokaże się pańskie imię, nazwisko i rodowód - mówiąc to podał Harremu sztylet.
Chłopak odwinął bandaż z jednego z palców i nakłuł go i upuścił kilka kropel krwi na pergamin. Zawiną bandaż z powrotem i z fascynacją przyglądał się jak krew układa się w słowa.
Od imienia Harry James Potter odchodziły dwie linie. Jedna do Lily Evans - Potter, a druga do Jamesa Charlesa Pottera. Zaskakujące było jednak co innego. Przy imieniu jego matki było napisane "z rodu Evans" a od nich odchodziły trzy długie gałęzie rodowe, na których końcach znajdowały się imiona, których czarnowłosy absolutnie nie spodziewał się tam ujrzeć. Rovena Ravenclaw, Salazar Slyterin i Merlin.
- Co do cholery - pomyślał chłopak - Jakim cholernym cudem!?
To jednak nie był koniec niespodzianek. Od imienia jego ojca, przy którym było napisane 'z rodu Potter' dochodziły kolejne trzy rody. Gryffindor, Huffelpuf i Prverel. Oprócz tego od jego imienia dochodziła gałąź z podpisem 'Syriusz Orion Black z rodu Black.' Harry aż się zaśmiał. To oznaczało, że był prawowitym dziedzicem aż dziewięciu czystokrwistych, czarodziejskich rodów. Co dawało mu niesamowitą polityczną władzę w świecie czarodziejów. I do tego był czystej krwi, jak mało kto.
Goblin zamrugał zaskoczony. Nie spodziewał się aż tylu rodów. To było niesamowite i niespotykane. Spojrzał na Pottera z szacunkiem.
- Cóż, Panie Potter wygląda na to iż jest Pan właścicielem większości złota ukrytego w tym Banku. Ale jaki był powód Pańskiej wizyty tutaj?
- Chciałem wypłacić pieniądze ze swojego konta i sprawdzić jakie posiadam nieruchomości - odpowiedział wciąż oszołomiony nowymi wiadomościami.
- Cóż jeśli Pan sobie tego życzy moglibyśmy przenieść wszystkie pańskie dobra do jednej skrytki. Tak byłoby o wiele łatwiej.
- Tak, oczywiście. Ile do potrwa?
- Niewiele - odpowiedział dyrektor skinając na jednego że swoich podwładnych, który natychmiast poszedł wykonać powierzone mu zadanie. - Tymczasem chciałbym powiadomić pana o innej sprawie. Jako że jest Pan dziedzicem tylu rodów posiada Pan dziewięć skrytek. Merlin, Peverell, Huffelpuf, Ravenclaw, Gryffindor, Slyterin, Evans, Black i Potter oczywiście. Do tego posiada Pan swoją prywatną skrytkę założoną przez Państwo Potter. My przeniesiemy je wszystkie do jednej i postawimy przed nią smoka. Jednakże jest rzecz, o której powinien Pan wiedzieć. Pan Dumbledore był tutaj parę lat temu i utworzył dwie nowe skrytki na które co roku przelewane były pieniądze z pańskiej skrytki. Było to po 100 tysięcy rocznie. Skrytki były założone na nazwiska Granger i Wesley. Do tej pory zniknęło z nich łącznie 750 tysięcy. Oprócz tego Pan Dumbledore pobierał z pańskiej skrytki, łącznie 478 tysięcy galeonów. Jako że posiadał klucz i był pańskim opiekunem magicznym nie mogliśmy mu odmówić. - Przerwał patrząc uważnie na Harrego, który był blady z wściekłości, a na jego twarzy malował się nienawistny grymas. - Po Pańskim zachowaniu wnioskuję, że nic Pan o tym nie wiedział. Wystarczy podpisać kilka dokumentów i tamte skrytki zostaną zlikwidowane, a pieniądze wrócą do pana, brakujące fundusze pobierzemy ze skrytki Pana Dumbledora. Oczywiście poinformujemy go dopiero po rozpoczęciu roku. Cenimy sobie spokój naszych klientów.
Harry kiwnął głową. Akurat kiedy kończył podpisywać wszystkie papiery do gabinetu wszedł goblin i poinformował, że skrytki zostały już połączone i jego pieniądze do niego wróciły. Poszedł za nim i wózkiem przejechali bardzo długą drogę jadąc prawie pionowo w dół. Jego skrytka była bardzo głęboko. Kiedy Harry wyszedł z wózka przeklinał ten środek transportu na wszystkie sposoby. Było to prawie gorsze od jazdy Błędnym Rycerzem. Prawie. Bardzo niewiele mu brakowało.
Goblin, który go prowadził go prowadził uśmiechnął się rozbawiony, po czym poprowadził go do wrót jego skarbca. Strzegł go smok. Ale nie byle jaki smok. Był to Rogogon Węgierski. Harry uśmiechnął się, cóż za ironiczny zbieg okoliczności.
A potem goblin otworzył drzwi do jego skarbca. I chłopak zaniemówił. Jego skarbiec wyglądał jak ogromna jaskinia tysiące kilometrów pod ziemią. Sufit był bardzo wysoko ale nie tonął mroku dzięki paru wielkim, kryształowym żyrandolom. Oświetlenie uzupełniały pochodnie, które wisiały na ścianach. Skarbiec miał osiem mniejszych jaskiń na obu ścianach, tak jakby długiego korytarza, i jedną wielką na jego końcu. Na środku stał duży marmurowy stół. Przy każdej wnęce znajdowała się tabliczka z nazwą rodu. Ta na końcu, największa, należała do Merlina. Najbliżej niego po lewej był majątek rodu Slyterin, obok niego Ravenclaw dalej Peverell, a na końcu Black. Po prawej natomiast Gryffindor, Huffelpuf, Potter i Evans. Cały jego majątek był posegregowany, a wnęki podzielone były na sekcje: księgi, eliksiry, artefakty magiczne, broń, ozdoby, obrazy i złoto. Zafascynowany chłopiec podszedł do marmurowego stoły na środku sali. Leżały na nim księgi, czyli rejestry dóbr z każdego z rodów, spis nieruchomości oraz dziesięć zdobionych szkatułek. Oprócz tego na stole leżał również srebrny łańcuszek. Harry otworzył kolejno wszystkie szkatułki. W dziewięciu z nich znajdowały się pierścienie rodowe. Przyjrzał się godłom. Merlin posiadał złotego smoka trzymającego miecz na czerwonym tle, Slyterin węża na zielonym, Ravenclaw orła na niebieskim, Gryffindor lwa na czerwonym, a Huffelpuf borsuka na żółtym. Swoją drogą jak przewidywalnie. Herbem rodu Potter był feniks na tle skrzyżowanych różdżek, herbem Evans była biała lilia na niebieskim tle, a herbem Peverelów znak insygniów śmierci. Harry znał go ponieważ kiedyś czytając baśnie Barda Beedle'a zauważył go i uznał za interesujący. Oprócz tego po Syriuszu był spadkobiercą rodu Black, którego symbolem był ponurak. Te wszystkie godła były tak ironiczne, że śmiać mu się chciało. Jednak co zrobić z tymi wszystkimi sygnetami. Jego wzrok padł na srebrny łańcuszek. Dobrze pomyślane, pomyślał nakładając na niego wszystkie sygnety. Założył łańcuszek na szyję i schował pod szatą. Potem otworzył ostatnią szkatułkę. Znajdowały się w niej pieczęci. Zmniejszył ją i schował do kieszeni szaty. Następnie wziął się za spis nieruchomości.
Po żmudnym przeglądaniu zdecydował się na Slyterin Mannor, uprzednio Merlin Mannor, która najbardziej mu pasowała. Posiadłość Slyterina, który dostał ją od Merlina. Obszedł cały skarbiec i wziął ze sobą tylko złoto i trochę eliksirów ponieważ nie wiedział jak wyposażony jest jego dwór.
Kiedy wyszedł wreszcie ze swojego skarbca wrócił jeszcze aby porozmawiać z Gripphokiem, tak nagrywał się dyrektor banku, który swoją drogą był bardzo sympatyczny, i za jego radą założył na wrota swojego skarbca hasło w wężomowie aby tylko on mógł się tam dostać. No był jeszcze Voldemort ale Harry wątpił aby spróbował. Potem dostał jeszcze od Gripphoka specjalną sakiewkę na pieniądze bez limitu, podzieloną na kieszonki na magiczne i mugolskie pieniądze i specjalną kartę do używania jak kartę kredytową mugoli, na którą zresztą również była specjalną kieszonka. Harry schował swoją nową sakiewkę do kieszeni, podziękował wylewnie i po pożegnaniu się wyszedł z banku.
Teraz skoro już miał pieniądze postanowił, że pójdzie na zakupy. Na początek załatwił sobie nowy kufer. Jego był już stary, zniszczony i potrzebował większego. Kupił sobie siedmiokomorowy, czarny kufer, którego komory otwierało się naciskając na poszczególne szmaragdy na przedniej ściance. Ustawił sobie na nich hasło w wężomowie. W środku miał pięć standardowych komór, a w dwóch ostatnich miał specjalną na eliksiry i taką, która była biblioteczką mogącą pomieścić trzy tysiące książek. Zadowolony chłopiec skierował się w stronę sklepu z odzieżą i zamówił sobie całą garderobę od nowa. Generalnie były to eleganckie ubrania w ciemnych kolorach, ale zamówił też kilka wygodnych koszulek i spodni. Następny krok poczynił w stronę apteki, w której kupił wszystkie możliwe legalne składniki do eliksirów i kolejny w stronę Nokturnu gdzie kupił wszystkie nielegalne. Wpakował wszystkie rzeczy do kufra i teleportował się do Slyterin Mannor, którego adres podany był w spisie nieruchomości.
***
Slyterin Mannor był ogromny. Dwór był elegancki, utrzymany w ciemnych kolorach i w mrocznym stylu. Po kilku ścianach piłą się bluszcz. Rezydencję otaczał wielki ogród, a z tyłu znajdował się duży taras i nawet basen mogący pomieścić kilkadziesiąt osób. Ku zaskoczeniu Harrego był całkiem nowoczesny. Kiedy chłopiec wszedł do środka natychmiast rozległo się głośne pyknięcie i pojawiły się przed nim skrzaty. Było ich siedem i kiedy tylko go ujrzały zaczęły płakać z radości, że ich Pan powrócił. Szybko się z nimi zapoznał i pozwolił wrócić do swoich obowiązków. Wizyta skrzatów dała jednak Harremu do myślenia.
- Zgredek! Stworek! - zawołał głośno - po sekundzie obydwa skrzaty stały przed nim. Jeden patrzył na niego z podziwem, a drugi wlepiał oczy w podłogę mrucząc coś pod nosem. - Zgredku?
- Tak, Harry Potter sir? - spytał skrzacik
- Zgredku pamiętasz jak mówiłeś, że chciałbyś mi służyć, czy ta oferta jest nadal aktualna? - Zgredek pokiwał gorliwie głową - A więc świetnie, od dziś służysz mnie. Mam dla Ciebie zadanie, masz wciąż pracować w Hogwarcie jednak masz nasłuchiwać czy nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Masz szpiegować Dumbledora i nauczycieli. Chcę wiedzieć o wszystkim co będą planować, zrozumiano?
- Tak jest, Harry Potter sir! - odpowiedział skrzat jeszcze bardziej piskliwym z podekscytowana głosem i zniknął.
- Stworku - powiedział Harry, stworzenie podniosło na niego swój wzrok - twoim zadaniem będzie szpiegowanie Zakonu i wszystkich osób na Grimauld Place, chcę wiedzieć o ich planach. Możesz ich również podręczyć tylko zabraniam Ci mówić, że to ja ci tak kazałem. - i obserwował jak pogarda w oczach skrzata zmienia się w autentyczny podziw i szacunek - Tak jest Panie - odpowiedział swoim skrzekliwym głosem kłaniając się do ziemi i już go nie było.
Harry uśmiechnął się zadowolony, na razie wszystko szło zgodnie z planem. Teraz udał się na zwiedzanie domu. Był bardzo zadowolony z efektów. Miał trzy jadalnie, jedną małą dwie większe, salę bankietową, parę salonów i saloników, a do tego salę wprost perfekcyjnie nadająca się aby spełniać tę samą funkcję co sala zebrań Voldemorta. W zachodnim skrzydle znajdowała się ogromna biblioteka z mnóstwem książek wielkie eleganckie sypialnie z łazienkami, sala treningowa działająca na takiej samej zasadzie co Pokój Życzeń w Hogwarcie, parę dodatkowych pokojów, eleganckie biuro i wejście do ciekawej wieży, która zaintrygowała Harrego jeszcze z zewnątrz. Była ona tak naprawdę obserwatorium. Szklana kopuła od podłogi była przeźroczysta od środka i metalicznie matowa z zewnątrz. Do tego całą podłogę wyściełał miękki materac. Harry stwierdził, że to chyba będzie jego ulubione miejsce zaraz obok biblioteki. Potem zwiedził wschodnie skrzydło. Znajdowały się tam mniejsze sypialnie, kilka większych łazienek, jeszcze dwa biura, kolejna sala treningowa, mniejsza biblioteka, kilka saloników i infermeria z pełnym zapasem leków. Do tego miał jeszcze piwnicę, piwniczkę na wino, sery, laboratoria do eliksirów, lochy i salę tortur. Podobało mu się to. Kiedy skończył zwiedzać wybrał sobie sypialnię. Wielką, blisko wejścia do wierzy i biblioteki. Była ona cała ciemnozielona ze srebrnymi zdobieniami i ornamentami na suficie. Na środku stało łoże z zielonym baldachimem i czarnymi kolumienkami, po których wpełzały srebrne węże. Na podłodze leżał czarny dywan, a przy jednej ścianie pokoju stała biblioteczka i biurko. Na drugiej znajdowała się szafa i drzwi do nowoczesnej łazienki. Harry szybko rozpakował swoje rzeczy i usiadł na łóżku. Był wyczerpany. Te zakupy i zwiedzanie wyczerpały go bardziej niż sądził, a do tego miał wciąż świeże i głębokie rany. Zmienił swoje bandaże, przebrał się w pidżamę i wypił kilka eliksirów. Głównie były to lecznicze i uzupełniające krew. Potem zgasił światło i zasnął spokojny o swoją przyszłość, myśląc o swoich planach i wydarzeniach, które miały nadejść.
***
Witajcie ponownie!
Ale jestem z siebie dumna, dwa rozdziały jeden po drugim bez żadnej przerwy (wiem, żałosne osiągnięcie).
Tak szczerze myślę, że gdyby nie to, że mój brat przekupił mnie czekoladą nie miałabym odpowiedniej motywacji (nie piszecie komentarzy ludzie a to serio smutne:() ale motywacja była więc rozdział jest. Stowarzyszenie Zmuszania mnie do pisania rozdziałów żyje i ma się dobrze. Niedługo pojawi się następny. Do zobaczonka.
***
2065 słów
(więcej niż standard więc się cieszcie:))
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro