Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Vivien krążyła między pokojem zamordowanej Chloe Millington a salonem, w którym siedzieli rodzice młodej kobiety. Nie brała udziału w przeszukaniu, ale z państwem Millington też nie miała ochoty rozmawiać. Skupiała się więc na nadzorowaniu i udawaniu zapracowanej. Pewnie trwałoby to do przyjazdu Woodarda i Ashbee, gdyby Chayse nie powiedział jej o wynikach toksykologii. Przed zarzuceniem rodziców Chloe kolejnymi pytaniami, szepnęła technikom, żeby zwrócili szczególną uwagę na rzeczy sugerujące, że ofiara mogła cierpieć na depresję lub stany lękowe.

Wzięła głęboki oddech i przemyślała, co zamierza powiedzieć. Wcześniej improwizowała, przez co teraz ojciec Chloe nawet nie zerkał w jej kierunku, gdy wchodziła do pogrążonego w półmroku salonu. Może i czasem powinna ugryźć się w język, ale gdyby współpracowali, to przecież inaczej by się zachowała.

Shania Millington siedziała na dużym turkusowym fotelu z kolanami podciągniętymi pod brodę. Jej brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, a podkrążone zielone oczy wpatrywały się tępo w wypolerowane panele. Luźne czarne ubrania i skulona sylwetka sprawiały, że z daleka można było pomylić ją z rzuconym niedbale kocem. Dopiero później zauważało się wyblakłą twarz i kościste dłonie zaciśnięte wokół łydek.

Z kolei ojciec Chloe zajmował miejsce przy długim stole stojącym w części salonu graniczącej z otwartą kuchnią. Na blacie stylizowanym na biały marmur stał otwarty laptop. To w jego ekran wpatrywał się Paul Millington. Odkąd zaczęli przeszukanie, nie ruszył się z tego miejsca, mimo że wyglądał, jakby za pół minuty zamierzał wyjść do pracy. Nawet nie rozpiął guzika przy kołnierzyku czarnej jedwabnej koszuli. Jedynym barwniejszym elementem jego stroju mogła stać się wisząca na oparciu krzesła grafitowa marynarka.

– Pytałam już o to, ale może coś się państwu przypomniało. – Vivien stanęła w pustej przestrzeni między stołem a kanapą. Odwróciła głowę w lewo w kierunku kobiety, a potem w prawo, żeby spojrzeć na mężczyznę. Żadne z nich nie zareagowało. – Czy Chloe przyjmowała jakieś leki?

– Czy pani w ogóle słucha odpowiedzi? – odezwał się Paul. – Już dawno temu mówiliśmy, że nie.

– Czy kiedykolwiek była u psychiatry?

– Moja córka nie była wariatką – warknął gwałtownie, tym razem zaszczycając ją spojrzeniem.

– Może boi się pan, że to wycieknie do mediów? – odparła Vivien równie poirytowana.

– Ona była normalna, czego, do cholery, nie rozumiesz?

Vivien musiała policzyć w myślach od dziesięciu w dół, żeby nie uraczyć rozmówcy kolejną uszczypliwą uwagą. Przeniosła uwagę na milczącą matkę Chloe. Zmiana, która zaszła w zachowaniu tej kobiety, była dla detektyw Clyne przytłaczająca. Gdy trwało śledztwo w sprawie zaginięcia Chloe, Shania Millington kilkukrotnie do niej dzwoniła i dopytywała o nowe ustalenia. Pojawiała się na komendzie, żeby osobiście ich wypytać i popędzić. Niezależenie od okoliczności praktycznie nie przestawała mówić. Za to odkąd dowiedziała się o śmierci córki, odzywała się tylko wtedy, gdy słowa były kierowane bezpośrednio do niej.

– Jaki miała nastrój w ostatnim czasie? – zapytała od razu po natrafieniu na spojrzenie pani Millington. – Może chodziła przybita?

– Przejmowała się zniknięciem Sary, ale była raczej... zmotywowana – powiedziała Shania tak cicho, że Vivien ledwie ją usłyszała.

– Bała się czegoś?

– Mówiliśmy już, że nie – wtrącił Paul, a w jego głosie nadal była obecna nuta zniecierpliwienia.

– Nie pytam teraz o konkret, tylko o jej zachowanie. Byłe lękliwa?

Przewrócił oczami i pierwszy raz się poruszył. Przetarł twarz dłońmi. Ten gest nie był motywowany zmęczeniem, lecz złością, przez co skóra na jego wysokim czole szybko stała się czerwona. Przycisnął przedramiona do chłodnego blatu i odnalazł detektyw Clyne wzrokiem. Wygiął głowę najpierw w jedną stronę, a potem w drugą, jakby szykował się do walki. Mimo że stała kilka metrów od niego, wyraźnie słyszała jego ciężki oddech.

– Jutro znowu zadacie nam te same pytania? – powiedział niespokojnie. Ta chwila ciszy i nerwowe gesty w żaden sposób nie rozładowały gnieżdżącego się w nim napięcia.

– Może gdyby pan ciągle nie zaprzeczał, to nie musiałabym stale pytać o to samo.

– To co, mam kłamać?

– Nie, zastanowić się. Ciągle słyszę tylko „nie" i „nie", a leczenie psychiatryczne to nie jest powód do wstydu. Poza tym nikt z nas nie poda tej informacji mediom. Nie jesteśmy dziennikarzami – dodała kąśliwie.

– Skończyłaś już? Gdybyście zajęli się robotą, ona nadal by żyła. Kurwa, musimy ją pochować, bo ty tylko gadasz – fuknął, wskazując na nią palcem.

– Pewnie, gdybyście lepiej dogadywali się z córką, to powiedziałaby, jak szuka Sary i...

– Dosyć tego!

Jego krzyk sprawił, że siedząca w salonie Shania drgnęła niespokojnie. Odchrząknął i wcisnął palec wskazujący za zapięty kołnierzyk koszuli, który nagle zaczął go uwierać. Odsunął materiał od skóry i wrócił spojrzeniem do uważnie przyglądającej mu się detektyw Clyne. Jej zacięty wyraz twarzy dodatkowo go zirytował.

– Złożę na ciebie skargę – oznajmił nieco ciszej, ale z tą samą złością.

Vivien nie zamierzała wycofywać się ze swoich słów. Wiedziała, że wdawanie się w pyskówkę z ojcem pogrążonym w żałobie jest głupie i okrutne, ale nie mogła się powstrzymać. Czuła, że musi się bronić. Odkąd znaleziono ciało Chloe, wiele razy zastanawiała się, czy mogli zrobić coś więcej, by temu zapobiec. Rodzice stosunkowo szybko zgłosili jej zaginięcie, więc szanse na znalezienie jej żywej powinny być duże, ale nikt nie wiedział, gdzie się udała po wyjściu z pracy. Nikomu nie powiedziała o swoich planach.

Drzwi wejściowe do mieszkania otworzyły się, zanim Paul Millington zdążył powiedzieć Vivien, że ma się wynosić. Pierwsza próg przekroczyła Anastasia, która na zimową kurtkę zarzuciła granatową wiatrówkę z żółtym napisem „FBI", a chwilę po niej do środka wszedł Chayse. Nie oglądając się za siebie, agentka pokonała drogę dzielącą ją od Vivien i zatrzymała się obok niej. Swoją uwagę skierowała na Paula Millingtona, jego żony schowanej w salonie nawet nie zauważyła.

– Agentka specjalna Ashbee. – Tymi słowami skłoniła ojca ofiary do ściągnięcia brwi. – Śledztwo zostało przejęte przez FBI.

– I FBI uważa, że śmierć mojej córki to dobra sprawa do szkolenia nowicjuszy?

– Jeśli ktoś ma znaleźć mordercę państwa córki, to właśnie agentka Ashbee – wtrąciła detektyw Clyne.

Wsparcie od Vivien było na tyle zaskakujące, że Anastasia potrzebowała dłuższej chwili, by uporządkować własne myśli. Jednocześnie dała ojcu Chloe trochę czasu na ochłonięcie, chociaż akurat to mogło obrócić się przeciwko niej. Dobierając w głowie odpowiednie słowa, przyjrzała się mężczyźnie. Siedział wyprostowany na czarnym krześle, przy czym splecione na klatce piersiowej ramiona przyciskał do ciała. Mięśnie jego żuchwy były wyraźnie widoczne przez zaciskanie zębów, a skrzydełka wąskiego nosa rozszerzały się przy każdym oddechu. Szaroniebieskie oczy wpatrywały się w nią wyjątkowo natarczywie. Paul Millington był gotowy do ataku, więc pozostało jej zadbać o to, by nie zaognić sytuacji.

– Rozumiem pana wątpliwości, ale to nie jest moja pierwsza sprawa – oznajmiła rzeczowo. – Detektyw Clyne pytała już o nastrój córki?

– Kurwa mać, kolejna. Moja córka nie chodziła do psychiatry. Mam to sobie zapisać na czole, żebyście w końcu zrozumieli?

– Panie Millington, znalezienie mordercy Chloe jest priorytetem dla wszystkich. Właśnie z tego powodu ponownie przeszukujemy jej pokój i zadajemy państwu pytania. Niektóre z nich pewnie już padły, ale za każdym razem, gdy pojawią się nowe okoliczności, będziemy o coś pytać – wyjaśniła spokojnie, powoli gestykulując otwartymi dłońmi. – Wyobrażam sobie, że jest to frustrujące, ale na tym polega nasza praca. Czasem zaważyć może jeden szczegół, który wcześniej trudno było sobie przypomnieć chociażby przez emocje, dlatego ciągle dopytujemy.

– Chloe zawsze była radosną i odważną dziewczyną. Ostatnio skupiła się na Sarze i męczyło ją to, ale była zmotywowana, żeby ją znaleźć, a nie smutna... – odparła cicho pani Millington, ponieważ jej mąż znów przeniósł swoją uwagę na ekran laptopa.

Anastasia odwróciła się w stronę skulonej na fotelu kobiety. Rysy jej bladej twarzy przypominały Chloe, lecz były ostrzejsze. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe odwracały uwagę od stosunkowo niewielkich, głęboko osadzonych oczu. Agentka chwilę wahała się, czy zadać kolejne pytanie, czy zniknąć i pozwolić, by atmosfera samoczynnie się oczyściła. Wybrała tę drugą opcję.

– W porządku, na razie to wystarczy.

Razem z Vivien przeszły z salonu do pokoju zamordowanej dziewczyny. Chayse niepostrzeżenie przemknął tutaj zaraz po wejściu do mieszkania i teraz przyglądał się poczynaniom kilku techników kryminalistycznych FBI. Anastasia zauważyła skupionego na przeszukiwaniu komody Masona Tomkinsa, jednak nie zamierzała go zaczepiać. Podczas rozmowy w laboratorium w Quantico wywołał w niej sprzeczne emocje. Wolała nie roztrząsać tego w pracy.

– Czasem nawet cię lubię – rzuciła Vivien w kierunki młodszej koleżanki po tym, jak przymknęła drzwi.

– W twoim przypadku to całkiem poważny komplement.

– Ale tylko czasem.

– Dowiedziałaś się czegoś? – Anastasia wróciła do najważniejszego tematu, mimo że na jej ustach zakołysał się uśmiech.

– Nic nowego. Może to naprawdę nie były jej leki?

– Może. Trzeba będzie jeszcze raz porozmawiać z jej chłopakiem.

– Pewnie też nic nam nie powie – stwierdził Chayse ponuro.

– Wiecie, jak dogadywał się z rodzicami Chloe?

– Dobrze – znów odezwała się Vivien. – Niby utrzymują stały kontakt nawet po znalezieniu ciała.

– Może chce być na bieżąco z naszymi działaniami.

– Myślisz, że to on? – zapytał ściszonym głosem Woodard.

– Nie wiem, nawet nie widziałam go na oczy. To najłatwiejszy trop, ale ta zbrodnia wygląda tak, jakby zabójca nie żywił głębszych uczuć do ofiary. Nie ma śladów nadzabijania, ciało nie jest przykryte. I ten symbol na jej brzuchu... – urwała, gdy poczuła na sobie wzrok technika kryminalistycznego. Mason uśmiechnął się blado. Anastasia, zamiast odwzajemnić ten gest, skupiła uwagę na Woodardzie, na którego pytanie nie skończyła odpowiadać. – Jednocześnie nagie zwłoki mogą wskazywać na pogardę i brak szacunku. Jak się układało między nim i Chloe?

– Całkiem dobrze.

– Ale nie mówiła mu o swoim prywatnym śledztwie w sprawie Sary.

– Nie mówiła.

– Więc chyba nie aż tak dobrze.

– Prześwietliliśmy go i ma alibi na czas zniknięcia Chloe – przypomniała Vivien. Jeśli czegoś była w tej sprawie pewna, to właśnie tego, że partner Chloe nie miał nic wspólnego z jej zaginięciem oraz śmiercią. – Jego matka przeszła dzień wcześniej poważną operację i spędzał czas w szpitalu. Oglądaliśmy nagrania i naprawdę ciągle tam siedział. Pojechał raz do domu matki, żeby przywieźć jej więcej rzeczy i samemu się ogarnąć, ale wtedy Chloe była jeszcze w pracy. Gdy zniknęła, on był w szpitalu, w nocy też. Następnego dnia pojechał do pracy, a gdy tam był, matka Chloe zgłosiła zaginięcie. Nie miał, kiedy jej uprowadzić.

– Brzmi solidnie, ale i tak warto z nim pogadać. Może zauważył jakieś zmiany nastroju Chloe. Jeśli nic nie znajdziemy, to będzie trzeba założyć, że porywacz lub morderca podał jej leki.

– Morderca lub porywacz? Czyli co, to nie jest ta sama osoba?

– Na miejscu zbrodni były ślady kilku osób – Chayse ubiegł Anastasię w odpowiedzi.

– Może całą grupą ją porwali i całą grupą zabili, a może porwała ją tylko jedna osoba i przyprowadziła do reszty – wyjaśniła Ashbee jeszcze ciszej niż wcześniej. Drzwi za jej plecami były przymknięte, a salon znajdował się w dużej odległości od tego pokoju, ale i tak nie czuła się swobodnie, spekulując na ten temat, podczas gdy rodzice ofiary siedzieli gdzieś za ścianą. – Nie zginęła od razu po zaginięciu, więc musiała być gdzieś przetrzymywana.

– Dziwne, że zostawiła telefon w pracy, a z komputera pozbyła się śladów poszukiwania Sary – stwierdziła Vivien.

– Jakby to zaplanowała. – Anastasia powiedziała na głos to, co powoli klarowało się w umysłach pozostałej dwójki. – Myślę, że zamierzała się z kimś spotkać, a ten ktoś polecił jej nie brać telefonu.

– Musiałaby być serio głupia, żeby się na to zgodzić.

– Albo zdesperowana – znów odezwał się Chayse. Schował dłonie do kieszeni czarnych chinosów i lekko wzruszył ramionami, gdy Vivien posłała mu jedno ze swoich sceptycznych spojrzeń.

– Albo zdeterminowana, jak określiła jej matka. Chciała znaleźć Sarę. Gdy znika bliska ci osoba, możesz przestać logicznie myśleć.

Chayse błyskawicznie skierował wzrok na twarz agentki, ale równie szybko przeniósł go na podłogę. Dobrze pamiętał wydarzenia sprzed kilku miesięcy. Wtedy podczas powrotów do domu myślał o tym, że najgorszemu wrogowi nie życzyłby tego, co ona przeżywała, gdy Chirurg porwał Libby. Siedząc przy byłej narzeczonej, zastanawiał się, jak Anastasia sobie radzi. Mimo tego teraz trudno było mu zrozumieć jej zachowanie z dnia schwytania Pollarda.

– No tak, tylko one nie miały kontaktu od jakiegoś czasu – Vivien przerwała ciszę, mimo że jej jako jedynej ten czas się nie dłużył.

– I wciąż nie wiemy dlaczego. Trzeba docisnąć ich wspólną koleżankę, która zgłosiła zaginięcie Sary. Nie wierzę, że nic nie wie.

– Chloe mówiła, że po skończeniu szkoły średniej kontakt im się urwał. To się zdarza.

– Oczywiście, ale ta jej desperacja w dążeniu do znalezienia Sary sugeruje, że to była silna relacja – upierała się Anastasia. – Może pojawił się jakiś zgrzyt.

– No chyba nie myślisz, że to było coś więcej niż przyjaźń.

– Vivien, większość kobiet naprawdę gustuje jedynie w facetach.

– Współczuję. Bez urazy – odparła szczerze Vivien. Pełne rozbawienia prychnięcie Ashbee, skłoniło ją do szerokiego uśmiechu. – Ale wracając, przecież mogło tak być. Może to była tajemnica i dlatego nikt nie wie, co się stało, a ona zareagowała w ten sposób.

– Nie jest to niemożliwe, ale...

– I dlatego nie mówiła swojemu chłopakowi o postępach w śledztwie. Trochę przypał gadać z obecnym o byłej. I jak, szefowo?

– Jeszcze nie wiem, zastanawiam się. Vivien, rozejrzyj się tutaj, może znajdziesz coś potwierdzającego, że między nią a Sarą mogło być coś więcej.

– Masz szczęście, że specjalistka jest na miejscu – oznajmiła z wyraźnym zadowoleniem, po czym weszła w głąb pokoju.

– A ty co myślisz? – Anastasia zwróciła się do Chayse'a.

Woodard znów wzruszył ramionami. Wiedział jednak, że dla Ashbee to za mało. Jeśli nie zadawała kolejnego pytania albo nie siliła się na komentarz, to na pewno czekała na rozwinięcie tematu. W Lexington nawet mu się to podobało. Co prawda na początku nerwowo rozglądał się wokół, nie wiedząc, co zrobić, ale później zaczął to odbierać jako okazję do spokojnego przemyślenia sprawy. Teraz jednak się nie zastanawiał, lecz wypowiedział myśl, która była z nim od pierwszych dni poszukiwań Chloe.

– Że to, co mówiła Chloe, to prawda. Po prostu urwał im się kontakt.

– Ryzykowałbyś swoim bezpieczeństwem, żeby znaleźć kogoś, z kim kilka lat wcześniej po prostu urwał ci się kontakt?

– Chętniej niż kogoś, z kim mocno bym się pokłócił na koniec znajomości – odparł zdecydowanie, od razu się prostując.

– A jeśli ta znajomość rozpadłaby się z twojej winy?

Chayse przez dłuższą chwilę znosił jej świdrujące spojrzenie, ale w końcu zerknął w bok. Pierwszy raz odkąd Anastasia tu przyjechała, to właśnie on przerwał kontakt wzrokowy. Znów poczuł się tak, jak na początku ich znajomości – jakby próbowała dostać się do jego głowy, żeby poznać wszystkie informacje, których nie chciał jej zdradzić. Wiele z nich próbował ukrywać nawet przed samym sobą.

– Myślisz, że miała wyrzuty sumienia? – odezwała się Vivien, która właśnie przyglądała się stojącym na półkach książkom.

– Mniej więcej. Po skończeniu liceum życie Sary stało się trudne z uwagi na śmierć jej matki, a Chloe miała wszystko. Jeśli jakoś zawiniła w tej relacji, to może poszukiwaniami chciała odkupić to, że w trudnych momentach nie było jej przy Sarze.

– I niby w czym to jest lepsze od mojej teorii o romansie?

Anastasia pokręciła głową, ale znów się uśmiechnęła. Szczerość i naturalność Vivien nieustannie ją rozbrajały. Było to coś, czego jej samej z każdym rokiem coraz bardziej brakowało. Coś, czego po cichu nawet jej zazdrościła.

– To alternatywa w razie, gdybyś nic nie znalazła – odparła ku uciesze detektyw Clyne.

Vivien wróciła do przeglądania rzeczy ofiary, jednocześnie unikając dotykania ich. Mimo że technicy powoli kończyli swoją pracę, a wszelkie odciski przy pierwszym przeszukaniu pobrali ich koledzy po fachu pracujący w policji, to wolała ograniczyć wtrącanie się. Mason Tomkins od razu po przybyciu tutaj powiedział, że ma niczego nie ruszać. Raz nawet próbowała, ale kazał jej zająć się swoimi obowiązkami. Posłuchała go, chociaż nie od razu. Teraz gdy kręciła się właśnie obok niego, mruczał pod nosem słowa, których nie była w stanie rozszyfrować.

Czworo techników rozmawiało między sobą podczas odkładania rzeczy Chloe na miejsce, jednak większość wypowiedzi dotyczyła innych spraw. Chayse z cichym westchnieniem oparł się plecami o ścianę pomalowaną na kolor butelkowej zieleni. Wnętrze było utrzymane właśnie w tej barwie z wieloma czarnymi akcentami i drewnianymi meblami. Ten pokój wielkością przypominał salon w mieszkaniu Woodarda, mimo że za przesuwnymi drzwiami była ukryta jeszcze duża szafa. Łóżko, na którym spokojnie zmieściłyby się trzy osoby, zostało połowicznie schowane za rzędem dekoracyjnych lameli z litego drewna. W tamtej strefie znajdowały się też szafka nocna, stojąca lampa i solidna komoda. Po drugiej stronie lameli ustawiona została miękka sofa, a naprzeciw niej powieszono duży telewizor. Jedną ze ścian w znacznym stopniu pokrywały wysokie okna, dzięki czemu mimo ciemnej kolorystyki pokoju w środku nie panował mrok. Przy nich stało solidne biurko i kilka regałów.

– Jak Libby? – zapytał Chayse, jedynie przelotnie zerkając na stojącą obok Anastasię. Dzięki temu zauważył, że chociaż drgnęła na dźwięk imienia przyjaciółki, to nie odwróciła głowy w jego stronę.

– Dobrze. Szybko wróciła do pracy. To silna dziewczyna.

– Ty... – urwał tak gwałtownie, że tym razem ściągnął na siebie jej uwagę. Wcisnął dłonie do kieszeni spodni i szybko pozbierał myśli. – To dobrze. Daniel miał rodzinę?

– Żonę. Chcieli mieć dzieci, ale nie zdążyli.

Odchrząknęła, by ukryć lekkie załamanie głosu na końcu. Liczyła na to, że skoro Chayse wciąż wpatrywał się w pracujących techników, to tego nie usłyszał. W rzeczywistości jednak po prostu nie odważył się spojrzeć w jej stronę. Obawiał się, że jeśli zobaczy ją w tej mniej profesjonalnej wersji, to wszystko zacznie się od nowa, a przecież dzisiaj wieczorem miał spotkać się z Abby. Nie powinien wypytywać jej o prywatne sprawy.

– Sprawdzaliście, czy coś jest przyczepione pod łóżkiem, za szufladami albo...

– Możesz nam pomóc – odezwał się Mason i uśmiechnął się półgębkiem do agentki, po czym poważniejszym tonem dodał: – Znamy się na tej robocie, wszystko dokładnie sprawdzamy.

– W porządku. Tylko się upewniam.

– Na razie nic nie wskazuje, by leczyła się z powodu depresji lub stanów lękowych – oznajmił rzeczowo i zdjął zawieszony na szyi aparat fotograficzny. Odłożył go na komodę, po czym zajął się sprawdzaniem, czy nie zapomniał niczego zabrać.

– Dużo wam jeszcze zostało?

Ashbee skierowała to pytanie do pleców smukłego mężczyzny, który nieustannie podrygiwał. Gdy zerknął na nią przez ramię, kosmyki jasnych włosów opadły mu na oczy. Od razu je poprawił, by nie przesłaniały mu widoku.

– Nie, powoli kończymy. Nie mamy nic poza tym, co znaleźliśmy za pierwszym razem.

– Zgodnie z oczekiwaniami – podsumowała bez większych emocji.

Gdy technicy zamykali srebrne walizki, Vivien patrzyła na liczne obrazy wiszące na ścianach. Wszystkie były utrzymane w pastelowych lub szarych barwach, ale każdy przedstawiał coś innego – jeden zdobną budowlę przywodzącą na myśl europejskie strzeliste katedry, kolejny zimowy las odbijający się w zamarzniętym jeziorze, następny rozmyty zachód, a jeszcze inny abstrakcyjne bohomazy, w których nie widziała żadnego sensu. Wpadające przez okno promienie słońca odbijały się od ramek w sposób utrudniający dostrzeżenie szczegółów. Vivien podeszła bliżej biurka, przy którym wisiał czarno-biały obraz z budynkiem. Na szkle chroniącym płótno dostrzegła mnóstwo odcisków palców. – jakby Chloe nieustannie wieszała i ściągała malunek.

– Panie mądry, podejdziesz na chwilę? – rzuciła przez ramię, zerkając na Masona. Zgodnie z jego życzeniem sama nie zamierzała niczego dotykać, chociaż powstrzymała się przed tym w ostatniej chwili.

– Coś znalazłaś? – od razu zapytał Chayse i postawił kilka kroków w głąb pomieszczenia.

– Może. Sprawdzaliście obraz?

– Co z nim nie tak? – Mason przyglądał się Vivien zamiast ramce.

– Ja jak wieszam obraz, to raczej już go nie ruszam. Ten był ciągle ruszany – dodała energicznie, bo wyraźnie nie zrozumiał sensu jej słów.

Mason w końcu przyjrzał się ramce i w mig zrozumiał, co detektyw Clyne próbowała powiedzieć. Uniósł brwi, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu. Tylko jeden z jego kolegów po fachu był zainteresowany tą sceną, pozostali dwaj nadal zbierali swoje rzeczy, jakby nic się nie wydarzyło. Tomkins po cichu zastanawiał się, dlaczego żaden z nich wcześniej tego nie zauważył.

– Faktycznie jest sporo odcisków – przyznał po kilkunastu niezwykle długich dla Vivien sekundach. – Zrobię zdjęcie, a potem go zdejmę.

– Tylko szybko, bo sama to zrobię.

– Może uspokoisz koleżankę? – Mason skierował te słowa do Anastasii, obok której przechodził, żeby wziąć aparat od innego technika.

Anastasia zawiesiła wzrok na brązowych oczach technika. Już od wejścia do pokoju Chloe, wiedziała, że coś w jego zachowaniu jest nie tak. Gdy spotkała się z nim w laboratorium, był pogodny, przyjazny i bez trudu skracał między nimi dystans. Na jego ustach co chwilę pojawiał się nieco nieśmiały, a przez to chłopięcy uśmiech, który kontrastował ze srebrnym kolczykiem w brwi i krótko ogolonymi włosami tylko po jednej stronie głowy. Teraz zachowywał się o wiele mniej swobodnie, a jego ruchy były nerwowe. Jedyne, co się nie zmieniło, to podrygiwanie w miejscu.

– Jak na razie nie planuję samobójstwa – odparła, wywołując na twarzy Vivien tryumfalny uśmiech.

– Jestem dzisiaj zajebiście spokojna, więc uważaj na słowa, Tomkins.

Mason posłuchał i po prostu wykonał dwie fotografie obrazu. Ostrożnie go ściągnął, ale na ścianie nie było niczego podejrzanego. Za to po drugiej stronie ramki wetknięto niewielką kartkę. Kątem oka dostrzegł, że Vivien wyciągnęła dłoń po świstek papieru, jednak ją cofnęła. Najwidoczniej polecenia z mózgu docierały do jej ciała z opóźnieniem. Technik odłożył obraz na znajdujące się obok biurko, wykonał kolejną fotografię i dopiero po tym wyjął kartkę. Zanim ją rozłożył, przez jedne jego ramię już zaglądała detektyw Clyne, a przez drugie jej służbowy partner.

Okie Street NE. S.T.

– Co to niby jest? – zapytała Vivien takim tonem, jakby domagała się od kogoś odpowiedzi.

– Może adres, pod którym Chloe spotkała się z porywaczem – zgadywał Chayse.

S.T. to chyba inicjał, wygląda jak podpis. To porywacz?

– Skoro tak ukryła tę wiadomość, to nie chciała, by ktoś ją znalazł – odezwała się Anastasia, która nawet nie ruszyła się sprzed drzwi. Jedyne, co widziała, to plecy trzech osób. Moment później wszyscy patrzyli w jej stronę. – Skoro odcisków na szkle jest wiele, to pewnie już wcześniej coś tam ukrywała. Może inne wiadomości.

Chayse w zamyśleniu pokiwał głową, a Vivien rozchyliła usta, ale jeszcze na kilka sekund wstrzymała się z komentarzem. Za to Mason wygiął kąciki ust w dół i zaczął krążyć spojrzeniem po pomieszczeniu. Jako jedyny wyglądał na niepocieszonego.

– Czyli myślisz, że nie porwał jej ktoś z ulicy, tylko wcześniej zdobył jej zaufanie?

– Chloe wyczyściła komputer, usunęła konta na portalach społecznościowych – przypomniała im to, o czym mówiła przed dwudziestoma minutami. – Może to drugie było warunkiem, by uzyskać jakieś informacje o Sarze. Sara też usunęła swoje portale przed zniknięciem.

– I ten typek sprzed lat – oświadczyła Vivien, machając palcem wskazującym na wysokości własnej twarzy.

– Tak, on też, ale on był mordercą, a nie ofiarą.

– Zabiorę to do badań daktyloskopijnych – wtrącił Mason, zanim dyskusja zdążyła się rozwinąć. Po kilku godzinach spędzonych w tym pokoju marzył o powrocie do nowoczesnego laboratorium, w którym przez większość czasu nikt nie gadał mu nad głową. – Nie sądzę, że znajdziemy pełne odciski, ale może akurat się uda.

– Oby. Teraz widzisz, jak to się robi – w głosie Vivien znów wybrzmiała nuta zadowolenia. Czuła się, jakby pokonała technika w tej nieistniejącej potyczce.

– Trzeba zapytać rodziców, czy to pismo Chloe – oznajmiła Anastasia, żeby nie dopuścić do wymiany zdań między tą dwójką.

– Na pewno nie, widzieliśmy różne jej notatki. Stawia takie ostre litery, a te są zaokrąglone.

– Zabezpieczyliście jakieś próbki jej pisma?

– No raczej.

– W porządku. Mówi wam coś ten adres?

– To dość niebezpieczna dzielnica – powiedział Chayse natychmiast. Od kiedy przeszli do tego pomieszczenia, nabrał więcej chęci do uczestniczenia w dyskusjach. Przede wszystkim z tego powodu, że jego przewidywania co do ignorowania go przez Ashbee okazały się nieprawdziwe. – Rzadko kiedy działa tam monitoring.

– Kilka miesięcy temu strzelali tam do nas.

– To chyba nie jest wasz okręg?

– Patrz, jaka zorientowana w topografii miasta – mruknęła Vivien w kierunku służbowego partnera. Gdy wygiął kąciki ust lekko ku górze, znów skupiła uwagę na agentce. – Nie jest, ale musieliśmy tam coś sprawdzić.

– Tam są garaże i mało latarni – dodał Chayse. – Dobre miejsce, żeby wciągnąć kogoś do środka, wsadzić do samochodu i odjechać.

– Będzie trzeba się tam rozejrzeć.

Mason, mimo że zabezpieczał właśnie kartkę papieru i ramkę z obrazem, szybko poczuł na sobie wzrok całej trójki. Uważnie przysłuchiwał się ich rozmowie, więc wiedział, skąd to zainteresowanie jego osobą. Po przelotnym zerknięciu na ich twarze wrócił do wykonywanej czynności.

– Po takim czasie nie ma co szukać tam śladów – rzucił przez ramię. – Chyba że traficie na coś wybitnie podejrzanego, to wtedy nas wezwijcie.

– W porządku. Sprawdźcie resztę obrazów, a my pójdziemy porozmawiać z jej rodzicami. Vivien, ty lepiej tu zostań.

– Ale... – Zrezygnowała z kłótni jedynie dlatego, że i tak nie miała ochoty na kolejną rozmowę z ojcem Chloe. – Okej. Tylko zapytaj o Sarę.

Dopiero gdy Anastasia wyszła z pokoju, a Vivien wymownie na niego spojrzała, do Chayse'a dotarło, że „my" z wypowiedzi Ashbee oznacza właśnie jego i ją. Błyskawicznie opuścił pomieszczenie. Dogonił agentkę, gdy ta przechodziła z przestronnego holu do salonu połączonego z jadalnią. Nie rozumiał, po co jest jej tam potrzebny, ale nie zamierzał protestować. Czy tego chciał, czy nie, to ona prowadziła śledztwo. Oficjalnie to była współpraca FBI i policji, jednak dla porządku ktoś musiał przejąć ster.

– Zaraz kończymy, ale mam do państwa jeszcze kilka pytań – oznajmiła zdecydowanym tonem, dzięki czemu od razu ściągnęła na siebie uwagę państwa Millington. Zatrzymała się w tym samym miejscu, w którym nie tak dawno stała z Vivien.

– Znowu? – burknął Paul, który nadal siedział przy stole.

– Zależy nam na znalezieniu mordercy. Czy mówi państwu coś adres Okie Street?

– Raczej nie, a tobie?

– Nie – odparła Shania nieco żwawiej niż podczas pierwszej rozmowy. – Chloe tam była?

– Mamy takie podejrzenie, ale musimy to zweryfikować. Być może była tam dawno temu, a nie w dniu zaginięcia – dodała, by nie dawać im złudnej nadziei. Nowa energia, która na moment wstąpiła w matkę Chloe, błyskawicznie ją opuściła. – Znają państwo kogoś, kogo imię zaczyna się na „S", a nazwisko na „T"?

– Macie w końcu jakiegoś podejrzanego?

– Pracujemy nad tym. Proszę odpowiedzieć.

– Steven... – podjęła Shania, ale po chwili z westchnieniem pokręciła głową. – Nie, jego nazwisko nie jest na „T". Suzanne... też nie.

– Jak mam na nazwisko Sven?

– Veltman. Nie wiem, nie znam nikogo.

– Mi chyba też nikt nie przychodzi do głowy – oznajmił po dłuższej chwili Paul.

Anastasia podeszła bliżej stołu, dzięki czemu znalazła się naprzeciw mężczyzny. Teraz spoglądała na niego z góry. Przymknął laptopa, mimo że stąd i tak nie byłaby w stanie niczego podejrzeć. Od razu po tym zmienił pozycję na krześle i jeszcze raz wyciągnął rękę w stronę urządzenia, ale szybko ją cofnął. Agentka powściągnęła uśmiech. Podejrzewała, że to chronienie ekranu komputera przed wzrokiem ludzi było nawykowym działaniem.

– Chyba?

– Stephanie Turner – odparł od razu, jakby czekał na okazję. – Znam ją z pracy, to sprzątaczka. Nie wydaje mi się, żeby mogły się kiedyś spotkać.

– Będzie pan musiał złożyć oficjalne zeznania, ale już teraz zapytam. Ma pan kontakt do tej Stephanie?

– Nie, nie rozmawiam z nią.

– W porządku, sami ją znajdziemy. – Anastasia wyjęła z kieszeni kurtki dwie wizytówki i położyła je na stole. – Zostawię swój numer telefonu. Gdyby przyszedł państwu do głowy ktoś jeszcze, proszę zadzwonić. I jeszcze jedna sprawa. Jak wyglądała znajomość Chloe i Sary?

– Mówiłem córce, że ma jej nie szukać.

– A poza tym?

– To już nie pytanie do mnie.

Paul przeniósł wzrok na ekran laptopa i wygodniej rozsiadł się na krześle. Tym zachowaniem wyraźnie pokazał, że dla niego ta rozmowa się skończyła. Anastasia jeszcze chwilę mu się przyglądała. Cały czas miała wrażenie, że mężczyzna ciężko oddycha. Był szczupły i prawdopodobnie w niezłej formie, więc problemy zdrowotne nie stanowiły oczywistej odpowiedzi. Nie podejrzewała go o kłamstwo, bo akurat to często potrafiła wyczuć, ale w jego wypowiedziach i postawie czegoś brakowało. Ani razu nie wymówił imienia córki. Brakowało też opowieści o tym, jaka tragedia dotknęła ich rodzinę. Na próżno było szukać czegokolwiek pozytywnego na temat Chloe w jego słowach.

Agentka przeszła do salonu, po drodze mijając Woodarda, który w ciszy przyglądał się jej poczynaniom. Stanęła przed niskim stolikiem do kawy, w odległości kilku kroków od matki Chloe. Kobieta nadal siedziała na fotelu, jednak teraz jej stopy znajdowały się na beżowym dywanie. Nadal wyglądała mizernie, ale teraz w jej oczach dało się przynajmniej zobaczyć coś więcej niż pustkę.

– Może pani pamięta, jak to było przed utratą kontaktu Chloe z Sarą?

– Poznały się w wieku około dziesięciu lat i od początku się przyjaźniły – oznajmiła po chwili zastanowienia. Jej głos pozostał tak cichy, jak wcześniej. – Sara bardzo często u nas bywała, Chloe też czasem do niej chodziła, ale rzadziej. Nie wiem, co więcej powiedzieć.

– Często się kłóciły?

– Sporadycznie. Im były starsze, tym więcej, ale i tak mało. Zawsze szybko się godziły.

– Doszło między nimi kiedyś do bardziej poważnej kłótni?

Shania pokręciła głową, a długie brązowe włosy częściowo zasłoniły jej bladą twarz. Nie zatknęła ich z powrotem za ucho.

– Nie, raczej nie.

– To dlaczego pani zdaniem ich znajomość się skończyła?

– Przestały spędzać ze sobą tyle czasu co wcześniej. Każda znalazła nowych znajomych. Chyba wie pani, jak to jest.

– Wiem, ale skoro były takie nierozłączne, to nieco zaskakujące, że nie chciały po skończeniu szkoły dbać o tę przyjaźń – stwierdziła Anastasia, przeciągając słowa. Zupełnie jakby ta myśl dopiero wpadła jej do głowy i agentka porządkowała ją podczas wypowiedzi.

– Przez parę tygodni próbowały jeszcze się kontaktować, ale zawsze ktoś nie miał czasu i tak dalej – przyznała Shania.

– Czyli po skończeniu szkoły jeszcze rozmawiały?

– Przez jakiś czas tak, ale Sara już do nas nie przychodziła.

– Rozumiem. Jeszcze jedna kwestia. Jak długo Chloe spotykała się z Nathanem?

– Jakieś trzy lata – powiedziała niepewnie.

– A jak wcześniej wyglądało jej życie uczuciowe?

– Co to ma do rzeczy?

– Czasami byli partnerzy po czasie się mszczą, gdy widzą, że tej drugiej osobie dobrze się wiedzie – oznajmiła spokojnie.

Mimo że to zdanie nie było kłamstwem, wcale nie motywowało Anastasii do zadania tego pytania. Gdyby nie obecność ojca Chloe, wprost zapytałaby o orientację zamordowanej kobiety. Teraz wolała tego nie robić, ponieważ reakcja Paula Millingtona na wspomnienie o leczeniu psychiatrycznym wywołała w niej obawę, że mężczyzna może zachować się podobnie i zniechęcić żonę do mówienia. Niby skupiał się na ekranie laptopa, ale w rzeczywistości mógł uważnie słuchać słów żony. Z uwagi na zawód zależało mu na wizerunku. Poprzedniego dnia obejrzała wystarczająco dużo programów z udziałem Paula oraz publicznych wypowiedzi, by poznać jego tradycyjne poglądy.

– Miała chłopaka w liceum, Tom... Thomas... zaraz sobie przypomnę. – Zmrużyła powieki, a wory pod oczami stały się bardziej widoczne. – Shaw. Tak, Thomas Shaw. Jego matka pracuje w banku, a ojciec handluje samochodami. Bardzo miły chłopak.

– Długo byli razem?

– Prawie całe liceum. Rozstali się kilka miesięcy przed końcem szkoły.

– Jak Chloe przeżyła rozstanie?

– To on ją zostawił, ale nie pamiętam dlaczego. Chloe nie przeżyła tego jakoś mocno. Pod koniec związku na niego narzekała.

– Dużo pani wie o związku córki.

– Kiedyś... kiedyś Chloe wiele mi mówiła – odparła Shania łamiącym się głosem. Wierzchem dłoni przetarła mokry policzek. – Potem związała się z Nathanem i zaczęła bardziej dbać o swoją prywatność.

– Rozumiem. Jak na razie to wszystko, ale później będzie musiała pani złożyć oficjalne zeznania.

Anastasia odwróciła się plecami do kobiety, która na znak zrozumienia jedynie pokiwała głową. Gdy przez hol przechodzili akurat technicy, za którymi również ona zamierzała udać się do wyjścia, zatrzymał ją głos matki Chloe.

– Dlaczego nikt wcześniej nie pytał o Thomasa?

Vivien zdążyła już opuścić mieszkanie. Za to Chayse zatrzymał się w pół drogi, gdy usłyszał te słowa. Anastasia odwróciła się przodem, do pani Millington, która w międzyczasie wstała. Dopiero teraz dało się zauważyć, że nawet zgarbiona mierzy blisko sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu.

– Na pewno pytano o osoby, które mogły chcieć zrobić Chloe krzywdę. Zazwyczaj wtedy może paść nazwisko byłego partnera – wyjaśniała Anastasia bez pośpiechu. – W tym przypadku to on zostawił Chloe i to dawno temu. Ciężko przypuszczać, że jest sprawcą, ale porozmawiamy z nim.

– Chloe była taką dobrą dziewczyną... – Shania po raz kolejny przetarła wierzchem dłoni policzki. – Zawsze chciała pomagać.

– I to ją zgubiło.

Głos Paula Millingtona potwierdził podejrzenia agentki, że mężczyzna w rzeczywistości przysłuchiwał się ich rozmowie. Mimo że mówiły ściszonymi głosami, a fotel znajdował się w odległości ponad dwudziestu metrów od stołu, przy którym siedział, i tak był w stanie je usłyszeć. Musiał mocno się skupiać, żeby to zrobić. Te słowa nie dotarły do niego mimochodem.

– Co ma pan na myśli?

– Pomagała znajomym, zwierzętom, bezdomnym. Wydawała na to całe kieszonkowe – powiedział z wyraźną nutą niezadowolenia. Zmarszczył brwi i potrząsnął głową. – Potem poszła do pracy i zobaczyła, że pieniądze nie rosną na drzewach. Trochę się uspokoiła, ale nadal nie odmawiała, gdy ktoś potrzebował pomocy. Może to któryś z tych lumpów jej zabił. Może akurat nie miała pieniędzy.

– Chloe nie zginęła od razu po porwaniu. Gdyby porwał ją bezdomny, pewnie zażądałby okupu. Inaczej to nie ma sensu.

– A jeśli... – podjęła Shania łamiącym się głosem – jeśli porwał ją, żeby... że...

– Nie doszło do gwałtu, jeśli o to pani pyta.

Pani Millington odetchnęła z ulgą. Nie istniało nic, co mogłoby przywrócić życie jej córce, ale najwidoczniej świadomość, że nie cierpiała aż tak bardzo, była w pewien sposób kojąca. Pociągnęła nosem, oparła się ręką o stół i wzięła głęboki oddech. Jej mąż nadal siedział na jednym z krzeseł. Zachowanie żony nie skłoniło go do żadnego grymasu.

– Znają państwo kogoś, komu Chloe regularnie pożyczała pieniądze? Albo regularnie pomagała?

– Regularnie chodziła tylko do schroniska – ponownie odezwała się Shania.

Spojrzała przez ramię na Chayse'a, jakby chciała zapytać, czy to nowa informacja. Zaskoczony uniósł brwi, więc uznała, że tak. Otworzyła notes na czystej stronie i podała go pani Millington z prośbą o zapisanie adresu schroniska oraz kontaktu do byłego partnera Chloe. Może to w schronisku poznała niejakiego lub niejaką S.T., a może chodziło o mężczyznę, którego dane podała jej już Shania. Kobieta wyraźnie nie skojarzyła, że były chłopak jej córki pasuje do tego inicjału. Wystarczyło zamienić litery. Nie istniał żaden powód, dla którego Thomas Shaw nie mógłby podpisać wiadomości, zaczynając od nazwiska. To właśnie jemu agentka planowała przyjrzeć się w następnej kolejności.



--------------------------------------------------------------------------------------------------

Znowu trafiła się dłuższa przerwa, ale w ramach wynagrodzenia rozdział też dłuższy. Jak na moje ostatnie standardy to mogłabym go podzielić na dwie części, ale wydaje mi się, że funkcjonuje lepiej jako całość. Do następnego i oby tym razem szybciej :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro