Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rσzdzíαł 5

(bobby to skarb, którego większa część fandomu nie docenia (nawet jak gifów szukałam to był tylko jeden, o jakości już nawet nie będę wspominać), więc no... będzie go tu, na górze, dużo XD)

|σdcínєk 5|

Jack i Timmy szli koło szkoły, rozmawiając. Właściwie, dopiero co się przywitali, gdy przebiegł koło nich Evans, wrzeszcząc: "Gramy w turnieju!". Nie przejmował się tym, że wszyscy się na niego patrzyli.

- Ale Mark to przeżywa nie? – spytał Jack.

– I nie ma siły, by się uspokoił – potwierdził jego przyjaciel.

Wtedy podszedł do nich chłopak, który w dniu ich meczu z Magicznymi, obserwował ich z daleka. Był już ubrany w mundurek.

– Cześć chłopaki. Jestem Bobby Shearer. Jak leci? – przywitał się z nimi.

– Całkiem spoko, a co? – odezwał się mniejszy chłopak.

– Powiedzcie, gdzie jest gabinet dyrektora?

– Niech zgadnę. Jesteś nowym uczniem?

– Dokładnie. Jestem nowym nabytkiem – uśmiechnął się jeszcze szerzej, niż wcześniej.

Timmy dokładnie wytłumaczył mu drogę, a niebieskowłosy pożegnał się i poszedł we wskazanym kierunku.

___
***

– SUPER! SĄ WSZYSCY, CO NIE? – wrzasnął Mark, podczas spotkania klubu.

– Tak! – odpowiedzieli mu wesoło.

– Turniej Strefy Futbolu zaczyna się już lada dzień! – po tych słowach entuzjastyczne krzyki były jeszcze głośniejsze.

– Ale... z kim gramy? – zapytał Nathan.

– Zagramy... – Evans zrobił przerwę pełną napięcia – ... jeszcze nie wiem z kim.

Po pomieszczeniu rozniósł się zgodny jęk zawodu. Jednak wtedy przyszedł ich trener.

– Gracie z Dzikim Gimnazjum – oznajmił.

– Rok temu grali z Królewskimi i całkiem nieźle ich wymęczyli – zauważyła Celia. Obie z Silvią siedziały przy stoliku, podczas gdy Cassie stała przy ścianie niedaleko wejścia.

– Jak to?! Są aż tak dobrym zespołem!? – zawołał Mark, podbiegając do fioletowowłosej.

– Nie ma się czym ekscytować, panie Evans. Najprawdopodobniej rozgromią was.

– Trener nie powinien być od motywacji? – zapytała Cassie, na tyle głośno, by osoby stojące blisko niej ją usłyszały.

– Ma pani coś do powiedzenia, panno Cassandro?

– Myślę, że takimi tekstami raczej nas pan nie zmotywuje, ale w końcu to nie ja jestem od nauczania, więc możemy zostawić ten temat jako "do przemyślenia".

– Panno Cassandro – mężczyzna zganił ją, przez co w końcu przeprosiła. – Jest jeszcze jedna sprawa – odsunął się, robiąc miejsce jakiemuś uczniowi.

– Siemanko! Jestem Bobby Shearer. Gram na obronie.

– Dziwny jesteś, wiesz o tym? Dlaczego chcesz dołączyć do tak beznadziejnej drużyny? – zapytał trener, wymijając go i wychodząc z pomieszczenia. Chłopak jedynie pokazał za nim z pytającym wyrazem twarzy, nie do końca wiedząc, o co chodziło mężczyźnie.

– Cześć Bobby! – Silvia wstała.

– Cześć, Silvia. Co ty w ogóle robisz w Raimonie? – spytał.

– To wy się znacie? – Mark był skołowany.

– To stara historia – dziewczyna uśmiechnęła się i usiadła z powrotem na miejsce.

– Miło mi cię poznać – Evans wziął jego rękę, po czym z każdym kolejnym słowem zaczął nią wymachiwać w powietrzu. – Daj z siebie wszystko i pomóż nam wygrać w Strefie Futbolu – Cassie zachichotała. Ten widok był naprawdę śmieszny.

– Ale gramy z Dzikimi. Skąd wiesz, że sobie poradzimy? – zapytał tamten, a szatyn dopiero wtedy przestał machać jego ręką.

– Masz jakiś problem, nowy? Nie wiesz, na co nas stać? – zapytał gniewie Kevin.

– Wiecie, grałem przeciwko nim w poprzedniej szkole – odparł, masując ramię. – Są bardzo silni i zwinni, świetnie kontrolują piłkę i, co najważniejsze, są nie do pokonania w powietrzu.

Wszystkich zamurowało. Jack aż wstał, oznajmiając, że musi iść do toalety.

– Nie mów, Jack, że znów chcesz zwiać – powiedział Kevin, na co tamten usiadł.

– My ich pokonamy w powietrzu! – oznajmił Mark, jak zwykle z entuzjazmem. – Mamy trzy ruchy! Ogniste Tornado, Smoczy Cios i nasze wielkie Smocze Tornado – wymieniał na palcach.

– Wszystko fajnie, ale ich skoki po prostu zwalają z nóg. Podejrzewam, że bez problemu zatrzymają Smocze Tornado z góry – Bobby uderzył otwartą dłonią, lecącą z góry w pięść.

– Jasne, jeszcze czego – sarknął Dragonfly.

– Nie, Bobby ma rację. Ja też grałem przeciwko nim w poprzedniej szkole – oznajmił Axel. Cassie dobrze pamiętała tamten mecz. – W powietrzu są znacznie lepsi niż Królewscy. Bez problemu odbiorą nam piłkę z góry.

Gdy smutna atmosfera sięgała zdaje się zenitu, Mark wyrzucił pięść do góry.

– Dobra! Opracujemy nowy ruch! Wymyślimy inną technikę, co to za problem? Zobaczycie, idziemy na sam szczyt!

Na treningu Mark stał na szczycie drabiny i rzucał piłkę chłopakom, Celia i Cassie przyglądały się im, a Bobby nieco dalej rozmawiał z Silvią.

Gdy Evans rzucał do Nathana, podszedł do nich Pan Weteran. Opowiedział o tym, jak bardzo przypominają mu oni starą Jedenastkę Inazumy, a gdy okazało się, że nikt nie wiedział o tej świetnej drużynie, postanowił im trochę opowiedzieć. Dlatego wszyscy usiedli przy domku klubowym, naokoło mężczyzny.

– Cóż, to legendarna drużyna, która została stworzona w szkole Raimona ponad czterdzieści lat temu. Tamtego roku niewiele brakowało, by wygrali w Strefie Futbolu. Przeszkodziła im jedna rzecz...

– Co to takiego było? – zapytał z przejęciem Mark.

– Oh, nie, nic takiego. To był najlepszy zespół wszechczasów. Nigdy się nie podawali. Nawet, gdy cały był przeciwko nim.

– Ah! Ale ekstra!!! – wrzasnął chłopak, tak mocno wymachując rękami, że siedzący przy nim Nathan i Axel musieli się odsunąć. – Chcę być dokładnie taki jak oni! Pójdziemy w ich ślady!

– Mogłem się tego spodziewać. W końcu to w tobie płynie krew wspaniałej osobistości z tamtych czasów.

– Chodzi o dziadka? – zapytał zdziwiony.

– Tak. David Evans był wybitnym trenerem Jedenastki Inazumy. Nie znam nikogo, kto miałby większe serce do piłki niż on.

– To moje marzenie. Chcę, żebyśmy byli nową Jedenastką Inazumy – Mark wstał. – Chcę być taki jak dziadek!

– Ale sam tego nie zrobisz, prawda? – spytał jeden z członków drużyny.

– Pewnie, że nie! Razem tego dokonamy! Zobaczycie, udowodnimy, że jesteśmy nową Jedenastką Inazumy.

Wszyscy zaśmiali się. Cassie spojrzała na Bobby'ego. Chociaż był w drużynie, siedział trochę z boku. Postanowiła się tym zbytnio nie przejmować, w końcu to nowa szkoła. Sama też wiele razy musiała znajdować nowych przyjaciół i na początku naprawdę nie było łatwo.

___
***

Po treningu dziewczyna poszła do domu. Mieszkała razem z rodzicami w bloku, ale mieli dość spore mieszkanie.

Kiedy wchodziło się do środka, trzeba było przejść krótki, ale nieco wąski korytarz. Po lewej stronie były wieszaki na ubrania i szafka na buty, po prawej stojak na parasole. Koło niego były białe drzwi, prowadzące do łazienki. Przejście do salonu było otwarte.

Łazienka miała jasne kolory. Kafelki na podłodze były duże i białe, a na ścianach znalazła się biało-niebieska mozaika. Na wprost drzwi stała umywalka, trochę dalej prysznic, toaleta i wanna. Do tego przestrzeń zapełniało kilka szafek i kosz na śmieci.

Salon był połączony z kuchnią, oddzielała je jedynie wyspa kuchenna, koło której było przejście. Kremowa, rozkładana kanapa stała przy ścianie, na wprost niej znajdował się stolik, dalej duży telewizor. W pomieszczeniu zmieścił się jedynie fotel, półka na książki i lampka. Do tego podłogę pokrywał dywan. Właśnie z salonu było wejście do sypialni rodziców i drugiej, nieco mniejszej, przeznaczonej dla Cassie. Dodatkowo można było wyjść na balkon.

Dziewczyna miała pastelowy pokój. Jasne łóżko, nieco większe od normalnego jednoosobowego, było nakryte błękitną narzutą. Krzesło przy biurku  było czarne i na kółkach z możliwością zmieniania jego wysokości. Na blacie stał komputer i położona trochę dalej klawiatura, żeby zajęła mniej miejsca. Szafa zajmowała prawie całą jedną ścianę, jednak tam, gdzie się kończyła, wystawiona została pufa i stolik, dalej jeszcze jedno siedzisko.

Gdy Cassie przekroczyła próg, od razu poczuła zapach obiadu. Zaburczało jej w brzuchu. Naprawdę zgłodniała, ale nie miała zbyt wiele czasu. Zawołała tylko, że wróciła i pobiegła do siebie, plecak zostawiając w jakimś kącie. Szybko się przebrała w niebieską bluzkę, która na dole wpadała już w granat, czarne, rozszerzane spodnie i niebieskie buty sportowe. Zawsze tak się ubierała, chyba, że musiała założyć mundurek.

– Mamo, wychodzę! Zjem na mieście! – zawołała jeszcze i wybiegła. Chociaż jej rodzicielska nie zawsze była w domu, to dziewczyna często nie ma czasu z nią dłużej porozmawiać.

Hartley udało się znaleźć odpowiednią kawiarnię jedynie dlatego, że tą drogą szła do szkoły. Zatrzymała się i unormowała oddech, po czym weszła do środka. Zaczęła szukać wzrokiem odpowiedniego stolika. Uśmiechnęła się i dosiadła się do chłopaka, który już czekał. Był to brunet z niebieskimi oczami. Na sobie miał czarną bluzkę i tego samego koloru spodnie. Na oko był od niej jakieś dwa lata starszy.

– Hej, Jerry.

– Cześć, Cassie. Dawno się nie widzieliśmy.

– Racja – dziewczyna przez całą drogę nie mogła wytrzymać z napięcia, nie widziała się ze swoim chłopakiem parę tygodni, a teraz nie umiała znaleźć tematu do rozmowy. – To co u ciebie?

– Jakoś leci. Wiesz, dołączyłem do klubu koszykówki... – zaczął się rozkręcać. Zrobił przerwę jedynie, gdy kelnerka przyszła po zamówienia. Później buzia mu się nie zamykała. Cassie lubiła w nim to. Lubiła słuchać jego głosu i patrzeć w jego oczy.

– No i tyle. Czyli nuda – skwitował, na co się zaśmiałaś. – A u ciebie coś się działo?

– Przeszłam do Raimona, ale to już wiesz. Jestem teraz menadżerką ich klubu piłkarskiego. Ogólnie jest super, mamy niedługo mecz, bo wiesz, dostaliśmy się do Strefy Futbolu. Mamy zamiar wygrać.

– Tak? A w ogóle dobrzy są? Słyszałem co nieco na ich temat i wierz mi, z takimi zdolnościami to oni raczej daleko nie zajdą. Lepiej zostaw ich i nie rozczarowuj się – poradził jej.

– Ale to nie prawda! Są naprawdę dobrzy, starają się... tak w ogóle, to co ty wiesz o piłce?! – zawołała, wstając.

– Dobrze, już dobrze. Uspokój się, okay? Tu są ludzie.

Dziewczyna usiadła na miejscu, jeszcze trochę się bocząc.

– Jeju, no. Może się zmienili, nie mnie to oceniać – starał się poprawić swoją sytuację, na co uśmiechnęła się.

Po chwili przyszły ich zamówienia. Dalsza rozmowa zeszła im naprawdę szybko i nim się spostrzegli, musieli się zbierać. Pocałowali się pod koniec i rozeszli się do swoich domów. Cassie była najszczęśliwszą osobą na świecie.

–––

możliwe, że to już ostatnia część, chociaż może uda mi się dokończyć zaczęty rozdział. nie jestem tego do końca pewna, bo ma dopiero 200 słów xd najwyżej jutro znów wstanę o 6, by pisać

widzieliście ten postęp? wreszcie było jakieś wydarzenie, którego nie było normalnie, yay

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro