rσzdzíαł 3
|σdcínєk 3|
Cassie razem z Silvią oglądały trening drużyny. Nie było dobrze. Kevin praktycznie cały czas faulował zawodników, by dostać piłkę i nawet nie trafiał do bramki. Atmosfera nie była zbyt miła.
– Hej Silvia! – zawołała nagle dziewczyna z fioletowymi włosami, różowymi okularami i z notesem w ręce. Pobiegła do nich.
– Chcesz, żebym ci udzieliła wywiadu?
– Nie dzisiaj. Przyszłam, żeby poobserwować trening. Od ostatniego meczu jestem wielką fanką Jedenastki Raimon. Uwielbiam patrzeć, jak wkładają serce w każdy ruch na boisku.
– No pewnie, dzięki za twoje wsparcie – powiedziała trochę poddenerwowana Silvia. W końcu ten trening nie szedł im za bardzo.
– Ale widzę, że dzisiaj trochę im brakuje ducha walki, mam rację? – zapytała zaniepokojona.
– Tak... Kevin chce się rozwinąć przed najbliższym meczem i jest sfrustrowany brakiem postępów.
– Kolejnym meczem? Fajnie, a z kim grają?
– Liceum Czarnej Magii.
Cassie, która stała trochę dalej i bardziej zwracała uwagę na to, co dzieje się na boisku, niż o czym rozmawiają dziewczyny, pobiegła do nich.
– Słucham?! Grają z nimi?! – zawołała zdziwiona. W jej głosie można było wyczuć lekki strach. Celia też nie była zbytnio zachwycona.
– Ej, dziewczyny, co się stało?
– Nigdy o nich nie słyszałaś? Przecież o tej szkole krąży mnóstwo przerażających opowieści – zauważyła fioletowowłosa, a Cassandra jedynie pokiwała twierdząco głową.
– W jakim sensie przerażających?
– Lepiej zawołać resztę – powiedziała szatynka. – My się jeszcze nie znamy. Cassie.
– Oh, no tak. Wybacz, jestem Celia.
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie, a Hartley weszła na boisko.
– Robimy chwilową przerwę! Mamy wam coś ważnego do powiedzenia – zawołała, po czym, nie widząc efektów, klasnęła w ręce. – Ruchy, panowie, ruchy!
Chwilę później wszyscy stali w półkolu przed trzema dziewczynami.
– Co się stało? – zapytał Mark.
– Mamy wam coś do powiedzenia o szkole, z którą będziecie grać – powiedziała Cassie, po czym Celia przejęła pałeczkę, patrząc przy okazji do swojego zeszytu.
– Jedna z historii głosi, że po grze z tym liceum wszyscy zawodnicy się rozchorowali.
– Że co? – spytał Nathan.
– Rozchorowali się? – Max zmarszczył brwi.
– A co w tym strasznego? Najprawdopodobniej złapali od kogoś zwykle przeziębienie.
– Niestety, ale nie – powiedziała Cassie.
Zewsząd dla się słyszeć zdziwione głosy.
– Znam tamtą drużynę. To był naprawdę trudny mecz i nie udało nam się wygrać... a potem przez miesiąc nie mogliśmy wychodzić z łóżek i nikt nie wiedział co nam tak dokładnie jest – powiedziała, przypominając sobie tamte chwilę. – Ale w sumie, to nie ma co się tak przejmować. Mieliśmy w drużynie jednego chłopaka, który łapał choroby na okrągło, więc możliwe, że to od niego się zaczęło i wszyscy po prostu wyolbrzymiają problem – uśmiechnęła się, próbując rozluźnić atmosferę.
– Ale to nie wszystko – zauważyła Celia. – Gdy przegrywają, pojawia się zimny wiatr, który wieje, aż mecz zostaje odwołany. Gdy rywal próbuje strzelić im bramkę, całej jego drużynie kamienieją nogi.
– Przepraszam, ale muszę skoczyć na siusiu – powiedział wystraszony Jack.
– Może coś w tym jest – przyznał Jim, przez co najbliższe stojące osoby poczuły ciarki na plecach.
– Nie kupuję tego. A ty, kapitanie? – spytał Sam.
– Pewnie, że nie. To tylko plotki.
– No nie wiem. Może zadzwońmy po Axela? – zapytał Timmy.
– Ja też o tym pomyślałem – przyznał Todd.
– Co wy znowu z tym gościem?! – zawołał zły Kevin, który za nimi stał. – Nie traktujcie go jak bohatera! To ja zapewnię nam wygraną w tym meczu! Jestem bardzo dobrym napastnikiem!
– I to jest właśnie duch walki! Ciągle tylko Axel i Axel. Jakby był jedynym napastnikiem na świecie – powiedział uśmiechnięty Steve, jednak reszta drużyny odsunęła się od wściekłego Kevina.
– Dobra, chłopaki. Przestańmy się mazać i bądźmy dobrej myśli. Wygramy to, choćby nie wiem co. Moja drużyna była już naprawdę blisko domyślenia się, o co chodzi z tym, że przez chwilę nie mogliśmy się ruszać. To była na pewno jakaś technika, więc możemy ją złamać! – krzyknęła Cassie, a w resztę osób wstąpiła nowa siła.
– Tak, wygramy ten mecz! Nie pozwolimy, by zamknięto nasz klub! – potwierdził Mark.
– Nie pozwolimy! – wrzasnęła cała drużyna.
– No to ruchy! Trenujemy!
– Tak jest!
___
***
Mark raz po raz uderzał pięściami w oponę. Robiłby to jeszcze długo, gdyby nie przyszedł Nathan. Oboje usiedli na ławce, a niebieskowłosy podał mu butelkę z wodą, za co tamten podziękował.
– Kevin robi się coraz bardziej zniecierpliwiony – zaczął Swift.
– Nigdy nie sądziłem, że ma w sobie tyle zacięcia. Kto by pomyślał?
– Rozumiem, dlaczego inni widzą w Axelu takiego bohatera. Gdy zobaczyłem jego strzał, pomyślałem, że musimy go zwerbować. Ale zdałem sobie też sprawę, że cały czas muszę nad sobą pracować – przyznał.
– Byłoby super, gdyby wszyscy myśleli tak jak ty, Nathan.
– Ale to ty jesteś kapitanem. To ty powinieneś ich do tego natchnąć, prawda? – Spojrzał na niego.
– W sumie chyba tak – Mark nagle wstał, pełen nowej energii. – powiem im tak: "Łatwo jest myśleć, że obecność Axela w drużynie rozwiąże nasze problemy, ale zapominacie, że w meczu gra jedenastu zawodników – nie jeden. Dlatego chcę wam powiedzieć, że nigdy więcej nie poproszę Axela, żeby do nas dołączył. Jeśli sam będzie chciał, to w porządku, ale nic na siłę. Damy radę".
– Whoa, to było... naprawdę niezłe – przyznał Nathan z uśmiechem.
___
***
Następnego dnia Kevin od razu po szkole poszedł na boisko. Nie czekał, aż przyjaciele do niego dołączą. Trening miał być dopiero za godzinę, więc miał czas.
– No nie, no nie! – zawołał, padają na kolana i waląc pięścią w ziemię. Kolejny raz nie trafił nawet do bramki.
Cassie, która od dłuższego czasu mu się przyglądała, postanowiła w końcu do niego podejść. Co prawda, wciąż nie wiedziała, czemu mu nie wychodzi, ale najważniejsze było zdrowie chłopaka.
– Hej, nie katuj się tak – powiedziała, podchodząc do niego.
– Będę robił to, na co będę mieć ochotę – odparł zły.
– Taa... ale wiesz, że przez to ci gorzej idzie, nie?
– Niby dlaczego? Im więcej trenuje, tym lepszy jestem – wstał, wciąż ciężko oddychając.
– Pomiędzy treningiem a zamęczeniem się jest pewna granica. Teraz nawet nie trafiasz do bramki, przez co jesteś jeszcze bardziej sfrustrowany i gorzej ci idzie. I tak w kółko. Lepiej odpocznij chwilę i później znów spróbuj. Bardzo trudno nauczyć się jakiejś techniki, więc nie zniechęcaj się.
– Ugh... okay – Westchnął i poszedł za nią, usiąść na trawie. Dziewczyna podała mu butelkę z wodą. – Dzięki.
Chwilę później przyszła reszta drużyny. Mark poszedł porozmawiać z Kevinem, a Hartley odeszła kawałek. Jednak nie mogła nie usłyszeć tego, jak Evans krzyczy z entuzjazmem coś o motywacji. Pokręciła głową z uśmiechem. Cóż, może to właśnie on przyspieszy ten proces?
Przez cały tydzień wszyscy mieli sporo roboty. Chłopcy ciężko trenowali, Silvia, Celia, która dołączyła jako kolejna menadżerka, oraz Cassie robiły pranie i pomagały im jak mogły. Szatynka zauważyła też, że Axel zawsze z mostu oglądał ich treningi. Często do niego pochodziła, by z nim porozmawiać. W końcu taki samotnik powinien mieć kogoś, kto gada za trzech lub przynajmniej robi taki hałas. Jednak raz dziewczyna zauważyła samochód Nelly, którą zdążyła poznać i nieco się o niej dowiedzieć. Wtedy wolała jedynie patrzeć z daleka.
W końcu, na kolejnym zwyczajnym treningu, Kevin wypracował swoją nową technikę. Gdy kopnął piłkę, za nią pojawił się niebieski smok. Mark był tak zdziwiony, że nawet się nie poruszył, by zatrzymać strzał.
– Dobrze! To świetna technika, brawo Kevin! – krzyczała od niego Cassie z uśmiechem.
Gdy chłopcy zachwycali się ciosem, do niej podszedł Axel.
– Cześć!
– Dopiero co się widzieliśmy. Tak ci przypomnę, że chodzę do szkoły, jakbyś nie zauważyła – powiedział z delikatnym uśmiechem.
– Coś za dobry humor dzisiaj masz. Nie poznaje cię. Czyżbyś postanowił dołączyć do klubu? – zapytała z uśmiechem.
– Dokładnie – wszedł na boisko, nie dając jej nic więcej powiedzieć.
Cassie spojrzała na niego zdziwiona. Przytaknięcie było na ostatnim miejscu jej listy prawdopodobnych zakończeń rozmowy.
Po chwili jednak uśmiechnęła się. Jeśli Kevin połączy z nim siły, mogą wygrać. Ale zrobią to jedynie wspólnymi siłami.
––––
witam. trochę mnie nie było, więc, uwaga, będzie mały... MARATONIK! jej! mam nadzieję, że uda mi się napisać dodatkowo jeszcze dzisiaj jakiś rozdział, więc nie powiem, ile dokładnie będzie ich miał maraton. muszę je jeszcze sprawdzić, a tata chce mi zabrać laptopa (wiadomo, że na telefonie idzie o wiele gorzej)
cóż. mam nadzieję, że to będzie miły akcent, kończący nasze wakacje (wciąż nie ogarniam, jak to się stało, że już wrzesień)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro