Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rσzdzíαł 2


|σdcínєk 1-2|

Mark przyszedł do domku klubowego z chłopakiem, który miał czapkę w niebiesko-różowe paski. Spod niej wystawały rude włosy.

– Chciałbym wam dzisiaj przedstawić osobę, która zasili nasz skład na ten mecz. Oto Maxwell Carson – powiedział z uśmiechem.

– Mówcie mi Max, wszyscy tak mnie nazywają – odezwał się nowy. –  Kiedy zobaczyłem ogłoszenie waszego kapitana, pomyślałem, że to pozwoli zabić mi nudę – pokazał na tabliczkę z napisem, że poszukują członków.

– Zabić nudę? To trzeba było się zapisać na balet – sarknął Kevin.

– Ja to traktuje jak wyzwanie. Co prawda, nigdy nie grałem w piłkę, ale sądzę, że szybko podłapię zasady.

– Zobaczycie, że się dogadacie. Wiem, co mówię – powiedział z uśmiechem Evans.

– No ale... wciąż mamy tylko dziewięciu zawodników – zauważył Steve.

– Ze mną dziesięciu – poprawił go Jim, pojawiając się nagle koło niego, na co tamtemu przeszły ciarki po plecach.

– Przepraszam, nie zauważyłem cię – Grim uśmiechnął się do niego nerwowo.

– A, właśnie. To Jim Wright. Też do nas dołączył – Marka aż rozpierała energia.

– Tak, to ja. To będzie najlepszy sposób, by poinformować wszystkich o moim istnieniu.

Reszta drużyny zaśmiała się nerwowo. W końcu oni również go nie zauważyli.

– Pewnie zaraz przyjadą Królewscy. Chodźmy już, nie możemy się spóźnić! – zawołał Evans i wybiegł z domku. Reszta zrobiła to samo.

Przybiegli w momencie, gdy z wielkiego busu, który bardziej przypominał fortecę, wyszli piłkarze. Szli po czerwonym dywanie, pomiędzy chłopakami, stojącymi jedną nogą na piłce i salutującymi im. Wszystkim zapierało to dech w piersiach. Cała szkoła patrzyła się na nich całkowicie zszokowana. Nie wiedzieli, czy przypadkiem po skończonym meczu nie wyburzą ich placówki, a tergo na pewno by nie chcieli.

Celia Hills, trzymając notes, wypuściła głośno powietrze, gdy zobaczyła kapitana ich drużyny. Była bardzo zestresowana.

– Jestem Mark Evans. Kapitan klubu piłkarskiego w gimnazjum Raimona – powiedziała chłopak, podbiegając do konkurencyjnej drużyny. – Dziękujemy za zaproszenie nas do tego ważnego meczu – wyciągnął rękę na powitanie, jednak został zignorowany.

– To dla nas nowe boisko. Czy pozwolicie, żebyśmy trochę się tu porozgrzewali? – spytał od razu Jude Sharp, kapitan Królewskich.

– Pewnie, jasne, nie ma sprawy – odpowiedział szybko Mark, chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie.

___
***


Axel stał, opierając się o drzewo. Patrzył na rozgrzewających się Królewskich. Oglądał ze skupieniem każdy ich ruch. Cassie siedziała niedaleko niego na trawie. Nie zamienili ani słowa, jednak oboje mieli złe przeczucia.

Nagle Sharp mocno kopnął podaną piłkę prosto w Marka. Chłopak zdołał zatrzymać pocisk, po czym przyłożył ręce do siebie. Ze strony jego drużyny dało się słyszeć głosy, wołające, czy coś mu się nie stało. Szatyn spojrzał na swoje dłonie. Rękawiczki były w niektórych miejscach osmalone.

– To będzie ciekawe spotkanie! – powiedział i klasnął. – Ruchy, odpalać podeszwy! Pokażmy im, czego się nauczyliśmy!

Cassie patrzyła na niego z podziwem. Zdołał zatrzymać tak silny cios i wciąż rozpierała go energia. Według niej to było wręcz awykonalne.

– Ej, oni mają tylko dziesięciu zawodników. Słyszysz? Brakuje im jednego – powiedziała, ciągnąc Axela za nogawkę, by na nią spojrzał.

– To nie mój problem.

Dziewczyna jedynie prychnęła niezadowolona i dalej obserwowała całą sytuację. Oprócz tego, że największy z zawodników ulotnił się, nie widziała nic nadzwyczajnego.

Aż nie zjawiła się szatynka z jakimś chłopakiem w okularach.

– Mark! – zawołała z daleka. – Nie zgadniesz, Will chce dołączyć do drużyny!

Reszta zawodników nie była szczególnie zadowolona. W końcu nie wyglądał na jakiegoś dobrego piłkarza.

– A ten to kto? Mają nadzieję z nim wygrać? – spytała, chociaż wiedziała, że białowłosy chłopak raczej również nie zna dokładnej odpowiedzi.

– Przynajmniej teraz jest ich jedenastu.

Gdy w końcu cały klub piłkarski Raimona był w komplecie, drużyny ustawiły się naprzeciwko siebie. Jude jednak odszedł, nie biorąc udziału w losowaniu. Dał wybrać przeciwnikom.

To mogło zaboleć, czyżby Królewscy czuli się aż tak pewnie, że lekceważą rywala?

– Przepraszam, ale kim pan jest? – spytała Celia chłopaka, który zaczął komentować mecz przez mikrofon.

– Jestem Chester Horse, z kółka szachowego. Możecie mi mówić po imieniu. Przez resztę dnia będę waszym wygranym komentatorem podczas tego historycznego meczu – znów zwrócił się do mikrofonu. – Ale nie mamy czasu na pogaduszki. Piłka jest w środku pola i wygląda na to, że Raimon rozpoczną dzięki uprzejmości rywala.

– Jesteście gotowi?! Dajcie z siebie wszystko! – zawołał Mark, po czym usłyszeli gwizdek.

I rozpoczynamy! Dragonfly podaję do Carsona i Raimon napierają na bramkę Królewskich! Imponujące! Dragonfly nie da tak łatwo sobie odebrać piłki! – skomentował Chester, gdy Kevin skoczył nad dwoma zawodnikami, którzy chcieli wślizgiem zabrać przedmiot. Potem podał do Nathana. – Swift doskonale prowadzi  przy nodze!

Niebieskowłosy oddał Kevinowi, następnie piłkę dostał Max, który przekazał ją Samowi.

Drużyna Raimon cały czas przy piłce! Szybkie podania to dobry sposób na Królewskich!

Kincaid rozejrzał się. Zastawiło go dwóch zawodników, jednak udało mu się przekazać piłkę do Steve'a, który główką zmienił jej tor tak, by leciała na Kevina.

Dragonfly przygotowuje się do strzału, uwaga...!

Chłopak podskoczył wysoko, wziął zamach i kopnął najmocniej, jak potrafił.

Co za strzał! Nawet najlepszy bramkarz nie ma szans tego zatrzymać, nie ma mowy!

Jednak Joe z łatwością złapał pocisk.

Niewiarygodne! Jak to możliwe!? – Chester aż siadł z wrażenia. – Niewiele brakowało, naprawdę niewiele...

Bramkarz podał do kapitana swojej drużyny. Po zaledwie paru sekundach już mieli pierwszego gola. Zaczął się prawdziwy pokaz sił Królewskich.

Po kolei każdy z zawodników chociaż raz oberwał piłką, a wynik po pierwszej połowie był 10:0. Nie mogli nic zrobić, przeciwnicy z łatwością ich blokowali, nawet na chwilę nie dając im dość do piłki.

– Starają się... – powiedziała cicho Cassie. – Naprawdę się starają, a ja nic nie robię...

– To nie twoja wina – zauważył Axel. – Przecież nie jesteś w ich drużynie.

Szatynka pokiwała smętnie głową. Z jednej strony chciała wejść na boisko i im pomóc. Z drugiej jednak wciąż pamiętała, jak to się kończyło w innych szkołach. W końcu najczęściej właśnie przez nią rodzice się przeprowadzali, aż nie obiecała sobie, że już nigdy nie dołączy do żadnej drużyny. Grała czasami jedynie we dwójkę z Axelem, jednak i to skończyło się rok temu, gdy jego siostra miała wypadek.

W końcu zaczęła się druga połowa meczu. Królewscy od razu przeszli do wykonania Zabójczej Formacji. Trzech graczy skoczyło, kręcąc się wokół własnej osi podczas lotu. Następnie skoczyło na piłkę, która poleciała wprost do bramki. Mark próbował ją zatrzymać, jednak siła pocisku go odrzuciła do tyłu.

Wygrywający cały czas stosowali jakieś techniki, osłabiając drużynę Raimona.

– Pokaż się – powiedział Jude, na tyle głośno, by Axel go usłyszał. – Dobrze radzę. Bo inaczej... widzisz tego gościa? – Pokazał na Evansa. – Będziemy go maltretować, aż padnie ze zmęczenia!

– To jest chore... – szepnęła Cassie, gdy zobaczyła, że gracze trafiają jedynie w bramkarza, nawet nie próbując zdobywać goli.

W końcu jeden z drużyny Raimona skoczył przed Marka i zasłonić go własnym ciałem, przez co sam wpadł do bramki. Mark podbiegł do niego i pomógł mu wstać. Chwilowy odpoczynek od strzałów nie trwał długo. Jeden z przeciwnej drużyny zastosował Strzał Gniewu i Evans, chociaż długo wytrzymał, po raz kolejny dostał w głowę.

– Nie możemy tego tak zostawić, Axel! – zawołała Cassie z bólem.

On jednak nie odezwał się. Jedynie oglądał.

Co za pech! Evans prawie obronił ten strzał, był on jednak tak silny, że wrzucił bramkarza do siatki, a to oznacza, że Królewscy prowadzą dziewiętnastoma golami! Czy Raimon jeszcze się podniosą?

Na boisku z przegranej drużyny o własnych nogach stał jedynie Willy. Trząsł się ze strachu. Nie miał pojęcia, że ten sport może być tak brutalny.

– Nie! Ja już nie chcę być gwiazdą drużyny! – wrzasnął zapłakany i wybiegł z boiska. Po drodze zdjął koszulkę i rzucił ją koło Axela i Cassie.

Glass uciekł z boiska! Po prostu zdezerterował, przez co jedenastka Raimon musi kończyć mecz w dziesięciu!

Królewscy zaczęli się śmiać. W Hartley aż się zagotowało, gdy usłyszała, jak dwóch chłopaków, którzy nie grali, mówi niepochlebne opinie o szkolnej drużynie. Przecież tak się starali! Jak mieli wygrać z o wiele mocniejszym przeciwnikiem?

– To jeszcze nie koniec – powiedział Evans, wstając powoli. – Walczmy. Nie wszystko stracone.

Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. Następnie Królewscy zaczęli jeszcze mocniej strzelać. Cassie i Axel w tym samym momencie spojrzeli na koszulkę, leżącą u ich stóp.

– Szybko ją zakładaj, inaczej sama tam pójdę – dziewczyna spojrzała na Blaze'a.

– Julia... mam nadzieję, że mi wybaczysz. Ten jeden raz – szepnął chłopak, po czym wziął koszulkę.

– Ona by cię jeszcze bardziej namawiała, byś tam poszedł – odparła cicho Cassie, jednak Axel już jej nie słyszał. Właśnie wszedł do gry.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Wrócił ten chłopak, którego kochała, jakby był jej własnym bratem.

Wszyscy z drużyny wstali. Jednak nie mieli długo piłki, gdy Królewscy im ją odebrali i kolejny raz ustawili się do Zabójczej Formacji.

Co?! Co on robi?! Dlaczego Blaze zostawił Evansa samego?

Uśmiechnęła się pod nosem. Axel wierzył, że Markowi uda się zablokować cios i pobiegł dalej.

Nie spodziewała się, że bramkarz zastosuje jedną z technik. Nawet jej nie znała. Patrzyła na to zdziwiona z rozdziawionymi ustami.

Obronił to!!! Nareszcie zdołał zatrzymać opensywę przeciwnika!

Dziewczyna zaśmiała się. Nareszcie coś się udało!

Evans wyrzucił piłkę do Axela. Ten podbił ją i skoczył, wykonując, tak dobrze jej znane, Ogniste Tornado.

Goool! – Tłum wiwatował. Ona też wstała i podskoczyła w górę z zachwytu. – NARESZCIE! NARESZCIE! Jedenastka Raimon strzeliła gola drużynie Królewskich!

– Dostałem informację, że Królewscy postanowili oddać mecz walkowerem! – zawołał sędzia. – Ogłaszam koniec spotkania!

Co jest grane? Jeśli Królewscy się wycofali, to Raimon wygrali mecz! Wygraliśmy mecz! – Chester zaśmiał się radośnie.

Axel wrócił do Cassie, która rzuciła mu jego mundurek z uśmiechem.

– Axel... ona byłaby z ciebie dumna, gdyby mogła cię zobaczyć – powiedziała, a on jedynie skinął jej głową.

___

***

– Hej! Jestem Cassie – dziewczyna podeszła do menadżerki klubu piłkarskiego. – Ty jesteś Silvia?

– Tak, dlaczego pytasz?

– Chciałam, żebyś przekazała ode mnie gratulacje z powodu wygranej. Już dawno nie widziałam takiego meczu z Królewskimi. Wasz kapitan ma naprawdę wielkiego ducha walki – powiedziała z uśmiechem.

– Hej, może sama im to powiesz? Teraz cała szkoła przyszła z nimi świętować, ale pewnie za jakąś godzinkę wszyscy spotkamy się w naszym domku klubowym. To naprawdę wieki dzień!

– No, w sumie. Wiesz, bardzo podoba mi się wasza drużyna. Ma wielki potencjał. Co ty na to, bym ci trochę pomogła z pracą ich menadżerki? W końcu klub się rozrasta, nie? – zapytała wesoło, a Silvia podskoczyła, klaszcząc w ręce.

– To doskonały pomysł! Na pewno będę mieć dużo roboty. Wiesz, gdzie jest nasz domek?

– Tak, szczerze, to trochę was obserwowałam przez ten tydzień.

– Więc widzimy się za godzinę!

Cassie odeszła z uśmiechem na ustach. Nie zamierzała grać, ale bardzo chciała pomóc. Teraz przynajmniej jeśli powie, że lubi piłkę, to nikt nie będzie się jej o nic dopytywał. W końcu będzie jakoś połączona z klubem i wszyscy będą myśleli, że tylko o to jej chodziło.

Godzina bardzo szybko minęła. Ani się obejrzała, a już stała przy drzewie koło domku.

– Dobrze, że przyszłaś – Silvia uśmiechnęła się. – Chłopaki nic o tobie nie wiedzą, chodź.

Obie weszły do pomieszczenia. Było dość małe, ale przytulne.

– Hej, chciałam wam kogoś przedstawić – wszyscy na nie spojrzeli.

– Jestem Cassandra Hartley, ale możecie mnie nazywać Cassie. Bardzo podobała mi się wasza gra, widziałam, jak wielki macie potencjał. Chciałam też przeprosić za Axela, on... aktualnie nie może grać z powodów osobistych. Proszę, nie pytajcie mnie o to.

– Spoko, sam nam w końcu powie – zauważył z uśmiechem Mark.

– Mam taką nadzieję. Jeśli chcecie, mogę zostać waszą kolejną menadżerka, ale pod jednym warunkiem – powiedziała.

– Jakim? – zapytał lekko skołowany Evans.

– Macie wygrywać każdy mecz! – zawołała z szerokim uśmiechem, puszczając im oczko. Cała drużyna zaczęła się śmiać. Wesoła atmosfera była tam jeszcze przez długi czas.

Nikt nie zauważył, że Kevin, jako jedyny, nie był szczęśliwy z powodu wygranej.


___
okay, rozdział sprawdzony, powtórzeń trochę mniej, chociaż chciałam, żeby dialogi były zbliżone do tych z odcinka, więc wiadomo, że w nich powtórzenia są

i jak się podobał rozdział? mam nadzieję, że nie jest jakoś szczególnie źle xd 

chciałam jeszcze podziękować za wszystkie komentarze, które dostałam <3  do zobaczenmia niebawem!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro