rσzdzíαł 1
|σdcínєk 1|
Dziewczyna z brązowym włosami, na końcówkach farbowanymi na pomarańczowy, zaplecionymi w koński ogon z wystającym jednym kosmykiem na twarzy, szybkim i pewnym krokiem weszła do nowej szkoły. Na sobie miała mundurek, który składał się z białej bluzki, zielonej kokardy i szarej spódniczki.
– Wow... – szepnęła, rozglądając się.
Budynek był, przynajmniej według niej, naprawdę ogromny. Uczniowie biegli już do klas, by się nie spóźnić, więc na korytarzu był niezły harmider.
Nastolatka wyciągnęła z plecaka mapę z oznaczonymi pokojami w budynku. Zrobiła zniesmaczoną minę i parę razy obróciła papier. Nie mogła z tego nic odczytać.
Westchnęła cicho i zagłębiła się w korytarz. Wydawał się dziwnie opustoszały. Ostatni spóźnialscy wchodzili jeszcze do klas, jednak nie było ich wielu. Brunetka nie podawała się i ołówkiem zakreślała miejsca, które omijała, by dostać się do odpowiedniej klasy.
Gdy już myślała, że nigdy jej nie znajdzie, znalazła się na przeciwko klasy z napisem na ścianie język japoński. Zamaszyście otworzyła drzwi i uśmiechnęła się.
– Cześć, jestem tu nowa – powiedziała i wyciągnęła rękę, w której miała, trochę już pogniecioną, kartkę. Nauczyciel wziął ją i zaczął czytać.
– Stań koło Axela – powiedział, wskazując jej miejsce pod ścianą, sam nie odkrywając wzroku od papieru.
– Przesuń się, zabrałeś całą tablice dla siebie – powiedziała, udając oburzenie. Chłopak jedynie wywrócił oczami i zrobił jej miejsce. Zmazała jego imię i napisała je w odpowiednim miejscu, następnie odpisując swoje: Cassie Hartley.
– A już myślałem, że będę mieć od ciebie spokój.
– Chciałbyś – parsknęła krótkim śmiechem, po czym od razu spoważniała, bo mężczyzna odwrócił się do niej.
– Przedstaw się, proszę.
Wywróciła oczami. Wychodziło na to, że Axel już wcześniej coś tam o sobie powiedział. Chociaż bardziej skłonna była przypuszczać, że to było w stylu: "Znacie już moje imię, więc więcej wiedzieć nie musicie".
– Najpierw chciałam przeprosić za spóźnienie. Nie mogłam się doczytać, o co chodzi w mapie –pokazała ją na dowód.
– Może dlatego, że trzymasz ją do góry nogami? – zapytał Blaze.
– Serio? Oh, nie zauważyłam – podrapała się zażenowana po karku. – Wracając, często zmieniłam szkoły, teraz jednak nie przypadkowo tutaj trafiłam. Przyjechałam do tej placówki za tym oto idio... ekhem... wspaniałym człowiekiem – widząc wzrok nauczyciela, poprawiła się szybko i wskazała na białowłosego. – To tyle.
Szybko wślizgnęła się do ostatniej ławki, starając się ukryć przed wzrokiem nauczyciela. Z plecaka wyjęła drugą mapę. Jakoś znalazła klasę, w której właśnie siedziała i zaczęła rysować karykaturę głowy pana od japońskiego. Tak łatwiej jej było zapamiętać, który nauczyciel czego uczył.
Po lekcji dziewczyna zauważyła, że Axel rozmawiał z jakimś szatynem. Następnie podeszły do nich jeszcze dwie osoby – dziewczyna i chłopak. Dopiero, gdy wszyscy poszli, załatwić swoje sprawy, wstała i skierowała się do jego ławki.
– Co od ciebie chcieli? – spytała ciekawa.
– Ten Mark Evans chciał, żebym dołączył do ich klubu piłkarskiego – Nie patrzył na nią. Wzrok miał wbity w ławkę.
– Nie zgodziłeś się, racja? – westchnęła.
– Nie zamierzam złamać obietnicy. Przecież dobrze o tym wiesz. Jednak nie widzę przeszkód, byś sama zaczęła dalej grać.
– Dobrze wiesz, że jeśli mam to zrobić, to tylko z tobą.
– Powinnaś się wreszcie przełamać i grać z jakąś drużyną. Przeze mnie w ogóle nie grałaś przez ten rok.
Chłopak wstał i przeszedł koło niej. Cassie stała jeszcze chwilę w jednym miejscu. On wiedział o jej przeszłości, jednak nadal nie podawał się i namawiał do wstąpienia do jakiegokolwiek klubu. Byleby dalej robiła to, co kochała.
Właśnie za to chciała, by Axel wrócił do gry. A jeśli by tego nie zrobił, ona również. To było pewne.
***
– Czy panowie chcą mi coś powiedzieć? – Mark Evans stał w gabinecie dyrektora. Był tam już dyrektor, córka właściciela szkoły – Nelly Raimon i trener klubu.
– Pewnie cię zaskoczę. Nasz klub piłkarski dostał zaproszenie na mecz towarzyski w przyszłym tygodniu – powiedział trener, a chłopak na chwilę oniemiał z wrażenia.
– Mecz towarzyski? Naprawdę? Będziemy mogli zagrać?! – zapytał z iskierkami nadziei w oczach.
– Przeciwko Akademii Królewskiej – odpowiedział mężczyzna mrocznym głosem.
– A-akademii K-królewskiej? – Mark spojrzał na niego przerażony. – Tej Akademii Królewskiej? Najsilniejszej drużynie w całym kraju?
– Dokładnie. Czy to nie wspaniała wiadomość? – spytał trener tonem bez emocji.
– Oni są niepokonani – zauważył dyrektor. – W końcu są mistrzami Strefy Footballu od czterdziestu lat.
– Dlaczego najlepsza drużyna chce z nami grać? Cieszę się, że mamy szansę odbyć mecz z tak dobrym przeciwnikiem, ale my mamy tylko siedmiu graczy.
– Jeśli brakuje wam zawodników, to po prostu zwerbujcie sobie kogoś przed meczem – Nelly odwróciła się do niego. – Jeśli nie zabierzesz więcej zawodników, lub, mimo kompletnej drużyny, przegracie mecz, obawiam się, że wasz klub zostanie rozwiązany.
– Nie ty o tym decydujesz! – zawołał wzburzony Evans.
– To wyłączna decyzja właściciela i dyrektora szkoły. Mamy dosyć niepotrzebnego wydawania pieniędzy na wasz żałosny klubik.
– Co takiego?! – Mark poczuł się dotknięty tym, z jaką pogardą dziewczyna to powiedziała.
– Panie Evans, panna Nelly, jako córka właściciela szkoły reprezentuje jego zdanie i jest jego prawą ręką – przerwał rozpoczynająca się sprzeczkę dyrektor. – Przekazuje nam jego decyzje.
Chłopak aż poczerwieniał ze złości. Sztywno się pożegnał, starając się nie wybuchnąć, następnie wyszedł. Wtedy puścił się biegiem w stronę domku klubowego.
Jak ona mogła nam to zrobić?! Będzie naprawdę trudno zebrać zawodników w tak krótkim terminie, pomyślał, przyspieszając.
– Za tydzień mamy mecz z Akademią Królewską – zawołał entuzjastycznie od progu.
– Nie wierzę... – powiedział przez zęby Kevin.
– I naprawdę powiedziałeś, że z nimi zagramy? – spytał z niedowierzaniem Todd, odrywając się od swojej konsoli.
– To oczywiste! Nie dam zlikwidować tego klubu! – zawołał zdeterminowany Mark. –Zdobędę kompletną jedenastkę, daję słowo!
– Ale to są Królewscy. Nie mamy szans, już po nas.
– Zostaniemy upokorzeni i wdeptani w glebę.
– To się nie ma prawa udać.
– Możemy się pożegnać z naszym klubem.
Z każdym zdaniem, wypowiedzianym przez członka z drużyny, z szatyna uchodziła energia. W końcu nie wytrzymał i wrzasnął:
– CO Z WAMI JEST?! DOPÓKI KOCHACIE TEN SPORT, DOPÓTY WSZYSTKO MOŻE SIĘ ZDARZYĆ! Nie możecie się poddać walkowerem! Nie możecie! Nie pozwolę wam się poddać!
***
Cassie ze zdziwieniem obserwowała, jak chłopak biega po szkole z tabliczką, informującą o zbieraniu członków klubu piłkarskiego. Słyszała, że mają odbyć mecz z Królewskimi, a z nimi przecież jeszcze nikt nie wygrał.
Nie mam najmniejszego pojęcia, skąd w nim tyle siły i pewności siebie, pomyślała.
Mark o szedł całą szkołę. Często go wyśmiewano i jedynie parę osób okazało jakieś zainteresowanie. Niestety, nie zapowiadało się na to, by skorzystali z zaproszenia. Dziewczyna jedynie westchnęła i pokręciła głową.
Nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła, gdy myślała, że Markowi się nie uda.
_____
wiem, mam już dużo książek do napisania, ale nie mogłam się powstrzymać. raczej będę to dość szybko pisała. drugi rozdział dzisiaj skończyłam, ma koło 1,5tys słów, więc nie jest źle.
zobaczymy się już niedługo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro