Prolog
#Pov# Michele
Od kiedy pamiętam uciekałam. Tej historii nie można zacząć inaczej. Czemu? No cóż... W tym momencie również uciekam. Właściwie nie wiem co mnie goni. Dawno przestałam się tym interesować. Dokładnie wtedy, gdy popełniłam ten błąd i się odwróciłam. Tak ze 106 lat temu. Teraz mam 120. Nie myślcie sobie, że wyglądam jak staruszka! O nie! Jestem kimś takim jak wampir. Tyle, że nim nie jestem. Zagmatwane, co? Przeczytałam mnóstwo książek na ten temat. Nie wyróżniam się cechami ani wampira, ani wilkołaka, ani czarownicy, ani nawet ducha. Nie wyróżniam się cechami ŻADNEJ z istot paranormalnych. Więc nią nie jestem, prawda? To ktoś mi wytłumaczy czemu się nie starzeję?! Ale zbaczam z opowieści. Wybaczcie.
A więc na czym skończyłam? Ach tak, już pamiętam. Kiedy byłam mała, w ucieczkach pomagała mi mama. Ojca nigdy nie poznałam. Podobno zwiał, kiedy dowiedział się, że mama jest w ciąży. Właśnie podczas jednej z ucieczek się odwróciłam, przez co potknęłam się o korzeń. Mama wtedy sama zaczęła walczyć z potworem. Powiedziała, żebym uciekała. Posłuchałam jej, tego mnie zawsze uczyła. Z tego incydenty pamiętam jeszcze tylko jak jakiś upiór przebija ją mieczem. Wtedy musiałam zacząć radzić sobie sama. Od tego czasu już nigdy się nie odwróciłam. Gdyby nie moja ciekawość... Ona może by żyła. A ja wiedziałabym kim jestem. Ale cóż... Jak to mówią: Życie to nie bajka. A ty nie jesteś kotem ani awatarem. Nie masz 7 żyć.
Zastosowałam starą sztuczkę: zamroziłam ziemię za mną, po czym wiedząc, że niektóre kreatury potrafią latać, następny odcinek podpaliłam. Skręciłam za róg, wpadając tym samym do ciemnej uliczki. Przywarłam do ściany, modląc się, by stwór nie miał dobrego węchu. Na szczęście akurat dzisiaj fart mi sprzyjał: monstrum pobiegło dalej. Zarejestrowałam tylko, że było wyższe od niejednego drzewa w okolicy. Wyrównałam oddech i wyjrzałam ostrożnie zza rogu. Nikogo nie było. Przeszłam parę kroków, na kolejnym zakręcie odwracając się jeszcze kontrolnie za siebie. Poczułam, że się z czymś zderzyłam. O nie... Tylko nie to... Okazało się, iż zderzenie było tak duże, że wylądowałam tyłkiem na chodniku. Podniosłam wzrok, modląc się, żeby to nie był kolejny potwór. Pierwszym co zobaczyłam były niemożliwie niebieskie oczy. Nie można mieć takich tęczówek, przysięgam! Chłopak wyciągnął do mnie rękę.
- Przepraszam. Nie zauważyłem Cię.
Przyjęłam wyciągniętą dłoń i podniosłam się.
- To ja przepraszam. Powinnam patrzeć przed siebie.
Chociaż w tym przypadku oglądanie się było w pełni uzasadnione... Zęby nieznajomego rozbłysnęły w uśmiechu. Dopiero teraz zauważyłam, że jest CAŁY ubrany na biało. Nie no błagam... Udajemy anioła? To nie karnawał. Skupiłam się na twarzy. Jest brunetem, chociaż nie wykluczam, że ma czarne włosy. Wokół panują egipskie ciemności. HALO LUDZIE! To miasto! Jest druga nad ranem! Może z łaski swojej włączylibyście latarnie?
- Nic się nie stało. Naprawdę.
Uświadomiłam sobie, że wciąż trzymam jego dłoń, więc puściłam ją, lekko speszona. Chciałam wyminąć chłopaka, ale mi na to nie pozwolił. Spojrzałam na niego spod byka. Chcesz być bryłką lodu przez najbliższe godziny? Jak nie, to mnie przepuść...
- Co taka piękna dziewczyna robi sama o tej porze na ciemnej ulicy? Chłopak Cię wystawił?
Zdecydowałam, że najlepiej będzie się z nim zgodzić. Może się odczepi.
- Tak jakby. Ale potrafię sobie poradzić. - dodałam stanowczo.
- W to nie wątpię. Ale może jednak odprowadzę Cię do domu?
No nie! On chyba żartuje! Chłopie, ja się spieszę! Obejrzałam się za siebie, co nie uszło jego uwadze.
- Uciekasz przed kimś?
- Nie. - uśmiechnęłam się niewinnie. Idź sobie...
- Przecież widzę. Jesteś zdyszana i przestraszona. Ktoś Cię goni, tak?
- Nie!
Wyminęłam go i ruszyłam do swojego tymczasowego mieszkania. Po kilku sekundach chłopak zrównał ze mną krok. Spojrzałam poirytowana.
- Czy mógłbyś się ode mnie odczepić?
- Nie. Widzę, że przed czymś uciekasz. Odprowadzę Cię do domu.
No nie... Bawimy się w ochroniarza czy dzisiaj jest dzień dobroci dla samotnych, przestraszonych dziewczyn?
- Nie. Potrzebuję. Ochroniarza. - wycedziłam przez zęby.
- Mimo to się przejdę.
- Szedłeś w drugą stronę.
- Trudno. Spacerek mi nie zaszkodzi.
Dalsza droga do mojego bloku minęła nam w ciszy.
- Zobacz. Jesteśmy na miejscu. - stanęłam przed drzwiami wejściowymi. - Możesz iść. Trafię na górę.
- Oczywiście. - uśmiechnął się niewinnie. - Do usług mademoiselle*.
Weszłam do bloku, zaryglowałam się w mieszkaniu, padłam na łóżko i dopiero wtedy uświadomiłam sobie jedną ważną rzecz. Ten chłopak wie, gdzie mieszkam. Cholera jasna. Czyli pora na kolejną przeprowadzkę. Po prostu wielkie dzięki!
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
*mademoiselle (fran.) - panienka
Kochani! Kolejna książka. Mam nadzieję, że prolog choć ociupinkę Was zaciekawił. Obiecuję, że w kolejnych rozdziałach będzie więcej akcji.
~psiara2016
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro