55. Ocalenie
#Pov# Michele
Poczułam nagle pęd powietrza.
Wznosiliśmy się w górę w zastraszającym tempie. Moja mama leciała obok, cały czas się do mnie uśmiechając.
Zatrzymaliśmy się przed złotą bramą.
Archanioł, bo nie mógł to być nikt inny, szedł prawie nie dotykając stopami ziemi - a raczej chmur. Rozglądałam się zafascynowana. Królestwo Niebieskie było dokładnym odzwierciedleniem Piekła tylko, że w bieli.
Drzewa przy alejkach miały piękny zielony kolor, a z fontanny pośrodku placu nie tryskała krew, lecz woda o delikatnie błękitnej barwie. Kropelki, które spadły na chmury nie parowały z sykiem, lecz w nie wsiąkały. Zbliżyliśmy się do ogromnego pałacu. Znów był odbiciem lustrzanym tamtego, lecz w jasnym odcieniu.
Przekroczyliśmy próg. Drzwi do sali tronowej otworzyło przed nami dwóch Aniołów.
Przez okna sięgające sufitu wpadało światło słoneczne. Jedynym odmiennym akcentem kolorystycznym był szkarłatny dywan prowadzący do tronu. Siedział na nim starszy jegomość, ale w przeciwieństwie do tego na dole, za nim ani po prawej, ani po lewej nie było nikogo. Podejrzewałam, że jedno z tych miejsc było dla Gabriela.
Archanioł postawił mnie na ziemi.
- Podejdź. - Bóg nie powiedział tego głośno, lecz w ciszy jaka zaległa zabrzmiało jak wystrzał z armaty.
Zrobiłam krok do przodu. Starałam się nie rozglądać na boki, ale było to wręcz niewykonalne. Po obu stronach dywanu ustawiono kolumny, a pomiędzy nimi posągi. Spośród nich wychwyciłam znajomą twarz. Była tak realistyczna, że na sekundę musiałam się zatrzymać. Po chwili drgnęłam i ruszyłam dalej. Jedna z rzeźb przedstawiała Archanioła, który mnie tu przyniósł. Przeczytałam imię na tabliczce. Arcanjo Uriel. Chyba łacina, ale nie jestem do końca pewna. Może hebrajski? Nieważne.
Stanęłam kilka kroków od tronu. Coś w mojej głowie mówiło, że powinnam przyklęknąć, ale jeśli wcześniej tego nie zrobiłam...
- Jestem prawie zaszczycony, że mogę wreszcie cię poznać. - rzekł.
- Ja również. - odparłam. - Ale nie mogę zrozumieć dlaczego tu jestem.
Bóg westchnął ciężko.
- Widzisz, Michele... Gabriel może ci mówił, a może nie, ale... Kiedy u mnie ostatnio był, zrzekł się świętości.
Wytrzeszczyłam oczy. Że co proszę?!
Wstał i podszedł do posągu przedstawiającego mojego ukochanego.
- Stwierdził, że jeśli nie może być z tobą, nie chce być już dłużej Archaniołem.
Wprawdzie Gabriel coś o tym wspominał, ale usłyszeć to od samego Boga? Nie mogłam w to uwierzyć. Zrzekł się tego wszystkiego... Dla mnie?
- Tak. - odpowiedział na moje myśli. - Zniszczył swoją aureolę na dowód, że mówi prawdę.
- Ale...
- Jest cała? Tak. - powtórzył. - Bo kiedy zginęłaś ratując go od śmierci, podarowałaś mu największy z możliwych darów - własne życie. Choćbyś nie wiem, ile miała u niego długów, tym jednym gestem spłaciłaś je wszystkie. Kiedy ktoś oddaje życie za kogoś innego nawet ja nie mam prawa zamykać mu drogi do Wieczności. Chociaż każda Wybrana ginęła podczas takich bitew żadna nie zginęła za kogoś bezpośrednio - a już na pewno nie za jednego z moich ludzi.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem. Do sali wszedł dorosły mężczyzna. Jego odzwierciedlenie też gdzieś tu było.
- Michele...!
Dobiegł do mnie w paru krokach i wziął w ramiona.
- Córeczko... Tyle czasu. - odsunął się ode mnie, by móc na mnie spojrzeć. - Dobry Boże... Nie sądziłem, że kiedykolwiek będzie mi dane stanąć z tobą twarzą w twarz.
Moja mama przemieściła się bezszelestnie i również stanęła obok. Uśmiechnęła się do niego.
- Michaelu...
Tym razem to ją uściskał i nie przejmując się świadkami złożył pocałunek na jej ustach.
- Tyle czasu. - powtórzył. - Nareszcie mogę znów cię zobaczyć. Mogę zobaczyć was obie.
Objął mnie drugim ramieniem, przyciągając opiekuńczo do siebie.
- Muszę chyba wyznać, iż się myliłem. - powiedział Bóg patrząc na naszą trójkę. - Co nie oznacza, że zezwalam na coś takiego.
Rzucił jednoznaczne spojrzenie Urielowi. Tamten podniósł ręce, uśmiechając się i wycofując do drzwi.
- Mnie tu nie ma.
Bóg zwrócił spojrzenie z powrotem na nas.
- Wrota Niebios będą zawsze dla Was otwarte. To samo tyczy się Gabriela. Ale...
Spięłam się.
- ... Michele zrób coś dla mnie, dobrze?
Pokiwałam głową.
- Dam ci pod pieczę Wojska Anielskie. Poprowadź ich do wygranej, ale tak wiesz. - machnął rękę. - Z werwą. Teatralnie, z puentą.
Puścił mi oczko.
- Oczywiście, Panie.
- A co do ciebie i Gabriela... Możecie być razem...
Już chciałam mu upaść do nóg, kiedy dokończył.
- ... ale znowu pod jednym warunkiem.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Kochani, wiem, że obiecałam Wam rozdział wczoraj, ale wróciłam o ósmej do domu, a musiałam jeszcze zrobić cały temat z biologii (który pani zadała z środy na piątek, a w środę uczyłam się na chemię, bo mieliśmy sprawdzian z połowy zeszytu, więc nie mogłam tego zrobić wcześniej).
Więc wybaczcie.
Jutro wstawiam epilog.
I oficjalnie kończę tę powieść.
~psiara2016
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro