Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

53. Śmierć

#Pov# Gabriel

Kiedy krzyknęła myślałem, że to Upiór wrócił. Ale jak się okazało to nie jej coś zagrażało.

Przed oczami mignęła mi tylko burza kasztanowych loków, a w ramionach poczułem ciężar bezwładnego ciała.

Jakaś część mojego mózgu zarejestrowała, że Lewiatan także wypuścił strzałę, a tamten łucznik padł bez życia.

Ale w tym momencie nie liczyło się nic, poza dziewczyną, z którą opadłem na ziemię. Położyłem jej głowę na swoich kolanach.

Spojrzała na mnie zamglonymi oczami.

- Zostajesz ze mną, słyszysz?! - krzyknąłem i poczułem jak oczy robią mi się szkliste.

Z gniewem zamrugałem, by odgonić łzy. Brat ukucnął obok mnie.

Michele tym razem na niego zwróciła wzrok.

- Ironia losu, wiesz? - spytała go.

Nie zrozumiał chyba tak samo jak ja.

- Chodzi mi o to, - wyjaśniła. - że sama ostrzyłam ten grot, pamiętasz?

Wskazała na coś na strzale. Zauważyłem kilka rys układających się w kształt płomyka.

Lewiatan uśmiechnął się smutno.

- Już wiesz, kogo trafiła.

- Nie będę musiała zmartwychwstać, żeby się dowiedzieć. - próbowała żartować.

Ponownie zwróciła wzrok na mnie.

- Później wyjaśni ci o co nam chodzi.

- Michele, sama mi to wyjaśnisz.

Pokręciła lekko głową.

- Gabrielu...

- Nie chcę tego słuchać! Wszystko będzie dobrze. Wyjdziesz z tego. - znowu poczułem, jak łzy nabiegają mi do oczu.

Sięgnęła po moją dłoń i ścisnęła ją lekko.

- Dobrze wiesz, że nie będzie, że tak musiało być. Działo się to od stuleci, więc dlaczego dla nas miałoby coś zmienić?

- Michele...

- Kocham cię. - wyszeptała przymykając powieki. Uścisk na mojej ręce zelżał.

- Nie! Michele nie! Zostajesz ze mną, słyszysz?! Nie możesz... Nie możesz mi tego zrobić...

Lewiatan położył mi dłoń na ramieniu.

- To nic nie da. Ona nie żyje.

Spojrzałem na niego oczami przepełnionymi rozpaczą. Aż się cofnął.

- Ona musi żyć! Słyszysz?! Musisz żyć! Michele, proszę...

Odpowiedziała mi cisza.

Poczułem jak rozpacz zastępuje ślepa furia. Wstałem gwałtownie, chwytając jej miecz.

Lewiatan podniósł się jednocześnie za mną.

- Gabrielu, nie tobie dane jest wymierzyć sprawiedliwość!

Zwróciłem na niego wściekły wzrok.

- Jak śmiesz mówić, że można jeszcze wymierzyć w ogóle jakąkolwiek sprawiedliwość?! Ona nie żyje!

- Jak dziesiątki Wybranych przed nią. Uspokój się...

- Nie. - wycedziłem przez zęby. - Jeśli zginę, to może przynajmniej będę mógł być z nią. Ale najpierw mam zamiar wytępić tyle Demonów, ile się tylko da.

Odwróciłem się, ale znowu chwycił mnie za ramię.

- Gabrielu...

- Puszczaj!

- Ona by nie chciała, żebyś się tak zachowywał.

- Ona już nie może mi nic zrobić! Nie może... Nie może...

Upadłem na kolana. Ukucnął przede mną.

- Ale gdyby mogła, zabroniłaby ci tego.

- A ja bym jej nie posłuchał.

- Posłuchałbyś.

Zamilkliśmy obaj. Słychać było tylko agonialne wrzaski Aniołów, którzy przegrywali bitwę.

Za sobą poczułem powiew powietrza, ale nie zwróciłem na niego uwagi. Byłem zbyt zmęczony.

- Nie sądzisz, że trzeba by było ją stąd zabrać? - spytał.

Kiwnąłem głową. Wstałem i odwróciwszy się stanąłem jak wryty.

- C... co? - wyjąkałem. - Jak? Gdzie?

Skrawek ziemi na którym walczyliśmy był pusty. Michele (bo nie przechodziło mi przez gardło: ciała Michele) nigdzie nie było.

- Chyba nie tylko my chcieliśmy je pochować. Albo...

- Albo?

- To kolejna sztuczka Piekła. Może chcą z niej zrobić maszynę do zabijania. Martwa i tak niczego nie poczuje, więc...

Spojrzałem na niego przerażony.

- Musimy odzyskać - przełknął ślinę. - jej ciało.

Rozejrzałem się zdenerwowany.

Nad nami mignęło światełko. Spojrzałem w górę.

W stronę chmur mknęło coś białego z szybkością dorównującą prędkości światła.



 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro