53. Śmierć
#Pov# Gabriel
Kiedy krzyknęła myślałem, że to Upiór wrócił. Ale jak się okazało to nie jej coś zagrażało.
Przed oczami mignęła mi tylko burza kasztanowych loków, a w ramionach poczułem ciężar bezwładnego ciała.
Jakaś część mojego mózgu zarejestrowała, że Lewiatan także wypuścił strzałę, a tamten łucznik padł bez życia.
Ale w tym momencie nie liczyło się nic, poza dziewczyną, z którą opadłem na ziemię. Położyłem jej głowę na swoich kolanach.
Spojrzała na mnie zamglonymi oczami.
- Zostajesz ze mną, słyszysz?! - krzyknąłem i poczułem jak oczy robią mi się szkliste.
Z gniewem zamrugałem, by odgonić łzy. Brat ukucnął obok mnie.
Michele tym razem na niego zwróciła wzrok.
- Ironia losu, wiesz? - spytała go.
Nie zrozumiał chyba tak samo jak ja.
- Chodzi mi o to, - wyjaśniła. - że sama ostrzyłam ten grot, pamiętasz?
Wskazała na coś na strzale. Zauważyłem kilka rys układających się w kształt płomyka.
Lewiatan uśmiechnął się smutno.
- Już wiesz, kogo trafiła.
- Nie będę musiała zmartwychwstać, żeby się dowiedzieć. - próbowała żartować.
Ponownie zwróciła wzrok na mnie.
- Później wyjaśni ci o co nam chodzi.
- Michele, sama mi to wyjaśnisz.
Pokręciła lekko głową.
- Gabrielu...
- Nie chcę tego słuchać! Wszystko będzie dobrze. Wyjdziesz z tego. - znowu poczułem, jak łzy nabiegają mi do oczu.
Sięgnęła po moją dłoń i ścisnęła ją lekko.
- Dobrze wiesz, że nie będzie, że tak musiało być. Działo się to od stuleci, więc dlaczego dla nas miałoby coś zmienić?
- Michele...
- Kocham cię. - wyszeptała przymykając powieki. Uścisk na mojej ręce zelżał.
- Nie! Michele nie! Zostajesz ze mną, słyszysz?! Nie możesz... Nie możesz mi tego zrobić...
Lewiatan położył mi dłoń na ramieniu.
- To nic nie da. Ona nie żyje.
Spojrzałem na niego oczami przepełnionymi rozpaczą. Aż się cofnął.
- Ona musi żyć! Słyszysz?! Musisz żyć! Michele, proszę...
Odpowiedziała mi cisza.
Poczułem jak rozpacz zastępuje ślepa furia. Wstałem gwałtownie, chwytając jej miecz.
Lewiatan podniósł się jednocześnie za mną.
- Gabrielu, nie tobie dane jest wymierzyć sprawiedliwość!
Zwróciłem na niego wściekły wzrok.
- Jak śmiesz mówić, że można jeszcze wymierzyć w ogóle jakąkolwiek sprawiedliwość?! Ona nie żyje!
- Jak dziesiątki Wybranych przed nią. Uspokój się...
- Nie. - wycedziłem przez zęby. - Jeśli zginę, to może przynajmniej będę mógł być z nią. Ale najpierw mam zamiar wytępić tyle Demonów, ile się tylko da.
Odwróciłem się, ale znowu chwycił mnie za ramię.
- Gabrielu...
- Puszczaj!
- Ona by nie chciała, żebyś się tak zachowywał.
- Ona już nie może mi nic zrobić! Nie może... Nie może...
Upadłem na kolana. Ukucnął przede mną.
- Ale gdyby mogła, zabroniłaby ci tego.
- A ja bym jej nie posłuchał.
- Posłuchałbyś.
Zamilkliśmy obaj. Słychać było tylko agonialne wrzaski Aniołów, którzy przegrywali bitwę.
Za sobą poczułem powiew powietrza, ale nie zwróciłem na niego uwagi. Byłem zbyt zmęczony.
- Nie sądzisz, że trzeba by było ją stąd zabrać? - spytał.
Kiwnąłem głową. Wstałem i odwróciwszy się stanąłem jak wryty.
- C... co? - wyjąkałem. - Jak? Gdzie?
Skrawek ziemi na którym walczyliśmy był pusty. Michele (bo nie przechodziło mi przez gardło: ciała Michele) nigdzie nie było.
- Chyba nie tylko my chcieliśmy je pochować. Albo...
- Albo?
- To kolejna sztuczka Piekła. Może chcą z niej zrobić maszynę do zabijania. Martwa i tak niczego nie poczuje, więc...
Spojrzałem na niego przerażony.
- Musimy odzyskać - przełknął ślinę. - jej ciało.
Rozejrzałem się zdenerwowany.
Nad nami mignęło światełko. Spojrzałem w górę.
W stronę chmur mknęło coś białego z szybkością dorównującą prędkości światła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro