5. Śniadanie
#Pov# Michele
Kiedy się rano obudziłam, leżałam na łóżku sama. Przez chwilę nie otwierałam oczu rozkoszując się ciepłem nagrzanej jeszcze kołdry. W końcu zeszłam na dół, zbawiona zapachem naleśników. W kuchni zastałam Lucasa, który aktualnie smażył kolejnego.
- Już wstałaś?
- Jak widać.
- I?
- I co?
- No... i jak się spało?
- Dobrze.
- Tylko?
- A co mam Ci więcej powiedzieć?
Wzruszył ramionami.
- Ta dam! - postawił przede mną talerz. - Tylko powiedz czy dobre.
Wzięłam pierwszego i spróbowałam. Tak samo szybko go wyplułam.
- Aż tak źle? - spytał przerażony.
Nie odpowiedziałam i spróbowałam jeszcze paru.
- Wytłumacz mi jedną rzecz. Dlaczego one nie są słodkie?
- Jak to nie?
- Pokaż mi cukier, którym je słodziłeś.
Podszedł do mnie z pojemniczkiem białych kryształków. Wzięłam trochę na palec i spróbowałam.
- To nie cukier. - powiedziałam.
- Jak to nie? - powtórzył.
- Luke. To jest sól. Pomyliłeś cukier z solą.
- One są niejadalne, prawda?
- Nie. - podeszłam do kosza i wrzuciłam do niego zawartość talerza. Westchnęłam ciężko. - Jeszcze raz.
Usiadłam na blacie i patrzyłam jak miesza ciasto.
- Naucz mnie gotować. - poprosił w pewnej chwili.
- Nauczyć Cię gotować? - powtórzyłam z chytrym uśmieszkiem.
- Tak.
- Ok. - wzięłam garść mąki. Kiedy się odwrócił, sypnęłam mu nią prosto w twarz.
- A to a co? - spytał oburzony.
- Na początku dowiesz się jakie zastosowania ma mąka.
Zmrużył oczy. Podszedł do mnie powoli. Trochę się przestraszyłam. Wziął do ręki całe opakowanie białego "puchu" i je podniósł. W ostatniej chwili przytuliłam się do niego, przez co połowa mąki wylądowała na nim. Odsunęłam się z uśmiechem triumfu. Obeszłam wyspę kuchenną i nalałam wody do szklanki. Zamachnęłam nią, lecz zdążył się odsunąć. Woda oblała ścianę. Zaczął się do mnie przysuwać, na co ja obchodziłam wyspę tak, by znaleźć się jak najdalej od niego.
- Co ty wyprawiasz?
- A jak myślisz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - Uciekam przed tobą.
Kiedy byłam w miarę blisko drzwi, wystartowałam jak z procy. Ledwo zdążyłam przekroczyć próg, gdy poczułam jego dłonie na swoich biodrach. Podniósł mnie i przerzucił sobie przez ramię. Ruszył w stronę łazienki.
- Postaw mnie! Słyszysz?! - uderzyłam go pięściami w pierś. - Puszczaj!
- Nie.
- Bo?!
- Bo nie.
Wszedł ze mną do kabiny i odkręcił lodowatą wodę. Skurczyłam się z zimna i wypadłam stamtąd z piskiem.
- Idiota!
Zaśmiał się i podał mi ręcznik do wytarcia włosów.
- Dla twojej informacji nie mam drugiej piżamy.
- No cóż. Widzę tylko jedno wyjście.
- Jakie?
- Musisz spać bez.
Postukałam się ostentacyjnie palcem w czoło. Nagle poczułam swąd spalenizny.
- Naleśniki!
Wypadł za drzwi jak poparzony. W tym czasie poszłam do jego pokoju i wzięłam sobie stamtąd jakąś szarą (o! Luke ma inny kolor w szafie!) bluzkę. Zchomikowałam ją u siebie w pokoju pod poduszką. Przebrana w swoje normalne ciuchy zeszłam na dół. W kuchni zastałam naprawdę dziwny widok. Chłopak stał z gaśnicą i mierzył w naleśnika. Tylko, że... Źle odwrócił ów wspomniany przedmiot, przez co uzyskał brodę Świętego Mikołaja.
- Tak trochę nie w tę stronę. - skomentowałam.
- Nie zauważyłem, wiesz?
Wyszedł, a ja pokręciłam głową i zrobiłam w końcu śniadanie. Tym razem jednak jadalne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro