Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

44. Kradzież

#Pov# Michele

Jeszcze zanim weszliśmy do środka, słychać było głośną muzykę.

- Boże... Ogłuchnąć można. - chłopak skomentował z niesmakiem.

- Daj spokój. To nie średniowieczny bal, tylko impreza kilku nastolatków.

- Kilku?

- Kilkudziesięciu.

- Właśnie. I do tego ten strój. - wskazał na siebie.

Ubrałam go w białą koszulkę (kolor na mnie wymusił) i czarne spodnie oraz lśniące wypastowane buty.

- Nie przesadzaj.

Skrzywił się, ale nic nie powiedział. Objął mnie tylko ramieniem.

- Za to ty wyglądasz pięknie.

Założyłam krótką, czarną sukienkę bez rękawów i tego samego koloru szpilki.

- Będę musiał cię pilnować. - dodał.

- Mnie?

- Chłopaków, którzy będą się obok ciebie kręcić. - skorygował.

Pokręciłam ze śmiechem głową i pociągnęłam go na parkiet. Puszczano akurat wolną piosenkę, więc kołysaliśmy się w jej rytm.

- Byłeś w ogóle kiedyś na jakiejś imprezie?

- Tylko wtedy, kiedy postawiłem ci drinka. A później barman dał ci wódkę zamiast wody.

Zaśmiałam się na to wspomnienie.

- Miałam cię wtedy tak dość. - wzniosłam oczy ku niebu.

- Tak? Nie okazywałaś tego.

- Nie, wcale.

- Oczywiście że nie. Kiedy zaprowadziłem cię do domu proszę bardzo, cytuję: "Może zostaniesz? Jest ciemno, auto Ci się może popsuć..."

- Ja tak powiedziałam?

- Słowo w słowo, kochanie.

- O Boże... - ukryłam twarz w jego koszuli. - Ile ja wtedy wypiłam? Byłam nieźle wstawiona, co?

- Za to rano byłaś już trzeźwa. Miałem wspaniałą pobudkę.

Zaśmiałam się. Nagle chłopak zesztywniał i ukrył twarz w moich włosach.

-Co się stało?

- Tańcz jak gdyby nigdy nic.

Starałam się, ale jednocześnie próbowałam dojrzeć, co go tak zdenerwowało. Kiedy obróciliśmy się w stronę balkonu, górującego nad parkietem zobaczyłam, że jakiś młody chłopak pokazuje nas dwóm facetom w czarnych garniturach i przyciemnianych okularach.

- Gabrielu... Chyba ktoś nas rozpoznał.

- Niech to szlag. - warknął i poczułam jak zagryza wargę. - Chodź. Musimy się wydostać z sali zanim nas delikatnie mówiąc wyproszą.

Pociągnął mnie za rękę po schodach na wyższe piętro. Pokonywaliśmy cicho kolejne metry. Nagle chłopak mocniej ścisnął moją rękę i nadstawił uszu. Znajdowaliśmy się przed zakrętem. Zanim zdążyłam się zorientować stanął przed drzwiami i jednym ruchem otworzył je na oścież. Objął mnie w pasie i podniósł, przez co musiałam założyć mu nogi na biodra. Z hukiem zatrzasnął nogą drzwi i przyklejając się wargami do mojej szyi, rzucił mnie bezceremonialnie na łóżko. Poczułam jak siada na mnie okrakiem.

- Gabrielu, to chyba nie najlepszy...

- Cicho. Zachowuj się jak należy. - szepnął, zamykając mi usta pocałunkiem i wkładając dłoń pod sukienkę.

W tym momencie drzwi ponownie się otworzyły. Boże, jak ja chciałam zerknąć wtedy w tamtą stronę! Powstrzymało mnie groźne spojrzenie chłopaka. Zamiast tego zarzuciłam mu dłonie na kark i pociągnęłam lekko za włosy. Ktoś, kto stał w wejściu zaśmiał się głośno i wyszedł, zamykając ponownie wrota. Usłyszałam ciche westchnienie ulgi i zobaczyłam jak chłopak zamyka oczy, szepcząc parę słów podziękowania.

Na wszelki wypadek jeszcze ze mnie nie schodził, gdyby ten ktoś jednak skojarzył fakty. Uchylił powieki i zobaczyłam jego błękitne tęczówki.

- Skąd wiedziałeś? - spytałam.

- Po części intuicja, a po części... Tej większej części... Już dawno chciałem to zrobić. -wyszczerzył się do mnie.

- Idiota. - fuknęłam na niego.

- Twój idiota.

- Z tym akurat się zgadzam. Mój idiota.

Uśmiechnął się i złożył na mojej szyi pocałunek. Poczułam jak jego ręka wędruje trochę wyżej.

- Gabrielu, nie chcę nic mówić, ale mamy zadanie do wykonania.

Westchnął niezadowolony, ale posłusznie wyjął dłoń spod mojej sukienki.

- Nie może poczekać, co?

- Myślę, że znasz odpowiedź.

- Czyli nie.

- Nie.

Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Przyjęłam ją i podniosłam się z łóżka.

- Idziemy.

Wysunął głowę na korytarz i rozejrzał się w obie strony.

- Droga wolna.

- Na razie.

- Na razie. - potwierdził. - I jakby co, biblioteka jest na czwartym piętrze.

Ścisnęłam mocniej jego dłoń.

- Nie puszczę cię. - szepnęłam.

- Nie mam zamiaru nigdzie iść.

Przełknęłam ślinę, słysząc ukryty sens: Nie dobrowolnie.

Czyli spodziewał się kłopotów.

Na szczęście nas ominęły. Aż do olbrzymich drzwi na ostatnim piętrze. Stanęliśmy przed nimi patrząc po sobie. Chłopak nacisnął klamkę. Znaleźliśmy się w pomieszczeniu, wielkością dorównującym archiwum na zamku.

- Miecz powinien być gdzieś po... - w tym momencie utkwił wzrok w czymś przed nami. Przeniosłam spojrzenie z jego twarzy na to, na co patrzył. - ... środku komnaty.

Miecz trzymał w obu dłoniach starzec, który świdrował nas wzrokiem.

- To ma być ich ochrona? - spytałam niedowierzając.

- Nie lekceważ przeciwnika. - odpowiedział mi Gabriel.

Kto jak kto, ale akurat on miał w tym doświadczenie.

Podeszliśmy bliżej.

- Wiem, kim jesteście. I wiem, po co przyszliście. - z gardła staruszka dobiegł zachrypnięty głos.

W tym momencie drzwi się otworzyły. Pod ścianą, odgradzając wejście, ustawiły się ciemne postacie o twarzach zakrytych kapturami. Każdy nosił przy boku miecz. Stali nieruchomo jak posągi. Żaden z nich nie drgnął nawet o milimetr.

- Mamy przechlapane? - szepnęłam cicho.

- Tak. - chłopak oblizał nerwowo wargi. - Mamy przechlapane.



 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro