42. Kłótnia
#Pov# Gabriel
Stałem przed złotą bramą i czułem, że to będzie najgorsza rozmowa mojego życia. Walcząc ze sobą wszedłem do środka. Aniołowie kiwali mi głowami, jakby ze smutkiem. Domyślałem się czym jest on spowodowany.
Strażnicy w sali tronowej bez słowa otworzyli przede mną drzwi. Przekroczyłem próg. Jak ja dawno tutaj nie byłem...
- Proszę, proszę. Któż to zaszczycił nas swoją obecnością? - Bóg podniósł nieco głowę. Skłoniłem się.
- Witaj. - powiedziałem.
- Gabrielu. - odpowiedział.
Zapadła cisza.
- Masz mi coś do powiedzenia?
- Sądzę, że już wszystko wiesz. - zaryzykowałem.
- Chcę to usłyszeć od ciebie.
Zamilkłem.
- Czyli jednak. - stwierdził. - Nawet na ciebie nie mogę już liczyć.
Nadal się nie odzywałem.
- Odwaga cię opuściła?
Podniosłem na niego spojrzenie.
- Kocham ją. - stwierdziłem dobitnie.
- Nie możesz.
- Mogę. - podniosłem nieco głos. - Dlaczego inni mają prawo do szczęścia a my nie?
- Dostałeś większą szanę niż ktokolwiek inny. Coś za coś.
Pokręciłem głową. Władca Niebios wstał.
- Gabrielu. Nie chciałem tego robić, ale... - podszedł do mnie. - wybieraj. Albo masz wszystko, albo nic.
- Nie. To nie jest wszystko. To nie jest pełnia szczęścia.
- Pleciesz głupoty. Ona zawróciła ci w głowie. Zostań tutaj, odpocznij i przemyśl to. Na pewno dojdziesz do tego samego wniosku, co ja.
- Wolę spędzić jeden dzień z nią niż wieczność tutaj. - skąd w tobie tyle odwagi, co Gabrielu? Nie potrafiłem odpowiedzieć samemu sobie.
Bóg otworzył lekko usta ze zdumienia. Ale zaraz się opanował.
- Przepraszam, chyba się przesłyszałem. Możesz powtórzyć?
- Nie przesłyszałeś się, Panie. Nie chcę takiego życia.
- Gabrielu! - powiedział ostrzej.
Zrobiłem krok do tyłu i rozejrzałem się po twarzach posągów, które stały pomiędzy kolumnami prowadzącymi do tronu. Znalazłem wreszcie to, czego szukałem.
- Gabrielu, opanuj się!
- To nie każ mi wybierać! - stanąłem przed moją wierną kopią, wyrzeźbioną z białego marmuru. Nad głową posągu unosiła się złota aurola.
- Nie mogę. Dobrze o tym wiesz! Zostaw tę dziewczynę, nie jest warta tego, co chcesz zrobić. Zastanów się!
Znowu pokręciłem głową. Miałem aż za dużo czasu na zastanawianie się.
- Co ona ma takiego w sobie?!
- Jest cudowna. Gdyby nie ona, dobrze wiesz, że zabiłbym Annę. A ją bym... skrzywdził. Później Michele również próbowałem zabić.
- I jestem jej wdzięczny za to, że cię powstrzymała, ale to nie jest powód, by porzucać wszystko, czego dokonałeś.
- Nie dlatego z nią jestem. Po prostu ją kocham.
- Możesz ją kochać tak, jak innych śmiertelników.
- Kocham ją bardziej. Oddałbym za nią życie.
- Nie oddałbyś. Nie zrezygnowałbyś z Niebios.
Ja również nie dostałbym drugiej szansy, gdybym jakimś sposobem zginął. Nie mógłbym liczyć na Życie Wieczne. Po prostu przestałbym istnieć.
- Zrezygnowałbym. - odpowiedziałem bez wahania.
- Gabrielu, przestań. Jeśli to zrobisz, możesz tutaj nie wracać.
- Wiem. - złapałem złotą aurolę.
- Gabrielu! - chciał mnie powstrzymać, ale było za późno.
Rzuciłem przedmiot na podłogę. Rozsypał się u moich stóp na miliony kawałeczków.
- Coś ty zrobił?!
- Jeśli nie mogę być z nią, to nie chcę być dłużej Archaniołem. Wybacz. - powiedziałem bez żadnych emocji w głosie.
Zdecydowanym krokiem wyszedłem z sali. Kiedy miałem już opuścić Królestwo, ktoś chwycił mnie za ramię.
- Ja nie byłem w stanie tego zrobić. - usłyszałem smutny głos Michaela. - Musisz ją naprawdę kochać.
- Ty też ją kochasz.
- Nie tak jak ty.
Odwróciłem się.
- Oddałbym za nią życie. - powtórzyłem.
- Wiem. Nie tylko życie. - nawiązał do tego, co stało się przed chwilą.
- To prawda. Nie tylko życie.
- Jako jej ojciec, chyba powinienem powiedzieć teraz, że jak ją skrzywdzisz, to powieszę cię za jaja na suficie. - próbował zażartować. Uśmiechnąłem się. Mężczyzna spoważniał. - Ale wiem, że akurat ty tego nie zrobisz.
- Tutaj masz rację.
Zamknął mnie w swoim uścisku.
- Powiedzenia chłopcze. Żegnaj.
Westchnąłem.
- Żegnaj.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro