34. Strach
#Pov# Michele
Kiedy dziewczyny zaczęły oddychać spokojniej i bardziej równo, postawiłam gołe stopy na posadzce. Nie pytały mnie o to, co zaszło w pokoju. Najwyraźniej wystarczyło im, że byłam zadowolona z tłumaczenia chłopaka.
Przeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Otworzyłam je i wyjrzałam na zewnątrz. Droga wolna. Zamknęłam wrota i na palcach przemierzyłam korytarz, przemykając na jego drugą stronę. Kolejne drzwi nawet nie skrzypnęły. Było zimniej niż zwykle. Zadrżałam i cichutko wślizgnęłam się pod kołdrę. Gabriel bez słowa objął mnie ramieniem, przyciągnął do siebie i otulił skrzydłami.
- Zimno. - wyjąkałam.
- Zaraz się rozgrzejesz. - powiedział, nie otwierając oczu.
- Pamiętasz co mi obiecałeś? - spytałam.
- Yhm...
Złapałam go za podbródek i pochyliłam lekko jego głowę.
- Otwórz oczy. - zażądałam.
Spełnił moje polecenie, ale spytał:
- Po co ci to?
- Muszę zobaczyć kolor twoich oczu.
- I? Jaki werdykt?
- Błękitne i nieskazitelne jak zawsze. - uśmiechnęłam się do niego, po czym oparłam głowę o jego klatkę piersiową. - Opowiadaj.
- A co chcesz najbardziej wiedzieć?
Zawahałam się.
- Nie chcę, żebyś cierpiał. - powiedziałam wreszcie.
- O co chodzi?
- Pamiętasz jak rozmawialiśmy o roli krwi i hierachrii?
- I co w związku z tym?
- Mówiłeś, że najbliżsi doradcy Lucyfera mają najciemniejszą krew...
Chyba zrozumiał.
- Wspominałeś o swoim bracie. - dodałam cicho.
Na chwilę zapadła cisza.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów. Zrozumiem, naprawdę.
- Nie. - przytulił się policzkiem do czubka mojej głowy. - Kto, jak kto, ale akurat ty zasługujesz na poznanie prawdy.
Zamyślił się na chwilę. Nie chciałam mu przerywać - pewnie decydował jak rozpocząć opowieść.
- Ta historia przydażała się później w bardzu wielu rodzinach. - zaczął. - Byłem... Właściwie to nadal jestem, trochę od niego starszy. To zawsze mnie faworyzowano, wywyższano... Bardziej lubiono i dbano. - dodał ciszej. - Uważano, że z naszej dwójki jestem rozsądniejszy i mam większy potencjał. Był po prostu zazdrosny. Na tyle zazdrosny, że zdradził Królestwo Niebieskie. - zamilkł na chwilę. - Próbowałem go zatrzymać, wytłumaczyć mu to. Nie udało mi się. Wywiązała się walka przed wrotami Piekieł. Nie doceniłem go - tak jak nigdy nikt go nie doceniał. W konsekwencji przegrywałem, mój... brat miał sporą przewagę. Wtedy pojawiła się ona. - znowu umilkł. Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Czyżby zazdrość? - Pomogła mi, ale to nie wystarczyło. Lewiatan czmyhnął mi spod nosa. A ja nie mogłem się pogodzić z tym, że uratowała mnie dziewczyna. - zaśmiał się pod nosem. - Dodatkowo zapoczątkowaliśmy spory rodzinne. Bracia, siostry odwracali się od siebie za to, że rodzice faworyzowali tylko jedno dziecko.
- A... - znowu się zawahałam. - Kim była ta dziewczyna?
- Ta, która mi pomogła?
Pokiwałam głową.
- Anna włada bronią lepiej od niejednego mężczyzny. - powiedział.
Na początku nie zrozumiałam, ale później wybałuszyłam oczy.
- Anna? - spytałam z niedowierzaniem. Pokiwał głową.
- Wtedy zaczęliśmy się przyjaźnić.
- To co się stało, że nie jesteście już razem? - palnęłam bez zastanowienia, ale zaraz ugryzłam się w język. Nie powinnam o to pytać.
Odsunął mnie odrobinę, by móc spojrzeć mi w oczy.
- Razem? - powtórzył.
- No wiesz... Ty i ona. Razem. Dlaczego już nie jesteście parą?
Zmarszył brwi. Już miałam coś dodać, kiedy wybuchnął śmiechem, ale zaraz ucichł i spojrzawszy na drzwi zaczął nasłuchiwać. Na szczęście nikogo to nie zaalarmowało.
- My? Parą? - uśmiechnął się. - Michele, ty naprawdę myślałaś...
Pokręcił rozbawiony głową. Ujął moją twarz w swoje zawsze... no, prawie zawsze ciepłe dłonie.
- Aniołku, posłuchaj. Nigdy, zaznaczam nigdy, nie byliśmy ani nie będziemy parą. Traktuję ją jak siostrę, ona mnie także. Mówiłem ci, że dotąd się nie zakochałem. - przytulił mnie do siebie. - Nie masz się o co martwić.
Ups... Wtopa. Niedobrze, zrobiłam z siebie... Ugh... Zawstydzona, nie podnosiłam wzroku.
- Uspokój się. - zaśmiał mi się do ucha i złapał za podbródek. - Hej, no już. Nie wstydź się. Nic się stało. Rozumiem w pełni twoją reakcję.
Pogłaskał mnie po plecach, ale nagle zamarł. Ja sama drgnęłam niespokojnie i spojrzałam mu w oczy. Miały normalny odcień.
- Ktoś tu idzie. - szepnął. - Schowaj się. Tylko cicho.
- Gdzie? - szepnęłam przerażona rozglądając się po pokoju. Chyba nie usłyszał.
- Szybko, nie ma czasu.
Ześlizgnęłam się z łóżka. W tym momencie do drzwi ktoś zapukał. Przylgnęłam do posadzki i posunęłam się trochę w stronę łóżka. Gabriel przez chwilę nie odpowiadał albo chcąc dać mi czas na schowanie się, albo sprawiać wrażenie, że spał. Pukanie rozległo się ponownie. Tym razem poczułam jak chłopak wstaje i podchodzi, by otworzyć. Zobaczyłam jego bose stopy. Jak tu było cholernie zimno...
Drzwi się otworzyły, ktoś bezceremonialnie wszedł do środka. Wypastowane buty zalśniły w mdłym świetle wpadającym przez uchylone wrota.
- Tak? - Gabriel postanowił zacząć rozmowę. - Co jest tak ważnego, że musisz poinfomować mnie o tym o... - pewnie w tym momencie spojrzał na zegarek. - pierwszej w nocy?
Już pierwsza? O której ja tu przyszłam?
- Królowa Morena prosiła przekazać, że pojutrze chciałaby przyjść zobaczyć jak trenujesz tę... jak jej tam?
- Michele.
- Właśnie. Michele.
- I naprawdę musiała mówić o tym teraz?
- Była przekonana, że nie śpisz.
- Rozumiem. Możesz przekazać jej, że przyjąłem polecenie. Może przyjść, kiedy tylko będzie chciała. Jutro również.
- Nie, nie, upierała się, że musi w terminie sobie wyznaczonym. Znasz ją. Pewnie ma swoje powody.
- O coś jeszcze prosiła?
- Nie. To już wszystko. Jesteś sam? - spytał nagle.
- Nie.
Zamarłam.
- Nie? - tamten wolno powtórzył.
- Nie. Tutaj jest tyle rzeczy, że teoretycznie nie mogę być sam, prawda? Ptaszki na balkonie, pająki na suficie...
- Dobra, zrozumiałem aluzję. Przyślę kogoś, kto posprząta. To dobranoc.
- Dobranoc.
Drzwi się zamknęły, ale leżałam jeszcze chwilę na podłodze. Uświadomiłam sobie, że wstrzymywałam oddech. Naprzeciwko pojawiła się twarz Gabriela.
- Możesz wyjść. Już tu nie wróci.
Nie posłuchałam i przyłożyłam czoło do podłogi, oddychając głęboko. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za stopy i wyciąga spod łóżka. Pisnęłam cicho.
- Mówiłem, żebyś wyszła.
Zignorowałam go i usiadłam na łóżku.
- Boże... Przez chwilę myślałam, że powiesz mu, że tu jestem.
Usiadł obok.
- Pamiętasz, że nie mogę kłamać? - spytał. - Musiałem coś wymyślić. A ptaszki faktycznie rano śpiewają, raz naprawdę widziałem pająk na suficie. - wyszczerzył się do mnie. W ciemnościach błysnęły białe zęby.
- Nie strasz mnie tak więcej.
Zadrżałam pod wpływem zimna. Zauważył.
- Widzę, że grzejniki też mogliby podkręcić?
- Bardzo śmieszne.
Zamknął mnie w swoim uścisku. Uśmiechnęłam się w jego koszulkę i powiedziałam:
- Osobiście wolę mój naturalny, przenośny grzejnik.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro