Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34. Strach

#Pov# Michele

Kiedy dziewczyny zaczęły oddychać spokojniej i bardziej równo, postawiłam gołe stopy na posadzce. Nie pytały mnie o to, co zaszło w pokoju. Najwyraźniej wystarczyło im, że byłam zadowolona z tłumaczenia chłopaka.

Przeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Otworzyłam je i wyjrzałam na zewnątrz. Droga wolna. Zamknęłam wrota i na palcach przemierzyłam korytarz, przemykając na jego drugą stronę. Kolejne drzwi nawet nie skrzypnęły. Było zimniej niż zwykle. Zadrżałam i cichutko wślizgnęłam się pod kołdrę. Gabriel bez słowa objął mnie ramieniem, przyciągnął do siebie i otulił skrzydłami.

- Zimno. - wyjąkałam.

- Zaraz się rozgrzejesz. - powiedział, nie otwierając oczu.

- Pamiętasz co mi obiecałeś? - spytałam.

- Yhm...

Złapałam go za podbródek i pochyliłam lekko jego głowę.

- Otwórz oczy. - zażądałam.

Spełnił moje polecenie, ale spytał:

- Po co ci to?

- Muszę zobaczyć kolor twoich oczu.

- I? Jaki werdykt?

- Błękitne i nieskazitelne jak zawsze. - uśmiechnęłam się do niego, po czym oparłam głowę o jego klatkę piersiową. - Opowiadaj.

- A co chcesz najbardziej wiedzieć?

Zawahałam się.

- Nie chcę, żebyś cierpiał. - powiedziałam wreszcie.

- O co chodzi?

- Pamiętasz jak rozmawialiśmy o roli krwi i hierachrii?

- I co w związku z tym?

- Mówiłeś, że najbliżsi doradcy Lucyfera mają najciemniejszą krew...

Chyba zrozumiał.

- Wspominałeś o swoim bracie. - dodałam cicho.

Na chwilę zapadła cisza.

- Jeśli nie chcesz, to nie mów. Zrozumiem, naprawdę.

- Nie. - przytulił się policzkiem do czubka mojej głowy. - Kto, jak kto, ale akurat ty zasługujesz na poznanie prawdy.

Zamyślił się na chwilę. Nie chciałam mu przerywać - pewnie decydował jak rozpocząć opowieść.

- Ta historia przydażała się później w bardzu wielu rodzinach. - zaczął. - Byłem... Właściwie to nadal jestem, trochę od niego starszy. To zawsze mnie faworyzowano, wywyższano... Bardziej lubiono i dbano. - dodał ciszej. - Uważano, że z naszej dwójki jestem rozsądniejszy i mam większy potencjał. Był po prostu zazdrosny. Na tyle zazdrosny, że zdradził Królestwo Niebieskie. - zamilkł na chwilę. - Próbowałem go zatrzymać, wytłumaczyć mu to. Nie udało mi się. Wywiązała się walka przed wrotami Piekieł. Nie doceniłem go - tak jak nigdy nikt go nie doceniał. W konsekwencji przegrywałem, mój... brat miał sporą przewagę. Wtedy pojawiła się ona. - znowu umilkł. Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Czyżby zazdrość? - Pomogła mi, ale to nie wystarczyło. Lewiatan czmyhnął mi spod nosa. A ja nie mogłem się pogodzić z tym, że uratowała mnie dziewczyna. - zaśmiał się pod nosem. - Dodatkowo zapoczątkowaliśmy spory rodzinne. Bracia, siostry odwracali się od siebie za to, że rodzice faworyzowali tylko jedno dziecko.

- A... - znowu się zawahałam. - Kim była ta dziewczyna?

- Ta, która mi pomogła?

Pokiwałam głową.

- Anna włada bronią lepiej od niejednego mężczyzny. - powiedział.

Na początku nie zrozumiałam, ale później wybałuszyłam oczy.

- Anna? - spytałam z niedowierzaniem. Pokiwał głową.

- Wtedy zaczęliśmy się przyjaźnić.

- To co się stało, że nie jesteście już razem? - palnęłam bez zastanowienia, ale zaraz ugryzłam się w język. Nie powinnam o to pytać.

Odsunął mnie odrobinę, by móc spojrzeć mi w oczy.

- Razem? - powtórzył.

- No wiesz... Ty i ona. Razem. Dlaczego już nie jesteście parą?

Zmarszył brwi. Już miałam coś dodać, kiedy wybuchnął śmiechem, ale zaraz ucichł i spojrzawszy na drzwi zaczął nasłuchiwać. Na szczęście nikogo to nie zaalarmowało.

- My? Parą? - uśmiechnął się. - Michele, ty naprawdę myślałaś...

Pokręcił rozbawiony głową. Ujął moją twarz w swoje zawsze... no, prawie zawsze ciepłe dłonie.

- Aniołku, posłuchaj. Nigdy, zaznaczam nigdy, nie byliśmy ani nie będziemy parą. Traktuję ją jak siostrę, ona mnie także. Mówiłem ci, że dotąd się nie zakochałem. - przytulił mnie do siebie. - Nie masz się o co martwić.

Ups... Wtopa. Niedobrze, zrobiłam z siebie... Ugh... Zawstydzona, nie podnosiłam wzroku.

- Uspokój się. - zaśmiał mi się do ucha i złapał za podbródek. - Hej, no już. Nie wstydź się. Nic się stało. Rozumiem w pełni twoją reakcję.

Pogłaskał mnie po plecach, ale nagle zamarł. Ja sama drgnęłam niespokojnie i spojrzałam mu w oczy. Miały normalny odcień.

- Ktoś tu idzie. - szepnął. - Schowaj się. Tylko cicho.

- Gdzie? - szepnęłam przerażona rozglądając się po pokoju. Chyba nie usłyszał.

- Szybko, nie ma czasu.

Ześlizgnęłam się z łóżka. W tym momencie do drzwi ktoś zapukał. Przylgnęłam do posadzki i posunęłam się trochę w stronę łóżka. Gabriel przez chwilę nie odpowiadał albo chcąc dać mi czas na schowanie się, albo sprawiać wrażenie, że spał. Pukanie rozległo się ponownie. Tym razem poczułam jak chłopak wstaje i podchodzi, by otworzyć. Zobaczyłam jego bose stopy. Jak tu było cholernie zimno...

Drzwi się otworzyły, ktoś bezceremonialnie wszedł do środka. Wypastowane buty zalśniły w mdłym świetle wpadającym przez uchylone wrota.

- Tak? - Gabriel postanowił zacząć rozmowę. - Co jest tak ważnego, że musisz poinfomować mnie o tym o... - pewnie w tym momencie spojrzał na zegarek. - pierwszej w nocy?

Już pierwsza? O której ja tu przyszłam?

- Królowa Morena prosiła przekazać, że pojutrze chciałaby przyjść zobaczyć jak trenujesz tę... jak jej tam?

- Michele.

- Właśnie. Michele.

- I naprawdę musiała mówić o tym teraz?

- Była przekonana, że nie śpisz.

- Rozumiem. Możesz przekazać jej, że przyjąłem polecenie. Może przyjść, kiedy tylko będzie chciała. Jutro również.

- Nie, nie, upierała się, że musi w terminie sobie wyznaczonym. Znasz ją. Pewnie ma swoje powody.

- O coś jeszcze prosiła?

- Nie. To już wszystko. Jesteś sam? - spytał nagle.

- Nie.

Zamarłam.

- Nie? - tamten wolno powtórzył.

- Nie. Tutaj jest tyle rzeczy, że teoretycznie nie mogę być sam, prawda? Ptaszki na balkonie, pająki na suficie...

- Dobra, zrozumiałem aluzję. Przyślę kogoś, kto posprząta. To dobranoc.

- Dobranoc.

Drzwi się zamknęły, ale leżałam jeszcze chwilę na podłodze. Uświadomiłam sobie, że wstrzymywałam oddech. Naprzeciwko pojawiła się twarz Gabriela.

- Możesz wyjść. Już tu nie wróci.

Nie posłuchałam i przyłożyłam czoło do podłogi, oddychając głęboko. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za stopy i wyciąga spod łóżka. Pisnęłam cicho.

- Mówiłem, żebyś wyszła.

Zignorowałam go i usiadłam na łóżku.

- Boże... Przez chwilę myślałam, że powiesz mu, że tu jestem.

Usiadł obok.

- Pamiętasz, że nie mogę kłamać? - spytał. - Musiałem coś wymyślić. A ptaszki faktycznie rano śpiewają, raz naprawdę widziałem pająk na suficie. - wyszczerzył się do mnie. W ciemnościach błysnęły białe zęby.

- Nie strasz mnie tak więcej.

Zadrżałam pod wpływem zimna. Zauważył.

- Widzę, że grzejniki też mogliby podkręcić?

- Bardzo śmieszne.

Zamknął mnie w swoim uścisku. Uśmiechnęłam się w jego koszulkę i powiedziałam:

- Osobiście wolę mój naturalny, przenośny grzejnik.



 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro