32. Zazdrość
#Pov# Michele
Kiedy znowu weszłam na salę, z Gabrielem przy boku, wszystkie głowy zwróciły się w naszą stronę. Po tym, jak rano było tu cicho, tyle osób jakoś... nie pasowało do wystroju. Przełknęłam ślinę.
- Spokojnie. Słyszałem, że jesteś bardzo dobra. - szepnął mi do ucha mój towarzysz.
- Ale wolałabym, żeby nie patrzyło się na mnie sto osób.
Chłopak klasnął w ręce.
- Wracać do pracy! - krzyknął. - Nie widzieliście nigdy człowieka z Aniołem?
- Razem nie. - ktoś mruknął, na co reszta zebranych wybuchnęłam śmiechem.
Gabriel odwrócił się w stronę żartownisia.
- A masz coś do tego? - spytał.
Tamten uniósł ręce w obronnym geście.
- To po prostu... Niespotykane.
- Szczególnie jeśli są parą! - ktoś z tłumu postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
Poczułam, że policzki zaczynają mnie piec.
- Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. - chłopak mruknął do mnie.
Dziewczyna, która wcześniej zwróciła uwagę, na to, że jesteśmy parą wystąpiła przed szereg. Miała lśniące, długie blond włosy z fioletowym pasemkiem z przodu. Usta zacisnęła w wąską linię i wygięła je w czymś, co chyba miało przypominać drwiący uśmiech. Oczy koloru czekolady były pełne pogardy. Ubrała się w zbroję, a w ręku trzymała hełm z szarym pióropuszem. Chociaż przez policzek biegła jej szrama, nie można zaprzeczyć, że była piękna. Przeszła parę kroków, by znaleźć się bliżej nas. Zmierzyła mnie swoim lodowatym spojrzeniem i zwróciła się do Gabriela.
- Naprawdę? - syknęła. - Wybrałeś... To coś - wskazała na mnie palcem. - zamiast mnie?
W oczach chłopaka zapłonął gniew.
- Nie pozwalam ci się tak o niej wyrażać. Ona nie jest przedmiotem! - mówił szeptem, ale jego głos w ciszy zalegającej w pomieszczeniu rozchodził się echem, odbijając od ścian.
Wszyscy wpatrywali się w tę dwójkę z narastającym napięciem.
- Będę się wyrażać, jak mi się zachce. - również zniżyła groźnie głos. - Nie wierzę w to, co widzę. Wielki Archanioł Gabriel uległ zwykłej śmiertelniczce.
- Ona nie jest zwykłą śmiertelniczką.
W tym momencie kolejna dziewczyna wystąpiła przed tłum zebranych i położyła jej dłoń na ramieniu.
- On ma rację, Alekcis. Dziewczyna jest Wybraną.
- Nie obchodzi mnie kim ani czym jest to małe czupiradło. - tamta wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Nie mogę tylko uwierzyć, że ten głupiec upadł tak nisko.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Nie możesz uwierzyć? - spytał drwiąco. - No to patrz.
Chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował , a przez tłum przeszedł szmer.
- Zapłacisz mi za to! - usłyszeliśmy. Tym razem Alekcis nie syknęła, ale wydarła się wściekła na całą salę. Następnie naszych uszu dobiegł dźwięk zamykanych z hukiem drzwi. Gabriel oparł swoje czoło o moje i odetchnął głęboko.
W tym momencie drzwi znowu się otworzyło. Oboje spojrzeliśmy w tamtą stonę. Do środka weszła Anna spoglądając zdziwiona za siebie.
- A tej co się stało? Wypadła stąd jak oparzona.
- Zazdrość, moja droga, zazdrość. - Rozalie zmaterializowała się obok niej.
Jej siostra pokiwała w zrozumieniu głową. Zgromiła wzrokiem tłum za naszymi plecami.
- A wy co tak stoicie? Do roboty, ale już!
Wszysycy spłoszeni wrócili do swoich zajęć. Po chwili salę wypełnił szczęk oręża i odgłosy tocznych pojedynków.
Spojrzałam z podziwem na Annę.
- Ma się ten autorytet. - wyjaśniła, po czym zwróciła się do chłopaka, który obejmował mnie ramieniem w tali: - Z tego co słyszałam, chciałeś nas widzieć.
- Tak. - zatarł ręce, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę kawałka wolnego miejsca pod ścianą.
- Miecz?
- Jeszcze nie skombinowałyśmy, ale świetnie radzi sobie z jakimkolwiek.
- Z jakimkolwiek? Nawet niedopasowanym? - uniósł brew.
- No... Nie wiem. - przyznała. - Dobrze radzi sobie zarówno z moim jak i Rozalie.
- Okej. Dajcie jej jeden. Rozalie, ty pierwsza.
Stanęłyśmy naprzeciwko siebie. Po wymianie paru ciosów stało się dokładnie to samo, co na polanie, kiedy szłyśmy tropami prowadzącymi do miejsca, gdzie przetrzymywano Gabriela - miecz dziewczyny po prostu wyleciał jej z rąk. Stanęła przed nim i założyła ręce na piersi.
- Niesamowite. - chłopak wpatrywał się w lśniącą klingę jak zaczarowany.
- No dawaj! - Anna zadrwiła. - Podnieś go!
- Nie mam zamiaru robić z siebie błazna. - Anielica rzuciła jej jadowite spojrzenie. - Jak jesteś taka mądra, to sama spróbuj.
- To twoja broń. - wymigała się.
Parę osób przysłuchiwało się naszej rozmowie.
- Nie rozumiem, o co wam chodzi. - Gabriel schylił się po klingę i bez problemu wziął ją w dłoń.
Patrzyłyśmy na niego wytrzeszczonymi oczami, a Rozalie nawet otworzyła usta ze zdumienia.
- No co? - spytał.
Wymieniłyśmy spojrzenia.
- Połóż go na ziemi.
Chłopak zmarszył brwi, ale spełnił polecenie.
- No i...? Co ma się niby stać? Wybuchnąć? - był coraz bardziej zdziwiony.
- Rozalie. - Anna skinęła głową na siostrę.
Tym razem dziewczna bez żadnych oporów schyliła się po miecz. Tak jak na polanie, uciekł przed nią parę metrów.
Z paru gardeł obserwujących to zdarzenie wydobyło się ciche westchnienie. Gabriel patrzył na to zdumiony.
- Anno. - czarnowłosa przekazała pałeczkę siostrze. Teraz także klinga przejechała kilkanaście centymetrów dalej.
- Niesamowite. - Gabriel powtórzył, po czym schylił się i znów bez problemu wziął miecz w dłonie. Chciał go podać, ale broń wyskoczyła mu z palców i poszybowała w moją stronę. Złapałam ją. Ostrzem do dołu, podałam Rozalie. Tym razem pozwolił jej się wziąć do rąk.
- Anno. Teraz ty.
Cała sytuacja się powtórzyła. Ale tym razem, kiedy miecz leżał na ziemi, a żadna dziewczyna nie mogła go dotknąć, chłopak przywołał jednego z gapiów i skinął głową na ostrze.
Chyba każdy na sali próbował złapać miecz - nikomu się nie udało. W końcu przywołałam go do siebie i oddałam Annie.
Oczy wszystkich znów zwróciły się na naszą dwójkę. Takiego treningu jeszcze nie widzieli. Zamyśloną twarz Archanioła rozjaśnił nagle uśmiech.
- Kto chciałby się z nią zmierzyć? - wskazał na mnie.
Prawie wszystkie ręce wysrzeliły do góry. Spojrzałam na niego przerażona.
- Zamorduję cię. - wyszeptałam gniewnie.
- Ale później. Na razie muszę coś sprawdzić.
Wygrałam z każdym. I każdemu musiałam oddawać miecz. Kiedy na sali nie było już nikogo chętnego, usiadłam zmęczona na podłodze. Gabriel spojrzał na mnie dziwnie. Jego tęczówki znów miały ciemniejszy odcień.
- Wstawaj. - powiedział do mnie. Głos również miał jakby inny... ostrzejszy.
Spojrzałam na niego wyzywająco.
- Na dzisiaj dosyć. - stwierdziłam kategorycznie. - Rozumiem, że mamy zakład, ale nie mówi on, że masz mnie wykończyć do upadłego.
- Michele... - zaczął groźnie.
- Gabrielu, ona ma rację. - Anna położyła mu dłoń na ramieniu. - Na dzisiaj wystarczy. Daj jej spokój.
Chłopak spuścił głowę. Wydawało mi się, że przymknął powieki. Kiedy znowu spojrzał na mnie, jego tęczówki wróciły do zwykłego odcienia.
- Przepraszam. - zwrócił uwagę na dłoń Anny na jego ramieniu. Wyglądał jakby dopiero zobaczył, że dziewczyna stoi za nim. - Mówiłaś coś?
Spojrzała na niego podejrzanie. Może zastanawiała się, czy wszystko z nim w porządku. Prawdę mówić, przez chwilę sama się nad tym zastanawiałam.
- Tak... - odparła. - Mówiłam, że zgadzam się z Michele. Na dzisiaj wystarczy. Odpoczniemy, a później może przejdziemy się w czwórkę. Co ty na to?
- Tak, tak... - pokiwał głową roztargniony. Wydawało mi się, że nie do końca słucha tego, co tamta do niego mówi. - Jasne. Dobry pomysł. Musimy się zastanowić nad tym, co dzisiaj zobaczyliśmy. - rzekł głośniej. - Jeśli ktoś by chciał przyjść jutro z nami potrenować, to zapraszam.
Ludzie powoli zaczęli się zbierać. Gabriel wyszedł szybko z sali, nawet się z nami nie żegnając.
- A jemu co się stało? Alekcis rozumiem, ale on?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam.
#Pov# Gabriel
To było dziwne. Na sali stało się dokładnie to, co w pokoju, kiedy Michele poszła się przygotować do treningu. Wydawało mi się, jakbym na sekundę stracił przytomność. Nie mam pojęcia co się działo od kiedy dziewczyna usiadła na podłodze, do tego, gdy Anna powtórzyła - najprawdopodobniej powtórzyła - swoją wypowiedź. Postanowiłem na razie nikomu nie mówić o tym co zaszło - może to i dziwne, ale przecież radziłem sobie z trudniejszymi sprawami, prawda?
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Koniec. Nie wstawię ci więcej, kociaro! Czekaj i domyślaj się co mu jest. Jakoś wytrzymasz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro