3. Wyjazd
#Pov# Michael
Stałem w oknie pałacu, patrząc na świat z góry. Myślałem o córce, która jest gdzieś tam, na dole, i zmaga się sama z problemami codziennego życia. Do komnaty wszedł Rafael.
- Przestań o niej ciągle myśleć. Zadręczasz się tym od ponad 100 lat.
- Może masz rację. A może nie. To moja córka. Nie potrafię się nie martwić. Sprowadziłem na nią przekleństwo.
- Słyszałeś najnowsze wieści?
- Jakie?
- Pan wysłał JEGO, by pilnował Twojej córki. Nic złego jej się nie stanie.
- Mam nadzieję. - westchnąłem ciężko.
#Pov# Michele
Nie chcę. Naprawdę nie chcę stąd wyjeżdżać. Po raz pierwszy przywiązałam się do jakiegoś miejsca. Ale wiem, że muszę. Dobra, mniejsza z tym. Mam większy problem. Jak mu o tym powiedzieć? Nie, dla Waszej wiadomości, nie jestem w ciąży. Myślę jak mu powiedzieć o wyjeździe. Bo, że muszę mu powiedzieć to pewne. Nie wyjadę bez pożegnania. Nie jestem taka. Kłopot w tym, że naprawdę polubiłam Luke'a. Zaimponował mi. Nie codziennie chłopak o drugiej rano zgadza się odprowadzić obcą osobę do domu. A później zostać u niej na noc, gdy jest pijana i nie wiadomo, co zrobi... Nieważne. On jest... inny. No nie da się tego inaczej wytłumaczyć.
Stoję przed kawiarenką i myślę. Odkąd się poznaliśmy, minął tydzień. Tak, wiem, że to nierozważne zostawać w mieście tak długo po ataku, ale miałam ku temu powód. Który właśnie siedzi przy oknie i wpatruje się we mnie uważnie. Cholera... Nie ma odwrotu. Naciskam zdecydowanie klamkę i wchodzę do środka. Chłopak podnosi się z uśmiechem i pomaga mi zdjąć kurtkę. Wiesza ją na krześle obok. Siadam, przygotowując się na różne scenariusze: od zawodu w oczach, po bezbrzeżną radość, że w końcu się od niego odczepię. Ale na następujące wydarzenia nie byłam przygotowana.
- O czym chciałaś porozmawiać? - spytał.
Wzięłam głęboki oddech.
- Tak... Po ostatnich wydarzeniach - on wie, że rzucił mnie chłopak, z którym byłam przez ponad dwa lata, dla jakiejś innej. Co miałam mu powiedzieć? Że gonił mnie potwór? Uciekłby pewnie z krzykiem. - postanowiłam... postanowiłam się przeprowadzić.
Błysk zaskoczenia w jego oczach.
- Dokąd?
- Jeszcze nie wiem.
A teraz ulga...?
- A znalazłaś coś? Jakieś mieszkanie?
- Nie.
Radość. Na pewno radość. Czyli jednak...
- Więc posłuchaj... - zagryzł wargę. - Ja też przyjechałem na chwilę. Mam domek w lesie. Bardzo miła okolica. Wiem jak to brzmi. Znamy się bardzo krótko i może nie powinienem Ci tego proponować, ale... może chciałabyś pojechać ze mną?
Zamurowało mnie. Totalnie.
- Ja... Nie wiem. To jest miłe, ale...
Ale w sumie co masz do stracenia? Potrafisz się bronić, tak? W końcu władasz żywiołami, kobieto.
Powiedziałam mu to samo. No... Może pominęłam fragment o żywiołach i samoobronie. Nie każdy musi o tym wiedzieć.
- Kiedy mielibyśmy wyjechać?
- Nie wiem. Możemy w każdej chwili.
W tym momencie mój wzok padł na drzewa za oknem. Stał tam facet w czerni z mieczem u pasa. Pospiesznie odwróciłam spojrzenie, ale kiedy znów zerknąłam w tamtą stronę, po mężczyźnie został tylko cień na trawie. Tak. Sam cień. Bez właściciela. To wcale nie jest dziwne. To ostrzeżenie. Za długo przebywam w jednym miejscu.
- Ok. Możemy nawet dzisiaj.
- Tak szybko? Nie masz żadnych spraw?
Zrozumiałam, że palnęłam głupotę.
- Nie... Ale może jednak jutro. Powinnam się spakować.
Za oknem szarzało. I zaczął padać deszcz.
- To może chodźmy. - dopił herbatę. - Odpowadzę Cię. A przed nami długa droga. Pasuje Ci 6.30 rano? Wiem, że to wcześnie, ale...
- Nie ma sprawy.
Kiedy zamknęłam drzwi od mieszkania, poczekałam aż jego kroki się oddalą. Następnie otworzyłam je ponownie i wyjrzałam. Szukałam Cienia. Nikogo nie zauważyłam, co nie znaczy, że się uspokoiłam. Na wszelki wypadek przeszukałam pomieszczenia. Dopiero wtedy zaczęłam się pakować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro