26. Misja ratunkowa
#Pov# Michele
Jednak nie obeszło się bez rozglądania wokół. Bo niby jak inaczej miałam go znaleźć? Po obu stronach były umieszczone różne dziwne istoty, diabły, gobliny i tym podobne. Przelatywałam po nich wzrokiem i szłam dalej. Nagle kątem oka zauważyłam coś białego. Przystanęłam. Gdyby właśnie nie ten skrawek bieli, to bym go chyba nie poznała. Wyglądał okropnie, pozlepiane pióra, szkarłatne plamy krwi na tunice. Siedział, z rękami zakutymi w kajdany, wpatrując się tępo w kamienną podłogę. Odezwał się, a właściwie wychrypiał, nie podnosząc głowy.
- Czego znowu ode mnie chcecie?
Nawet sobie nie wyobrażacie jak w tamtym momencie chciałam mu powiedzieć kim jestem. Zapewnić, że go wyciągniemy. Jednak zamiast tego sprawdziłam tylko kaptur i włożyłam klucz do zamka. Rozległ się zgrzyt. Na szczęście przy malutkim kółeczku, na którym był zawieszony znajdował się również mniejszy, do kajdanek. Przykucnęłam i je otworzyłam. Już wyprostowana wycofałam się i stanęłam przy drzwiach.
- Wstawaj. - warknęłam, sama zaskoczona brutalnością w moim głosie. Przez cały czas chłopak nawet na mnie nie zerknął.
Wykonał polecenie bez najmniejszego szemrania. Ścisnęło mnie za serce. Stanął przed celą i dopiero wtedy na mnie spojrzał. Ale chyba nadal nie poznał.
- Idziemy. - znów ten szorstki głos, wydobywający się z mojej krtani.
Położyłam mu dłoń na ramieniu. Domyślałam się, że tak pewnie robią, żeby nie próbował uciec. Chyba. Rząd cel migał obok nas. Oczywiście nie obyło się bez kłopotów. Przyciągałam je jak magnez. Przy wejściu strażnik już na nas czekał.
- Zostawiłam klucz w drzwiach.
Kiwnął głową. Chciałam już odejść, ale zatrzymał mnie. Stałam do niego tyłem, więc mogłam sobie pozwolić na grymas niezadowolenia.
- Wiem skąd cię kojarzę.
Zamarłam. Ręka na ramieniu Gabriela zadrżała. Domyślam się, że musiał to wyczuć.
- Ach tak? - przełknęłam cicho ślinę.
- Taak... - szepnął mi do ucha. Nastąpiła krótka pauza. - Nie spędziliśmy przypadkiem kiedyś razem nocy?
Nie pozwoliłam sobie na westchnienie ulgi. Dziękowałam Bogu, że Anioł nie wiem, kim jestem, bo mimo swojego kiepskiego stanu pewnie by się rzucił z wściekłości na strażnika i cały plan wziąłby w łeb.
- Raczej nie. - odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się i odwróciłam lekko głowę. Jego twarz była tuż przy mojej. - Ale może kiedyś? Spieszy mi się teraz trochę. Rada kazała go przyprowadzić.
- Okej. Do zobaczenia, ślicznotko.
Popchnęłam lekko chłopaka, dając mu do zrozumienia, że ma się ruszyć z miejsca. Szliśmy szybko przez korytarze. W pewnym momencie usłyszałam kroki. Może zareagowałam instynktownie, może kierowało mną czyste tchórzostwo, a może byłam jeszcze zdenerwowana - nie pytajcie. Faktem jest, że wepchnęłam chłopaka do pierwszego z brzegu tunelu odchodzącego od tego głównego i przyczailiśmy się w cieniu. Na szczęście miał na tyle rozumu, by siedzieć cicho (Gabriel, nie tunel). Stanęłam przed nim, chcąc trochę zasłonić białe szaty przed wzrokiem innych. Moja czarna peleryna wtapiała się w tło - jego już niekoniecznie. Oczywiście nie wychodziło mi to, bo był wyższy.
- Schyl się. - warknęłam cicho. Mam nadzieję, że posłuchał, ponieważ nie mogłam się już odwrócić.
Trzech wysokich mężczyzn przeszło korytarzem, na nasze szczęście nie zwracając uwagi na dziwne cienie na podłodze. Odwróciłam się, przez co kaptur lekko zsunął mi się z twarzy. Spojrzałam mu w oczy.
- M... Michele? - wyjąkał zaskoczony i chyba przerażony. - Co ty tu robisz?
- Później ci wszystko wytłumaczymy. Teraz idziemy. I zachowuj się jak na więźnia przystało.
Ponownie położyłam mu rękę na ramieniu, poprawiając kaptur.
- Idź. - szepnęłam. Serce waliło mi, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi.
Nie przeszliśmy nawet kilkunastu kroków, gdy znowu rozległo się stukanie butów. Cholera jasna, to jakieś zgromadzenie, czy co?! Może znowu bym się gdzieś schowała gdyby nie dwa małe szczegóły: po pierwsze brak tunelu, a po drugie to, że chłopak się potknął i upadł. Chciałam mu podać rękę, ale ją odtrącił.
- Uderz mnie. - szepnął.
- Co? - spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem.
- Z całej siły. Michele, rób co ci każę i nie przejmuj się. Potem możesz się na mnie wydrzeć.
Kątem oka zauważyłam jak ktoś idzie. Zamachnęłam się i sprzedałam mu siarczystego policzka. Odrzuciło mu głowę do tyłu, w tym samym momencie, w którym zrozumiałam, że może jednak nie o takie "z całej siły" mu chodziło. Ale trudno. W końcu sam się o to prosił.
- Wstawaj. - warknęłam na tyle głośno, by tamten usłyszał. Gabriel podparł się na łokciu.
- Pomóc panience? - zapytał mężczyzna, przyglądając się ciekawo tej scenie.
- Spokojnie, dam sobie radę. To w końcu tylko... - szukałam desperacko właściwego słowa.
- ... zwykły śmieć? - dokończył za mnie. Chcąc, nie chcąc musiałam się zgodzić. Pokiwałam więc głową.
- Nie ma sprawy. - z tymi słowy odszedł. Na nasze szczęście.
Podałam Gabrielowi rękę. Tym razem ją przyjął.
- Muszę ci powiedzieć, że masz siłę w dłoniach, dziewczyno. - rozmasował sobie szczękę.
Nie skomentowałam tego.
Dalsza droga minęła bez większych komplikacji. Anna czekała na nas tam, gdzie ją zostawiłyśmy.
- Anna?! Możecie mi wytłumaczyć, co wy tu robicie?
- Próbujemy cię wydostać, tłumoku. - dziewczyna złapała go pod ramię. - Szło by nam lepiej, gdybyś tak nie wrzeszczał.
- Racja. Wybacz. Ale... Dlaczego zabrałaś tu Michele? - odwrócił się do mnie i dopiero chyba teraz coś zobaczył. - Ty masz skrzydła, czy to ja mam omamy wzrokowe?! A może umarłem, chociaż to niemożliwe?
- Gdybyś umarł, nie musielibyśmy uciekać. Ruszać się. Wytłumaczymy ci wszystko później.
Przez dwie trzecie drogi wszystko było okej. Nagle rozległ się dźwięk alarmu. Oni mają tutaj alarm?!
- O nie... Michele coś ty im powiedziała?
- To co mi kazałaś... - zmieszałam się. - A jak wychodziłam, to powiedziałam jeszcze, że rada kazała go przyprowadzić.
Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie.
- Michele... Oni tutaj nie mają ŻADNEJ rady. Piekłem niepodzielnie i bezsprzecznie rządzi TYLKO I WYŁĄCZNIE Lucyfer.
Zamurowało mnie.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj. Teraz musimy się tylko stąd wydostać.
Droga do wyjścia okazała być się na razie pusta. Po części dzięki naszej kochanej Rozalie.
Kiedy wyszliśmy - strażników pilnujących wyjścia też nie było - dziewczyny popatrzyły na mnie i wymieniły spojrzenia.
- Co? - spytałam.
- Skrzydła. Miały odpaść. A tego nie zrobiły.
- I co z tego?
- To z tego, że one wiedzą, iż będą ci jeszcze potrzebne. Uciekajmy. Dasz radę lecieć?
Zamachałam na próbę skrzydłami. Wzniosłam się parę centymetrów nad ziemię.
- Chyba tak, ale nie jestem pewna.
- Dobrze. Rozalie, asekurujesz Michele, ja zajmę się naszym niedoszłym samobójcą. - zgromiła chłopaka wzrokiem.
Lecieliśmy tuż nad linią drzew. Po kilkunastu minutach wylądowaliśmy na małej polanie. Anna rozejrzała się wokół, po czym odwróciła się do chłopaka.
- Gabrielu... - zaczęła groźnie. - Coś ty sobie myślał?! Chcesz żebym zeszła na zawał? Chcesz nas wszystkie wpędzić do grobu?! To było samolubne, lekkomyślne i nieodpowiedzialne zachowa...
- Lewiatan wycelował pistolet w Michele. Miałem dać mu ją zabić? - przerwał jej.
Słuchałam tego ze spokojem. Teraz już nawet nie zadrżałam na myśl, że tamtej nocy mogłam zginąć.
- Nie było innego rozwiązania?
- Cały czas miał ją na muszce.
- Och... Przepraszam...
- Nic się nie stało.
Anna, spełniwszy swój obowiązek, podeszła do Gabriela i przytuliła go z całej siły, a następnie powiedziała:
- Idziemy sprowadzić Victorię i rozejrzeć się po okolicy. Czekajcie tu i pod żadnym pozorem się nie ruszajcie. Rozalie. - wskazała głową w stronę lini drzew.
Po chwili weszły pomiędzy nie. Oboje patrzyliśmy w miejsce, gdzie zniknęły.
- To o to chodziło z tą wiadomością, którą jakaś dziewczyna podrzuciła mi do celi. - mruknął do siebie. - No tak... "M" jak Michele, mogłem się domyślić.
- "M" jak Morena. - skorygowałam. - Nie zgadłeś.
- Widziałaś się z Królową?
- Yhmm...
Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za nadgarstek. Chłopak przycisnął mnie do siebie i spojrzał mi w oczy.
- Stęskniłem się za tobą.
- Ty się stęskniłeś? A co ja mam powiedzieć? Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić jak się cholernie o ciebie bałam.
- Uwierz mi, potrafię.
Postanowiłam się z nim nie sprzeczać. Patrzyłam tylko w jego oczy, a on w moje. Powoli pochylił głowę w dół, nie spuszczając ze mnie przenikliwego spojrzenia tych swoich błękitnych kryształków. Złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Jak to mówią - ten gest wyrażał więcej niż jakiekolwie słowa. Zawierał w sobie wszystkie targające nami od tamtej feralnej nocy uczucia. Niepokój, strach, tęsknotę. Nagle bardziej wyczułam niż usłyszałam czy zauważyłam jakiś ruch w zaroślach. Gwałtownie poderwałam głowę i odrwóciłam się w tamtą stronę. Coś malutkiego uderzyło w moje ciało z mocą większą od jakiegokolwiek uderzenia. Wiedziałam, że "to coś" przebiło mi mięśnie. Krzyknęłam i osunęłam się na ziemię...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro