17. Las
#Pov# Michele
- Gdzie tym razem? - spytałam szczerze ciekawa.
- Przed siebie. - Gabriel schował walizki do samochodu. Czarnego.
- Skąd ta zmiana upodobań?
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. Wskazałam podbródkiem auto.
- Zmieniłeś kolor.
- Żeby trudniej było nas wykryć.
- Anna i Rozalie jadą z nami?
- Yhm. Chcą koniecznie mieć cię na oku.
- Mnie czy ciebie?
Zagryzł wargę.
- Mnie i ciebie. - odpowiedział po chwili.
- Czyli ciebie. - westchnęłam i pokręciłam głową.
- Jedziemy ferajno!
Oboje odwróciliśmy głowy w stronę domku. Rozradowana Rozalie frunęła nad śniegiem. Zakręciła pirueta w powietrzu i wylądowała obok samochodu.
- Uważaj na lakier. - mruknął Gabriel.
Spojrzałyśmy po sobie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Typowy facet. - skomentowała dziewczyna.
- Bardziej martwi się o swoje cacko niż o nas.
- Ej! - zaprotestował.
- Wsiadaj.
Skierował się w stonę drzwiczek, po drodze mrucząc coś pod nosem.
- Siadaj z przodu. - odezwała się dziewczyna.
- Mogę?
Pokiwała głową. Uśmiechnęłam się do niej i złapałam za klamkę. Wgramoliłam się do środka.
- Ciepło, ciepło, ciepło... - podkręciłam ogrzewanie i chuchnęłam w rękawiczki. Chłopak trzymał dłonie na kierownicy i zapatrzyła się w las.
- Wiesz, że najbardziej dbam o ciebie, prawda? Samochód można zawsze pomalować.
Spojrzałam na niego niedowierzając. Również przeniósł wzrok na mnie. Chyba naprawdę wziął to na poważnie.
- Żartowałyśmy! Nie bierz tego do siebie!
- Ale wiesz, prawda? - drążył.
- Wiem. - zapewniłam go.
Wtedy nachylił się i lakko mnie pocałował.
- To dobrze. - uśmiechnął się.
A to podobno kobiety mają zmiany nastrojów o 180 stopni w ciągu sekundy. Za tym chłopakiem nie da się nadążyć.
Tylne drzwiczki zatrzasnęły się za dziewczynami.
- Patrz. - Gabriel wskazał na dom.
Wokół niego śnieg wystrzelił w górę niczym puch. Okrył go tak, że kompletnie nie było nic widać. Zafascynowana obserwowałam to nietypowe zjawisko.
- Dom zniknie. Będzie to wyglądało jak zwykła polana. Zamaskuje jakikolwiek ślad naszej bytność tutaj.
Kiedy puch zaczą opadać, domu faktycznie nie było. Czułam na sobie wzrok chłopaka. Pewnie chciał wiedzieć, co o tym sądzę. Już otworzyłam usta, by coś powiedzieć, lecz ruch za drzewami przykuł moją uwagę. Wytężyłam wzrok i krzyknęłam. Gabriel momentalnie odwrócił spojrzenie w tamtą stronę, a dziewczyny wyjrzały ciekawie z tylnych siedzeń.
- Co... O cholera. - odezwała się Rozalie.
Olbrzymi kot niuchał coś w śniegu. Zielone futro połyskiwało w słońcu. Podniósł głowę i zerknął na nas. Po czym przygotował się do skoku. Nie powiem, prawie trzymetrowej wysokości kot robi wrażenie.
- Gaz do dechy! - krzyknęłam.
- Pasy.
Fuknęłam, ale posłusznie je zapięłam.
- Nie lubię łamać przepisów.
- Jakich przepisów?! - spytałam, gdy wykręcał.
- Drogowych.
- Jesteśmy w lesie!
- Wolno jechać 50 na godzinę. To teren zabudowany.
- Chyba drzewami!
- No.
Posłał mi uśmiech i z miejsca ruszył setką. Samochód rozpędzał się coraz szybciej. Bałam się, że trafimy w drzewo, ale Gabriel musiał mieć świetną orientację w terenie. Usłyszeliśmy ryk. Po lewej coś mignęło.
- Wyprzedza nas.
- Słonko, to cacko potrafi prześcignąć lamparta.
Mimo wszystko rozglądałam się niespokojnie wokół. Trzęsłam się ze zdenerwowania. "Kotek" wyłonił się kilkadziesiąt metrów przed nami i usiadł na środku drogi.
- Albo i nie. - chłopak poprawił wcześniejszą wypowiedź.
Zahamował ostro. Zatrzymał się tuż przed olbrzymem. Wrzucił wsteczny i próbował wycofać samochód.
- Zmieniłem zdanie. Odpinaj pasy. - zarządził. - Wy też!
Usłyszałam cztery ciche kliknięcia. Anioł oparł rękę o moje siedzenie i wykręcając głowę, jechał do tyłu. Spojrzałam na prędkościomierz. Dwieście. Niestety, zwierzak nie zamierzał odpuścić. Rozpędził się i skoczył na dach. Naszych uszu dobiegł dźwięk szurania pazurów o metal. Jestem pewna, że na dachu zostanie piękna pamiątka. Ale nie to było najważniejsze. Kot rzucił samochodem tak, że ten zmienił swój kierunek i z całej rozwiniętej prędkości uderzył w drzewo. Polecieliśmy do przodu i razem z chłopakiem wylądowałam na śniegu. Zerknęłam za siebie i oniemiałam. Szyba się nie rozbiła, więc jak...?
- To nie jest zwykły samochód. - Gabriel odpowiedział szybko na moje niezadane pytanie. Zauważyłam, że dziewczyny również zdążyły wysiąść z pojazdu. Wszyscy mieli rozwinięte skrzydła, co mogło oznaczać jedno.
- Lećcie nie za wysoko, ale też nie za nisko. Spróbujemy go zgubić.
Chłopak wziął mnie na ręcę, wzbiliśmy się w górę. Następnie każdy poleciał w inną stronę. Frunęliśmy tuż nad czubkami drzew, tak, że gdybym wyciągnęła rękę, mogłabym dotknąć gałęzi.
Spojrzałam bardziej w dół. Pod nami biegł potwór.
- Chyba wyczuwa twój zapach. - skomentował chłopak.
- Myślisz?
- Yhm.
Zebrałam wodę w dłoniach. Wyciągnęłam je, a w dół popłynął strumień lodowatej wody. Kot warknął cicho, ale niestrudzenie podążał na przód, więc tym razem dmuchnęłam w niego zimnym powietrzem.
- Nie zamrozisz go, kiedy biegnie.
- Wiem, ale może zrezygnuje.
- Nie zrezygnuje, a ty moczysz mi buty.
- Przepraszam.
Spojrzałam w górę. Gabriel miał skupioną twarz i usta zaciśnięte w wąską linię.
- Mogę jakoś pomóc?
- Zgubimy go, spokojnie.
Widziałam, jak jeszcze bardziej sprężył mięśnie. Skrzydła migały tak szybko, że widziałam tylko białą plamę. Ale dzięki temu kot odpuścił. Na nasze szczęście. W pewnym momencie po prostu stanął i zaczął nasłuchiwać. Później odwrócił się i czmyhnął w drugą stronę. W takim razie to nie wróżyło nic dobrego.
Wylądowaliśmy razem z dziewczynami. Wpuściłam tlen do płuc. Powietrze było tu jakieś dziwne.
- Zbliża się coś gorszego. Jestem tego pewny. - chłopak postawił mnie na ziemi.
- Cokolwiek to jest, zostajemy tu. - Anna wtrąciła swoje trzy grosze.
- Nie możemy.
- Musimy.
- Bo?
- Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Słońce zachodzi. Możemy zgubić drogę.
- Nie jesteśmy zmęczeni.
- Nie? A Michele?
Na dźwięk swojego imienia natychmiast się wyprostowałam i otworzyłam oczy.
- Tak?
- No widzisz. - podeszła do niego i położyła dłoń na ramieniu. - Gabrielu... Musimy odpocząć i się przespać.
- Ostrzegałem, że tak będzie. Powinniśmy wyruszyć rano.
- Klamka zapadła. Teraz trzeba zdecydować co zrobimy z czasem, który jest nam dany.
- Nie mamy czasu.
- Musimy odpocząć.
Naprawdę starałam się słuchać, ale jakoś tak... Powieki same mi opadały, czułam się jakby ktoś dosypał mi proszku na sen do jedzenia lub picia. Przewróciłabym się, gdyby nie Gabriel.
- Michele? Co się dzieje?
Położył mnie na śniegu.
- Zimno. - wydusiłam na granicy snu.
Zaczęłam się trząść. Ostatnim co pamiętam, to białe skrzydła, okrywające mnie niczym pierzyna i gorące ciało, które opatuliło mnie ramionami.
#Pov# Gabriel
Zdecydowanie coś jest nie tak.
Jeszcze nigdy nie byłem tak przerażony jak w tej chwili. Rozalie rozwinęła koc, a ja położyłem się obok dziewczyny, przytulając ją do siebie i okrywając piórami.
- Co się dzieje? - Anna ukucnęła obok.
- Nie mam pojęcia. Nigdy tak się nie działo. Nawet, gdy użyła mocy.
- Teraz to już na pewno musimy zostać.
Pokiwałem głową. Miałem nadzieję, że to nic poważnego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro