Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Towarzyszka

#Pov# Michele

- Powiesz mi wreszcie gdzie jedziemy? - spytałam poirytowana.

- Nie.

- Zachowujesz się jak dzieciak.

- A ty niby jesteś lepsza?

Zacisnęłam pięści.

- Nie denerwuj się. Niedługo będziemy na miejscu.

Zaczęłam bębnić palcami o kolano.

- Spokojnie. Złość piękności szkodzi. Zaraz zobaczysz.

W rzeczywistości przejechaliśmy jeszcze dobre kilkanaście kilometrów, zanim naszym oczom ukazał się kolejny las. Mroczniejszy niż poprzedni, drzewa rosły gęściej. Wjechaliśmy na ledwo widoczną ścieżkę. Cud, że samochód się tam w ogóle zmieścił. Z każdym kolejnym metrem podobało mi się tu coraz mniej.

- Gdzieś ty mnie znów wywiózł?

- Do lasu? Nie widać?

- Widać. Mam się zacząć bać?

Wyszczerzył zęby w śnieżnobiałym uśmiechu.

- Ufasz mi?

- To zależy.

- Od?

- Od wielu czynników.

- Na przykład jakich?

- Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.

- Powiedz mi... - spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

- Nie.

- Powiedz...

- Patrz na drogę!

- Nie, dopóki mi nie powiesz.

- Walniemy w drzewo!

- Trudno. Jeśli byłaś grzeczna, pójdziesz do nieba, prawda?

Pokręciłam głową.

- Nie wierzę.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

- W Boga?

- Ani w żadne bóstwa. Po prostu nie chce mi się wierzyć, że to wszystko co nas otacza mógł ktoś stworzyć. To jest za bardzo dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Poza tym, gdyby Bóg istaniał, powinien bardziej dbać o swoich ludzi, tymczasem słyszy się coraz więcej o wojnach, zamieszkach. A co?

- Nic. Jestem tylko ciekawy.

- Okej.

Przed moimi oczami jakby spod ziemii wyrósł dom. Właściwie domek, ale mniejsza z tym. Była to skromna, drewniana chatka - zupełne przeciwieństwo willi Lucasa. Na dzwięk nadjeżdżającego auta wyszła z niego jakaś rudowłosa dziewczyna. Uśmiechnęła się przyjaźnie, ale jej oczy pozostały nieruchome, czujne.

Chłopak wysiadł z pojazdu, podszedł do niej i przytulił. Nie powiem, trochę się we mnie zagotowało. Czyżby zazdrość? Stanęłam obok nich. Objął mnie w pasie, przyciągając do siebie.

- Michele to jest Anna. Anno przedstawiam Ci Michele.

- Miło mi.


 

#Pov# Lucas

- Miło mi. - padło z ust Anny. Uśmiechnąłem się do niej.

- Mnie również. - odpowiedziała Michele.

Pierwsza z dziewczyn odwróciła się w moją stronę.

- G... - zaczęła.

Nie dałem jej dokończyć, wcinając się w pierwsze słowo, które mogło wszystko zrujnować. Tylko nie mów do mnie tym imieniem, tylko nie mów do mnie... - próbowałem bezgłośnie przekazać Annie.

- Genialne imię, prawda? - dokończyłem gładko i ledwo dostrzegalnie pokręciłem głową. - Takie... - improwizuj chłopie! - Delikatne.

Usłyszałem parsknięcie po mojej lewej. Michele zakryła dłonią usta, by powstrzymać wybuch śmiechu.

- Moje imię jest delikatne? - spytała.

- No... tak. Tak brzmi.

- No okej...

- Chodźmy. - Anna otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła nas gestem do środka.

Wróciłem po bagaże, które następnie zostawiłem w holu.

- Mamy problem... - nasza gospodyni zagryzła wargę. - Dom jest mały... mam jeden pokój gościnny.

- I?

- I łóżko małżeńskie. Michele, jeśli chcesz przeniosę się, a jemu - kiwnęła na mnie głową. - udostępnię swój pokój.

- Nie trzeba. - powiedzieliśmy jednocześnie.

- Aha... No dobra. Na pewno?

- Tak.

Anna posłała mi spojrzenia mówiące: "Zdecydowanie MUSIMY pogadać!". Dla odmiany teraz ja zagryzłem wargę, ale kiwnąłem głową. Wniosłem walizki na górę i zostawiłem tam również dziewczynę.

Anna czekała na mnie przed drzwiami, paląc.

- Nie truj się. - zwróciłem jej uwagę.

Momentalnie zgasiła papierosa i stanęła przede mną. Była niższa, ale w tym momencie tak się wyprężyła, że dodało jej to przynajmniej trzydzieści centymetrów.

- Ja?! Co ty sobie wyobrażasz? Po pierwsze dym na mnie nie działa, a po drugie mamy większy problem. - wskazała palcem na poddasze.

- Ona nie jest problem. - zaprotestowałem.

- Dla ciebie jest. Zapomniałeś co było...

- Nie, nie zapomniałem. Nie pouczaj mnie.

- Do cholery jasnej, Gabriel!

- Pół tonu ciszej.

- Aha. Czyli nie powiedziałeś jej jak się nazywasz, tak?

- Tak.

- Fantastycznie. Po prostu wyśmienicie.

- Anno... Proszę cię...

- Ja nic jej nie powiem. Ale za dwa dni przyjeżdża Rozalie. Złap ją zanim... Zresztą sam wiesz.

- Wiem. Postaram się.

- Jak się nazywasz?

- Co?

- Jak mam się do ciebie przy niej zwracać?

- Lucas. Albo Luke.

- Dobrze.

- Więc Lucas... - nagle jakby ją olśniło. - Kłamałeś?

Pokiwałem głową.

- A... Skrzydła?

- Szarzeją.

Rozdziawiła buzię.

- Nie sądziłam, że u CIEBIE kiedykolwiek do tego dojdzie... Każdy inny, ale... TY?

- Świat zmienia ludzi.

- Nawet tak sobie nie żartuj. To, że ja stoczyłam się na dno...

- Nie stoczyłaś się na dno. Nawet tak nie mów. Nie jesteś... wiesz kim.

- Wiem.

Złapałem ją za ramiona. - Wracamy.

- Tak, idziemy.

Wchodząc, zastanawiałem się, jak by to było jednak nie okłamywać osoby, na której zależy mi najbardziej na świecie.



 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro