1. Impreza
#Pov# Michele
Zdecydowałam, że zanim się przeprowadzę, też należy mi się coś od życia. Rano (czyli o 12.30) obudziłam się i postanowiłam, że wieczorem wybiorę się do jakiegoś klubu. Raz do roku można się napić. Oczywiście na podrobionym dowodzie mam 18 lat. Wiąże się to z tym, że jakoś muszę wynająć mieszkanie. Co do pieniędzy na życie... Mama zanim umarła podarowała mi swoją torebkę. Ładna jest, nie powiem, ale nie o to chodzi. W portfelu zawsze było tyle pieniędzy ile potrzeba. Nigdy nie płaciłam kartą. Zawsze gotówka. Pasowało mi to. Nie musiałam pracować. Mogłam spokojnie skupić się na priorytecie w moim życiu: czyli przetrwaniu. Brzmi jakby gadał do Was gość z epoki kamienia łupanego? To wiedzcie, że tak wygląda moje życie. To znaczy... Nie dokładnie tak. Wiem co to Facebook czy w ogóle Internet. Ale osobiście nie jestem na żadnym portalu społecznościowym. Po co, skoro i tak nie mogę mieć przyjaciół? To nie ma sensu. Moimi jedynymi wiernymi towarzyszkami są książki. Uwielbiam czytać. Ale znowu zbaczam z tematu, a Wy mnie nie hamujecie!
A więc: Wieczorem założyłam jeansy i białą koszulkę, na to czerwoną koszulę w kratę, zamknęłam mieszkanie i udałam się najbliższej knajpy.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Przy piątym kieliszku stwierdziłam, że mam dość. Nie mogę się upić. A co jeśli bym wyszła, a jakiś potwór czekałby na mnie za rogiem? Mogłabym co najwyżej pomachać mu jak będzie mnie zabijał i uśmiechać się do niego jak idiotka. Wstałam ze stołka z zamiarem rozluźnienia się na parkiecie. Potrząsnęłam lekko głową. W tym momencie mój wzrok padł na drzwi. Oczy prawie wyszły mi z orbit. No nie! Serio?! Znowu on? Ja to mam pecha. Oczywiście musiał mnie zobaczył no bo jakżeby inaczej!? Skierował swoje kroki w moją stronę.
- Znowu się spotykamy.
- Taaak? Nie zauważyłam, wiesz.
- Może postawię Ci drinka?
- Nie trze...
- Dwa razy specjalność lokalu poproszę.
- Już się robi. - odpowiedział mu barman.
- Siadaj, pogadamy.
- Muszę iść.
- To może przedstawisz mnie swoim znajomym?
- Nie przyszłam tu z przyjaciółmi. - powiedziałam i od razu tego pożałowałam.
- Znowu jesteś sama? Widzę, że muszę dotrzymać Ci towarzystwa.
- Nie trzeba. Naprawdę. - ale on już usadowił się obok.
Czy tylko ja mam takiego pecha czy jest piątek trzynastego?!
- A ty? Nie przyszedłeś z przyjaciółmi? - spytałam z nadzieją.
- Nie. - i nadzieja prysła jak bańka mydlana.
Barman podał nam drinki.
- Widzę, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Że co, przepraszam bardzo?!
- Słucham?
- Pamiętaj, dwa razy to już nie przypadek.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
- Nie pomyliłeś kierunków kolego?
- Nie, a czemu?
- Bo wydaje mi się, że psychiatryk jest w drugiej części miasta.
Zaśmiał się, nic sobie nie robiąc z mojej uwagi. Dopiłam trunek i mimowolny uśmiech wpełz mi na usta.
- Z czego się cieszysz?
Momentalnie mnie to ocuciło. Potrząsnęłam głową.
- Z niczego.
- To może zatańczymy?
Uśmiechnęłam się ponownie. Chytrze.
- A zrobisz coś dla mnie?
- A co?
- Podaruję Ci ten jeden taniec, a później się ode mnie odczepisz raz na zawsze, co? Umowa stoi?
Nie odpowiedział, tylko pociągnął mnie na parkiet. Znowu był ubrany na biało. To jakaś nowa moda?
Przetańczyliśmy nie jeden, ale parę utworów. W końcu oznajmiłam, że starczy. Podeszłam do barku.
- Ma pan może na zbyciu wodę mineralną?
Mężczyzna za ladą wyciągnął butelkę. Nalał mi trochę do szklanki.
- Proszę.
- Dziękuję.
Przechyliłam od razu całe naczynie. Dopiero po fakcie zdałam sobie sprawę, że coś tu nie pasuje. Zakrztusiłam się.
- Pan oszalał?! - wydarłam się.
- Co... co się stało? - wykrztusił zdziwiony.
- Przecież to czysta wódka! - położyłam z rozmachem szklankę na stole, mało ją przy tym nie tłukąc. Barman powąchał zawartość butelki i wypił łyczek z gwinta.
- Faktycznie. Bardzo panią przepraszam. Któryś z młodocianów pewnie chciał zrobić psikusa. Zapewniam, że znajdę winowajcę. W tej sytuacji mogę zaproponować tylko wodę z kranu.
- Nie, dziękuję. Obejdzie się. - uśmiechnąłam się do niego kojąco.
Ale w myślach robiłam szybkie obliczenia. Wypiłam... O cholera. Dobra. Może jak dojdę do domu to wytrzeźwieję. Alkohol jeszcze nie zaczął działać.
- Odprowadzę Cię.
No nie... Znowu on? Chłopie. Dajże mi święty spokój.
Chwycił mnie pod ramię i pociągnął do (chyba) swojego samochodu. Stanęłam przed autem.
- Nigdzie z tobą nie jadę. - oświadczyłam stanowczo.
- Bo?
- Bo, po pierwsze cię nie znam. Po drugie nie wiem, co możesz mi zrobić jak będę pijana. Po trzecie sam piłeś.
- Dwa drinki.
- To ciągle jest alkohol.
Westchnął ciężko.
- Obiecuję, że będę jechał zgodnie z przepisami i nic ci nie zrobię jak będziesz pijana. - przyłożył dłoń do serca.
- Z jakiej racji mam ci wierzyć?
- Z takiej, że chcę ci pomóc.
Pociągnął mnie za łokieć i wcisnął do samochodu. Usiadłam obrażona z przodu. Później zwaliłam moje głupie zachowanie na alkohol, który już czułam w żyłach. Chłopak usiadł za kierownicą.
- Posądzę cię o porwanie. - powiedziałam.
- Ciekawe jak. Nawet nie znasz mojego imienia.
Uświadomiłam sobie, że ten natręt ma rację. Ale z drugiej strony to miłe, że ktoś się o mnie troszczy. Chwila. Stop! To wcale nie miłe.
- Michele. - wyciągnęłam rękę.
- Będę Ci mówić Mia, dobra?
- Nie.
- Czemu?
- Tak sobie. Dla zasady. - wzruszyłam ramionami. - Mów jak chcesz.
- Lucas.
- Ok. Będę Ci mówić Luke. - uśmiechnęłam się.
- Nie ma sprawy.
Zajechaliśmy pod mój dom. Gdzieś tam, u podstawy czaszki, miałam świadomość, że siedzę w samochodzie z obcym facetem, ale jakoś tak... Nie zwracałam na to uwagi.
- Chodź. - otworzył mi drzwi auta. Gentleman.
Dałam mu klucz do mieszkania. Otworzył je i powiesił wymieniony wcześniej przedmiot na haczyku.
- Mieszkasz sama?
- Yhm. W kuchni jest czajnik jak chcesz coś do picia.
Skierowałam swoje kroki do łazienki. Umyłam się i przebrałam. Założyłam szlafrok i MOCNO chwiejnym krokiem wyszłam, prawie przewracając się o próg. Na szczęście ktoś złapał mnie za ramię.
- Wolnego! Bo połamiesz nogi. - chłopak się zaśmiał.
Usiedliśmy w kuchni. Jestem pewna, że przez dobrą godzninę bredziłam o głupotach. W końcu Lucas się podniósł.
- Powinienem już iść.
- Do dziewczyny? - sama zaskoczyłam się tym pytaniem.
- Nie. Nie mam dziewczyny. Ale ty za to musisz się wyspać.
Skierował kroki do drzwi.
- Czekaj. - kolejne zaskoczenie tego wieczoru. Co ja wyprawiam? Ale brnęłam w to dalej. - Może... Zostaniesz?
Chyba był nie mniej zdziwiony ode mnie. Albo jeszcze bardziej.
- Na pewno?
- Jest ciemno, auto Ci się może popsuć...
- No okay... Jeśli nie masz nic przeciwko. Gdzie mogę spać? Masz jakąś kanapę?
O cholibka... W tym momencie uświadomiłam sobie, że jedynym miejscem do spania w tym domu jest łóżko. Chyba że chciałby się zdrzemnąć na blacie kuchennym.
- No... nie. - powiedziałam niepewnie.
Brwi podjechały mu na czoło.
- No... Ja... Em... - zaczęłam się jąkać.
- Dobra nieważne. Chodźmy spać.
Odetchnęłam z ulgą. Alkohol i moja niewyparzona buzia to BARDZO kiepskie połączenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro