7. Ucieczka
#Pov# Michele
To ja wpadłam na pomysł wyjścia na spacer. Siedzieliśmy już w tym domku z miesiąc. Miałam po prostu dość. Chciałam pooddychać świeżym powietrzem. Ubrana w najcieplejszą kurtkę jaką mam, wyszłam na mróz. Wpuściłam do płuc zimne powietrze, chwilę potrzymałam i wypuściłam przez usta tworząc obłoczek białej pary. Ruszyliśmy między drzewa. Nie szliśmy żadną ścieżką, ponieważ tu żadnej nie było. Wzięłam trochę śniegu i zbiłam lekko w kulkę. Odeszłam parę krokówi rzuciłam nią w Lucasa. Ten zmrużył zabawnie oczy i również podniósł śnieg, ale ja już pędziłam przed siebie.
Dawno się tak nie czułam. Dawno nie biegłam, by po prostu biec. Zawsze uciekałam przed jakimś potworem. Cieszyłam się z każdej chwili, gdy mogłam normalnie żyć - tak jak teraz. Oparłam się plecami o drzewo. Uformowałam kolejny pocisk i ostrożnie wyjrzałam zza mojego tymczasowego schronienia. Jak się okazało nie nazbyt ostrożnie po poczułam coś zimnego na swojej twarzy. Starłam biały puch rękawem i zaczęłam się śmiać. Śmiałam się tak jak dawniej - szczerze i radośnie. Śmiałam się tak, zanim mama umarła, a ja jeszcze nie wiedziałam co znaczy zło. Gnałam dalej przed siebie, co chwila potykając się o jakieś korzenia.
W pewnym momencie poczułam jak ktoś mnie złapał i oboje przewróciliśmy się na śnieg, szczerząc się do siebie radośnie. Lucas znalazł się nade mną i podparł łokciami o ziemię, przez co był niebezpiecznie blisko. Spojrzał mi w oczy, a ja poczułam jak tonę w tym błękicie. W następnej chwili pokonał te parę centymetrów, które nas dzieliły i złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Wczepiłam mu palce we włosy. Leżeliśmy tak, całując się przez chwilę, aż on nagle się ode mnie oderwał. Zagryzł wargę.
- Przepraszam, ja... Nie powinienem.
- Nie chcesz tego?
- Nie. To nie tak. Nie rozumiesz. Nie możemy być razem.
Kiedy to powiedział, uświadomiłam sobie, że ma rację. Może on ma kogoś, ale ja... JA nie mogę się zakochać. Nie mogę znowu kogoś stracić. W tym momencie gdzieś za nami rozlega się głośny ryk. No tak... Piękno nigdy nie trwa wiecznie. Podrywamy się na równe nogi.
- Co to było? - Luke pyta zdziwiony.
- Później Ci wytłumaczę. Uciekamy!
Biegniemy przez zaśnieżony las. Miesiąc spokoju to zdecydowanie za długo. Coś miga mi po prawej stronie, ale nawet tam nie spoglądam. Przyspieszam tylko tempa. Nagle czuję ostre ukłucie w boku. Jakby czyjeś szczęki zacisnęły mi się na biodrze. Krzyczę i padam na śnieg. Słyszę przerażony szept Lucasa.
- Michele?
Przed nami jakby spod ziemii materializuje się bestia. Podnoszę na nią wzrok. Zrobiona jest w całoście z lodu. Przypomina yeti. Poprawka - to JEST yeti.
Zbieram energię w dłoniach i ciskam w nią kulą ognia, chociaż mam świadomość tego, że moje poczynania widzi zwykły człowiek. W tej chwili ważniejsze jest nasze życie. Niestety potwór jest przygotowany na atak gorąca. W odwecie ciska bryłę lodu, która roztrzaskuje się obok mojej głowy.
Rozumiem, że muszę użyć żywiołu, którego nie da się kontrolować. Najgorszego ze wszystkich - wiatru. Powietrze ma swoje własne "ścieżki". Niechętnie daje się zmusić do zmiany kierunku. A w lesie wiatru nie ma prawie wcale. Trzeba przywołać go do siebie ile tylko zdołam. Wpuszczam do płuc tlen, patrząc w zimne oczy stwora. Skupiam całą moc na tym, by skierować podmuch na istotę przede mną. Czuję jakby... Jakby ktoś mi pomagał. Ale nie zastanawiam się nad tym. Gorące powietrze bucha dookoła mnie, lecz wiem, że siły zaczynają mnie powoli opuszczać. Wiatr rozdmuchuje śnieg, którym pokryty jest yeti. Kiedy widzę, że po potworze została tylko malutka bryłka lodu, daję za wygraną. Z powrotem padam na kolana. Zamykam oczy i dosłownie czuję ogarniającą mnie ciemność.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Słyszę, że ktoś krzyczy moje imię. I szarpie za ramię, jakby chciał je wyrwać ze stawów. Z drugiej strony tunelu jest jednak tak ciepło, jasno... Dlaczego mam wracać do tego okropnego świata? Przecież mogę sobie spokojnie pójść przed siebie, w stronę światła i o wszystkim zapomnieć, prawda? Jedna rzecz mi w tym tylko przeszkadza. Ten ktoś, kto ciągle szarpie mnie za rękę. Wzdycham z irytacją i zawracam w stronę ciemności.
Gdy otwieram oczy, widzę nad sobą twarz Luke'a. Poczułam jak odetchnął spokojniej, kiedy się obudziłam. Podnoszę się do pozycji siedzącej. Próbuję zrozumieć co się właściwie stało. I nagle do mnie dociera. Pokonałam potwora. O on to wszystko widział. Ale skoro tak, to czemu jeszcze tu jest? Czemu nie uciekł? A może jednak...? Otwieram szerzej oczy z nadzieją.
- Co tu się właściwie stało? Co... Co TO było? - i nadzieja pryska jak bańka mydlana.
- Chyba jestem Ci winna wyjaśnienia. - odpowiadam zrezygnowana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro