38. Próba
#Pov# Michele
Kolejne dni były spokojne. Za spokojne. Anna i Rozalie z królową na czele podejrzewały, że niedługo coś się stanie. Ale ja nie podejrzewałam. Ja wiedziałam, że jest to dopiero cisza przed burzą...
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Spałam u Gabriela. Jak zawsze. Bardzo poprawnie to ujęłam - spałam. Jeszcze przed sekundą. Aktualnie próbowałam dociec, co mnie obudziło. Dostrzegłam trzy czynniki. Po pierwsze, może to z powodu nagłego zimna - nikt mnie nie przytulał. Na łóżku ewidentnie leżałam sama. Druga teoria była taka, że chyba coś upadło. Na pewno słyszałam ciche puknięcie o podłogę. Albo to były deski... Jakby ktoś się skradał. Wreszcie po trzecie i najbardziej prawdobodopne była to intuicja. Szósty zmysł podpowiedział mi, że jestem w niebezpieczeństwie.
Zbyt długo wszystko czyhało na moje życie, bym zbagatelizowała te czynniki. Otworzyłam powoli oczy. W pokoju panował półmrok. Przez chwilę nie mogłam nic dostrzec. Później, sekundę po sekundzie docierały do mnie bodźce z zewnątrz.
Chłopaka nie było obok. Za to ktoś stał pośrodku komnaty. Właśnie ten ktoś zrobił krok, przez co zaskrzypiały deski paneli. Co do niebezpieczeństwa... Osoba trzymała w dłoni sztylet. Odbiło się od niego światło księżyca wpadające przez olbrzymie okno. Ten ktoś nadal chyba nieświadomy, żę się obudziłam, podszedł bliżej i pochylił się nade mną. Przerażona wpatrywałam się w oczy zabarwione na kolor tak ciemnego granatu, że przechodził prawie w czerń. Miałam wrażenie, że tęczówki aż iskrzyły się od żądzy mordu. Że były głodne widoku krwi.
Chłopak przyłożył mi sztylet do gardła. Nadal nie byłam w stanie wykrztusić słowa, więc zamiast tego próbowałam przeniknąć do jego umysłu. W odwecie przycisnął narzędzie mocniej. Nie mogłam - nie miałam śmiałości oddychać. Najlżejszy ruch z mojej strony mógłby być ostatnim, jaki zrobię w życiu.
- Walcz. - Gabriel warknął... swoim głosem. Nie tym przerażającym charkotem Upiora, ale swoim... ciepłym, aksamitnym głosem.
I nagle wszystko się zamazało. Nie byłam już w pokoju. Stałam, w pełni uzbrojona na polanie. Wokół, jak okiem sięgnąć widziałam tylko oznaki bitwy - trawę zabarwioną na czerwono, martwe ciała, toczone pojedynki...
W dłoni trzymałam miecz. Podniosłam trochę wzrok. Napotkałam spojrzenie błękitnych jak niebo w bezchmurny dzień oczu. One też lustorwały moją osobę. Moim przeciwnikiem był Archanioł w złotej zbroi i hełmie na głowie. Twarzy nie było widać, ale wszędzie poznałabym właśnie te oczy.
- Walcz. - Gabriel powiedział do mnie to samo, co przed chwilą.
Ale czy aby na pewno do mnie?
Przez ułamek sekundy zobaczyłam tę scenę z innej perspektywy. Stałam obok, niewidoczna dla dwójki przeciwników. Ale to wystarczyło. Zrozumiałam, że oglądam pojedynek sprzed kilkuset lat. Chłopak walczył z dziewczyną bardzo podobną do mnie samej. Takie same włosy, oczy i wojownicza postawa.
A później znów byłam w ciele tej dziewczyny. A on był moim przeciwnikiem.
- To nie musi się tak skończyć. - wyszeptałam do niego, ale chyba tylko go zdenerwowałam.
- Walcz! - krzyknął desperacko i podniósł wyżej ostrze.
Pokręciłam głową.
- Nie musisz tego robić.
- Walcz!
- Nie. - rzuciłam swoją broń na ziemię kilka metrów dalej.
- Walcz, do cholery!
Ponownie pokręciłam głową. Wtedy on zrobił krok do przodu. Chciałam się cofnąć, żeby móc z nim dalej porozmawiać, żeby przemówić mu do rozsądku. Ale się potknęłam i zanim się obejrzałam leżałam już na ziemi. Nad sobą widziałam twarz chłopaka, kopnął coś w moją stronę.
- Proszę... - wyszeptał. - Walcz. Nie poddawaj się.
Wymacałam dłonią rękojeść miecza, ale tylko po to, by wziąć go do ręki i... skruszyć w dłoniach jak najdelikatniejszą porcelanę.
- Nie będę z tobą walczyć. - odpowiedziałam. - Zrób, co masz zrobić.
Zamknęłam oczy i czekałam. Nie musiałam tego robić długo. Klatkę piersiową przeszył mi potworny ból. A w sercu poczułam zimny metal...
Otworzyłam ponownie oczy. I już wiedziałam co muszę zrobić.
- Nie. - wyszeptałam tak samo jak tamta dziewczyna. - Nie będę z tobą walczyć.
Odetchnęłam głęboko i również przymknęłam powieki. Czekałam. Ale nic nie nastąpiło dalej, więc zmuszona ciszą, która zaległa, otworzyłam oczy. Tęczówki nade mną nie były już granatowe. Gabriel wrócił. Ale nie zabierał ostrza z mojego gardła. Dopiero po chwili powoli się odsunął.
- Ty też to widziałaś, prawda? - spytał, siadając na skraju łóżka.
Pokiwałam głową. Milczeliśmy przez chwilę. Chyba oboje wiedzieliśmy, co ta cisza oznacza. To nie była jeszcze burza. To był dopiero piorun, po którym nawet nie nastąpił grzmot. Coś się skończyło. Przez to wydarzenie przekroczyliśmy pewną ustaloną granicę. A ze ścieżki, którą obraliśmy, nie dało się już wrócić. Wyślizgnęłam się spod kołdry i podeszłam do drzwi. Chwyciałam za klamkę i nie odwracając się powiedziałam:
- Przepraszam.
Nie musiałam dodawać za co. Nawet nie wnikając w jego myśli, byłam w stanie powiedzieć, co się w nich teraz dzieje. I jakie zdanie przebija się przez wszystkie inne: "Kiedy odwróci się... albo zacznie się ciebie bać osoba, którą najbardziej kochasz, Upiór spróbuje czegoś jeszcze podlejszego. Uderzy w twój najsłabszy punkt."
Teraz mogliśmy tylko czekać na to, co jest najsłabszym punktem Gabriela...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro