Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Pomoc

#Pov# Michele

- To tutaj? - spytałam zmęczona.

Dziewczyny popatrzyły po sobie i wybuchnęły śmiechem. Stałyśmy przed ruinami jakiegoś miasta. Szarość dołowała człowieka, zanim się tu jeszcze weszło. Zawalone budynki straszyły pustymi okiennicami.

- Nie. Jesteśmy nadal na Ziemi, to nasze schronienie. Upadli mają tu swoją siedzibę.

Kiedy przechodziłyśmy przez ciemne uliczki rozglądałam się ciekawie po bokach. Na pierwszy rzut oka miasto było wymarłe - nie kręcili się tu żadni ludzie. Ale czyste zasłony w szarych oknach informowały nas jednak o czymś zupełnie innym.

- Niesamowite. - powiedziałam.

- Co jest w tym takiego niesamowitego?

- Życie tutaj. Normalni ludzie tego nie widzą?

- Śmiertelnicy są ślepi. Widzą to, co chcą widzieć i czego się spodziewają.

- To miasto nie jest jedyne?

- Nie, ale to jedno z największych. Właściwie w każdym kraju znajduje się coś takiego. Jak myślisz, komu Los Angeles zawdzięcza swoją nazwę? Tam właśnie jest, dosłownie, Miasto Aniołów. Właśnie to największe ze wszystkich.

Pokiwałam w zrozumieniu głową.

- Odpoczniemy tu jeden dzień. Zdobędziemy dla ciebie broń. - dwaj aniołowie o szarych skrzydłach skinęli głowami Annie. Popatrzyli na mnie ciekawsko i otworzyli kutą, żelazną bramę pałacu. - Zapraszam w moje skromne progi!

- M... Mieszkasz tu? - wyjąkałam. - Jesteś księżniczką?

- Nie. - zaśmiała się.

- Nie wprowadzaj dziewczyny w błąd. - fuknęła Rozalie.

- Dobra, już dobra. Jestem jak wy to mówicie "prawą ręką" królowej. Mieszkam zatem w pałacu. Kilka komnat mam na własność. Rozalie jako moja siostra też.

- Rozumiem.

- Chodźmy. Zjemy coś ciepłego, znajdziemy dla ciebie odpowiednią broń i wyśpimy się. Jutro z samego rana ruszamy w dalszą drogę.

Królowa chciała na razie widzieć się tylko z Anną, więc Rozalie zaprowadziła mnie do komnaty dziewczyny. Kiedy stanęłam w progu, szczęka opadła mi chyba do samiutkiej ziemi. Pokój był ogromny, na środku stało wielkie łóżko z baldachimem, ściany pokryto boazerią, na podłodze leżał puszysty dywan.

- Możesz spać na łóżku. My prześpimy się na kanapie.

- Podobno Anioły nie śpią?

- Właśnie - Anioły. Nie Upadli. Tak działa na nas Ziemia. Musimy dostosować się do jej rytmu.

- Mimo wszystko nie ma mowy. Śpię na kanapie.

- Nie.

- Tak. Nie lubię dużych przestrzeni. Muszę się do czegoś przytulić. - oczywiście kłamałam. No... Może nie do końca. Przez ostatnie tygodnie faktycznie lepiej mi się zasypiało przy kimś. Przy KIMŚ konkretnym. Najwyraźniej zrozumiała aluzję.

- Okej. Niech ci będzie.

Już przebrana w piżamę, położyłam się, przykryłam kocem i zamknęłam oczy. Na cienkiej linii pomiędzy jawą a snem zarejestrowałam tylko jak ktoś, zapewne Anna, wchodzi do pokoju. Ale gdybym wiedziała co ma mi się przyśnić, nigdy bym nie zasnęła...

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Stałam w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Zapewne lochu. Jedyne światło dawał żar dogasającej pochodni. Ruszyłam w głąb korytarza. Każdy krok rozbrzmiewał echem odbijając się od ścian. Już myślałam, że to jeden z tych opuszczonych zamków, gdy usłyszałam syk bólu. Nie był zbyt głośny, jakby jego właściciel zdarł sobie gardło już wcześniej, wrzeszcząc wniebogłosy. Przyspieszyłam kroku. Zewsząd zaczęły otaczać mnie coraz to nowsze dźwięki. Krzyki, płacz, zawodzenia. Wrzask małego dziecka, jakby ktoś obdzierał go ze skóry. Lament matki błagającej o litość. I znów ten syk... Byłam głucha. Na wszystko. Na całe to okrucieństwo. Po obu stronach wąskiego korytarzyka w równych odstępach rozmieszczono drzwi. Spod każdych wypełzała na wolność wiąska krwistoczerwonego światła. Ja natomiast wlepiłam oczy w masywne drzwi na końcu długiego korytarza. Podświadomość mówiła mi, że to tam znajduje się to coś. Coś gorszego od wszystkiego co dzieje się w reszcie pomieszczeń. Przyspieszyłam kroku, właściwie biegłam, ale na nic to się nie zdało. Drzwi wręcz przeciwnie - jakby się ode mnie oddalały. Chciwie strzegły skrywanej tajemnicy. Uzbroiłam się w cierpliwość. Ściany jakby się przybliżyły, jakby chciały mnie za wszelką cenę zatrzymać. Wreszcie mogłam chwycić za klamkę. Pociągnęłam. Nic z tego. Zamknięte. Krzyknęłam z frustracji, choć nie wiedziałam skąd się ona brała. Załomotałam pięściami w drzwi. Byłam tak zdenerwowana, że położyłam obie dłonie na drzwiach i pchnęłam je z całej siły. Nie miały prawa... a jednak się otworzyły. Stanęłam w progu. I wtedy go zobaczyłam.

Gabriel, nagi od pasa w górę, klęczał na posadzce w kałuży krwi. Potargane włosy również miał zlepione szkarłatną cieczą. Patrzył się tępo w czarne kafelki. Najgorzej w całej postaci wyróżniały się skrzydła. Zapamiętałam je jako śnieżnobiałe pióra, teraz natomiast zabarwiły się na brudną szarość, a pojedyncze sterczały pod dziwnym kątem. Ktoś za nim zamachnął się czymś w powietrzu i na plecy chłopaka spadł rozrzarzony do białości pręt. Tym razem nie potrafił stłumić krzyku. Mimowolnie wrzasnęłam zaraz po nim. Wtedy podniósł oczy. Na mój widok pojawiło się w nich czyste przerażenie. Wyciągnął ku mnie ręce spętane sznurem. Chciałam ponowić jego gest, ale nie mogłam. Coś trzymało mnie od tyłu. Popatrzyłam na swoje nadgarstki. Były zakute w kajdany. Krzyknęłam z frustracji, nie spuszczając z niego wzroku. Także patrzył mi głęboko w oczy.

- Uciekaj. - wyszeptał, po czym chyba coś do niego dotarło. - Uciekaj do cholery! No już! Na co czekasz?! Michele, ratuj się! Uciekaj!!

Czarna postać za nim pociągnęła go za włosy tak, że musiał wstać. Przyłożyła mu sztylet do gardła...

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Obudziłam się z krzykiem. Oddychałam płytko i zdecydowanie za szybko. Serce pędziło mi tak, jakbym przebiegła maraton. Anna przytulała mnie i głaskała uspokajająco po włosach.

- Ćśś... To był tylko sen. Spokojnie. Nic ci się nie stało.

- Masz rację. - wydusiłam. - Nie mnie.

Spojrzały na mnie w tym samym momencie. Chcąc, nie chcąc, musiałam jeszcze raz przeżyć ten koszmar.

- Zabierzmy ją do królowej.

- Możemy ją budzić o tej porze?

- Nie. Oczywiście, że nie. Ale to sprawa niecierpiąca zwłoki. Gabriel często nam pomagał. Nadszedł czas, by teraz pomóc jemu.



 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro