Rozdział 3
– Cisza! Proszę o ciszę!
Tłum jeszcze przez dłuższą chwilę nie może się uspokoić. Dziennikarze, chcąc wykorzystać okazję, krzyczą pytania, jakie wcześniej sobie przygotowali. Część z nich jest idiotyczna, ale jedno, zadane opanowanym męskim głosem dziennikarza, powoduje, że dziewczyna odwraca się i patrzy prosto w lożę przygotowaną dla reporterów. Później to zdjęcie - jej przemęczonej twarzy z iskierkami szaleństwa w fioletowych oczach i burzą loków - trafia na pierwsze strony gazet. Poszukuje go rozbieganym wzrokiem, jakby naprawdę chciała odpowiedzieć na to pytanie. Ale jej wypowiedź ma być skierowana tylko do tego jednego człowieka. Może gdyby Rigel na nie odpowiedziała, wyrok byłby całkiem inny. Niestety to nigdy nie następuje.
– Prawem nadanym mi przez Wizengamot, ludność czarodziejskiej Anglii i samego Merlina, oskarżam Rigel Lestrange o bycie aktywnym Śmierciożercą podczas Drugiej Wojny Czarodziejów, używanie zaklęć Niewybaczalnych zarówno na czarodziejach i jak i mugolach oraz o zamordowanie Alastora Moody'ego podczas Drugiej Bitwy o Hogwart.
Minęły cztery dni od kiedy zostałam wezwana przez Czarnego Pana. Nadal czuję jego palce na swojej twarzy i te lekkie pociągnięcia za włosy, kiedy ich dotykał. Żeby się pozbyć tego uczucia bezradności i strachu, jedyne, co robię, to ćwiczenia z Caesarem. To pomaga mi przestać myśleć o tych wszystkich rzeczach. Skupiam się tylko na przeciwniku i rzucanych zaklęciach.
– Szybciej, Rigel!
Caesar od dwóch i pół godziny ciągle na mnie krzyczy. Za każdym rzucanym zaklęciem i wykonanym unikiem, kryje się jakiś zjadliwy komentarz. Robię coś za wolno, za szybko, zbyt agresywnie lub łagodnie.
– Aqua Eructo!
Z mojej różdżki wystrzelił mocny strumień wody, który miał zmoczyć i jednocześnie zdezorientować na kilka sekund Dare'a. Niestety nic z tego nie wyszło, bo Caesar postawił szklaną tarczę, przez co moja woda spłynęła na podłogę w salonie, przekształconym na salę ćwiczebną. Zaciskam mocno zęby i rzucam kolejną serię zaklęć. Tylko jedno dosięga celu i rani Caesara w ramię. Spodziewam się, że podniesie teraz rękę wysoko do góry, co jest znakiem, że trening dobiegł końca. Uśmiecham się zwycięsko w stronę Caesara, ale zamiast oczekiwanego ruchu, widzę, mknący w moją stronę bladoróżowy strumień zaklęcia. Nie mam pojęcia, co to jest i zanim decyduję na jakiś ruch, urok trafia we mnie. Spodziewałam się bólu lub oplatających mnie sznurów.
Zamiast tego nastaje ciemność. Nie mogę stwierdzić nawet, gdzie jest światło, które wpadało przez otwarte okno w pokoju. Moim pierwszym odruchem jest próba zdarcia materiału, który zasłonił mi oczy. Wiem, jak to zaklęcia działa, że jedynie rzucający może zdjąć opaskę z moich oczu, ale odruch przestraszonej mnie jest szybszy niż cokolwiek innego.
Słyszę śmiech Caesara.
Przez ten dźwięk przestaję panować nad sobą i rzucam zaklęcie. Wykorzystuję wiedzę, jaką mam o przeciwniku i uderzam w najwrażliwszy punkt. Wąż, wyczarowany przeze mnie, uderza o podłogę. Słyszę to i krzyk Caesara, który jest pełen przerażenia. Mimo, że nie widzę jego twarzy, mogę sobie z łatwością wyobrazi,ć jak patrzy ze strachem na moje wyczarowane zwierzę.
– Finite Incament.
Słyszę szept przy swoim uchu i opaska znika z oczu. Chłopak stoi za mną, a jego różdżka jest wycelowana w zwierzę, które jest naprzeciwko nas. Mimo, że nie istnieje żaden powód, który przeszkodzi mi w obezwładnieniu Caesara właśnie w tej chwili, coś mnie blokuje przed zrobieniem tego. Stoję więc z palcami zaciśniętymi na kawałku drewna i skupiam się, by równomiernie oddychać.
– Mówiłem ci tysiąc razy, w czasie walki masz rzucać zaklęcia niewerbalne. To wpływa na twoją korzyść i dzięki temu możesz wygrać. Przeciwnik nie może się przygotować na zaklęcie, którego nie słyszy, a jedynie widzi kolor. I kiedy w końcu mnie posłuchałaś, rzuciłaś poprawnie zaklęcie niewerbalne, mam ochotę przekląć dzień, w którym dałem ci różdżkę.
– Mówiłeś również, że mam się spodziewać niespodziewanego.
Cisza między nami przedłuża się. Mimo, że nie widzę jego twarzy, wiem, że o czymś intensywnie myśli. Ja w tym czasie patrzę na węża, który po tym jak skończył rozglądać się po pomieszczeniu,zaczął wędrować w stronę parapetu. Widzę jego żółte łuski i niewielki pysk z wysuniętym językiem. Syczy kiedy się porusza, ale jego oczy są skupione na jednym punkcie, do którego dąży.
– A czy na to jesteś przygotowana?
Z różdżki Caesara wyskakuję zielony płomień. Nie muszę słyszeć inkantacji, by wiedzieć co to za klątwa. Avada Kedavra sunie z zastraszającą prędkością w stronę węża. Patrzę, mimo że nie chcę. Dopiero jak zaklęcie uderza w pysk zwierzęcia, drgam, jakby to we mnie trafiło. Nie krzyczę, nie podbiegam do martwego ciała, nie płaczę. Nie robię nic.
***
Przez następną godzinę nie patrzę Caesarowi w oczy. Nie wiem czy potrafię to zrobić tak, jak zwykle - z obojętnością i lekko oceniającą nutą. Zamiast tego moje fioletowe tęczówki byłyby pełne strachu, a nie chcę, żeby ktokolwiek to widział.
– Masz coś?
Od godziny przeszukujemy materiały, które znaleźliśmy w Wielkiej Bibliotece Czarodziejów na temat rodzin czystokrwistych i ich zachowań w czasie Pierwszej Wojny Czarodziejów. Nic konkretnego nie możemy znaleźć. Przeszukuję właśnie archiwalne numery Proroka Codziennego z lat wojny, ale sposób, w jakim były pisane artykuły, pozostawia wiele do życzenia.
– Nic ważnego.
Nawet na niego nie patrzę, tylko ciągle wzrok mam utkwiony w pożółkłych stronach dziennika. Przerzucam kolejną kartkę i widzę, jak postaci na zdjęciach zaczynają się ruszać. Wzdycham głęboko, patrząc na wyniosłego Lucjusza Malfoya, który pozuje przed drzwiami do Sali Rozpraw, w dniu kiedy został uniewinniony. Jego błyszczące, długie, blond włosy i ten uśmiech w ogóle nie pasują do wspomnienia, jakie mam o wujku. Gdy aresztowano moich rodziców, mieliśmy tego dnia iść do rodziny Malfoyów. Miałam bawić się z Draco i zadawać milion pytań jego rodzicom, bo oni zawsze traktowali mnie jak małą księżniczkę. Oddałabym prawie wszystko, żeby takie życie nigdy nie zostało przerwane. Aby cotygodniowe spotkania w Malfoy Manor trwały do tej pory. Żeby Draco ciągnął mnie za włosy i uderzał małymi piąstkami. Żeby Narcyza kazała skrzatom robić dla mnie gorącą czekoladę. A Lucjusz opowiadał niezwykłe historie na dobranoc, kiedy rodzice pozwalali mi nocować w jednym z pokoi na dworze Malfoyów. Jedną z takich historii pamiętam do tej pory. Gdzie występowało rodzeństwo, które musiało znaleźć drogę do domu, a ona nie była zbyt łatwa. Żeby wiedzieli, że idą w dobrą stronę, mieli magiczne tatuaże, które wskazywały im drogę. Zawsze się śmiałam, kiedy Lucjusz opisywał głównych bohaterów. Była dziewczynka z kręconymi, ciemnymi włosami, a jej brat był natomiast jasnym blondynem. I mimo że oboje byli różni od siebie, to dzielnie walczyli z trollami. A na końcu zawsze - cichym szeptem - było dodawane jedno zdanie:
A kiedy oni tak podróżowali w domu czekał na nich w ich komnatach pewien skarb.
– Nie myśl o tym.
Caesar pochyla się nade mną i patrzy mi prosto w oczy. Patrzę jeszcze raz na gazetę i zdjęcie Lucjusza, ale jest zakryte ręką chłopaka. Odsuwam krzesło od stolika, jednocześnie odsuwając się od Caesara.
– Daj mi spokój.
– Rigel...
Zanim zdążyłam się odezwać, zadzwonił dzwonek do drzwi. Caesar poszedł otworzyć, a ja w momencie, kiedy słyszę głos Aishy, zbieram wszystkie dokumenty i księgi do szuflady w biurku. Przyjaciółka wita się z Caesarem w przedpokoju i słyszę jedynie niewyraźnie jej wesoły głos. Nie chcę, aby Aisha wiedziała o naszym małym śledztwie. Dziewczyna pojawia się w drzwiach salonu, w momencie, kiedy zamykam szafkę.
– Co robicie?
– Trening mieliśmy, a co mogliśmy robić?
Wzruszyłam ramionami i odwracam się szybko w stronę otwartego okna, by nie zobaczyła mojej miny. Nie chcę dzisiaj żadnych przesłuchań ze strony Aishy. Zanim wyciągam papierosa z paczki, czuję ogromny ból w ramieniu. Mroczny Znak zaczął piec w zastraszająco szybkim tempie.
– Caesar, On ją wzywa!
Krzyk Aishy słychać w całym mieszkaniu. Przez ból i szum w uszach ledwo mogę ustać na nogach. Caesar pojawia się w chwili, kiedy o mało nie upadam na podłogę i łapie mnie w ostatniej chwili. Czuję, jak przenosi mnie na kanapę. Nie wiem, czemu wezwanie od Czarnego Pana boli tak bardzo. Caesar z Aishą mówią coś do mnie, ale ja ledwo jestem w stanie spojrzeć na nich, bo w oczach mam łzy. Wtedy chłopak robi coś, czego bym się po nim nie spodziewała - uderza mnie w twarz, tak, że zrywam się jak oparzona z kanapy. Może to nie jest najlepszy pomysł, bo zawroty głowy jeszcze się nasiliły. Ale z drugiej strony mogę się skupić nie tyle na bólu w przedramieniu, ale i na otoczeniu. Trzymając się za Mroczny Znak, patrzę gniewnie na Caesara. Nie przyznam się przecież, że ten policzek od niego był pomocny. Nie po tym co zaszło godzinę wcześniej. Jestem zła za tego węża.
– Dajcie mi różdżkę, szatę i maskę.
Kiedy dostaję potrzebne mi rzeczy, teleportuję się do Czarnego Pana. Nie żegnam się z przyjaciółmi, którzy patrzą się na mnie ze współczuciem w oczach, którego nie chcę.
***
Spotkanie przebiega normalnie do momentu, kiedy jeden z Śmierciożerców - ten, który był ostatnio karany i błagał o przebaczenie - nie przynosi wiadomości, która rozgniewa Czarnego Pana.
Teoretycznie wiem czego się mogę spodziewać, kiedy słyszę szepty Śmierociożerców, którzy wyraźnie są zdenerwowani i się boją. Nie wiedzą, a może wiedzą zbyt dobrze, co się stanie. Chcę, żeby to pełne oczekiwania chwile się skończyły. Patrzę, jak Czarny Pan stoi na środku i myśli. W chwili kiedy wydaje mi się, że spotkanie będzie trwać dalej, nagle widzę różdżkę Lorda, która celuje prosto we mnie. Tak mi się przynajmniej wydaje, ale czerwone Crucio mija mnie o cale i trafia w drzewo za mną. Wątpię, żeby Czarny Pan chybił. Jednak to nie zmienia faktu, że stałam sparaliżowana ze strachu z powodu zaklęcia, którym o mało nie dostałam.
– Następne Crucio będzie w osobę, która odważy się mnie zawieść.
Wszyscy milczą. Czarny Pan przechadza się i każdego uważnie obserwuje. Kiedy dochodzi do mnie, patrzy przez chwilę i robi to samo, co na naszym pierwszym spotkaniu. Różdżką podnosi mój podbródek i patrzy prosto w oczy. Przygotowuję się na kolejny atak w moje myśli, ale nic takiego się nie dzieje. Lord po prostu patrzy w moje oczy i nawet nic nie mówi. Staram się oddychać jak najpłycej się da. Szczękę mam mocno zaciśniętą. Nie wiem, czego mam się spodziewać. Klątwy, śmierci czy jakieś misji, której nie będę mogła zrobić? Czy mam może coś powiedzieć, klęknąć przed nim i błagać o życie? Zanim na cokolwiek się decyduję, Czarny Pan odchodzi. Powoli, bardzo powoli wypuszczam powietrze z płuc. Poprawiam uchwyt na różdżce, którą trzymałam przez cały czas. Lord jeszcze przez kilka minut, a może godzin, ogląda każdego Śmierciożercę w ten dziwny sposób. Nie wiem, czego szuka i nawet nie chcę wiedzieć i myśleć o tym teraz. Boję się zrobić jakikolwiek ruch, mimo że ledwo daje radę. Staje znowu na środku i myślę, że znowu wróci do przerwanego wątku - o planach ataku na mugolską wioskę, która ma być symbolem tego, że wrócił. Każdy Śmierciożerca, który jest tu obecny musi być aktywny podczas tego ataku. Wiem, że to będzie swoisty test dla mnie. Czarny Pan podnosi różdżkę do góry.
– A teraz wynoście się z stąd!
Teleportuję się jako jedna z pierwszych. Nie chcę ryzykować, że Czarny Pan może zmienić zdanie. Kiedy ląduję w mieszkaniu Caesara, nie mogę złapać oddechu. Oni siedzą zdenerwowani na kanapie i wyraźnie czekają na mnie.
– Merlinie, Rigel, co On ci zrobił?
Boję się, że dostanę zaraz napadu paniki. Nie mogę wziąć normalnego wdechu naraz, tylko łapię je na kilka razy. Ręce mam położone na kolanach, tak jakbym odpoczywała po przebiegnięciu maratonu. Aisha zrywa się w moją stronę z wyciągniętymi rękami, a ja przez strach i może przez to, że nie do końca orientuję się o byciu w bezpiecznym miejscu, cofam się od niej. Widzę jak mój ruch, sprawia jej ból.
–Rigel, mów.
Głos Caesara jest opanowany. Siedzi sztywno na kanapie i patrzy się na mnie. Prostuję się i staję tak, jakbym znowu stała przed Czarnym Panem. Biorę pierwszy głęboki wdech i wmawiam sobie, że muszę się uspokoić.
– Cz-czarny P-pan...
Jąkam się. Nie mogę nad tym zapanować, dlatego przerywam. Nie mogę tak mówić. Jak przestraszony pisklak, który uciekł z gniazda węży. Biorę drugi głęboki wdech i zaczynam od początku.
– Czarny Pan planuje atak na mugolską wioskę. Każdy Śmierciożerca ma wziąć w niej aktywny udział. Ma to pokazać, że jesteśmy silni i zjednoczeni. On chce pokazać swoim Śmierciożercom, że nie jest słaby i odrodził się w pełni, by dokończyć swoje dzieło. Nagle przerwał nam jakiś jego pomocnik i przekazał mu złą wiadomość. Wściekł się. On naprawdę był zły. Zaczął rzucać Crucio, które o mało mnie nie trafiło. Powiedział, że następna osoba, która go zawiedzie będzie czuła ból klątwy na własnym ciele. Później zrobił coś dziwnego i nie wiem nawet po co. Kazał nam się wynosić, więc teleportowałam się najszybciej, jak się dało.
– Wiesz gdzie ma nastąpić atak?
– Nie.
Pytanie Caesara nawet mnie nie zaskakuje. Kiedy kończę, widzę przerażoną twarz Aishy. Nikt nic nie mówi, a ja też nie mam już więcej do powiedzenia. Zgarniam ze stolika paczkę papierosów i zapalniczkę. Nie fatyguję się nawet pójść w stronę okna, tylko siadam na fotelu i biorę papierosa. Ręce mi się trzęsą, dlatego zapaliczka wypada mi z rąk. Wkurzam się i różdżką zapalam papierosa. Nie zwracam nawet uwagi, że zrobiłam to niewerbalnie.
– Powinnaś już wrócić do domu.
Nienawidzę, jak ktoś mówi, że sierociniec jest moim domem. Dom to miejsce, gdzie jesteś kochany i akceptowany. W którym mieszkasz z ludzi, którzy cię wychowali i łączą was więzy krwi. Dom to nie ściany, okna, dach i łóżko do spania. To coś więcej.
– Myślisz, że przeżyjemy?
Pytanie zadaję bez zastanowienia. Jak dotarło do mnie, że Czarny Pan odrodził się, spodziewałam się, że zginę od razu. Nie łudziłam się, że mnie zaakceptuje. Jestem w pewnym sensie eksperymentem, który się udał, ale to jest równoznaczne z tym, że jestem również dowodem.
– Jak możesz tak w ogóle myśleć!
Ramsay jest zła. Zaczyna krzyczeć, że powinnam się wstydzić, że coś takiego mogło mi przejść przez gardło. Mówi, że jestem niewinna i jeśli ktokolwiek pomyśli inaczej, to jest w błędzie i ona mu to dobitnie pokaże.
– Aisha, ja jestem Śmierciożercą.
Mówię to spokojnie i w pełni świadomie. Miałam dużo czasu, by oswoić się z tą myślą. Nie powoduje ona u mnie strachu, ani nic innego. To tylko słowa, które są prawdą.
– Śmierciożercy to ludzie, to czarownicy, którzy z zimną krwią i radością zabijają innych, bo myślą, że w ten sposób ocalą swoje czystokrwiste rody! Oni wierzą w jakąś chorą ideologię!
– Moi rodzice w nią wierzyli. Oni wręcz żyli słowami, które mówił Czarny Pan. Ja też bym taka była, gdyby to oni mnie wychowali. A Mroczny Znak na mojej ręce tylko to potwierdza. Aisha, rocznych dzieci nie oznacza się w ten sposób, jeśli nie jesteś poplecznikiem Czarnego Pana, któremu bezgranicznie ufasz. To etykieta na całe życie.
Podwijam rękaw szaty, żeby dziewczyna mogła w pełni zobaczyć Znak. Był idealnie widoczny na bladej skórze. Wychodzący wąż z ludzkiej czaszki. Jak przez mgłę pamiętam reakcję Aurorów, którzy zobaczyli go w dniu, kiedy aresztowali moich rodziców. Oni się go bali. Jednocześnie zaczęli bać się i mnie. Dlatego podrzucili mnie do jednego z wielu sierocińców w Londynie i wymazali wszelkie dane z ksiąg czarodziejskich. Nawet w księdze Hogwartu mnie nie ma. Nie wiem, jak udało im się tego dokonać, ale taka jest prawda.
– Ale ty jesteś inna!
W tej chwili zaczęłam się śmiać. Merlinie, ona naprawdę to powiedziała. Patrzę na Caesara, który do tej pory milczy. Tylko nas słucha i chyba nawet nie ma zamiaru się wtrącać. Aisha stoi naprzeciwko mnie i widać, jak mój śmiech ją wkurzył. W tej chwili mam ochotę zapalić drugiego papierosa.
– Płynie we mnie krew Blacków i Lestrange'ów. Szaleństwo wyssałam z mlekiem matki. Każdy, kto mnie zobaczy i wie, że jestem czarownicą czystej krwi, powie, że jestem dzieckiem Bellatrix. Od takiej prawdy nie da się uciec. Myślisz, że dlaczego nigdy o tym nie rozmawiamy?
– Bo ty nie chciałaś?!
Może i ma rację, ale nigdy się do tego nie przyznam. Rzadko rozmawiamy na temat naszych rodzin. Po raz pierwszy zrobiłyśmy to podczas pierwszej wspólnej nocy. Przydzielili nas do wspólnego pokoju, a Aisha stwierdziła, że skoro mamy się przyjaźnić i razem mieszkać, to musimy znać swoje największe sekrety. Wtedy pokazałam jej również Mroczny Znak, mówiąc, że opiekunki sądzą, że to symbol Diabła. Nie przestraszyła się, nie uciekła z krzykiem. Przyjrzała się mu tylko uważnie i powiedziała, że jest brzydki. Ja sama wzruszyłam ramionami i zakryłam go.
– Merlinie, Aisha, gdybym pojawiła się w Hogwarcie, wiesz jakie, by było zamieszanie? Pomyliliby mnie z Bellatrix i zabili w ciągu pięciu minut. Ja dla magicznego świata jestem tylko problemem i przypomnieniem, że takie rody jak Black i Lestrange kiedyś istniały.
– Nie mów tak o sobie!
– Taka jest prawda, do jasnej cholery, i powinnaś w końcu ją zaakceptować!
W czarodziejskim świecie ten ród kojarzy się tylko z mordercami i Śmierciożercami. Moi rodzice o to zadbali.
– Nigdy tego nie zaakceptuję słyszysz?! Bo wiem, jaka jesteś naprawdę. Pamiętam, jak się mną opiekowałaś, kiedy byłam mała. Jak czytałaś mi bajki na dobranoc, bawiłaś się na placu zabaw i czekałaś, aż skończę lekcje, by ci chłopcy z klasy wyżej mnie nie wyśmiewali. Pamiętam to wszystko. Jesteś najlepszą przyjaciółką, siostrą, jaka może być. Nie jesteś mordercą. Nie jesteś taka, jak twoja matka. Nie jesteś problemem. A twoje nazwisko wcale cię do niczego nie zobowiązuje. Jesteś dobrym człowiekiem i pamiętaj o tym. Bo nikt nie może odebrać ci tego, co masz w sercu. Nikt nie odbierze ci dobra, które wybrałaś.
Aisha przytula mnie mocno, a ja w końcu czuję się bezpiecznie.
****
Rozdział miałam wstawić wcześniej, ale sesja mnie wykańcza. Kiedy jednak po trzech masakrycznych dnia wchodzę na Watt i sprawdzam jak tam Portret Trumienny i widzę przy nim jakieś wyświetlenia i nowe gwiazdki to tak się uśmiechnęłam i pomyślałam "jej ktoś to czyta"
Serio, to wielka motywacja.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro