Rozdział 20
W tym momencie Minister Magii traci resztki cierpliwości i zamyka dzisiejsze przesłuchanie. Rigel będzie mogła zeznawać jeszcze za tydzień, a dopiero później świadkowie. Reporterzy wykorzystują moment kiedy Wizengamot jako pierwszy opuszcza Salę i zadają pytania wszystkim, którzy są w zasięgu ich wzroku. Kiedy jedna czarownica zwraca się z piórem w ręku w moją stronę, patrzę na nią z mordem w oczach.
- A ty kochanieńka jak uważasz? Czy Lestrange powinna dostać pocałunek Dementora?
Patrzę na reporterkę ubraną w gustowną niebieską garsonkę i nie mogę wyjść ze zdziwienia. Jak ona śmie pytać mnie o coś takiego? Czy ma świadomość tego jak ważna jest dla mnie Rigel?
- Ja...
Zanim jestem w stanie zebrać myśli czy cokolwiek powiedzieć odzywa się kobieta siedząca za mną.
- Moja droga, takie ścierwa jak ona czy jej matka nie mają prawa oddychać tym samym powietrzem co my – praworządni czarodzieje.
W drzwiach stoi Snape. Ma na sobie czarne szaty z wystającymi białymi mankietami od koszuli. Wygląda tak samo mizernie jak podczas naszego ostatniego spotkania. Ja swoich cieni pod oczami pozbyłam się, ale mam wrażenie, że jego są dwa razy większe. Nie przepadam za nim i mam wszelkie prawo, by go nienawidzić, ale cholera mamy wakacje, a on wygląda jakby umierał.
- Profesorze Snape, my właśnie...
Caesar próbuje się jakoś wytłumaczyć i jednocześnie zrywa się z podłogi jak oparzony. Przecież nie zrobiliśmy nic złego. Nic zakazanego. I nic czego dwójka ludzi nie powinna robić.
- Daruj sobie, Dare. Nie obchodzą mnie wasze romanse.
Na ostatni gardzący komentarz Snape'a, aż się we mnie gotuje. Czy ten człowiek wszystko ocenia po pozorach? Wzrok nauczyciela ląduje na mnie, a ja nadal siedzę na podłodze wyłożonej materacami. Unoszę brwi w niemym pytaniu, bo nie mam pojęcia po co on tutaj przyszedł. Jestem już zdrowa, nie potrzebuje jego pieprzonych eliksirów. Blizna na biodrze zostanie ze mną do końca. Tak samo ślad na udzie gdzie kość się przebiła przez mięśnie.
- Wstawaj, Lestrange.
- Bo...?
- Bo ja tak mówię. Mam wieści od Czarnego Pana.
W momencie kiedy to mówi od razu zrywam się po pozycji stojącej. W końcu jakieś ważne informacje! A nie jakieś głośno opłakiwane przez panią Weasley wygranie rozprawy w sprawie Pottera i jego zaklęcia na Dementora. Dwa dni temu Chłopiec-Który-Przeżył miał swoją wielką chwilę chwały. Wyprawiono uroczysty obiad, na którym nawet nie było awantury kiedy pogratulowałam Potterowi jego zwycięstwa. Zaraz jednak się ulotniłam kiedy Moody również do niego podszedł.
Podchodzę do Snape i staram się nie uśmiechać. Mogę sobie wyobrazić jakby wszyscy członkowie Zakonu zareagowaliby gdyby rozeszła się informacja, że z radością wyczekuję jakiekolwiek informacji od Śmierciożerców.
- Czarny Pan...kazał przekazać ci że nie wydał rozkazu zabicia cię. Jeszcze.
Och, jak miło. Nie skazał mnie na śmierć. W takim razie te tortury to kurwa były łaskotki czy jak? Snape uważnie przygląda się mojej reakcji, która jasno pokazuje jak jestem zła.
- Jak miło, że robisz za posłańca, Snape.
Krzyżuję ręce na klatce piersiowej i zadzieram głowę wysoko, by móc spojrzeć na jego twarz. Jestem dużo niższa, ale mam wrażenie, że emanuje tą samą pewnością siebie jaką roztacza wokół siebie Snape. Bo tylko złudne poczucie pewności mi pozostało.
- Niech mnie pani posłucha pani Lestrange, bo drugi raz tego nie powtórzę. Nasz Pan kazał powiedzieć ci coś jeszcze. Chce cię widzieć jutro wieczorem. Dostaniesz wezwanie i masz się stawić.
- CO?
Oboje krzyczymy z Caesarem z zaskoczenia. Z każdym zdaniem wypowiedzianym przez Snape'a coraz szerzej otwieram oczy. Chyba nie do końca dociera do mnie to co usłyszałam. Jak to Czarny Pan mnie jutro wezwie? Mimowolnie dotykam szarego Mrocznego Znaku, który jest ukryty pod rękawem bluzy.
- Przecież jestem zdrajcą. Zadbałeś o to żeby każdy Śmierciożerca tak myślał. Czarny Pan ci uwierzył. Dlaczego chce mnie widzieć?
- Czarny Pan nie spowiada mi się ze swoich planów, Lestrange.
- W takim razie mamy wysłać Rigel na pewną śmierć? On ją tym razem zabije!
Caesar krzyczy z nerwów. Ale boję się, że może mieć rację. Mogę zginąć i nikt mnie nie uratuje. Raz się udało, a za drugim nie muszę mieć tyle szczęścia.
Snape jedynie przewraca oczami i powoli odchodzi. Mam ochotę go zatrzymać, zażądać więcej informacji, zmusić do powiedzenia co dokładnie się działo na spotkaniach po moich torturach. Chcę znać każdy szczegół, każde słowo i ruch Śmierciożerców podczas tych spotkań.
Nie robię jednak nic tylko patrzę jak jego szaty falują za nim kiedy idzie korytarzem. Wykonał rozkaz i może odejść. A ja stoję jak wrośnięta w podłogę i mam ochotę zwymiotować z nerwów.
Jutro mam zobaczyć się z Czarnym Panem, mam klęknąć u jego stóp i błagać o wybaczenie. Boże, nie jestem w stanie określić czy powinnam się pożegnać ze wszystkimi. Czy może przyspieszyć swój plan i zemścić się na Moodym już teraz, bo jutro mogę umrzeć?
Potężnym haustem wciągam powietrze i czuję jak Caesar mnie przytula od tyłu.
- Będzie dobrze, Rigel. Spokojnie, tutaj jesteś bezpieczna. Nie pozwolimy żeby Czarny Pan cię zabił.
- To nic nie da, Caesar.
Jak mam uciec przed Czarnym Panem, który kontroluje mnie przez Mroczny Znak. Przecież nie obetnę sobie ręki, byle tylko pozbyć się tatuażu.
Ciepłe, spocone ciało Caesara przynosi małe ukojenie. W głowie ciągle mi huczą słowa Snape.
I dociera do mnie jedna ważna rzecz.
Ja nie chcę umierać.
***
Nie powinnam tyle palić. Ale wymykanie się do tego pokoju z drzewem genealogicznym rodu Black, jest w pewien sposób uspokajające. A ja potrzebuję chwili relaksu, bo jeśli zaraz się nie uspokoję to przepłaczę całą noc. Muszę być gotowa na jutro. Ale podświadomie wiem, że nie można być przygotowanym na śmierć.
- Jutro umrę.
Smakuję te słowa na języku. Testuje ich brzmienie.
- Czarny Pan mnie zabije.
Pewnie będzie torturować. Wzdrygam się na to, bo cholera ja nie zniosę kolejnych tortur. Nie wytrzymam tego bólu. Nie zniosę cierpienia z rąk innych Śmierciożerców. Chyba, że będziemy wtedy sami. Ale zaklęcia torturujące od samego Czarnego Pana to zło w najczystszej postaci.
Zaciągam się papierosem i strzepuje popiół za parapet.
- Jakie to wszystko jest popieprzone...
Wzdycham głęboko i zaciągam się ostatni raz. Zaraz potem sunę petem po parapecie robiąc czarne smugi.
Po raz kolejny przed wyjściem patrzę na zdjęcia rodziców na ścianie. Ale tym razem spoglądam jeszcze na ciocię Narcyzę, Lucjusza i Dracona. Na ich małe podobizny, bo tylko to mi pozostało. I strzępki wspomnień, ale z czasem wszystko się zaciera.
Szepczę Nox kiedy zamykam drzwi od tego pokoju, bo światło z lamp ustawionych przy schodach jest wystarczające, by wejść bez problemu na piętro.
By położyć się w łóżku i przespać ostatnią noc w swoim życiu.
By być gotową na śmierć.
***
Rano wszyscy już wiedzą. Jedynie co mnie dziwi to to, że Aisha trzyma się w miarę dobrze. Nie wpadła w histerię w porównaniu z panią Weasley. Teraz wszyscy siedzimy przy stole i czekamy na Dyrektora. Widzę jak większość osób patrzy się na mnie z litością w oczach czego nie mogę znieść. Nie potrzebuje ich łaski.
- Jesteś zadowolona, Lestrange?
Głos Rona w tej cholernej ciszy jest trzy razy głośniejszy, a jad, który się z niego wylewa wręcz namacalny. Siedzi trzy miejsca ode mnie, bo gdyby był bliżej już by oberwał zaklęciem. Od kilku dni mogę w końcu znowu używać zaklęć i niech mnie szlag trafi jak znowu pozwolę się obrażać.
- Niby z czego?
- Wracasz do swojego Pana jak wierny piesek. Co pogłaszcze cię po główce i pozwoli zabić kolejnego mugola?
Jak ja nienawidzę tego dzieciaka i jego sądzenia, że jest najmądrzejszy na świecie. Tak naprawdę to gówno wiesz o świecie, Weasley.
- Ron, nie możesz tak mówić...przecież to...
Pan Weasley próbuje załagodzić sytuację i uspokoić syna, ale powiedzmy sobie szczerze, on się dopiero rozkręca. Patrzę na jego czerwoną od gniewu twarz, wściekłe spojrzenie i zaciśnięte pięści, które leżą na stole.
- Przecież to prawda, tato! Ona wraca do Sam-Wiesz-Kogo i pewnie nie może się doczekać!
- Stul pysk, ruda cioto. Może pójdziesz za mnie na śmierć? Jesteś gotowy umrzeć w tej wojnie?
Oczywiście, że nie jest. Ja też nie jestem. Nie chce się z nimi żegnać. Chcę po raz kolejny poczuć promienie słońca na twarzy, bo od ponad dwóch tygodni nie wchodziłam na zewnątrz. Chcę przejechać się autobusem i podziwiać krajobraz za szybą. Chcę zjeść lody z tej lodziarni, do której zabrała mnie Aisha w moje imieniny jak wróciła ze swojego trzeciego roku. Chcę jeszcze raz przejść się ulicą Pokątną i zobaczyć Magiczną Menażerię, bo zawsze pragnęłam mieć zwierzaka, a w sierocińcu to nie było możliwe. Chcę pogłaskać przypadkowego psa na ulicy. Chcę się zakochać, poczuć się kochana i zapomnieć o tym całym burdelu. Chcę być wolna. Nie chcę by osądzano mnie na podstawie nazwiska czy tatuażu na ręku. Chcę być sobą, a nie córką Śmierciożerców.
Jestem w stanie zrezygnować z magii, byle tylko móc normalnie żyć.
****
Rozdział jest troszeczkę krótszy niż normalnie, ale nie chciałam nic wciskać na siłę. Poza tym i tak zbyt długo czekaliście.
Chciałam zaprosić wszystkich na moje nowe opowiadanie Wyścig Życia || Nowe Pokolenie - Harry Potter
I oprócz tego jeszcze na nierozpoczęty Skazany na Życie || Drarry który ruszy gdzieś w październiku.
Gwiazdkujcie i komentujcie czy spodziewaliście się, że Rigel dostanie wezwanie z powrotem do Czarnego Pana.
I tak, zmieniłam kolejny raz okładkę Portretu.... Napis jest trochę niewidoczny, ale cholera inny kolor jaki dobrze widać to czerwony, ale nie chce dawać napisu w takim kolorze. Poza tym to naprawdę oddaje to co się dzieje w opowiadaniu. Jak wam się podoba okładka?
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro