Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Po tym zdaniu wstałam gwałtownie i przepychając się przez reporterkę i tłum dostałam się do wyjścia z Sali. Przemierzając korytarze Departamentu Tajemnic pragnę być już w domu. Jadąc windą z innymi pracownikami rozmyślam co zrobię po powrocie. Kiedy więc wychodzę z kominka wita mnie głośny śmiech syna. Od razu na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

- Mama!

Słyszę kszyk radości syna, który biegnie do mnie. Łapię go w locie i podnoszę go góry. Ze zdziwieniem dostrzegam jak całą twarz ma ubrudzoną czekoladą.

- Jak tam ma się mój mały szkrab?

- Z babcią było super!

Babcią dla niego jest nasza starsza sąsiadka, która bardzo pomaga mi w opiece nad dzieckiem. Kierujemy się do kuchni, która jest zaraz obok salonu. Tam czeka już na nas pani Kendall w fartuszku i wyjmując ciasto z piekarnika. Na stole czeka obiad dla mnie, który ciągle paruje.

- Dzień dobry, kochanieńka! Jak rozprawa?




Moody nie pojawia się w Kwaterze Zakonu przez cały dzień. Przemierzam po raz kolejny trasę między pokojem, a drzwiami wejściowymi, których nie mogę nawet dotknąć przez nałożone na nie zaklęcia. Nikomu nie mówię o swoim planie, ale wydaje mi się, że Caesar coś podejrzewa. Oczywiście, że nic nie powie, ale bacznie obserwuje.

- Masz obłęd w oczach.

Podskakuje kiedy nagle słyszę głos Syriusza Blacka. Siedzi na schodach prowadzących na drugie piętro i spokojnie pali papierosa. Przygląda mi się z uśmiechem na twarzy.

- To u nas rodzinne, nie?

Pytam sarkastycznie. Jesteśmy rodziną wariatów, a szaleństwo wpijaliśmy z mlekiem matki. Nieważne czy nazywasz się Black czy Lestrange. Nazwisko zobowiązuje.

Siadam koło niego na schodach i częstuje się papierosem z paczki, która leży za nim. Nawet nie wiedziałam, że Syriusz pali. Może gdybym miała więcej czasu powtórzylibyśmy naszą nocną rozmowę. Siedzielibyśmy w kuchni do rana, dyskutowali i wypalili całą paczkę papierosów.

Biorę głęboki wdech pozwalając by nikotyna dotarła do płuc.

- Jeśli czekasz na Moody'ego.... Dumbledore zakazał mu dzisiaj tu przychodzić. Bał się, że coś zrobisz naszemu Aurorowi.

- Zajebiście...

Czyli mój plan nie wypali? Nie zdążę się zemścić za to, że umieścił moich rodziców Azkabanie, a mnie w sierocińcu? Nie zapłaci za to, że wymazał wszelkie informacje o mnie? Nie poniesie konsekwencji za to, że w tamtym momencie nadużywał swojej władzy jaką dawała mu szata Aurora?

- Co ty w ogóle chciałaś zrobić, Rigel?

Pytanie Syriusza trochę wybudza mnie z tych gwałtownych myśli.

- Och, no nie wiem.... Chciałam go zabić.

Wzruszam ramionami dla polepszenia efektu. Mówię to szczerze i spokojnie. Ja naprawdę chciałam go zabić. Patrzeć jak cierpi, kuli się przed kolejnym zaklęciem i przyznaje się do tego wszystkiego. Jak błaga o wybaczenie, którego nie mam zamiaru mu dać.

Ale cały plan poszedł się jebać.

Kiedy odwracam się w bok żeby zobaczyć minę Syriusza, wypuszczam dym z płuc, który leci prosto w twarz Blacka. Uśmiecham się przepraszająco chociaż wcale nie jest mi przykro.

- Zabić?

- Wtedy na zebraniu prawie mi się udało.

Przywołuję w wspomnieniach ten moment kiedy celowałam różdżką w głowę Moody'ego. Gdyby nie te zawroty głowy i ogólne osłabienie, nie miałabym teraz problemu, bo Auror byłby martwy.

- Merlinie, Rigel! Nie możesz mówić poważnie!

Syriusz krzyczy tak podobnie jak ta kobieta z portretu. Jest naprawdę wkurzony, ale nie rozumiem dlaczego. Przecież wie co przeżyłam przez Moody'ego. A jego śmierć była niczym w porównaniu ze strachem w jakim musiałam żyć przez kilka lat. Jak zdechnie to nie znikną wspomnienia tego jak budziłam się z krzykiem na ustach, bo śniło mi się, że Alastor przychodzi i mnie zabija. Ale kiedy rzucę w niego Avadę będę mieć poczucie tego, że to ja wygrałam.

- Ja wale, Syriusz, a nawet gdym go zabiła? Przecież sama zginę za kilka godzin. Po prostu chciałabym mieć pewność, że nie ukryje kolejnego dziecka. Nie mogę skazać nikogo na takie życie.

- Ale Moody walczy z Voldemortem! Sam kiedyś uratował mi życie! To się nie liczy?!

Tak naprawdę to nie. Nie obchodzi mnie to co Moody zrobił dla Zakonu. Bo ten jeden raz (modlę się żeby to był jeden raz) przekroczył granicę.

- Myślisz, że małemu czarodziejowi jest łatwo w sierocińcu? Twoja magia wariuje, a tym nie masz nikogo kto wytłumaczy ci co się dzieje. A później okazuje się, że człowiek, który chciał zabawić się w Boga pozbawił cię normalnego dzieciństwa i rodziny.

Wstaję i przygniatam peta podeszwą trampka. Nie mam zamiaru kłócić się w ten sposób z Syriuszem, bo on będzie bronił Moody'ego. Nie rozumie tego jak wyglądało moje życie, a ja nie mam czasu, by mu to wszystko tłumaczyć. Zanim jednak odchodzę patrzę jeszcze na sylwetkę Blacka.

- Ten sam Moody, który uratował ci życie, nie zrobił nic by zapewnić ci proces. Ten sam Dumbledore nie upierał się żeby podać ci eliksir prawdy, który oczyściłby cię z zarzutów, a teraz więzi cię w tym domu. Ten sam wspaniałomyślny Dumbledore każe mi błagać Czarnego Pana o to by zrobił ze mnie podwójnego szpiega. Pewnie zanim skończę swoją prośbę będę pod wpływem Crucio.

Nawet nie czekam, aż to wszystko dotrze do Syriusza. Kieruje się wprost do pokoju, bo w nim są dwie osoby, z którymi powinnam spędzić ostanie godziny życia. Aisha i Caesar czekają na mnie.


***


Tak jak powiedział Snape jest wieczór kiedy stojąc nad umywalką w łazience, a Mroczny Znak zaczyna palić. Nie czułam tego od tak dawna, że czarniejący coraz bardziej tatuaż powoduje ogromny ból w przedramieniu.

- Kurwa.

Syczę gdy wąż zaczyna się poruszać, a palce drętwieć. Przykładam lewą rękę do Mrocznego Znaku i przyciskam do klatki piersiowej. Przez cały dzień oczekiwałam tej chwili i jednocześnie się jej bałam. Serce wali mi jak cholera, a w głowie pojawia się myśl, że jest tak samo jak za pierwszym razem. Przez cały dzień słuchałam tego co mówił Caesar, Aisha i Dumbledore. Mamy plan, ale mam wrażenie, że nie wypali.

Wychodzę z łazienki nadal trzymając się za rękę w dość charakterystyczny sposób. Kierując się w stronę salonu, który Weasleyowie, Potter i Granger posprzątali w tamtym tygodniu. Wszyscy siedzą na fotelach i kanapie, a w kominku pali się mały ogień. Nie zmienia to jednak faktu, że pokój jest dość nieprzyjemny i lekko groteskowy nawet z tapetą w kwiatki na ścianach. Stoję w drzwiach patrząc na Aishę, która mimo zdenerwowania uśmiecha się i rozmawia z Potterem. Ciemne włosy na spięte w wysoki kucyk przez co mogę bez problemu zobaczyć jej lekko skośne oczy. Ma na sobie mój sweter co nawet nie powoduje, że się irytuje.

- Rigel, kochanie! Chcesz może ciepłe kakao?

Pytanie pani Weasley, która siedzi obok syna i męża powoduje, że wszyscy się na mnie spojrzeli. Ale to Dare pierwszy zauważa, że trzymam się za Mroczny Znak.

- Nie, pani Weasley....

- Wezwał cię prawda?

Chłopak przerywa mi w ten irytujący sposób, ale nie zwracam na to zbyt dużej uwagi. Kiedy patrzę z powrotem na Aishę dziewczyna ma szeroko otwarte oczy, a Potter ściska ją mocno za rękę. To dobrze, że będzie miała wsparcie kiedy ja pójdę na śmierć.

- Przecież wiesz, Ceassy.

Używam tego przezwiska tylko po to żeby nie zabrzmiało to tak ostro. Wiem, że to nie jego wina i robił wszystko przez te wszystkie lata żeby do tego nie dopuścić.

Do pani Weasley dociera w końcu co się dzieje i tym razem nie jestem w stanie powstrzymać jej przed tym żeby mocno mnie przytuliła. Prawie zgniata mi żebra, ale czując ciepło jej ciało, zapach ubrań i delikatną woń perfum mam złudne wrażenie, że wszystko jest dobrze. To jednak mija kiedy czuje kolejny mocny prąd przeszywający Mroczny Znak.

- Masz do nas wrócić rozumiesz, kochanie?

Kiwam twierdząco na pytanie pani Weasley. Boję się, że jeśli otworzę usta wypłyną z nich tylko przekleństwa i krzyk bólu.

- Będzie dobrze. Dumbledore nie da cię skrzywdzić.

Dumbledore i jego gówniany plan na nic mi się nie przyda.

Potem każdy wychodzi z salonu i zostajemy we trójkę. Mroczny Znak przestał palić żywym ogniem, ale pewnie zaraz znowu zacznie. Czarny Pan nie lubi czekać.

Miałam cały dzień żeby się pożegnać, ale w tym momencie jest to już ostateczne. Aisha znowu ma łzy w oczach, ale ja też czuję jak łzy spływają mi po policzkach. Chciałabym zapamiętać ją wesoła, ale nie jestem w stanie prosić jej, by się uśmiechnęła. Kiedy przytulam Puchonkę ta nadal milczy.

- Kocham cię.

Szepczę jej to wyzwanie wprost do ucha. Aisha musi to wiedzieć. Musi to usłyszeć ode mnie, a nie dowiedzieć się z listu, który zostawiłam dla nich pod poduszką w pokoju.

- Ja ciebie też kocham, R.

Później Aisha wychodzi, a mi serce pęka na pół. Dziewczyna płakała tak bardzo, a ja nie byłam w stanie jej uspokoić. Pozwalam jej odejść. Może powinnam powiedzieć Potterowi żeby o nią dbał. Przecież widzę jak na nią patrzy, jak Aisha się przy nim uśmiecha, jak delikatnie muska jej dłonie kiedy myśli, że nikt nie widzi.

- Będę o nią dbał.

Zapewnienia Caesara nie dają za wiele. Tak bardzo boję się o Aishę, ale strach o chłopaka jest równie silny. Na początku to on zajmował się mną, a później opiekowaliśmy się sobą nawzajem.

- A kto zadba o ciebie?

Na moje pytanie nie odpowiada. Podchodzi tylko na tyle blisko, że prawie stykamy się nosami. Czuję jego oddech, który miesza się z moim. Cały czas patrzymy sobie w oczy. Moje fioletowe tęczówki i jego niebieskie. Mój gniew i jego strach.

- Rigel...

Jego szept, ciepłe powietrze i dłonie na talii odurzają każdy mój zmysł. Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, ruszyć się czy nawet mrugnąć. Patrzę tylko w jego oczy, które są przepełnione łzami i setkami uczuć, których nie umiem nazwać.

Caesar nagle robi coś czego się nie spodziewam. Urywa nasz kontakt wzrokowy, by patrzeć na moje przekrwione wargi. I przez ten ruch moje serce bije jeszcze szybciej. Nie rozmawialiśmy o tym co się stało po treningu i co przerwał Snape swoim przyjściem.

Usta Caesara są delikatne. Miękkie muśnięcia. Półprzymknięte powieki.

I może świadomość tego, że jest to nasz pierwszy i ostatni pocałunek, to ja narzucam inny rytm. Przyciskam go mocniej do siebie, a rękami wędruje na jego kark. Dare nie narzeka, tylko przyłącza się do coraz bardziej agresywnych pocałunków i języków suniętych po wardze drugiej osoby.

Chcę żeby ta chwila trwała wiecznie.

Ale nic co dobre nie jest dłuższe niż kilkanaście sekund.

- Nie chcę się z tobą żegnać.

W odpowiedzi jedynie całuje po raz kolejny Caesara. Chłopak przyciąga mnie do siebie jeszcze bliżej jakby nie miał zamiaru mnie nigdy puszczać. Ale wszystko się pieprzy.

Czarny Pan poprzez Mroczny Znak przysyła kolejne wezwanie i nie mogę tego znieść. Gwałtownie odsuwam się od Dare'a i łapię za Mroczny Znak. Nie mam siły spojrzeć na jego twarz. Patrzę na własne buty i zbieram się na odwagę, by powiedzieć ostatnie słowa. Ale nie wiem jak one mają brzmieć. Czy wyznanie miłości jest wystarczające? Podziękowania są zbyt sztuczne, a wyjście bez słowa zbyt bolesne.

- Jesteś najlepszym co mnie spotkało.

Po tych słowach wychodzę z salonu. Caesar zostaje w nim sam, a ja kieruje się w stronę drzwi, przy których czeka na mnie pan Weasley. Według planu ma mnie wyprowadzić z Kwatery. Słyszę głośny huk i krzyk Caesara z pokoju. Nie odwracam się, nie biegnę z powrotem do niego. Nie mogę zrobić nic.

Kiedy staję koło mężczyzny ubranego w zniszczony brązowy garnitur, mam łzy na zarumienionych policzkach. Nie obchodzi mnie, że pan Weasley może zobaczyć moje opuchnięte wargi od pocałunków i ogólne załamanie.

- Proszę, dziecko.

Odbieram czarny płaszcz Śmierciożercy – ten sam, który Aisha podarowała mi kiedy szłam na pierwsze spotkanie – i zakładam najszybciej jak się da.

- Jestem gotowa.

Pan Weasley zaczyna zdejmować zaklęcia z drzwi żebyśmy mogli spokojnie wyjść. Ja w tym czasie zerkam ostatni raz na ciemny korytarz. Na głowy skrzatów powieszonych na ścianach, na nogę Trolla i zakryty portret matki Syriusza. Na miejsce gdzie byłam wieziona rzez kilka tygodni, z którego chciałam uciec co najmniej kilka razy dziennie.

Wychodzę z tego domu, zostawiając tam wszystkich, na których mi zależy. Idę w szpony Czarnego Pana.

Nie rozpoznaję ulicy, na którą wyszliśmy pomimo, że znam adres. Po prostu nigdy nie byłam w tej części Londynu. Stoję na środku chodnika i z zaskoczeniem patrzę jak ściany domu zaczynają znikać. Po chwili między numerem jedenaście, a trzynaście nie ma nic niezwykłego.

- Dyrektor Dumbledore kazał ci przekazać, że jak wrócisz po spotkaniu to masz się teleportować na tą ulicę. Ktoś będzie na ciebie czekać.

- O ile wrócę.

Nie mogę się powstrzymać od tego komentarza. Pan Weasley się krzywi na to stwierdzenie, ale oboje wiemy, że to prawda.

- Powodzenia, Rigel.

Kiwam głową w podziękowaniu. Następnie odkrywam Mroczny Znak i naciskam go pewnie, gotowa do teleportacji.

Idę do ciebie, Panie. 



****


Czy ktoś pamięta jeszcze o Rigel? Halo, zgłoście się :d 

Obiecałam kiedyś, że nie będę robić takiej długiej przerwy między rozdziałami. No cóż ta była jeszcze dłuższa od poprzedniej. Ale spięłam się i napisać większość w ciągu kilku godzin. 

Jestem zadowolona z efektu. Oby wam też się spodobało. 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro