Rozdział 14
- Nie jesteś morderczynią.
Rigel się znowu śmieje. Mam ciarki na plecach. Stoję tak blisko niej, a jednocześnie tak daleko. Ja mogę zobaczyć każdy jej ruch i wykrzywienie warg, a ona nawet nie wie, że jestem obok. Że my jesteśmy tutaj dla niej i zrobimy wszystko, by jej pomóc.
Rigel rozmawia z Shackleboltem jeszcze przez kilka minut. Po tym czasie do pokoju wchodzi jeden z wyrzuconych wcześniej strażników i mówi, że rozprawa zaraz zostanie wznowiona. Kingsley prosi jeszcze o dwie minuty rozmowy. Młody Auror kiwa przestraszony głową i tylko zamyka za sobą drzwi.
- Musisz walczyć Rigel. Musisz im pokazać, że nie jesteś jak twoja matka.
- Ale ja jestem jak ona. Jestem córką Bellatrix Lestrange. Jestem Rigel Lestrange.
Jest dobrze.
Jest dobrze.
Powtarzam to sobie raz za razem nawet, kiedy odsuwam się od Caesara. Aisha podchodzi do naszej dwójki i robi to samo, co chłopak. Wyciąga powoli rękę w moją stronę, jakby chciała oswoić dzikie zwierzę. Dociera do mnie, że to ja jestem tym zwierzęciem, które trzeba na nowo przyzwyczaić do dotyku.
Jest dobrze.
Aisha przytula się do mnie i znowu zaczyna płakać. Caesar głaszczę ją uspokajająco po plecach, nadal trzymając mnie za rękę. Stoimy tak w trójkę na środku pokoju przytuleni do siebie.
- Masz nas... masz...nas.. jesteśmy rodziną...a rodzina... powinna trzymać...powinna zawsze...być razem...
Udaje mi się zrozumieć tylko pojedyncze słowa, które mówi Ramsay z powodu jej łez i czkawki. Ale dziewczyna ma rację. Jesteśmy rodziną. Powtarzają mi to ciągle od dwóch dni, a ja tylko częściowo jestem w stanie dopuścić do siebie te słowa. Nie wiem, czemu tak jest. Jednak wiem, że popełniliśmy z Caesarem błąd. Powinniśmy od początku wprowadzić ją w całą sprawę ze Śmierciożercami. Nie powinniśmy zatajać przed nią informacji, że istnieje więcej takich osób jak ja – dzieci, które w swoje pierwsze urodziny dostały Mroczny Znak. Musimy jak najszybciej jej o wszystkim powiedzieć.
- Caesar...
Chłopak patrzy na mnie znad głowy Aishy, która nadal trzyma mnie mocno za koszulkę. Zanim dokańczam myśl, przez chwilę patrzę na jego zmęczoną twarz. Ma mocno zaciśnięte szczęki, by nie rozpłakać się przy nas. Coś mu jednak nie wychodzi, bo kilka łez spływa mu po policzkach.
- Trzeba wprowadzić Aishę.
Jedyna odpowiedź, jaką dostaję, to szybkie kiwnięcie głową. Dziewczyna dopiero na dźwięk własnego imienia odsuwa się trochę od nas.
- W co trzeba mnie wprowadzić?
Zanim jednak jej odpowiadam, ktoś bez pukania wpada do pokoju. Głośny dźwięk otwieranych drzwi i dwa głosy mieszają się ze sobą. Kiedy odwracam się, widzę madame Pomfrey i Severusa Snape'a. Śmierciożerca jest wściekły, a Pomfrey próbuje mu coś wytłumaczyć.
- Severusie, a jeśli to nie zadziała?
- Pomfrey, czy kiedykolwiek dałem ci coś, co by nie zadziałało?
Stoją oboje w przejściu i chyba kontynuują swoją rozmowę, która trwa od dłuższego czasu, bo Snape jest już trochę zirytowany. Chociaż nie wiem, czy to nie jego zwykła mina. Znam ją z dwóch innych sytuacji. Za pierwszym razem jak mnie poił eliksirami i badał krwawiącą ranę na brzuchu. Za drugim razem kłóciliśmy się w trakcie mojego przesłuchania, że to przez niego mnie torturowali. I w obu tych przypadkach miał taką samą mimikę twarzy.
- No, nie, ale...
- Przestań w takim razie panikować.
Snape w końcu kończy rozmowę i kieruje się w naszą stronę. W czasie ich wymiany zdań, Aisha starała się doprowadzić do porządku. Nie wiem, czy to coś da, bo stanie przed swoim profesorem w pidżamie i z śladami łez na policzkach nie jest zbyt wyjściowe. Poza tym Aisha wiele razy mi powtarzała, że prawie cała szkoła nienawidzi Snape'a. Wyjątkiem są Ślizgoni i niektórzy Puchoni, którzy uczą się po nocach Eliksirów, by udowodnić profesorowi, że potrafią zrozumieć i prawidłowo uwarzyć eliksiry. Nie do końca rozumiem, po co to wszystko robią, ale to chyba cecha, którą są w stanie zrozumieć tylko inni mieszkańcy domu borsuka. Dlatego teraz jest cała spięta i stara się jakoś prezentować.
- Profesorze Snape.
Aisha z Caesarem prawie jednocześnie mówią te dwa słowa w kierunku mężczyzny. Uśmiecham się delikatnie na takie zachowanie, bo widać, jaką sławą musiał się cieszyć jako nauczyciel, skoro nawet Dare, który kilka lat temu skończył Hogwart, prostuje się jeszcze bardziej niż zwykle. Snape odpowiada im sztywnym kiwnięciem głowy.
- Dare. Ramsay. I nasz gwiazda – Lestrange.
Mówi to takim jadowitym tonem, że aż się krzywię, ale udaje mi się odpowiedzieć na jego przemiłe powitanie. Pomfrey dociera do nas w momencie, kiedy niepotrzebne formalności mamy za sobą.
- Kochaniutka, mamy dla ciebie wspaniałą wiadomość!
Pomfrey mimo wcześniejszych obaw, które jasno pokazała sprzeczając się ze Snapem, na jej twarzy widać tylko szeroki uśmiech. W ręku trzyma dużą przeźroczystą tubkę niebieskiej maści. Nie widać po niej zmęczenia, ale obstawiam, że wczoraj ktoś musiał ją przyprowadzić. Pielęgniarka uważnie skanuje całą moją sylwetkę, przez co czuję się jak na badaniu lekarskim, a przecież kobieta nawet nie wyjęła różdżki czy stetoskopu. Kiedy jednak zauważa brak bandaży na całym moim ciele, reaguje bardzo podobnie jak Caesar.
- Kochanie, nie powinnaś zdejmować bandaży. To za wcześnie.
- Lestrange, czy ty naprawdę nie pojmujesz, że my się staraliśmy, żeby twoi przyjaciele nie odwiedzali cię teraz na cmentarzu?
- Nie musisz się o mnie martwić, Snape. Twój kozioł ofiarny czuje się bardziej żywy niż martwy.
Jakim prawem ten mężczyzna ma prawo mi wypominać, że walczył o moje życie, skoro to on spowodował, że byłam bardziej martwa niż żywa, jak mnie zabierał z zebrania Śmierciożerców. Gdybym tylko miała swoją różdżkę i mogła jej bez obaw użyć, to na pewno posypałyby się zaklęcia.
- Profesorze, myślę, że Rigel ma tego pełną świadomość. I nie powinniśmy roztrząsać tego, co się stało, a skupić się na jej dalszym leczeniu.
Caesar, jak zwykle, stara się załagodzić sytuację. W sumie to bardzo dobrze, bo Snape wygląda na osobę, która jest w stanie pociągnąć słowną potyczkę bardzo długo i na końcu zmiażdżyć przeciwnika – czyli w tym momencie mnie – na drobny proch.
- Dobrze. Rigel, Severus – znaczy profesor Snape – przygotował specjalnie dla ciebie maść na twoje rany.
Pomfrey wyciąga w moją stronę tą niebieską tubkę z wielkim uśmiechem na ustach. Biorę ją szybko i zaciskam palce na opakowaniu najmocniej, jak mogę. Pielęgniarka przecież mówiła, że blizna na biodrze zostanie ze mną już na zawsze. Jeśli ta maść ma mi pomóc, to w tej chwili jest to dla mnie najważniejsza rzecz.
- Dziękuję, madame.
- A teraz idź do łazienki, weź szybki prysznic i posmaruj cienką warstwą kremu te rany, które możesz. Z tymi na plecach powinien ktoś ci pomóc, ale myślę, że nie będzie z tym problemu.
Kiwam potakująco głową.
- Spokojnie, madame Pomfrey. Na pewno pomożemy Rigel.
Aisha z uśmiechem potwierdza słowa pielęgniarki. A do mnie dociera, że przecież nikt poza Pomfrey nie widział wszystkich ran. Co do Caesara i Snape'a nie jestem pewna. Nie chcę, żeby Aisha odkryła, co się kryło za bandażami. Przecież była totalnie załamana, jak zobaczyła blednące siniaki na gardle i pozostałe rany na twarzy.
Kiwam sztywno głową na Snape'a, ale słowa podziękowania w jego stronę nie przejdą mi przez gardło. Zerkam też szybko na Caesara, ale on jest zbyt zajęty uważnym przyglądaniem się swojemu profesorowi. Zgodnie z poleceniem madame Pomfrey i małą pomocą Aishy – bo nie mam pojęcia, gdzie ułożyła moje rzeczy – wychodzę z pokoju z naręczem ubrań i kosmetykami. Zostawiam całą czwórkę w pokoju.
- Aisha przyjdziesz za piętnaście minut?
Tuż przed zamknięciem drzwi, robię krok w tył i odwracam się z powrotem do tego małego tłumu na środku pokoju. Na moje pytanie Aisha kiwa ochoczo głową niczym mały szczeniak, który dopomina się o jedzenie. Boże, czasami nie wiem, jak ta dziewczyna może być taka szczęśliwa prawie przez cały czas. To chyba kolejna cecha, która łączy Puchonów. Ale wiem, że po tym wszystkim chcę, żeby ten uśmiech nigdy już nie opuszczał Aishy. Zbyt dużo łez wylała na moim ramieniu i z mojego powodu. Zrobię naprawdę dużo, żeby więcej do tego nie dopuścić.
***
Jest dobrze.
Nie wiem czemu, ale denerwuję się bardziej, niż trzeba, przed pokazaniem Aishy swoich ran na plecach. Ja sama w lustrze widzę je tylko częściowo, ale to wystarczy. Po tym jak jakiś Śmierciożerca rzucił mnie za pomocą zaklęcia na drzewo i zjechałam kręgosłupem po konarze, mam wszędzie krwawe linie. Skóra jest zdarta i postrzępiona w podobny sposób, co rana na biodrze od klątwy tnącej.
Jest dobrze.
Aisha puka do drzwi łazienki i kiedy wchodzi ja stoję już przed lustrem z koszulką podciągniętą tak żeby miała łatwy dostęp do pleców. Zapięcia od biustonosza wisi po bokach, bo tylko by przeszkadzały.
- Maść jest na umywalce.
W odbiciu w lustrze widzę minę dziewczyny. Jej uchylone usta i spojrzenie wbite we mnie. Staram się nie pokazać po sobie, że jestem zdenerwowana, ale nie wiem, czy dam radę, jeśli Aisha zaraz się nie ruszy.
Jest dobrze.
W końcu bierze maść do ręki i wyciska niewielką ilość na palce. W momencie, kiedy ma mi ją nałożyć, waha się. Wstrzymuję powietrze w płucach, czekając na jej ruch. Zamiast tego Aisha się odzywa.
- Nie wiedziałam, że to będzie wyglądało tak źle.
No cholera jasna.
- Aisha, albo posmaruj mnie tą pieprzoną maścią, albo zawołaj Caesara. Wiem, że to jest trudne, ale dasz radę. Maść nie szczypie tylko chłodzi, także nic nie będzie mnie boleć.
Przez to, że pierwsze zdanie mówię przez zaciśnięte zęby i z pełną agresją w głosie, kolejne staram się już wypowiadać normalnie. Aisha jakby zbiera się w sobie i w końcu smaruje mnie maścią. To, co jej powiedziałam, to prawda. Maść ma za zadnie chłodzić, a nie podrażniać jeszcze bardziej. Ale za to nie powiedziałam jej jednej bardzo ważnej rzeczy. I kiedy słyszę jej zszokowane westchnięcie, wiem, że właśnie widzi to na własne oczy.
- Rigel...
- Wiem, A. Wiem. To zakrawa na mały cud.
Tym małym cudem jest fakt, że po wsmarowaniu niebieskiej maści w płytsze skaleczenia, te znikają. Na twoich oczach wszystko się zasklepia, tworzy się cienka blizna, a i ona po chwili znika. To jedna z tych pokazów magii, która oczarowuje. Bo jeśli ktoś, by mi powiedział, że istnieje maść, która powoduje, że rany znikają, powiedziałabym, że to nierealne. Niestety te większe nie zniknęły, ale nie ma to większego znaczenia. Mogę żyć z blizną na biodrze i udzie w miejscu, gdzie kość przebiła się na wierzch. Jeśli rany na plecach, łydkach, twarzy i rękach znikną to i tak bardzo dużo.
- Powinnaś podziękować Snape'owi. Ale tak naprawdę podziękować. I zrobić to szczerze.
Milczę. Wiem, że powinnam. W szczególności po zobaczeniu, jak działa ta maść, ale nie wiem, czy jestem w stanie. Przez ten czas, kiedy o tym myślę, Ramsay zdążyła skończyć swoją pracę i zaciąga mi koszulkę na plecy. Dopiero, kiedy zbieramy się do wyjścia, postanawiam się odezwać.
- Pomyślę o tym.
Chwytam za klamkę i wychodzę na korytarz.
***
Jest dobrze.
Do śniadania zostało jeszcze trochę czasu, kiedy wchodzimy z powrotem do pokoju. Pomfrey z Snapem już nie ma, ale Caesar czeka na nas stojąc, przy oknie. W drodze z łazienki miałam nadzieję, że będziemy mogli zjeść śniadanie w pokoju, ale nie widzę żadnej tacy z owsianką. Nie mam ochoty zmierzać się z całą chmarą rudych Weasley'ów i Granger. Wiem, że unikanie ich będzie trudne, skoro mieszkamy w jednym domu.
- Aisha, nie powiedzieliśmy ci całej prawdy o Czarnym Panie.
Zastygam z zaskoczenia na słowa Caesara. Nie spodziewałam się, że Dare zacznie tą rozmowę tak wcześnie. Za wcześnie! Chciałam mu najpierw powiedzieć dobrą wiadomość, że większa część moich blizn zniknęła. Chciałam zjeść z nimi śniadanie i posprzeczać się znowu z rudym idiotą, bo jakoś nie wierzę, że dzisiaj będzie milczeć. Chciałam też jakoś przygotować Aishę na to wszystko.
- Coś się stało? Rigel, czy On ci coś jeszcze zrobił?
Aisha przeskakuje spojrzeniem między naszą dwójką. Caesar nadal nie odwrócił się do nas, tylko patrzy przez okno. Ja stoję pomiędzy nimi i nie wiem, co mam powiedzieć. Powinnam zaprzeczyć, że Czarny Pan nic więcej mi nie zrobił.
- Rigel, ma rację. Powinnaś wiedzieć od początku, ale nie chcieliśmy cię tym obarczać. Powinnaś wierzyć, że Hogwart jest bezpiecznym miejscem. Ale sytuacja się zmieniła.
- Hogwart nie był bezpiecznym miejscem, skoro już na pierwszym roku do szkoły wpadł Troll. Na drugim był Bazyliszek. Na trzecim uciekinier z Azkabanu. W tym roku zmarł Cedric. Co może być gorsze od tych wszystkich rzeczy?
Jak Aisha wyliczyła te wszystkie rzeczy, to muszę przyznać, że robi to wrażenie. Caesar milczy dłuższą chwilę jakby zbierał się na odwagę. Ale skoro jego chłodny umysł Krukona rozważył wszystkie fakty i zaczął ten wątek, to musi go skończyć. Cisza się przedłuża, Aisha się niecierpliwi, a ja, poza płytkimi oddechami, w końcu biorę sprawy w swoje ręce.
- Jest więcej osób takich jak ja. Jest więcej dzieci Śmierciożerców, którzy dostali swój Mroczny Znak, gdy mieli rok. Od pięciu lat mijasz ich codziennie na korytarzu, jesz z nimi posiłki, udzielasz się w Klubie Gargulkowym, śpisz w jednym zamku i chodzisz na zajęcia. Jest nas więcej.
- C-co?
****
Strasznie się cieszę jak widzę nowe komentarze i gwiazdki. Mam większą motywację do pisania i w ogóle. Dlatego piszcie jak wrażenia i jak widzicie dalszą relację Rigel z Ceasarem, bo to jest ważne :D
W ogóle planowałam, że Portret będzie miał ok. 30 rozdziałów. Czyli znaczyłoby to, że jesteśmy w połowie i tutaj ogarnęłam, że nie ma takiej możliwości. Musiałabym mocno przyspieszyć akcję i skakać z nią w każdym rozdziale co kilka tygodni. Oczywiście, w którymś momencie będzie większy przeskok o kilka miesięcy, ale to nie teraz. Nie chcę was straszyć, że to będzie tasiemiec na 100 rozdziałów, ale trochę tego będzie.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro