Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

T ~ 5 ~ Dzień, w którym wszystko się komplikuje.

~*~*~*~

wtorek, 13.12, 16:20

     Wściekłem się, kiedy doszły mnie słuchy, że Granger ponownie wezwała moich przyjaciół na przesłuchanie. Jeszcze bardziej wściekłem się, kiedy się dowiedziałem, że byli w Ministerstwie już w sobotę i nie raczyli mnie o tym poinformować. Skoro działali zgodnie ze swoim chorym, przemyślanym planem mogli użyć różdżki Finnigana od samego początku do końca. Jak miałem nic nie robić w tej sprawie, skoro ich wizyta w Ministerstwie będzie ostatnim, co zobaczą w życiu poza obślizgłymi murami Azkabanu, bo Granger już tego dopilnuje. Stałem przed drzwiami do jej gabinetu i zastanawiałem się, czy chwycić za klamkę. Siedziała tu po godzinach, doskonale obmyślając swój plan, więc nie mogłem tak po prostu iść do domu i nic z tym nie zrobić.

- Poszłabyś już do domu, bo Weasley niedługo zapomni jak wyglądasz - bąknąłem, wciskając głowę pomiędzy drzwi, a futrynę. Podniosła na mnie wzrok, stojąc za swoim biurkiem z dłonią opartą na fotelu.

- Ojciec nie nauczył cię pukać? - warknęła, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Nie nauczył - wzruszyłem ramionami, wchodząc do jej gabinetu. - Tego sam się nauczyłem - wyszczerzyłem się, siadając na fotelu na przeciwko jej biurka. - Mogę zademonstrować, jeśli chcesz.

- Jesteś obrzydliwy - powiedziała z irytacją, ale mógłbym przysiąc, że kąciki jej ust drgnęły, tworząc delikatny uśmiech na jej twarzy.

- Wiesz, siedem lat w jednym dormitorium z Zabinim robią swoje - wyjaśniłem moje nienaganne poczucie humoru.

- Masz na myśli rzucanie obrzydliwymi żartami w kierunku kobiet czy umiejetność pukania? - zapytała obojętnie, kreśląc coś na kartce, którą miała przed sobą.

- Zdecydowanie to pierwsze - powiedziałem od razu trochę zmieszany.

- Co tu właściwie robisz? - spojrzała na mnie, studiując wyraz mojej twarzy.

- Próbuję wygonić cię do domu - wzruszyłem ramionami. - Zawsze wychodzisz stąd ostatnia. Już od kilku dni nawet Potterowi nie udaje się tego zrobić. Swoją drogą ciekawe czy ma to coś wspólnego z tym, że pochrzaniło ci się w związku - szepnąłem, mrużąc oczy, za co spiorunowała
mnie wzrokiem. - No co? Ludzie gadają, bo to dla
nich niezwykle ciekawe, że coś psuje się w życiu osoby, która miała je zawsze idealnie poukładane.

- To nie jest ich sprawa - bąknęła, siadając za swoim biurkiem. - Twoja też nie - dodała, prostując się, po czym z tym swoim gryfońskim wdziękiem założyła nogę na nogę.

- Czyli nie dementujesz plotek - zauważyłem, przyglądając się jej.

- Mam nieodparte wrażenie, że jesteś tu z zupełnie innego powodu, Nott - zmieniła temat. - Chcesz dowiedzieć się czegoś na temat swoich przyjaciół. Tak, wezwałam ich na kolejne przesłuchania. Tym razem pojawię się na nich osobiście i wycisnę ich jak cytryny. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

- Chciałbym również się na nich pojawić - wyjaśniłem lekceważąco, na co parsknęła.

- W jakim niby celu? - zapytała, próbując zdusić śmiech.

- W roli ich adwokata, Granger - powiedziałem, czym wyraźnie ją zainteresowałem. - To moi przyjaciele. Niestety to też kompletne imbecyle, a ja nie pozwolę, by jakieś twoje podchwytliwie skonstruowane pytanie, rzuciło na nich jakieś podejrzenia.

- To wykluczone - oznajmiła pewnie. - Skoro są niewinni, to przestań wciąż zachowywać się tak, jakby byli. Pojutrze przesłuchuję Zabiniego. Masz trzymać się z daleka od tej sprawy, bo całkowicie cię z niej wykluczę, Nott.

- O tym decyduje akurat Potter, a nie ty, mała - powiedziałem, wstając w fotela.

- Nie wtrącaj się - wydukała przez zaciśnięte zęby, również podnosząc się z fotela. - I nie jestem mała - dodała obrażona, na co nie potrafiłem się nie uśmiechnąć. Podszedłem do niej, a kiedy stanąłem na przeciwko, zdecydowanie nad nią górowałem. Na mnie to jej miażdżące spojrzenie zdecydowanie nie działało.

- Jesteś - skinąłem głową z uśmiechem. - Miłego wieczoru, Granger - dodałem, po czym opuściłem jej biuro, by jak najszybciej dotrzeć do domu.

Wszedłem do mieszkania, zupełnie nie spodziewając się, że zastanę na kanapie moich przyjaciół. Co prawda wysłałem im wiadomość w drodze powrotnej, że mam do nich pilną sprawę, ale nie sądziłem, że zjawią się tak szybko. Nie wiedziałem już, co mam robić. Finnigan to dobry facet i zdecydowanie nie zasługiwał na to, co go spotkało. Z drugiej strony przyjaźniłem się z Higgsem i Puceyem już od wielu lat i nie potrafiłbym patrzeć, jak zgarniają ich do Azkabanu. Siedzieli rozwaleni, oglądając jakiś film i z piwem w dłoni zajadali się popcornem. Czasami zazdrościłem im tego beztroskiego życia.

- W końcu jesteś - ucieszył się Terrence na mój widok, wyciągając dłonie ku górze.

- Co było tak ważnego, że nie mogło poczekać aż wrócimy z Kanarów? - zapytał Adrian zaintrygowany, podnosząc się z kanapy. - Przez ciebie musiałem opuścić zajebistą dupeczkę, a już prawie była moja - dodał załamany, siadając na stołku barowym, kiedy otwierałem lodówkę, by wyjąć puszkę z napojem energetycznym.

- Jaja sobie robicie? - zapytałem, otwierając z roztargnieniem napój. - Dostaliście ponowne wezwanie do Ministerstwa?

- Dostaliśmy - potwierdził Higgs z uśmiechem, również podchodząc do blatu kuchennego. - I co w związku z tym?

- Granger się nami osobiście zainteresowała, chociaż naprawdę nie rozumiem dlaczego, może chce się ze mną umówić - wtrącił Pucey, po czym wziął potężny łyk piwa. - Co my mamy niby wspólnego z tym napadem? Byliśmy wtedy na Maderze. Londyn jest zdecydowanie za zimny o tej porze roku.

- Co? - spojrzałem na niego skołowany. - Jestem sam, nie czai się tu nikt z Ministerstwa, możecie ze mną gadać na poważnie - warknąłem, stając na przeciwko nich. Te ich gierki już działały mi na nerwy.

- Przecież jesteśmy poważni, Theo - powiedział Terr, patrząc na mnie zaniepokojony. - Do czego zmierzasz?

- Co robiliście w nocy z 2 na 3 grudnia? - zapytałem, czując jak puls mi przyspiesza i robi mi się gorąco.

- Przecież to był dzień, w którym ta laska, którą poznaliśmy w klubie przy basenie wyprawiała urodziny, nie? - zapytał Adrian, patrząc na przyjaciela, który potwierdzająco kiwnął głową.

- Tak, nieźle wtedy zabalowaliśmy, chłopie, zasnęłyśmy na leżakach i zrzygaliśmy się do basenu - powiedział, krzywiąc się. - Nie chcę do tego wracać.

- Ktoś was pierdolnął zaklęciem zapomnienia - szepnąłem, patrząc na nich kompletnie zagubiony. Aż złapałem się za głowę i zacząłem przechadzać się po moim salonie.

- O czym ty mówisz, stary? - zapytał Terr rozbawiony. - To my musieliśmy wymazać pamięć kilku mugolom, jak teleportowaliśmy się z pokoju wprost do basenu hotelowego - wyjaśnił, na co Adrian wybuchnął śmiechem.

- Trochę nas poniosło, byliśmy kompletnie zalani - wtrącił, a ja uważnie się im przyglądałem. Nie wiedziałem już, czy robią ze mnie debila, czy ktoś robi debili z nas wszystkich.

- W nocy z 2 na 3 grudnia pojawiliście się u mnie w mieszkaniu i oznajmiliście, że właśnie wysadziliście Dziurawy Kocioł w powietrze - warknąłem, a oni spojrzeli po sobie z przerażeniem. - Zginęła kurwa narzeczona Longbottoma i siedem innych, przypadkowych ofiar, a Finnigan siedzi w Azkabanie za coś czego nie zrobił. Granger suszy mi łeb, że im nie pomagam, a wy powiedzieliście, że mam się w to nie mieszać, bo zatarliście za sobą wszystkie ślady - dodałem wściekły, zgniatając w dłoni pustą puszkę po napoju. - Albo wy robicie ze mnie idiotę albo ktoś bardzo się postarał, by sprawa nigdy nie została wyjaśniona. Kazał mi myśleć, że wrobiliście w to Finnigana, a tak naprawę ktoś wrabia w to was.

- Kurwa - szepnął Adrian i aż odstawił butelkę z piwem na blat. - Zastanawiałem się następnego dnia, skąd się wzięły w moim pokoju ubrania zimowe.

- Ktoś kontrolował wasz umysł. Jestem pewny, że pod wpływem imperiusa wysadziliście w powietrze pub, używając do tego różdżki Finnigana i zostawiliście go tam na pewną smierć - warknąłem wściekły na samego siebie. Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść? Już wtedy zachowywali się podejrzanie, nie potrafiąc nawet odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to zrobili.

- Mówiłeś, że Finnigan siedzi w Azkabanie - powiedział Adrian niepewnie.

- Bo widocznie zdążył was przechytrzyć i wysłał patronusa do Pottera - wyjaśniłem, na co Terr kiwnął głową z uznaniem.

- Miał kurwa szczęście, że byliśmy pijani - powiedział, łapiąc się za głowę.

- Nie wiem, co mam w tej sytuacji zrobić - palnąłem, odpadając na krzesło. - Nie mogę siedzieć cicho, kurwa!

- Co teraz? - zapytał Adrian, patrząc na mnie. Sam chciałbym wiedzieć.

- Muszę przygotować plan. Będę was bronił, bo jesteście niewinni, ale musimy przedstawić sytuację Potterowi i Granger - powiedziałem zaniepokojony i spojrzałem na nich badawczo. - Módlcie się, żebym za to nie wyleciał.

- Niby za co? - zapytał Terr, marszcząc czoło.

- Za to tumanie, że przez ostatnie dwa tygodnie, nie tknąłem palcem, żeby pomóc Granger, bo myślałem, że jesteście za to odpowiedzialni i nie kazaliście mi się w to mieszać - wycedziłem, patrząc na nich jak na idiotów.

- Kompletnie nie pamiętam, żebym mówił ci coś takiego - zastanowił się Terr, a ja już miałem ochotę mu walnąć w łeb. Jak niby miał to pamiętać...

- Zamknij się. Przez was jestem w czarnej dupie, a Granger to mnie chyba zabije.

~*~*~*~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro