T ~ 5 ~ Dzień, w którym wszystko się komplikuje.
~*~*~*~
wtorek, 13.12, 16:20
Wściekłem się, kiedy doszły mnie słuchy, że Granger ponownie wezwała moich przyjaciół na przesłuchanie. Jeszcze bardziej wściekłem się, kiedy się dowiedziałem, że byli w Ministerstwie już w sobotę i nie raczyli mnie o tym poinformować. Skoro działali zgodnie ze swoim chorym, przemyślanym planem mogli użyć różdżki Finnigana od samego początku do końca. Jak miałem nic nie robić w tej sprawie, skoro ich wizyta w Ministerstwie będzie ostatnim, co zobaczą w życiu poza obślizgłymi murami Azkabanu, bo Granger już tego dopilnuje. Stałem przed drzwiami do jej gabinetu i zastanawiałem się, czy chwycić za klamkę. Siedziała tu po godzinach, doskonale obmyślając swój plan, więc nie mogłem tak po prostu iść do domu i nic z tym nie zrobić.
- Poszłabyś już do domu, bo Weasley niedługo zapomni jak wyglądasz - bąknąłem, wciskając głowę pomiędzy drzwi, a futrynę. Podniosła na mnie wzrok, stojąc za swoim biurkiem z dłonią opartą na fotelu.
- Ojciec nie nauczył cię pukać? - warknęła, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nie nauczył - wzruszyłem ramionami, wchodząc do jej gabinetu. - Tego sam się nauczyłem - wyszczerzyłem się, siadając na fotelu na przeciwko jej biurka. - Mogę zademonstrować, jeśli chcesz.
- Jesteś obrzydliwy - powiedziała z irytacją, ale mógłbym przysiąc, że kąciki jej ust drgnęły, tworząc delikatny uśmiech na jej twarzy.
- Wiesz, siedem lat w jednym dormitorium z Zabinim robią swoje - wyjaśniłem moje nienaganne poczucie humoru.
- Masz na myśli rzucanie obrzydliwymi żartami w kierunku kobiet czy umiejetność pukania? - zapytała obojętnie, kreśląc coś na kartce, którą miała przed sobą.
- Zdecydowanie to pierwsze - powiedziałem od razu trochę zmieszany.
- Co tu właściwie robisz? - spojrzała na mnie, studiując wyraz mojej twarzy.
- Próbuję wygonić cię do domu - wzruszyłem ramionami. - Zawsze wychodzisz stąd ostatnia. Już od kilku dni nawet Potterowi nie udaje się tego zrobić. Swoją drogą ciekawe czy ma to coś wspólnego z tym, że pochrzaniło ci się w związku - szepnąłem, mrużąc oczy, za co spiorunowała
mnie wzrokiem. - No co? Ludzie gadają, bo to dla
nich niezwykle ciekawe, że coś psuje się w życiu osoby, która miała je zawsze idealnie poukładane.
- To nie jest ich sprawa - bąknęła, siadając za swoim biurkiem. - Twoja też nie - dodała, prostując się, po czym z tym swoim gryfońskim wdziękiem założyła nogę na nogę.
- Czyli nie dementujesz plotek - zauważyłem, przyglądając się jej.
- Mam nieodparte wrażenie, że jesteś tu z zupełnie innego powodu, Nott - zmieniła temat. - Chcesz dowiedzieć się czegoś na temat swoich przyjaciół. Tak, wezwałam ich na kolejne przesłuchania. Tym razem pojawię się na nich osobiście i wycisnę ich jak cytryny. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
- Chciałbym również się na nich pojawić - wyjaśniłem lekceważąco, na co parsknęła.
- W jakim niby celu? - zapytała, próbując zdusić śmiech.
- W roli ich adwokata, Granger - powiedziałem, czym wyraźnie ją zainteresowałem. - To moi przyjaciele. Niestety to też kompletne imbecyle, a ja nie pozwolę, by jakieś twoje podchwytliwie skonstruowane pytanie, rzuciło na nich jakieś podejrzenia.
- To wykluczone - oznajmiła pewnie. - Skoro są niewinni, to przestań wciąż zachowywać się tak, jakby byli. Pojutrze przesłuchuję Zabiniego. Masz trzymać się z daleka od tej sprawy, bo całkowicie cię z niej wykluczę, Nott.
- O tym decyduje akurat Potter, a nie ty, mała - powiedziałem, wstając w fotela.
- Nie wtrącaj się - wydukała przez zaciśnięte zęby, również podnosząc się z fotela. - I nie jestem mała - dodała obrażona, na co nie potrafiłem się nie uśmiechnąć. Podszedłem do niej, a kiedy stanąłem na przeciwko, zdecydowanie nad nią górowałem. Na mnie to jej miażdżące spojrzenie zdecydowanie nie działało.
- Jesteś - skinąłem głową z uśmiechem. - Miłego wieczoru, Granger - dodałem, po czym opuściłem jej biuro, by jak najszybciej dotrzeć do domu.
Wszedłem do mieszkania, zupełnie nie spodziewając się, że zastanę na kanapie moich przyjaciół. Co prawda wysłałem im wiadomość w drodze powrotnej, że mam do nich pilną sprawę, ale nie sądziłem, że zjawią się tak szybko. Nie wiedziałem już, co mam robić. Finnigan to dobry facet i zdecydowanie nie zasługiwał na to, co go spotkało. Z drugiej strony przyjaźniłem się z Higgsem i Puceyem już od wielu lat i nie potrafiłbym patrzeć, jak zgarniają ich do Azkabanu. Siedzieli rozwaleni, oglądając jakiś film i z piwem w dłoni zajadali się popcornem. Czasami zazdrościłem im tego beztroskiego życia.
- W końcu jesteś - ucieszył się Terrence na mój widok, wyciągając dłonie ku górze.
- Co było tak ważnego, że nie mogło poczekać aż wrócimy z Kanarów? - zapytał Adrian zaintrygowany, podnosząc się z kanapy. - Przez ciebie musiałem opuścić zajebistą dupeczkę, a już prawie była moja - dodał załamany, siadając na stołku barowym, kiedy otwierałem lodówkę, by wyjąć puszkę z napojem energetycznym.
- Jaja sobie robicie? - zapytałem, otwierając z roztargnieniem napój. - Dostaliście ponowne wezwanie do Ministerstwa?
- Dostaliśmy - potwierdził Higgs z uśmiechem, również podchodząc do blatu kuchennego. - I co w związku z tym?
- Granger się nami osobiście zainteresowała, chociaż naprawdę nie rozumiem dlaczego, może chce się ze mną umówić - wtrącił Pucey, po czym wziął potężny łyk piwa. - Co my mamy niby wspólnego z tym napadem? Byliśmy wtedy na Maderze. Londyn jest zdecydowanie za zimny o tej porze roku.
- Co? - spojrzałem na niego skołowany. - Jestem sam, nie czai się tu nikt z Ministerstwa, możecie ze mną gadać na poważnie - warknąłem, stając na przeciwko nich. Te ich gierki już działały mi na nerwy.
- Przecież jesteśmy poważni, Theo - powiedział Terr, patrząc na mnie zaniepokojony. - Do czego zmierzasz?
- Co robiliście w nocy z 2 na 3 grudnia? - zapytałem, czując jak puls mi przyspiesza i robi mi się gorąco.
- Przecież to był dzień, w którym ta laska, którą poznaliśmy w klubie przy basenie wyprawiała urodziny, nie? - zapytał Adrian, patrząc na przyjaciela, który potwierdzająco kiwnął głową.
- Tak, nieźle wtedy zabalowaliśmy, chłopie, zasnęłyśmy na leżakach i zrzygaliśmy się do basenu - powiedział, krzywiąc się. - Nie chcę do tego wracać.
- Ktoś was pierdolnął zaklęciem zapomnienia - szepnąłem, patrząc na nich kompletnie zagubiony. Aż złapałem się za głowę i zacząłem przechadzać się po moim salonie.
- O czym ty mówisz, stary? - zapytał Terr rozbawiony. - To my musieliśmy wymazać pamięć kilku mugolom, jak teleportowaliśmy się z pokoju wprost do basenu hotelowego - wyjaśnił, na co Adrian wybuchnął śmiechem.
- Trochę nas poniosło, byliśmy kompletnie zalani - wtrącił, a ja uważnie się im przyglądałem. Nie wiedziałem już, czy robią ze mnie debila, czy ktoś robi debili z nas wszystkich.
- W nocy z 2 na 3 grudnia pojawiliście się u mnie w mieszkaniu i oznajmiliście, że właśnie wysadziliście Dziurawy Kocioł w powietrze - warknąłem, a oni spojrzeli po sobie z przerażeniem. - Zginęła kurwa narzeczona Longbottoma i siedem innych, przypadkowych ofiar, a Finnigan siedzi w Azkabanie za coś czego nie zrobił. Granger suszy mi łeb, że im nie pomagam, a wy powiedzieliście, że mam się w to nie mieszać, bo zatarliście za sobą wszystkie ślady - dodałem wściekły, zgniatając w dłoni pustą puszkę po napoju. - Albo wy robicie ze mnie idiotę albo ktoś bardzo się postarał, by sprawa nigdy nie została wyjaśniona. Kazał mi myśleć, że wrobiliście w to Finnigana, a tak naprawę ktoś wrabia w to was.
- Kurwa - szepnął Adrian i aż odstawił butelkę z piwem na blat. - Zastanawiałem się następnego dnia, skąd się wzięły w moim pokoju ubrania zimowe.
- Ktoś kontrolował wasz umysł. Jestem pewny, że pod wpływem imperiusa wysadziliście w powietrze pub, używając do tego różdżki Finnigana i zostawiliście go tam na pewną smierć - warknąłem wściekły na samego siebie. Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść? Już wtedy zachowywali się podejrzanie, nie potrafiąc nawet odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to zrobili.
- Mówiłeś, że Finnigan siedzi w Azkabanie - powiedział Adrian niepewnie.
- Bo widocznie zdążył was przechytrzyć i wysłał patronusa do Pottera - wyjaśniłem, na co Terr kiwnął głową z uznaniem.
- Miał kurwa szczęście, że byliśmy pijani - powiedział, łapiąc się za głowę.
- Nie wiem, co mam w tej sytuacji zrobić - palnąłem, odpadając na krzesło. - Nie mogę siedzieć cicho, kurwa!
- Co teraz? - zapytał Adrian, patrząc na mnie. Sam chciałbym wiedzieć.
- Muszę przygotować plan. Będę was bronił, bo jesteście niewinni, ale musimy przedstawić sytuację Potterowi i Granger - powiedziałem zaniepokojony i spojrzałem na nich badawczo. - Módlcie się, żebym za to nie wyleciał.
- Niby za co? - zapytał Terr, marszcząc czoło.
- Za to tumanie, że przez ostatnie dwa tygodnie, nie tknąłem palcem, żeby pomóc Granger, bo myślałem, że jesteście za to odpowiedzialni i nie kazaliście mi się w to mieszać - wycedziłem, patrząc na nich jak na idiotów.
- Kompletnie nie pamiętam, żebym mówił ci coś takiego - zastanowił się Terr, a ja już miałem ochotę mu walnąć w łeb. Jak niby miał to pamiętać...
- Zamknij się. Przez was jestem w czarnej dupie, a Granger to mnie chyba zabije.
~*~*~*~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro