~ 0 ~ Wieczór, który nie powinien się wydarzyć.
~*~*~*~
piątek, 02.12, 22:40
Ulice Londynu opustoszały, a na nierównych chodnikach zatrzymała się woda po obfitych opadach deszczu, które nawiedziły miasto w ten dzień. Latarnie obok Dziurawego Kotła zgasły, przez co jedynym źródłem światła, pozostał księżyc w pełni na bezchmurnym niebie.
- Zostawcie mnie! Moja narzeczona mnie dzisiaj potrzebuje! - krzyknął wysoki mężczyzna, którego głos rozniósł się echem po pustej ulicy. Szarpało go dwóch oprawców, którzy teleportowali się chwilę wcześniej w samo centrum Londynu. Jeden z nich rzucił nim o ziemię przed dobrze znanym mu pubem i ściągnął z głowy szmaciany worek, przez który nic nie mógł zobaczyć. - Czego ode mnie chcecie? - zapytał z przerażeniem, zerkając nerwowo w stronę księżyca. To był dzień, kiedy potrzebowała go najbardziej. W kieszeni jego spodni spoczywała fiolka z eliksirem, który przyjmowała w każdy dzień pełni już od kilku lat.
- Różdżka! Już! - warknął wyższy z nich, podchodząc do niego szybkim krokiem. Mężczyzna od razu skierował dłoń pod bluzę, w miejsce w którym zawsze trzymał swój magiczny atrybut.
- Expecto Patronum! - krzyknął, zaciskając mocno palce na swojej różdżce zanim w ogóle zdążył wyjąć ją spod ubrania. Chmura srebrzystego światła wyłoniła się na ulicę, formując się w lisa, który pognał szybko ulicą, po chwili znikając z ich pola widzenia w ulicy za rogiem.
- Kurwa! - warknął jeden z oprawców, kopiąc leżącego mężczyznę, wytrącając mu tym samym różdżkę z dłoni. - Nie mamy czasu! - dodał wściekły, podnosząc własność czarodzieja, by wymierzyć nią w pub znajdujący się za nimi. - Bombarda Maxima!
Potężna eksplozja odrzuciła ich parę metrów do tyłu. Szyby w oknach zadrżały nawet na drugim końcu ulicy, a mury kamienicy i zarazem najstarszego pubu w Londynie rozsypały się w drobny mak. Ogień zajął całe pomieszczenie i zaczął przemieszać się w głąb, zajmując część motelową, w której znajdowały się pokoje gościnne. Kawałki drewnianych belek i szkła rozrzucone były po całej ulicy. Nie przetrwał również mugolski sklep z płytami i księgarnia, między którymi znajdował się Dziurawy Kocioł.
- Bekniesz za to - zaśmiał się jeden z oprawców i bardzo z siebie zadowolony, wycelował swoją różdżkę w poturbowanego czarodzieja leżącego na ulicy. - Obliviate.
- Spadamy stąd! Nie możemy dać się złapać! - krzyknął drugi, podchodząc do kolegi chwiejnym krokiem, by wspólnie teleportować się jak najdalej od miejsca przestępstwa.
Głucha cisza jaka zapanowała na ulicy przerywana przez odgłos palących się mebli i ciał niewinnych ludzi była okropna, a w powietrzu unosił się zapach spalenizny i uchodzącego życia.
- Mamy sprawcę! - krzyknął mężczyzna, który z cichym trzaskiem teleportował się w miejscu zdarzenia. Poprawił okulary na nosie i kucnął nad nieprzytomnym mężczyzną. - Nie, to niemożliwe. Co tu się stało? - zapytał sam siebie kompletnie przerażony widokiem swojego przyjaciela, od którego dostał chwilę wcześniej wiadomość. - O Boże - szepnął, kiedy dostrzegł wnętrze pubu całkowicie zrównane z ziemią. - Zajmijcie się nim, jest ranny! - dodał w stronę swoich towarzyszy i wbiegł do środka bez zastanowienia z nadzieją, że nie znajdzie pośród gruzów ukochanej swojego przyjaciela, która była właścicielką Dziurawego Kotła.
~*~*~*~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro