Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

- To nie jest sprawiedliwe- mruknęła Lilith.

- Życie nie jest sprawiedliwe- zgodził się z nią Lawrence.- Tak samo jak i śmierć. Ale o czym dokładnie mówisz?

- O tym, że za jedno zabójstwo zesłano mnie tutaj, poniżej Piekła do Przeklętych.

- Jak mówiłem świat nigdy nie był, ani nie będzie sprawiedliwy.

- I mówi to morderca kilkunastu istot nadnaturalych. Nawet nie wiesz, kim oni byli. Ja chciałam tylko wymierzyć sprawiedliwość.

- Nazywaj to jak chcesz. Dla nich jest to tylko zwykłe morderstwo takie jak tysiące innych. Tylko nadzwyczaj okrutne- powiedział Lawrence.- Chociaż osobiście myślę, że to po prostu zemsta.

Pomimo tego że minęło już kilka lat od zabójstwa jej rodziców, nadal się z tym nie pogodziła. Jako dziecko miała jeden cel- wymierzyć sprawiedliwość, chociaż Lawrence miał rację. Bardziej chodziło o zemstę. Znowu przed oczami miała uśmiechającego się wampira nad ciałami jej rodziców. Nie było żadnych oznak tego, że byli martwa poza dwoma maleńkimi dziurami w szyjach, z których już nawet nie sączyła się krew. Wampir wszystko wypił, aż do ostatniej kropli. Jedyną widoczną oznaką z daleka były oczy, otwarte, niemrugające i przede wszystkim martwe. Chociaż ich twarze były wykrzywione z bólu, bądź strachu, oczy były pozbawione wszelkich emocji. Lilith miała wtedy zaledwie dziesięć lat. To nie był widok odpowiedni dla dziecka. Być może, gdyby nie to, nadal byłaby wiecznie uśmiechniętą i nieświadomą okrucieństwa świata zmiennokształtną.

- Nadal nie potrafię uwierzyć, że takie niewiniątko, jak ty zabiło wampira i to jak- przerwał jej rozmyślenia Lawrence.- Tak okrutnie. Podzieliłaś go na tyle części jakbyś chciała sprzedać jego narządy w woreczkach na narkotyki.

- Zamknij się Lawrence- Lilith nie chciała dłużej słyszeć o tym, co zrobiła. Nigdy tego nie żałowała, ale straciła nad sobą kontrolę i trochę za bardzo zmasakrowała zwłoki. Najpierw stała za jeszcze żywym wampirem, a kolejną rzeczą jaką pamiętała były zmasakrowane zwłoki i mężczyznę, którego kochała.

- Lilith, co ty zrobiłaś?- powiedział z przerażeniem, patrząc na nią i zwłoki.- Jak mogłaś?

- On zabił moich rodziców. Pozbawił mnie spokojnego dzieciństwa. Sprawił, że jedynym, co chciałam dostać na święta była jego głowa- próbowała się tłumaczyć.

- Stałaś się potworem- odparł, a to zdanie odbijało się w jej głowie do dzisiaj, a potem odszedł i nigdy więcej już go nie zobaczyła.

- Powinnaś przestać myśleć o tym śmiertelnym- zauważył Lawrence, jakby czytał jej w myślach.

- Też jestem śmiertelna.

- Ale również jesteś zmiennokształtną, a teraz nawet Przeklętą. Będziesz żyła przez przynajmniej pięćset lat, a nie niecałe sto, jak inni śmiertelni bądź zmiennokształtni. Wyszłaś na tym lepiej niż oni. Myśl o pozytywnych aspektach.

- Będę tu uwięziona przez całe pięćset lat. Jej- Lilith nawet nie siliła się na udawaną radość.

- Masz tu wspaniałe towarzystwo i mam na myśli mnie- odparł, a Lilith przewróciła oczami.

- Bardzo skromnego, jak by cię określili ludzie seryjnego mordercę.

- Zero uprzejmości- westchnął Lawrence.- A ja tylko chciałem poprawić ci humor.

- Kto tu rządzi?- zapytał jakiś mężczyzna, którego żadne z nich nie rozpoznało, a do tego pojawił się znikąd.

- Kim ty jesteś?- spytał Lawrence.- Znam tu wszystkich, ale ciebie nawet z wyglądu nie kojarzę.

- Nie jestem Przeklęty. Chciałbym pomówić z władcą bądź Radą. Nie wiem, kto tu rządzi.

- To masz problem. Panuje tu anarchia albo jak wolisz kompletny brak zasad. Każdy robi tutaj to, co chce. Jeśli chcesz porozmawiać z Radą to musisz porozmawiać z każdym z Przeklętych. Tylko opinie i odpowiedzi mogą być różne- odpowiedziała Lilith.

- Możesz być ciut milsza dla naszego gościa. Niecodziennie się zdarzają. Mogę przez chwilę poudawać władcę- mruknął i dodał już władczym tonem:
- Przepraszam szanowny gościu, który nawet się nie przedstawiłeś, ale czas na audiencję wypada dopiero jutro. Mogę cię ugościć w tylko odrobinę wilgotnym lochu.

- Koniec tego przedstawienia- zdenerwował się anioł.- Nazywam się Blaise Connor i szukam jakiegoś Przeklętego, który był przy tworzeniu magów krwi.

- Interesujące. Nie sądzisz Lilith, że powinien nam powiedzieć coś więcej? Może się okazać mordercą- rzekł Lawrence z udawaną odrazą w głosie.- Może i anioły wydają się takie niewinne, ale ja w to nie wierzę.

- Dajcie sobie spokój. Chcę tylko pomówić z jednym Przeklętym. Po prostu powiedzcie mi kogo i gdzie mam szukać.

- A co będziemy z tego mieli?- tym razem odezwała się Lilith, a Blaise przyłożył jej sztylet do gardła.

- Wtedy przeżyjesz. Inaczej utnę ci łeb i będę paradował z nim niczym z flagą.

- Ciekawy argument dla osoby, której zależy na życiu, ale ja do nich nie należę. Jeśli chcesz mnie zabić, to proszę bardzo.

Blaise'a wyraźnie zdziwiła jej odpowiedź. Moment nieuwagi wystarczył, by Lawrence odebrał mu sztylet.

- I kto tu teraz może zostać zabity?

Blaise wyciągnął z pochwy kolejny sztylet.

- Nie przyszedłem tu walczyć, tylko znaleźć pewnego Przeklętego. Powiedzcie mi przynajmniej kogo mam szukać.

- Zaprowadzimy cię do niego- postanowił Lawrence, a Blaise spojrzał na niego nieufnie.

- Oddaj mi sztylet- poprosił Blaise.

- Żebyś mógł nam grozić, że odetniesz nam nim głowu i będziesz z nimi paradował niczym z flagą?Podziękuję.

- Dobrze, a więc spłacanie tej drobnej przysługi możesz zacząć od opowiedzenia, co się dzieje obecnie w Podziemiu- rozkazał Lilith.- Kto zasiada obecnie w Radzie?

- Książę Ciemności, Lucyfer, Eliela, Harron oraz Cassandra- odpowiedział Blaise, a Lawrence zmarszczył brwi.

- Harron i Cassandra? Kim oni są?

- Niedawno zmarł Lord Bareal, a Cassandra jest jego wnuczką.

Lilith pamiętała jak kiedyś spotkała Lorda Bareala. Był dla niej miły i się do niej uśmiechał, ale jego słowa były pustymi obietnicami. Kiedy nareszcie znalazła mordercę jej rodziców, to do niego poszła. Liczyła, że morderca zapłaci za to, co zrobił. Jednak usłyszała tylko puste obietnice z ust Lorda Bareala i jeszcze mniej od każdego innego członka Rady

- Oto ruiny zamku, w którym kiedyś miał mieszkać Lucyfer- oznajmił Lawrence, kiedy wreszcie doszli do spopielonych ruin zamku. Dwie z czterech wież leżały w kawałkach na kamiennym placu. Jedna sięgała niecałych dwóch metrów nad ziemią, a i tak były to zwęglone resztki. Tylko ostatnia z wież była cała, ale jej wytrzymałość była wątpliwa. Cała reszta zamku; donżon, mury obronne oraz inne kondygnacje były spalone, bądź w kawałkach. Jedyną nienaruszoną rzeczą był kamienny plac.- Ale został spalony podczas buntu pierwszych magów krwi.

- Całe ziemie Przeklętych miały być dawno temu Piekłem- dodała Lilith.

- Nie przyszedłem tu na wycieczkę krajoznawczą- zauważył Blaise.- Chodźmy dalej. Chcę jeszcze dzisiaj znaleźć tego Przeklętego.

- Jesteśmy na miejscu.Tutaj znajdziesz najstarszego z nas wszystkich, tego który był przy tworzeniu magów krwi.

- W tej jedynej ocalałej wieży?- zapytał z niedowierzaniem anioł.- Nikt normalny nie zamieszkałby w rozsypującej się wieży.

- Ale Stolas owszem. Anioły przodem- dodał Lawrence, wskazując na rozsypujące się kamienne schody. Blaise niechętnie skierował się na górę. Kilka razy osunęły mu się kamienie spod nóg, ale ku wielkiemu rozczarowaniu Lilith nie spadł. Stolas zajmował komnatę na samym szczycie. Stary Przeklęty był częściowo łysy. Tylko na czubku głowy zostało mu kilka białych, sterczących włosów. Jego oczy były całkowicie białe. Natomiast twarz zdobiły mu liczne zmarszczki. Był też bardzo niski, Lilith która wcale nie była wysoka sięgał zaledwie do ramienia. Siedział na prymitywnym łóżku ze wzrokiem skierowane ku pozbawionym szyby oknie. Gdyby nie to, że był ślepy, mogłoby się wydawać, że ogląda widoki.

- To jest tylko pomarszczony starzec- warknął Blaise z nieukrywaną złością.

- A czego się spodziewałeś po kimś, kto ma ponad pięć tysięcy lat, kto stworzył magów krwi?- zapytał Lawrence, a jego beztroski ton, tylko jeszcze bardziej rozwścieczył anioła.
- To cud, że jeszcze żyje.

Blaise obrócił się gwałtownie i wyciągnął z kieszeni sztylet. Już chciał przystawić go do gardła Lawrencowi, ale powstrzymała go niezrozumiała dla niego siła. Jego ręka zawisła w powietrzu i nie mógł nią w żaden sposób ruszyć. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.

- Przecież Przeklęci tracą moc. Co wy mi robicie? Puśćcie mnie- zażądał anioł, ale odpowiedział mu starzec, a nie Lawrence lub Lilith.

- Nazywam się Stolas. To ja stworzyłem pierwszych magów krwi i byłem pierwszym Przeklętym. Nikt nie skrzywdzi w obrębach mojego zamku żadnego Przeklętego- o dziwo głos Stolasa był głęboki i silny.- Ten zamek kryje w sobie starożytną, nieznaną już nikomu potęgę pospolity aniele.

- Przepraszamy Stolasie za to, że cię nachodzimy- odezwał się Lawrence, który nie był ani odrobinę zdziwiony tym, co się stało.- Ten pospolity anioł- wyjaśnił z radością, używając tego sformułowania.- Chciał się spotkać z kimś, kto stworzył pierwszych magów krwi.

- Co cię tu sprowadza pospolity aniele?- zapytał stary Przeklęty.

- Możemy porozmawiać na osobności? Bez nich?- wskazał na Lilith i Lawrenca.

- Nie- odpowiedział krótko Stolas, a Lilith się ucieszyła, że nie musi wychodzić. Była ciekawa, z jaką sprawą przyszedł anioł.

- Zostałem tu przysłany przez Elielę, władczynię aniołów- powiedział z dumą, pomimo że nadal nie mógł ruszać ręką, wiszącą w powietrzu.- Puść mnie i przysięgnij, że wyjdę stąd żywy, a wyjaśnię ci powód tej wizyty.

Stolas zaśmiał się głośno.

- To ja zdecyduję czy ta sprawa jest na tyle ważna, że przeżyjesz. Zapewniam cię, że jeśli odpowiesz to twoja śmierć nie będzie tak bolesna.

- Nie znam szczegółów. Miałem cię sprowadzić do Elieli. Puść mnie, a zdejmę z ciebie klątwę i razem teleportujemy się do Tael Bren.

Lilith i Lawrence spojrzeli na anioła z niedowierzaniem. Czy on naprawdę zna sposób na zdjęcie klątwy, która ich tu trzyma? I cóż to za ważna sprawa, że sama Eliela da mu za to wolność?

- Nie opuszczę mojego zamku- rzekł Stolas.

- Nie pragniesz wolności? Ujrzenia świata po tych pięciu tysiącach lat? Nie chcesz zobaczyć rezultatu swojego dzieł? Magowie krwi istnieją aż do dzisiaj- odparł Blaise.

- Jesteś bardzo głupi aniele- stwierdził Stolas.- Jeśli opuszczę mury zamku, umrę. Tylko one chronią mnie przed dalszą drogą, a poza tym jestem ślepy. Niczego już nigdy nie ujrzę.

- A gdybym sprowadził Elielę tutaj? Do twojego zamku?

- Byłbyś największym durniem, jaki chodzi po Tael Bren- mruknął Stolas.
- Ale jeśli sprawa jest tak ważna i zaryzykujesz życie władczyni, to proszę bardzo. Będę wielce zaszczycony wizytą naczelnej anielicy.

Kiedy Stolas skończył mówić, Blaise rozpłynął się w powietrzu, wrócił do Tael Bren przekazać słowa starego Przeklętego Elieli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro