Rozdział 5
Cassandra siedziała w swoim pokoju. Chciała od razu iść się zobaczyć ze swoim dziadkiem, Lordem Barealem. Niestety nie chcieli jej do niego wpuścić. Najpierw mówili, że jest u niego medyk, a później musiał odpocząć. Próbowała ich przekonać, że chce go tylko zobaczyć, ale nawet na to jej nie pozwolili.
- Lord Bareal cię wzywa- oznajmił medyk, wchodząc bez pukania.
- Jak on się czuje? Już jest z nim dobrze?
- Dowiesz się wszystkiego od niego. Prosił, by nic nie mówić o jego stanie.
Cassandra miała złe przeczucia, ale bez pytań poszła za medykiem. Kiedy weszła do pokoju Lorda Bareala, zobaczyła Asha, jej wujka.
- Nareszcie jesteś Cassey- powiedział słabym głosem Lord Bareal, a w jej oczach zebrały się łzy. Podeszła do łóżka dziadka i złapała go za rękę.
- Dziadku, chyba nie chcesz się... Pożegnać?- z trudem przeszło jej to przez gardło.
- Niestety taka jest prawda. Mój czas dobiega końca. Chciałem wam o czymś powiedzieć.
Ash próbował ukryć emocje za maską obojętności, jednak oczy zdradzały wszystko. Natomiast Cassandrze po policzkach spływały łzy i nie próbowała udawać, że jest inaczej.
- A co z medykiem? Przecież po coś przyjechał. Pomoże ci- upierała się Cassandra.- Zawołam go.
- Nie to nic nie da. Już nic mi nie pomoże. Jedyne co może mi zaproponować to szybka śmierć z pomocą jakiegoś świństwa. Muszę wam coś powiedzieć. Ash- zwrócił się do syna.- Twoją matką nie była Eloreyn.
- Jak to? Kim w takim razie była moja biologiczna matka?
- Służącą. Zakochałem się w niej już na samym początku, kiedy po raz pierwszy ją ujrzałem. Ojciec zakazał mi się z nią spotykać i oznajmił, że ożenię Eloreyn. Nawet po ślubie nie potrafiłem jej zostawić. Spotykaliśmy się po kryjomu. Nie jestem z tego dumny. Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić. Jednak obie zaszły w ciążę i w tym samym dniu urodziły. Jednak dziecko Eloreyn było martwe. Ojciec chcąc uniknąć skandalu przekupił Thalie i oddał jej dziecko Eloreyn. Nie wiedziałem o tym przez kilka lat. Wiedziałem tylko tyle, że Thalie wyjechała i nie chciała mnie znać.
- Nawet jeśli moją biologiczną matką była inna kobieta, nie ma to znaczenia. Moją matką zawsze będzie Eloreyn- odparł Ash.
- Ale zmienia to coś innego. Znasz prawo zmiennokształtnych. Przykro mi, ale nie możesz zostać liderem.
Tym razem Ash nie próbował ukryć swoich emocji. Od dziecka był przygotowany na to, że kiedyś zostanie liderem, a teraz się dowiedział, że nie miało to sensu.
- Ale... Przecież do tej pory nie było żadnych problemów. Możemy nadal ukrywać prawdę- zaproponował Ash, którego świat właśnie runął.
- Jeśli ktoś odkryje prawdę, pozbawią cię władzy i sami wybiorą następcę. Nie mogę pozwolić, by przejął ją ktoś nieodpowiedni. Przepraszam.
- Przygotowywałeś mnie do tego całe życie, a teraz mówisz, że to niemożliwe?! Zwykłe przeprosiny nie wystarczą- zauważył Ash i podszedł do drzwi.
- Nie wychodź- poprosiła Cassandra.- Chyba nie pozwolisz swojemu ojcu umrzeć z poczuciem winy?
- Zmarnował mi życie, więc czemu ma umrzeć bez niego?- zapytał Ash i wyszedł.
- Przepraszam za niego- odparła Cassandra.- On wcale tak nie myśli. Poniosły go emocje.
- Twój wuj ma rację. Zmarnowałem mu życie i powinienem ponieść tego konsekwencje. Ale nie po to cię wezwałem. Chcę, żebyś to ty została liderką zmiennokształtnych po mnie.
Zatkało ją. Nie wiedziała, co powiedzieć. Ona miała zostać liderką? To jej wuj Ash się przygotowywał, nie ona.
- Dziadku, ja... Nie nadaję się do tego. Nie dam rady.
- Cassey. Jesteś najodpowiedniejszą osobą jaką znam. Wiem, że to duża odpowiedzialność, ale to jest moje ostatnie życzenie.
- Dobrze. Zrobię to, ale musisz mi dużo wyjaśnić- sama nie wierzyła, że to powiedziała. Nie była na to gotowa.
- Nie zdążę. Dowiesz się wszystkiego od Asha. Dzisiaj są obrady.
- Co? Ale... Nawet nie wiem, kto w niej zasiada. Nie wiem, co mam robić.
- Masz prawo zaprosić gościa honorowego. Weź Asha, a jeśli chodzi o Radę to zasiada w niej Eliela, Lyskian zwany Księciem Ciemności, Lucyfer i Harron. Nie możesz im wszystkim ufać. Są bardzo uprzejmi, ale to tylko pozory, maski, które zakładają wchodząc do miejsca obrad. Eliela jest niezwykle piękną anielicą. Jej możesz ufać chyba najbardziej. Jest sprawiedliwa i obiektywna. Lyskian jest wampirem. Wydaje się uprzejmy, ale jego słowa zwykle mają drugie dno. Zapamiętuje wszystkie szczegóły. Nawet jeśli może się wydawać, że nie mają znaczenia. Lucyfer jest niezwykle okrutnym demonem. Jest raczej bezpośredni, ale lubi również intrygi. Oczywiście na jego zasadach. Nigdy nie idź z nim do Piekła, jeśli cię zaprosi. Musisz bardzo na niego uważać. Jest najniebezpieczniejszą osobą w całej Radzie. Natomiast Harron dołączył do Rady niedawno. Nie jest szczególnie mądry. Raczej przytakuje reszcie, a szczególnie Elieli.
- To za dużo informacji. Nie dam rady. Nawet ich imion nie zapamiętam. Pomylę się i uznają mnie za jakąś początkującą, osobę, która kompletnie nic nie wie o świecie nadnaturalnym.
- Masz wystarczającą wiedzę. Przywykniesz do Rady i odpowiedzialności. A po drodze możesz wypytać Asha o cokolwiek zechcesz.
Ash lepiej by się nadawał, pomyślała Cassandra.
- Koniec. Lord Bareal musi wypoczywać- przerwał ich rozmowę medyk.- Przepraszam panie. Nie chciałem wam przerywać, ale...- dodał nieśmiało mężczyzna.
- Nie, zawołaj Asha- poprosił Lord Bareal, a jego głos był dużo słabszy niż na początku rozmowy. Medyk zapewnił, że to zrobi i wyszedł.- Cassey wierzę, że będziesz dobrą liderką.
- Postaram się. Czy mogę ci zadać pytanie?- spytała, a Lord Bareal skinął głową.
- Zawsze wydawało mi się, że... lubisz członków Rady. Zawsze byłeś taki miły, zjawiałeś się na ślubach... tego wampira- dokończyła Cassandra. Nie umiała sobie przypomnieć jego imienia, a obraz przed jej oczami był rozmazany przez łzy.
- Wszyscy zakładają maski. Nawet Eliela, więc czemu ja miałbym tego nie robić? To potwory. Są okrutni i wyrachowani. Każdy z nich dąży do władzy absolutnej na swój sposób.
- Ash nie chce przyjść- odparł medyk, spuszczając głowę.
- Dziękuję ci za to, że od kilku lat tak dobrze dla mnie pracujesz- mruknął ku jego zaskoczeniu stary zmiennokształtny. Mężczyzna podniósł wzrok, a jego oczy zalśniły łzami.
- Ja... Panie nie jestem godzien tych podziękowań. Nie jestem w stanie ci pomóc. Ani w sprawie samopoczucia ani sprowadzenia syna.
- To nie twoja wina. Czy coś powiedział?
- Powiedział, że już wystarczająco nasłuchał się bajek i nie chce słyszeć kolejnych.
Cassandra nie potrafiła uwierzyć jak coś takiego przeszło jej wujowi przez gardło. Jego ojciec umierał, a on zamiast przy nim być uniósł się honorem.
- Dziadku, nie myśl o nim. Pomyśl o czymś miłym. Może Thalie lub Eloreyn.
Jego klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej, widać było, że oddech staje się dla niego coraz trudniejszy. Już nawet zamknął oczy.
- Będziesz dobrą liderką, Cassey- to były ostatnie słowa jej dziadka. Jego klatka piersiowa przestała się poruszać. Lord Bareal umarł. Po policzkach Cassandry nadal spływały łzy tylko intensywniej. Wybiegła z pomieszczenia. To było dla niej zbyt trudne. Dziadek zawsze traktował ją jak swoją ulubienicę. Po śmierci rodziców zastąpił ich właśnie Lord Bareal. Pobiegła do swojego wuja Asha.
- Jak mogłeś go zostawić wuju? Wiedziałeś, że umiera! Wiedziałeś, że rozmawiasz z nim ostatni raz! Nie mogłeś schować tej cholernej dumy, chociaż raz do kieszeni i przy nim być?
- Dobrze wiesz, że przygotowywałem się do tego całe życie, a on wybrał ciebie. Czy nie sądzisz Cassey...
- Nie mów tak do mnie- przerwała mu.- Tylko dziadek może mnie tak nazywać.
- Zachowujesz się jak dziecko. Nie nadajesz się na liderkę. Nie powinnaś decydować o losie wszystkich zmiennokształtnych, a z jakiegoś powodu wybrał ciebie- odparł Ash.
- On mnie nie wybrał. To prawo zdecydowało.
- A nie sądzisz, że miał wiele możliwości? Mógł je zmienić. Mógł ukryć prawdę i zabrać ją do grobu. Albo wybrać mojego syna Tarka. Jesteście w tym samym wieku. Macie równe prawa, a z jakiegoś powodu wybrał ciebie.
- Lord Bareal zawsze był sprawiedliwy. Nie mógłby zabrać sekretu do grobu.
- Ale mógł go ukrywać ponad trzydzieści lat? Wydawało mi się, że go znam, ale teraz nie jestem tego pewien- rzekł Ash, sięgając po walizkę.
- Co ty robisz?
- Pakuję się. Nie widać?
- Nie możesz tego zrobić. Miałeś mi pomóc, być ze mną dzisiaj na obradach jako gość honorowy. Miałeś mi wszystko wyjaśnić- zauważyła Cassandra, a Ash kontynuował pakowanie.- Proszę wujku.
- Cassandro przepraszam. Nie mam nic do ciebie. Tu chodzi o twojego dziadka, a mojego ojca. Nie zachował się w porządku.
- Ale czemu ja ponoszę żadnej to konsekwencje?
- Jeśli Lord Bareal podjął dobrą decyzję to poradzisz sobie.
- A jeśli nie?- spytała Cassandra, a jej wuj uśmiechnął się do niej, stłukł szybę i wyleciał przez okno z niewielką walizką. Cassandra patrzyła aż jego sylwetka zniknęła za drzewami.
*****
Od godziny siedziała w bibliotece i czytała księgi na temat praw w nadnaturalym świecie. Nie wiedziała, czego będą dotyczyć obrady. Zwołała ją Eliela, więc mogła dotyczyć wszystkiego. Podszedł do niej młody, dość przystojny mężczyzna. Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia trzy lata.
- Mogę się przysiąść, pani?- zapytał.
- Nie nazywaj mnie panią. Mów mi po imieniu. Jestem Cassandra.
- A ja Luke. Miło mi cię poznać. Zauważyłem, że czytasz księgi o prawie. Czy mógłbym ci w czymś pomóc?
- Jeśli nie jesteś ekspertem od tego tematu to raczej nie- odparła Cassandra. Nie chciała, żeby to zabrzmiało jakby go wyganiała, ale miała wystarczająco dużo roboty. Miała mało czasu. Zaraz miały się odbyć obrady.
- Tak się składa, że mam dość rozległą wiedzę na ten temat. Czytałem bardzo dużo książek na ten temat- mruknął Luke.
- Czy mógłbyś mi odpowiedzieć na pytanie?
- Oczywiście, Cassandro. Mów śmiało. Odpowiem w miarę moich możliwości. Chociaż nie wiem, czy moja wiedza będzie wystarczająca.
- Wiesz z jakich powodów może być wezwana Rada?- postanowiła wstępnie oszacować, czego może dotyczyć.
- Znam kilka przyczyn. Jedną z nich i najbardziej nieprawdopodobną może być zagrożenie ze strony jednego z gatunków, czyli krótko mówiąc wybuch wojny- tu Luke przerwał, by wysłuchać jej opinii.
- Myślę tak jak ty. To brzmi zbyt nieprawdopodobnie.
- Kolejnym powodem może być naruszenie zasad pokoju.
- Czy to nie to samo, co zagrożenie wybuchem wojny?- zapytała Cassandra.
- Nie, naruszenie zasad pokoju może być zwykłą manifestacją oczerniającą inny gatunek, zajęciem terytorium innej rasy na przykład w sposób szantażu władcy lub morderstwo członka innej rasy.
- Chodzi ci o Przeklętych?
- Nie. Przeklęci to są istoty, które znajdują się pod Piekłem, które już zostały skazane. A Rada może być wezwana by dopiero wydać wyrok na mordercę.
- Dobrze. Są jeszcze jakieś możliwe powody?
- Na przykład śmierć jednego z przedstawicieli gatunków. Zdarzało się, że nowy przedstawiciel wzywał Radę, by przedstawić się pozostałym członkom.
Eliela trafiła idealnie, pomyślała.
- Innym powodem może być zagrożenie świata ludzi- kontynuował Luke. Cassandrze musiała przyznać, że znał się na prawie. Mówił jakby wyuczył się wszystkich mówiących o tym ksiąg w bibliotece.- Jak wiadomo bez świata ludzi, nie istniałby świat nadnaturalny. Dlatego gdyby przykładowo w świecie ludzi wybuchła epidemia, świat nadnaturalny musiałby coś zrobić, interweniować.
- Rozumiem. Czy jest jeszcze jakiś powód?
- Ostatnim jaki znam jest pozbawienie miejsca w Radzie jednej z osób. W tym przypadku, jeśli wszyscy będą chcieli się jej pozbyć zostaje zmuszona do opuszczenia Rady. A jej gatunek wyznacza kolejną.
- Dziękuję ci. Czy chciałbyś być moim gościem honorowym na obradach?
- To dla mnie zaszczyt. Będę ci godnie towarzyszył i służył radą.
Szkoda, że ja nie umiem tak wytwornie mówić, pomyślała ze smutkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro