Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 49 cz.2

Lisa błądziła nieobecnym wzrokiem po mieszkaniu, które niedawno było wynajmowane przez jej przyjaciółkę. Uśmiechnęła się lekko, na tyle na ile pozwalał jej nastrój, do właściciela.

- Dziękuję- mruknęła z wdzięcznością.

Nie każdy pozwoliłby wejść jak dla niego prawie obcej osobie do mieszkania, gdzie doszło do morderstwa. Oczywiście policja już dawno zrobiła swoje i nie został nawet ślad po ciele oraz kałuży krwi. Ale rzeczy właścicielki domu pozostały, nieustannie przypominając o tragedii i dotkliwej stracie.

- Ufam, że pani zrobi tylko to, o czym pani mówiła- powiedział starszy człowiek. Trzymał się całkiem dobrze jak na swój wiek. Lisa słyszała, że był dość schorowany. Natomiast dzisiejszego dnia zastała całkiem żywotnego starca.

- Naturalnie. Chciałam tylko wziąć książkę. To stara rodzinna pamiątka, a wie pan jak to jest z biurokracją. Zanim w pełni legalny sposób odzyskałabym tę księgę, minęłyby miesiące.

- Tak, wiem. Już pani o tym wspominała. Proszę się rozejrzeć i najlepiej zostawić pozostałe rzeczy tak jak są. Nie wiem czy policja nie będzie chciała ich jeszcze przeszukać.

- Tak zrobię. Mam jeszcze jedną, malutką prośbę- odezwała się Lisa z miną jakby była bliska płaczu. Starszy facet spojrzał na nią ze współczuciem.- Czy mogłabym tu zostać przez chwilę sama?

- No nie wiem czy powinienem się zgadzać...

Właściciel wyglądał na rozdartego. Z jednej strony chciał się zgodzić, ale nie ufał jej i było to w pełni zrozumiałe. Widział ją kilka razy w życiu, jak przychodził po czynsz. Zawsze obok była Andrea.

- Chciałam się tylko... Pożegnać. Śmierć przyjaciółki to coś okropnego. Wiem, że jej już tutaj nie ma i... Nigdy nie przyjdzie. Pomimo tego... Chciałabym powspominać i w końcu zamknąć ten etap. Uwielbiałam Andreę, ale muszę wziąć się w garść. Nie mogę tego zrobić bez należytego pożegnania. Z tym miejscem wiąże się tyle wspomnień- Lisa uśmiechnęła się, przypominając sobie te niezliczone sytuacje.- Często u niej przesiadywałam. Czasem nawet przychodziłam w środku nocy, jak pokłóciłam się z chłopakiem. Do niej jedynej mogłam przyjść o każdej porze. Wiedziałam, że zawsze mnie wysłucha i doradzi coś rozsądnego. Bardzo pana proszę.

- No dobrze. Może i jestem głupim starcem, ale wierzę pani. Jak już się pani pożegna oraz znajdzie swoją własność, proszę wyjść z mieszkania. Poczekam na zewnątrz.

Lisa ponownie podziękowała, ścierając łzę z policzka. Udała się w głąb mieszkanka. Oglądała drogie akcesoria, które tak uwielbiała Andrea. Kiedy usłyszała odgłos zamykanych drzwi, zaczęła się rozglądać. Nigdy więcej nie da się wrobić w taką akcję. Przecież ten człowiek naprawdę jej współczuł. To nie było sprawiedliwe, żeby okłamywać go w tak perfidny sposób. Tego typu kłamstwa były jak najbardziej w stylu jej przyjaciółki. Ona wręcz kochała kamuflaże, drobne kłamstewka i intrygi, a już wybitnie planowane akcje.

Lisa rozglądała się w poszukiwaniu księgi leprechauna, to znaczy Stuarta. Andrea zawsze ją poprawiała, ale jak dla niej ten niski człowieczek wyglądał jak leprechaun. Brakowało mu tylko garnka ze złotem oraz rudej czupryny i brody, ale wystarczyłaby farba do włosów. Wtedy byłby rodowitym leprechaunem. Nikt by tego nie zakwestionował.

Kilka dni temu pojawiła się u niej Andrea. Krwawiła i ogólnie wyglądała dość kiepsko, jakby znajdowała się na krawędzi życia i śmierci. Lisa przeraziła się nie na żarty i sama właściwie nic by nie zrobiła, bo stała jak kołek, kompletnie sparaliżowana. Na szczęście Bruno był lekarzem. Jak dobrze jest mieć chłopaka lekarza w takiej sytuacji. W tamtej chwili uświadomiła sobie jak bardzo go potrzebowała i ostatecznie odrzuciła pomysł z zerwaniem. W każdym razie uratował życie Andrei. Był przy tym taki opanowany i prefesjonalny. Zupełnie jakby go podmienili na wybitnego doktora z jakiegoś serialu. Wracając do tematu, przyjaciółka poprosiła ją o jedną przysługę. Ujęła to w sposób podkolorowany, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie.

Zajebiście się myliła i zamierzała jej to powiedzieć przy najbliższej okazji.

Musiała okłamać właściciela mieszkania, udawać, że jest załamana po śmierci przyjaciółki i jeszcze znaleźć w tym bałaganie grubą księgę. Gdyby mogła cofnąć czas, nie zgodziłaby się na to. Dobrze, że była świetną aktorką, bo facet kupił jej pozorne rozbicie wewnętrzne. Nawet nie zaproponował, że sam znajdzie książkę i jej ją przekaże. To akurat było z jego strony dość infantylne, lecz nie chowała urazy. Pewnie uznał, że lepiej jak przyjaciółka będzie grzebać w rzeczach "zmarłej".

Lisa rozglądała się. Nigdzie nie wiedziała tej grubej, starej księgi, która rzekomo rzucała się w oczy już z daleka. Jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na ekspresie do kawy. Z chęcią by się jej napiła. Andrea nie miałaby nic przeciwko skorzystaniu z jej sprzętu. W końcu robiła to wielokrotnie w jej towarzystwie. Jednak właściciel to inna sprawa. Po krótkim namyśle uznała, że jeśli pozbędzie się dowodów, nie będzie miał się o co wściekać. Podłączyła ekspres, wyciągnęła kubek z szafki i zaczęła robić kawę.

Po chwili usiadła na wygodnej kanapie i upiła kilka łyków. Pokiwała głową z uznaniem. Jeszcze raz omiotła wzrokiem pomieszczenie i wtedy ją znalazła. Księga leżała na dolnej półce stolika do kawy. Jak mogła wcześniej jej nie zauważyć? Wzruszyła ramionami, położyła kubek na blacie i sięgnęła po księgę. Jaka ona była ciężka i gruba! W dodatku wyglądała jak antyk żywcem wyciągnięty z muzeum. Po co Andrei była taka księga? Tego nie potrafiła powiedzieć, ale wiedziała, że życia by jej nie starczyło, aby ją w całości przeczytać. Tytuł nie był zbyt wymowny, więc otworzyła tom na początku. Szukała spisu treści i na szczęście go znalazła. Nie przeczytała nawet połowy, kiedy postanowiła zamknąć ten eksponat muzealny. Tematyka nie należała do tych, które ją interesowały. Dopiła kawę, umyła kubek, schowała go do szafki i udała się do wyjścia. Z niezadowoleniem zauważyła, że książka znacznie przerastała gabarytowo jej torebkę. Musiała ją nieść w rękach.

W wejściu powitał ją zaniepokojony właściciel. Podziękowała mu, wylała kilka łez w teatralnym geście i poszła w dół klatki schodowej. Misja wykonana, pomyślała z triumfem.

*****

Tymczasem Andrea czekała na Lisę w parku. Nerwowo spoglądała na zegarek. Ile czasu mogło jej to zająć? Przecież miała tylko wejść, wziąć księgę i wyjść. Nie powinna być przez tyle czasu w jednym miejscu. To narażało na niepowodzenie cały jej plan. Żeby wszystko poszło gładko, tak jak powinno, musiała udawać martwą. Z policją się udało, z gościem, który omal jej nie zabił też. Lisa nie mogła teraz tego rozpieprzyć przez typowe dla niej nieśpieszne tempo. Powinna była umówić się z nią w innej dzielnicy albo nawet odległym o co najmniej godzinę drogi mieście. Obecnie była zbyt blisko wynajmowanego mieszkanka. Dalej nie wiedziała w jaki sposób odzyska swoje rzeczy skoro rzekomo nie żyła, ale nie przejmowała się tym.

Wreszcie zauważyła idącą w jej kierunku szatynkę. Lisa machała do niej jedną ręką. W drugiej trzymała księgę, opierającą się o jej piersi i brzuch. Cierpliwie czekała aż do niej podejdzie swoim wyrobionym na licznych pokazach krokiem.

- Jesteś moją dłużniczką- oznajmiła modelka z uśmiechem, chętnie pozbywając się balastu w postaci opasłego tomiszcza. Demonica wzięła księgę i wetknęła ją pomiędzy ubrania do torby z zakupami. Przełożyła jeszcze jeden z ciuchów na wierzch. Księga Stuarta była całkowicie niewidoczna.

- Tak wiem. Moje długi u ciebie ciągle rosną. Zwłaszcza po tym jak twój facet uratował mi życie. Zrekompensuję ci to kiedyś.

- Na to liczę. Co ci odwaliło, żeby wkopywać mnie w taką akcję?- zapytała Lisa, a jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił.- Wiesz ile sztucznych łez i wspaniałej gry aktorskiej mnie to kosztowało?

- Ta księga jest bardzo ważna, a póki co nie mogłam pokazać się w mieszkaniu.

- Tia. Czyżby leprechaun domagał się zwrotu?

- Tak, Stuart chciał odzyskać ją z powrotem- przytaknęła Andrea, kładąc duży nacisk na imię niskiego człowieczka.- Już ci mówiłam, że nie jest żadnym leprechaunem.

- A ja ci mówiłam, że niewiele mu do tego brakuje oraz mam gdzieś twój sprzeciw w tej sprawie. Wracając do tematu. Po jaką cholerę udajesz, że nie żyjesz?

- To dłuższa historia. Opowiem ci ją kiedy indziej. Muszę już iść. Do zobaczenia!

- Tak po prostu chcesz mnie tutaj zostawić?- zapytała oburzona Lisa, kiedy zauważyła, że Andrea chciała odejść.- Mówiłaś, że pójdziemy na zakupy.

- Przepraszam. Musimy przełożyć to wyjście- powiedziała Andrea, rzucając przyjaciółce przepraszające spojrzenie i udała się w kierunku oczka wodnego. Ostatni raz na spokojnie przejrzała księgę. Nie znalazła niczego ponad to, co już wiedziała. Teleportowała się do biblioteki Stuarta i położyła tom na niskim, wyjętym z przedszkola stoliczku. Zostawiła pośpiesznie napisaną karteczkę i wróciła do parku. Pozostałe jej tylko jedna rzecz do zrobienia, żeby zostać milionerką.

Alysanne?- przesłała myśl Andrea. Czekała na odpowiedź zwrotną. Dostała ją w stosunkowo szybkim czasie, bo już po kilku minutach.

Nie mogę teraz rozmawiać. Sytuacja jest lekko mówiąc nieciekawa.

W takim razie teleportuj mnie do miejsca, gdzie aktualnie jesteś. Mam ważne informacje o tej dziwnej osobistości.

Skoro tego chcesz- zgodziła się prawa ręka Lucyfera. Andrea poczuła znany jej uścisk w żołądku, pociemniało jej przed oczami i znalazła się na zboczu. Ze zdziwieniem rozejrzała się dookoła. Przeklęła na widok olbrzymiego, bliżej niezidentyfikowanego stwora i walczących z nim istot, które z daleka wyglądały na małe mrówki.

- Co to jest?!- spytała z zaskoczeniem, wskazując monstrum. Stwór miał wielkość co najmniej średniej wielkości wieżowca. Na środku głowy lśniło jedno, wielkie, karmazynowe, gadzie oko z pionową źrenicą. Pod okiem znajdowały się dwie małe szpary, a pod nimi masywna, wysunięta do przodu paszcza. Jego ciało było podłużne z trzema parami  dużych łap zakończonych pazurami. Z tyłu wyrósł mu ogon zakończony plątaniną macek. Cała jego skóra była cienista i wyglądała jakby nieustannie była w ruchu.

- Z tego, co dowiedziałam się od moich informatorów to obiekt twoich poszukiwań, tak zwana pani w czerwieni- odpowiedziała Alysanne. Demonica utkwiła spojrzenie swoich fioletowych oczu w bestii przechodzącej nad niewielkim miasteczkiem ciągnącym się u podnóża gór. Liczne istoty próbowały ją atakować. Ciągle z takim samym rezultatem. Zostawali zabici przez kończynę stwora albo pojedyńcze macki odrywające się od ciała. Nierzadko też pani w czerwieni łapała jakiegoś nieszczęśnika łapami i wrzucała do paszczy najeżonej zestawem ostrych zębów. To było przerażające.

Andrea nie mogła uwierzyć, że miała przed sobą panią w czerwieni.

- Ale jak? Transmutacja na taką skalę jest niemożliwa- oznajmiła, przypominając sobie lekcje w akademii dla demonów. Może i nie była orłem, ale coś zapamiętała. Z obawą uświadomiła sobie, że wcale nie miała tak istotnych informacji, jak jeszcze przed chwilą jej się wydawało.

- Mutanty mają swego rodzaju macki lub odnóża- oznajmiła złotowłosa, pokazując to rozmówczyni na przybliżonym widoku czyjejś walki.- Podejrzewam, że ona ma je znacznie lepiej rozwinięte. Utkała sobie z nich ciało tego stwora i steruje nim od środka.

Andrea zamrugała powiekami i ponownie wbiła spojrzenie w stwora. Zauważyła coś dziwnego. Rzuciła odpowiednie zaklęcie i przed jej oczami pojawiły się dwie przeźroczyste tafle. Powiększyła obraz. Jej podejrzenia się potwierdziły. Cieniste macki nie zabijały na miejscu. One łapały istoty, wciągały je do wnętrza, a dopiero później wyrzucały zwłoki.

- Mówiłaś, że masz ważne informacje o pani w czerwieni. Z przyjemnością ich wysłucham- odezwała się Alysanne.

- W obecnej sytuacji to raczej nic wielkiego- uprzedziła demonica. Złotowłosa kiwnęła głową, nakłaniając ją gestem, żeby kontynuowała.- Pani w czerwieni pochodzi z Morza Traw, które zostało podbite przez sąsiednie państwo kilka tysięcy lat temu. Była niewolnicą na zamku Grubego Króla. Nie potrafię sobie przypomnieć jego imienia. W każdym razie nadworny alchemik robił na niej eksperymenty. Bardzo udane, jak widać.

Andrea skrzywiła się jakby zjadła cytrynę. Jednocześnie czuła podziw i nienawiść wobec tego alchemika. To co osiągnął było wybitne, ale gdyby nie on, nie mieliby problemu w postaci olbrzymiego, gado podobnego czegoś. Nagle przypomniała sobie o odkryciu sprzed kilku chwil. Musiała o tym powiedzieć prawej ręce Lucyfera.

- Alysanne!- krzyknęła do demonicy, która została przez kogoś zawołana.- Spójrz na to.

- Jesteś nadzwyczaj spostrzegawcza. Chodź za mną, o ile rzeczywiście chcesz pomóc.

Andrea poszła za demonicą, lawirując między setkami różnych istot. Chciała pomóc, jeśli tylko nie będzie musiała zbliżyć się do tej bestii. Po cichu liczyła też na obiecaną sumę. Miała jednak na tyle taktu, żeby poruszyć ten temat w bardziej dogodnym momencie.

Demonica trafiła w samo centrum planowania, do kręgu władców i innych ważnych osobistości. Rozpoznała kilka z nich. Pierwszy w oczy rzucił jej się Lucyfer. Oprócz niego był jeszcze Lyskian, Eliela, członek wampirzej arystokracji o nazwisku Narcisse oraz cztery nieznane Andrei osoby: wilkołak, przyboczny naczelnej anielicy, kapłanka cienia i osoba, u której nie potrafiła określić gatunku. Mężczyzna miał dziwne, zdeformowane ciało. Dodatkowo miał niepokojącą aurę. Tajemniczy jegomość wodził wzrokiem dookoła z miną wyrażającą triumf.

- Musimy ustalić plan działania. Nie mamy zbyt wiele czasu. Z każdą chwilą kolejne istoty tracą życie- zabrała głos Alysanne.

- Masz rację. Pytanie brzmi, czy w ogóle cokolwiek możemy zrobić- mruknął wilkołak z powątpieniem.

Kim on jest?- spytała Andrea złotowłosą, nie chcąc odrywać reszty od rozmowy.

Kolejny alfa ocalałych z rzezi wilków. Ciekawe czy tak samo inteligentny jak jego poprzednicy- odpowiedział ku jej wielkiemu zdziwieniu Lucyfer. Cieszę się, że mam okazję cię wreszcie poznać, Andreo. Słyszałem o tobie.

Demonica była zaskoczona. Nie tylko tym, że Pan Piekła jej odpowiedział. Jak Alysanne mogła mu powiedzieć o jej tożsamości? Czy jej misternie przygotowywana przykrywka właśnie się spieprzyła? Przeklęła w myślach.

Władcy wilkołaków z reguły nie są przesadnie inteligentni- oznajmił Lyskian. Wyjątków jest niewiele.

Obecnie ich ogólnie jest niewiele. Po wydarzeniach w Tael Bren...

Nazywaj to po imieniu, Asshai- rzekł Lucyfer. W mieście aniołów doszło do RZEZI. Powiem ci, Elielo, iż doprawdy mnie zaskoczyłaś. Nie spodziewałem się po tobie, takiej obrończyni wilkołaków, morderstwa na taką skalę.

A ja nie spodziewałam się, że jeszcze będziemy mieli okazję dyskutować w ten sposób, Lucyferze. Zupełnie jak za czasów Rady. Nawet temat ten sam. Narzekanie na wilkołaki- odparła naczelna anielica.

Rozumiem, że się za sobą stęskniliście- przerwała im Alysanne. Ale omawiamy ważne kwestie dotyczące losów wszystkich światów! Byłabym wdzięczna, gdybyście raczyli wziąć udział w rozmowie.

Na tym rozmowa myślowa się skończyła. Andrea ponownie skupiła się na toczącej się werbalnie dyskusji. Czyli tą kapłanką była Asshai, córka i domniemana morderczyni Neresis. Ciekawe towarzystwo.

- Proponuję atak frontalny. Wszystkie nasze siły na raz. Tylko wtedy mamy szansę- zaproponował Narcisse.

- Zgniecie nas jak robaki.

- Właśnie. Skoro ciało stwora jest czymś w rodzaju zbroi, musimy znaleźć rdzeń, czyli panią w czerwieni i ją zabić- mruknęła Asshai. Zawtórowały jej pomruki aprobaty. Na moment zapanowała cisza. Nikt nie wiedział w jaki sposób w tak ogromnym cielsku mają znaleźć pierwszą mutantkę.

Andrea postanowiła się odezwać. Powiększyła obraz, który wcześniej zobaczyła, ten z mackami wciągającymi do środka i wyrzucającymi ciała. Nie musiała nic mówić. Byli członkowie Rady, doradcy i inne istoty od razu zrozumiały, co powinni zrobić.

- Kogo wysyłamy?

- Na początek najlepiej grupę zwiadowczą- odpowiedział Pan Piekła.- Musimy zobaczyć, co jest w środku. Dopiero wtedy będziemy mogli przedsięwziąć odpowiednie kroki.

Chociaż Lucyfer nie dokończył myśli, jego wypowiedź była dość wymowna. Każdy zdawał sobie sprawę z faktu, że bycie zwiadowcą będzie ostatnim, co nieszczęśnicy zrobią w swoim życiu.

- To bardzo w twoim stylu, Lucyferze- powiedziała Eliela.- Przecież kilka istnień nie zrobi ci różnicy.

- I kto to mówi?

- Nie czas teraz na sprzeczki. Najlepiej niech z każdego gatunku pójdzie jeden kandydat na zwiadowcę. Ma ktoś coś przeciwko?

Nikt nie zaprzeczył. Władcy rozeszli się, szukając kandydatów. Złotowłosa obróciła się w kierunku Andrei. Oby tylko nie chciała zrobić z niej zwiadowcy. Demonica lubiła swoje życie i nie chciała go przedwcześnie stracić, a nie chciała jej też odmawiać. To mogłoby oznaczać pożegnanie z zapłatą oraz utratę stałej klientki.

- Czy mogłabym mieć do ciebie prośbę, Andreo?

Demonica przytaknęła.

- Przyda mi się twoja pomoc przy analizowaniu obrazu z wnętrza tego czegoś. Mogę na ciebie liczyć?

- Jasne.

Andrea odetchnęła z ulgą. Obserwowała jak stopniowo zbierała się grupa zwiadowcza. Demonica częściowo ich podziwiała. Przynajmniej niektórzy musieli wiedzieć, że to mogła być ich ostatnia misja. W końcu, po krótkiej aczkolwiek burzliwej dyskusji, zdecydowali kto rzuci zaklęcie śledzące. Było kilku kandydatów między innymi Lucyfer i Eliela, ale z oczywistych względów zostali odrzuceni. Potrzebowali kogoś, komu mogli w pełni zaufać. Wybrano Alysanne. Miała wystarczająco dużo mocy oraz była spokojna i opanowana. Demonica rzuciła szereg zaklęć. Kandydaci, których Andrea nie znała poszli w kierunku stwora. Złotowłosa wyczarowała ekran wielkości mniej więcej pięćdziesięcio calowego telewizora. Najpierw zobaczyli obraz walki istot nadnaturalnych z mutantami. Nie napawał on optymizmem. Łatwo można było zauważyć, kto wygrywał. Mutanty. W walce przeciwko nim najlepiej radziła sobie ożywiona armia Pana Ciemności.

Zwiadowcy powoli zbliżali się do celu. Skóra bestii stworzona z plątaniny cienistych macek stawała się coraz bardziej wyrazista. Potwierdziło się to, co wcześniej zaobserwowała Andrea. Macki chwytały najbliższe istoty i wciągały je do środka. Na zewnątrz wyrzucały tylko zwłoki. Andrea starała się nie zwracać uwagi na ilość ciał.

- Teraz rozdzielę obrazy. Każdy będzie pokazywał to, co aktualnie widzi jeden zwiadowca- poinformowała Alysanne.

Andrea podeszła do najbliższego okna i patrzyła jak mężczyzna został wciągnięty do środka. Przez kilka sekund widać było jedynie macki odsuwające się na bok i wielką plątaninę cienistych węży. Obraz na moment stał się czarny, a potem niespodziewanie ukazały się morskie głębiny. Dno oceanu było pokryte piaskiem. Demonica zmarszczyła brwi. Skąd się wzięła woda wewnątrz tego czegoś? To nie miało sensu. Zmusiła się, żeby ponownie skupić się na ekranie. Widziała unoszące się w górę bombelki powietrza. Słyszała szum wody, lecz nie wydawał się jej uspokajający, a bardziej złowieszczy.

Zwiadowca płynął w górę. Niestety powierzchnia ciągle nie była widoczna. Czas leciał. Andrea wiedziała, że długo tak nie pociągnie. Ciemna toń nie robiła się ani trochę bardziej przejrzysta. Gdyby nie oddalające się dno oceanu, demonica pomyślałaby, że pływa w miejscu. W pewnym momencie mężczyzna zaczął machać rękami bez żadnego ładu i składu. Potem obraz zaczął gasnąć aż zniknął całkowicie.

- Zwiadowca utopił się w oceanie- odezwała się Andrea. Z ciekawości zetknęła na kolejny ekran, którego pilnowała Alysanne. Kobieta stała nad przepaścią, idąc po kołyszącym się moście. Demonica poznała, że tym razem zwiadowcą była kobieta z powodu jej wypielęgnowanych, pomalowanych lakierem paznokci. Ponownie zmarszczyła brwi. Przepaść? Skąd ona się, do cholery, wzięła?

- U mnie wypadek samochodowy- poinformowała Asshai.

- U mnie grupa ożywieńców.

- A u mnie szpital.

Po chwili wszystkie ekrany zniknęły. Wniosek był jeden: nikt nie przeżył. Każdy ze zwiadowców zginął w inny sposób. Andrea nie widziała żadnego szczegółu, który łączyłby okoliczności śmierci. Zupełnie jakby każdy znajdował się w innym świecie. Może tak rzeczywiście było? Może ten potwór był czymś w rodzaju portalu?

Władcy debatowali na temat tego, co zobaczyli. Żadne z nich nie potrafiło tego wyjaśnić. Uznali, że to był rodzaj iluzji. Niestety nie mieli nic więcej. W pewnym momencie niepewnym krokiem podeszła do nich młoda brunetka. Była trochę ubrudzona kurzem jakby przed chwilą wyszła spod ziemi.

- Wiem co się tam dzieje. Pani w czerwieni sprawiła, że doświadczyłam tego samego. Ona pokazuje najskrytsze lęki i obawy. Właściwie wszystko, co potrafi nas zniszczyć i rozbić od środka.

Po słowach dziewczyny zapadła cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro