Rozdział 47 cz.2
Nerea niczego nie żałowała. Złożyła przysięgę Panu Ciemności. Nigdy nie zapomni tamtej chwili, kiedy postanowiła raz na zawsze pożegnać się ze znanym jej światem na rzecz tego samego, ale jednak zupełnie innego.
Był wieczór. Kapłanka trzymała w ręce sztylet. Wyglądał dość niepozornie, ale sama zadbała, żeby był odpowiednio ostry. Ledwie musnęła palcem krawędź, a na jej skórze pojawiły się kropelki krwi i płytka ranka. Już czas, pomyślała. W myślach odtwarzała rozmowę z Lyskianem, gdy oznajmił im, że od dziś kapłani i kapłanki cienia pozostają neutralni. Skupiła się na tym, co wtedy czuła. Złość, bezsilność, bunt i chęć walki. Powstrzymała chęć spojrzenia w lustro. Wiedziała, że jej to nie pomoże. W końcu zrobiła to, wbiła nóż w gałkę oczną i wyciągnęła ją z oczodołu. Ból był niewyobrażalny, a chwila, kiedy po raz ostatni zobaczyła świat mocno zapadł jej w pamięć. To samo zrobiła z drugim okiem, bezpowrotnie pozbawiając się wzroku. Zamroczona bólem i dezorientacją zaczęła wzywać Pana Ciemności. Poczuła coś dziwnego, a potem usłyszała głęboki męski głos. Momentalnie zrobiła jej się gęsia skórka. Zmusiła się, żeby wstać. Tak dziwnie czuła się nie mogąc polegać na wzroku.
- Jesteś pewna, że chcesz złożyć przysięgę?- zapytał Pan Ciemności. Kapłanka uniosła dumnie głowę w kierunku źródła głosu i przytaknęła. Następnie wyrecytowała formułkę.
Potem nic już nie było takie samo. Brak zmysłu wzroku przestał jej przeszkadzać. Było wręcz przeciwnie. Nie mogła uwierzyć, że przez całe życie polegała na czymś tak zwodniczym. Od tej pory czuła rzeczy, które jej nie okłamywały. Mówiły jej prawdę i tylko prawdę. Wyczuwała wewnętrzne zwierzęta mówiące bardzo dużo o właścicielu. Między innymi jego charakter, intencje i to, co najbardziej chciał ukryć przed światem. Teraz dopiero miała moc, dzięki której mogła coś zrobić.
O samym Panu Ciemności i jego ożywionej armii nie wiedziała zbyt wiele. Przebywała z nimi przez kilka dni, ale wbrew pozorom był to bardzo krótki okres czasu. W dodatku zachowywali się dosyć tajemniczo. Wszyscy chodzili w czarnych, długich do ziemi pelerynach. Ich kryjówką był nieczynny wulkan i system jaskiń ciągnący się pod nim. Oczywiście został on stworzony z pomocą mocy, a konkretnie wyżłobiony w zaschniętej magmie. Schody prowadziły głęboko do wnętrza. Misternie zdobionych kondygnacji i wysokich tuneli. W środku znajdowało się jedno sporych rozmiarów pomieszczenie oraz niezliczona ilość małych sypialni. Chociaż określenie "sypialnia" nie było adekwatne. Ją posiadała w Zamku Cieni. Wśród istot zaprzysiężonych Panu Ciemności miała jedynie fragment chropowatej, kamiennej powierzchni ze śpiworem. Mimo tego nie narzekała. Po pierwsze nie chciała wyjść w nowym środowisku na księżniczkę, która nie może żyć bez luksusów. Po drugie nie raz słyszała odpowiedzi na tego typu komentarze.
- Ta jaskinia jest okropna- odezwała się kobieta.- Plecy mnie bolą od tych skał.
Jej wypowiedź została skwitowana szyderczym śmiechem.
- Tragedia. A wiesz, gdzie ja spędziłam ostatnie tysiące lat? W trumnie. Spróchniałej, przegniłej od wilgoci i niebotycznie twardej. Nie wiesz jakie to uczucie wykonać nawet niewielki ruch po tak długiej przerwie. Wtedy dopiero bolą plecy.
Nerea nie znała tego uczucia, więc nie zamierzała dyskutować z ożywioną. Dlatego też zacisnęła zęby i znosiła niewygodę. W porównaniu z innymi spędziła w tej kryjówce najmniej czasu. Właściwie przybyła niemal tuż przed bitwą. Dowiedziała się, że zaprzysiężeni Panu Ciemności, czyli w większości ożywieni, szykują się na ostateczne starcie przeciwko mutantom. Najbardziej zaskoczyła ją ilość sojuszniczych gatunków. Wszyscy oprócz kapłanów i kapłanek cienia oraz wilkołaków zdziesiątkowanych w Tael Bren. Z tego, co słyszała nie mieli oni jednego przywódcy. Alfa został zabity. Ta część wilków, która przeżyła była rozproszona po całych ludzkich krainach. Każda z nielicznych grup miała własnego przywódcę. Krótko mówiąc, ich nieobecność nie była niczym nadzwyczajnym.
- Nerea?- zagadnęła ją Asshai, jednocześnie wyrywając z zamyślenia. Kapłanka odruchowo się uśmiechnęła. Na zamku był to mile widziany odruch. Obecnie nie miał on żadnego celu. Przecież nikt w całej stołówce nie mógł go zobaczyć.
- To ja- odpowiedział niepewnie srebrnowłosa. Kilka razy wyczuła obecność córki byłej władczyni, ale do tej pory nie zamieniła z nią ani słowa. Nie wiedziała też, jaki stosunek miała wobec niej ciemnowłosa. Zważywszy na koszmar, który zgotował Asshai Cross, kapłanka obawiała się tej rozmowy.- Jeśli chcesz, to możesz się przysiąść.
Asshai skorzystała z propozycji. Jej wewnętrznym zwierzęciem był kruk, jak wszystkich zaprzysiężonych. Ptak spoglądał na nią swoimi paciorkowatymi oczami z ciekawością, lekko przechylając łebek. Nie wyglądał jakby miała wobec niej negatywny stosunek, chociaż z pewnością tak było.
- Twój kruk wygląda jakbyś chciała się zapaść pod ziemię. Boisz się mnie?
Srebrnowłosa ciągle nie mogła się przyzwyczaić do tego, jak łatwo inni mogli odczytać jej emocje. Na zamku była duszą towarzystwa. Wszystkich obdarowywała przelotnymi uśmiechami i uprzejmościami, które często nie miały pokrycia z rzeczywistością. Tak to już było na dworze.
- Nie. Po prostu... Mój wuj wyrządził ci wiele złego. Wiem o tym i nie musisz udawać, że jest inaczej.
- Faktycznie. Pomimo tego że znam powody, dalej nienawidzę go jak nikogo innego. Przez niego musiałam wiele znieść. Momentami było ciężko- powiedziała Asshai.- W każdym razie chcę znać twoją opinię. Zależy mi na szczerości, niezależnie od odpowiedzi. Czy Cross zrobił to z przyjemnością?
- W jakim sensie?- spytała zaskoczona kapłanka.
- Czy planowanie zabójstwa i zrzucenie na mnie całej winy sprawiło mu przyjemność? Rozumiem, że musiał coś zrobić, ale chciałabym wiedzieć, czy się przy tym cieszył. Jesteście rodziną, więc z pewnością znasz go dużo lepiej.
- No cóż...- mruknęła Nerea, nerwowo bawiąc się kosmykiem srebrnych włosów. Zastanawiała się nad odpowiedzią, która byłaby najbardziej zbliżona do prawdy. Konkretnej odpowiedzi niestety nie znała.- Nie było mnie w zamku, kiedy odbył się proces. Przyjechałam krótko po twojej ucieczce. Wcześniej widziałam mojego wuja zaledwie kilka razy. Myślę, że nie cieszyło go to, do czego doprowadził. Jednak nie mogę powiedzieć, iż tego żałował. Raczej jego stosunek do ciebie i Neresis był obojętny. Cross ma zwyczaj traktować otaczające go istoty jak pionki potrzebne do osiągnięcia celu.
- Dziękuję za szczerość. Wiedz, że nie zamierzam cię gorzej traktować ze względu na pokrewieństwo z Crossem. Nie jesteś taka jak on i wyraźnie to wyczuwam.
- Ulżyło mi- odparła Nerea szczerze. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. Resztę ostatniego posiłku przed bitwą spędziły na niezobowiązującej i przyjemnej pogawędce.
W końcu kapłanka zjadła ostatni kęs swojej zapiekanki z warzywami. Kiedy przyszedł moment wyjścia, nagle ogarnęły ją wątpliwości.
- Myślisz, że mamy jakieś szanse, Asshai?- zapytała srebrnowłosa.
- Nie wiem. Słyszałam o tych mutantach bardzo dużo. Są prawie niezniszczalne, ale czegoś się nauczyłam po złożeniu przysięgi. Możemy zrobić znacznie więcej niż przeciętne istoty. Jeśli ktoś ma największe szanse, to właśnie my.
Nerea uwierzyła jej, chociaż to było naiwne. Nie wyczuła od niej nawet odrobiny fałszu lub wyolbrzymień. Słowa córki Neresis były szczere.
Kapłanka razem z resztą wyszła na powierzchnię. Rozejrzała się po raz ostatni po nieczynnym wulkanie. Poprawiła się w myślach. Ten wulkan wcale nie był nieczynny, tylko uśpiony. Będąc pod powierzchnią miała doskonały widok na gorącą, stojącą w miejscu magmę. Choć z wierzchu wulkan wyglądał na martwy, wcale taki nie był. On po prostu czekał na odpowiedni moment, żeby przypomnieć o sobie światu. To tak jak Pan Ciemności i jego ożywiona armia. Oni też spędzili kilka tysięcy lub setek lat, czekając na odzyskanie ciała albo przebudzenie.
Nerea spojrzała ponad nierówną krawędź wulkanu. Z góry oświetlała ich tarcza księżyca, rzucająca srebrzystą poświatę. Ciekawiło ją czy ktoś tam na górze był. Czy istniał jakiś bóg i czy faktycznie miał tak wielką moc, że mógł sobie dyrygować wszystkimi żywymi istotami? Może powszechna opinia była mylna, a ktoś naprawdę tam był, ale jego wpływy nie sięgały ich świata?
Srebrnowłosa otrząsnęła się z zamyślenia i stanęła razem z innymi zaprzysiężonymi. Zwolennicy Pana Ciemności stworzyli znak spirali. Nerea nie potrzebowała oczu, żeby to zauważyć. Zaczęła razem z innymi recytować zaklęcie, a na środku, wokół nieregularnej sylwetki ich władcy powstało niewielkie tornado. Wiatr z każdą chwilą przybierał na sile. Rdzeń trąby powietrznej powiększał się aż nie ogarnął całej spirali. Wtedy kapłanka poczuła szarpnięcie i zrozumiała, że się przeteleportowali.
Skierowali się wgłąb olbrzymiej twierdzy. Nerea cieszyła się, że jej nie widziała. Ładna architektura tylko by ją rozpraszała. Natomiast widok krwawej masakry sparaliżowałby ją ze strachu. W takiej sytuacji przynajmniej nie musiała polegać na złudnych obrazach.
Kryształowa Twierdza emanowała starością, magią i czymś niepokojącym, czego nie potrafiła bliżej określić. Podczas drogi na dół, bo to właśnie tam odbywała się walka, kapłankę na moment zamroczyło. Przytrzymała się ściany, żeby nie upaść. Nigdy wcześniej nie poczuła tyle bodźców na raz. Przede wszystkim przytłoczyła ją ilość obecnych tam istot. Dziesiątki tysięcy rozrzucone po rozległych tunelach. Do tego w głębi, na najniższym poziomie tkwiło coś strasznego. Spróbowała zajrzeć tam umysłem. Wyczuła ciemność, nie tą przejrzystą i spokojną, która otaczała ją od chwili utraty wzroku. Tamta była agresywna, bezlitosna i nieprzenikniona. Nitki tego czegoś uderzyły ją, gdy próbowała zajrzeć głębiej. Oszołomiona osunęła się na kolana.
- Nie zaglądaj tam- doradził Madox, podając jej pomocną dłoń. Nerea chętnie ją przyjęła.
- Też to wyczułeś?- spytała kapłanka. Madox przytaknął. Poczuła, że był tak samo zaniepokojony jak ona.- Co ty było?
- Nie wiem i mam nadzieję, że nie będę musiał tego poznać z bliska. Spotkałem w życiu wiele pozbawionych skrupułów istot, ale w porównaniu z tym... Są potulne jak baranki.
Srebrnowłosej ani trochę to nie pocieszyło. Chciała iść dalej, ale jej umysł po raz kolejny został zbombardowany przez bodźce. Tym razem nie zaglądała do ciemności, a i tak poczuła się przytłoczona. Tyle wewnętrznych zwierząt, emocji i śmierci. To było jak dla niej za dużo. Madox musiał to jakoś dostrzec, bo ponownie do niej podszedł.
- Pozwolę sobie dać ci jeszcze jedną radę. Musisz odizolować część odczuć. Nie możesz czuć wszystkiego, bo zwyczajnie nie jest to możliwe.
- W jaki sposób mam to zrobić?
- Nie ma na to żadnej reguły. Po prostu skup się na najbliższym otoczeniu. Póki nie uda ci się tego osiągnąć, nawet nie próbuj iść dalej. To byłoby samobójstwo.
Srebrnowłosa podziękowała i oparła się o chłodną powierzchnię ściany. Próbowała wyobrazić sobie wokół siebie krąg. Niezbyt duży, ale też nie za mały. Musiała wiedzieć, jeśli ktoś zbliżałby się do niej od tyłu. Po kilku głębokich wdechach udało jej się to osiągnąć. Poszła dalej, starając się przyzwyczaić do nowości. Do tej pory nie musiała ograniczać odczuć. Nawet w zamku, gdzie były dziesiątki osób nie czuła aż tyle.
Szła w głąb podziemnych korytarzy, schodząc coraz niżej. Bez najmniejszych problemów omijała gruzy, plamy krwi i zwłoki. W pewnym momencie wyczuła zbliżającego się mutanta. Poczuła przypływ adrenaliny. Pomimo niepokoju, nie zatrzymywała się. Odskoczyła w bok, kiedy wyczuła wystrzeloną w jej kierunku mackę. Nerea powiększyła krąg. Wtedy zauważyła swojego przeciwnika. Stwór zbliżał się do niej chwiejnym krokiem. Jego macki nie nieruchomiały nawet na moment. Zaciekle próbowały ją dopaść.
Kapłanka skupiła się na barierze ochronnej i wewnętrznym zwierzęciu mutanta. Była nim jaszczurka z mackami. Jej oczy lśniły karmazynowym blaskiem. Srebrnowłosa postanowiła sprawdzić, co się stanie, jeśli zaatakuje gada. Słyszała od Asshai, że jeśli zabije wewnętrzne zwierzę, ginie też właściciel. Jaszczurka nie była bezbronna, tak samo jak i właściciel. Broniła się i kontratakowała. Nerea już chciała zaniechać tego męczącego, niewykonalnego zadania, kiedy zobaczyła coś czerwonego w okolicy brzucha gada. Uderzyła w to miejsce i macki jaszczurki oraz jej właściciela zniknęły. Miała ochotę krzyczeć z radości. Udało jej się!
Nagle mutant się zatrzymał. Zauważyła zmianę. Od przeciwnika już nie biła chęć mordu i przeraźliwe pragnienie, teraz czuł strach i dezorientację.
- Nie chcę z tobą walczyć- powiedział mężczyzna.- Na prawdę nie chcę tego robić. Po prostu... Nie mogę odmówić i przestać. Jesteśmy tylko marionetkami, a ona nami steruje.
Srebrnowłosa nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Nie wiedziała, co robić. Powinna atakować póki był bezbronny? Chociaż właśnie przyznał, że nie chce tego robić, a jednocześnie nie może się jej przeciwstawić. To musiało być okropne. Znajdować się we własnym ciele, ale nie móc nim sterować. W dodatku musiał patrzeć jak zabija, a nawet zjada niewinne istoty. Nerea miała całkowitą pewność, kto za tym stał. Ciemność, którą wcześniej wyczuła.
- Zabij mnie- poprosił błagalnym tonem mężczyzna.- Nie chcę więcej zabijać. Tylko w jeden sposób można to przerwać. Zabij mnie, proszę.
Teraz kapłanka stała w miejscu jak sparaliżowana. Ten mężczyzna prosił ją, aby go zabiła? Nie była w stanie tego zrobić. Zwłaszcza, że zaczęła poznawać jego charakter. Spod ciemnej otoczki zaczęły się wyłaniać różne rzeczy. Pozytywne cechy takie jak tęsknota oraz uczciwość, ale też jego słabości. Najbardziej widoczna była ta do alkoholu. Mężczyzna jeszcze do niedawna będący człowiekiem w ostatnim czasie topił smutki w alkoholu. Załamał się po stracie narzeczonej. Nerei zrobiło się go szkoda. Tym bardziej nie była w stanie go zabić. Zaczęła się wycofywać. Miejsce udręczonego mężczyzny zastąpiła bezlitosna bestia. Mutant szczerzył ostre zęby w jej kierunku, przygotowując się do skoku.
Nagle przed jej oczami coś mignęło. Głowa mutanta została odcięta jednym, precyzyjnym ruchem. Potoczyła się po posadzce, wydając mlaszczący dźwięk podczas uderzenia. Macki znieruchomiały i razem z ciałem przewróciły się do przodu. Kapłanka oddychała ciężko. Uświadomiła sobie, że była krok od śmierci.
- Czemu go nie zabiłaś?- spytał Madox. - Gdybym akurat tędy nie przechodził, byłabyś martwa.
- Ja... Po prostu nie mogłam. Nie po tym, co powiedział- odpowiedziała roztrzęsionym głosem.
- Tutaj pod Kryształową Twierdzą nie ma miejsca na sentyment czy słabość. Zginie twój przeciwnik albo ty. Zapamiętaj to sobie, bo innej opcji nie ma. Śmierć zabierze mnóstwo istnień. Nie możemy tego powstrzymać. Możemy jedynie starać się, żeby nie być wśród trupów.
Srebrnowłosa kiwnęła głową. Nie mogła zapomnieć tego bezbrzeżnego smutku mutanta. On nie zasługiwał na śmierć, tylko na szczęście mimo tragedii jaka go spotkała. Jednak Madox miał rację w jednej kwestii. Jakkolwiek mocno świat był niesprawiedliwy, musiała walczyć, jeśli chciała przeżyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro