Rozdział 40 cz.2
Charles wszedł do okrągłej komnaty ze złocistymi płomieniami tańczącymi w kamiennych ścianach. W środku czekał już Aiden i Ross, jego doradca. Wskrzesiciel Dzieci Światła był zamyślony i spokojny, jak zwykle. Ross był podekscytowany i radosny. Zdawało się, że cudem potrafił usiedzieć w miejscu.
- Co się stało?- zapytał szatyn z powagą. Aiden wezwał go w trybie natychmiastowym, a to oznaczało tylko jedno: bardzo ważną sprawę. W ostatnim czasie przybywały tylko te negatywne, więc na taką ewentualność przygotował się Charles. Nie było córki Lucyfera, co mogło oznaczać, że sprawa była z nią powiązana.
- Poczekajmy na Chloe. Nie lubię się powtarzać, a zaraz przyjdzie.
Szatyn kiwnął głową, starając się ukryć rozczarowanie. Miał nadzieję, że to jej dotyczy. Im szybciej wyjdą na jaw jej spiski, tym lepiej. Niestety śledząc rudowłosą nie odkrył niczego wartego uwagi. Córka Lucyfera go zauważyła i nasłała na niego kilku napakowanych typów. Poradziłby sobie z nimi bez trudu, gdyby mógł użyć mocy, ale ludzkie pochodnie za bardzo zwracały na siebie uwagę. Z tego względu Dzieci Światła atakowały w grupach. Krzyczących, płonących istot nie dało się nie zauważyć. Bardzo nad tym ubolewał, kiedy musiał przyjmować uderzenia członków gangu. W myślach widział jak rzuca w nich kulami złocistego ognia, które pod wpływem kontaktu z nimi zmieniają barwę na czerwoną. Złote płomienie były zarezerwowane dla Dzieci Światła. Symbolizowały moc oczyszczonych. Natomiast czerwone były oznaką procesu oczyszczania. Niestety dla wielu osób jedyną szansą na pozbycie się własnych przewinień, była śmierć.
- Wybaczcie za spóźnienie. Zatrzymały mnie pewne sprawy prywatne- powiedziała rudowłosa. Córka Lucyfera powiodła spojrzeniem po obecnych. Uśmiechnęła się uprzejmie, ale gdy jej wzrok zatrzymał się na nim, na twarzy pojawił się grymas. Charles odpowiedział jej podobnie. Nie dość, że kazała im na siebie czekać, to dodatkowo wymawiała się sprawami prywatnymi. Jakby los Dzieci Światła był jej całkowicie obojętny.
- Skoro już wszyscy jesteśmy, możemy zaczynać spotkanie. Dowiedziałem się o tym przed chwilą. Mutanty zaatakowały ludzkie krainy. Możemy to wykorzystać, ale plan będzie wymagał z naszej strony pewnych ustępstw- zaczął Aiden.
- Myślę, że to jest świetny plan- wtrącił Ross z szerokim uśmiechem.
- Wstrzymaj się z ogłaszaniem swojej opinii do czasu, kiedy wtajemniczę Chloe i Charlesa- poprosił Aiden. Szatyn posłał mu urażone spojrzenie. Najwyraźniej opowiedział o tym najpierw Rossowi.- Wybaczcie. Po prostu musiałem skonsultować z kimś mój pomysł zanim przedstawię go w szerszym gronie. Na pierwszy rzut oka może wydać się dość kontrowersyjny i nieprzemyślany. Bardzo starannie przeanalizowałem możliwe wyjścia. Każde inne narazi nas na straty, a nie przyniesie żadnych korzyści.
- Miło, że wreszcie zmądrzałeś, Aidenie. Czekanie niczego nie rozwiąże. Przejdź do sedna. Obawiam się, że nie mamy zbyt wiele czasu. Gulltown jest chronione przed wzrokiem ludzi oraz istot nadnaturalnych. Mam jednak wątpliwości, czy zapora magiczna naszego boga i władcy wystarczy wobec mutantów- odparła Chloe.
- Słusznie. Nasza zapora nic nie da. Nie sposób przewidzieć czy nasze płomienie zrobią im jakąkolwiek krzywdę. Nie możemy wykluczać ewentualności, że będziemy bezbronni. Dotrą tutaj za kilka dni albo nawet tygodni. W ich plądrowaniu ludzkich krain nie ma żadnego schematu.
- Tak po prostu zabijają ludzi, których napotkają?- upewnił się Charles.- To nie ma sensu.
- Wiemy o nich tylko tyle, że żywią się ludzkim mięsem. W ich działaniach z pewnością jest ukryty jakiś głębszy sens. Niestety jeszcze go nie odkryliśmy, Charlie- oznajmił Aiden.
Ross zmarszczył brwi. Jasnowłosy zaczął spoglądać na Aidena i Charlesa, jakby szukała odpowiedzi na dręczące go pytanie.
- Emmm... Mogę o coś zapytać? To trochę nie na temat, ale...- wydukał z zakłopotaniem Ross, uparcie wpatrując się w płomienie. Przywódca skinął głową i ponaglił go ruchem ręki.- Charlie? Nikt tak do niego nie mówi. Czy wy...?
- Jesteśmy braćmi- odpowiedział Aiden nadzwyczaj spokojnie. Zupełnie jakby to pytanie wcale nie sugerowało pewnych nieprzyzwoitych rzeczy.
- Jak mogłeś pomyśleć o czymś takim?!- warknął Charles, który nie był tak opanowany jak jego starszy, nawiasem mówiąc, przyrodni brat. Najgorszy był fakt, że córka Lucyfera również wyglądała na zaskoczoną.
Jasnowłosy z zakłopotaniem spuścił wzrok, wbijając go w dla odmiany niższe części złocistych płomieni.
- Daj spokój, Charlie. To tylko drobne nieporozumienie. Powinniśmy wrócić do właściwego tematu. Nie wiadomo, kiedy pojawią się w Gulltown te bestie. Możemy na nie czekać lub zrobić krok do przodu w stronę naszego celu, oczyszczenia wszystkich światów i rozszerzenia kultu naszego boga, a zarazem władcy.
- Działanie jest zawsze lepsze od bezczynności- rzekła Chloe.
- Dawno temu za czasów pierwszych Dzieci Światła nastał kryzys. Nasi poprzednicy też mierzyli się z mnóstwem problemów. Głównym z nich był sojusz demonów, wampirów, aniołów, wilkołaków, magów krwi, zmiennokształtnych oraz kapłanów i kapłanek cienia. Kiedy byli blisko przegranej, zdecydowali się na dość radykalny, sprzeczny z ich zasadami krok. Dzięki temu przetrwali. Teraz, półtorej tysiąca lat później możemy postąpić identycznie. To może nas uratować, tak jak kiedyś ich.
- Chyba nie masz tego na myśli, Aidenie?- wtrąciła się córka Lucyfera. Jej ton przepełniony jadem jasno mówił, jakie miała zdanie na ten temat.- Kiedyś może to okazało się skuteczne. Teraz nie możemy tego zrobić.
Charles powstrzymywał złość. Denerwowało go, że rudowłosa się wszystkiego domyśliła. Musiała świetnie znać historię Dzieci Światła. On w szkole nigdy nie lubił tego przedmiotu. Zapamiętywanie dat kompletnie mu nie wychodziło. Trochę czytał o historii swoich poprzedników, ale oni ciągle byli na krawędzi. Atakowali, cieszyli się chwilowym sukcesem, ginęli, wymyślali plan na ratunek i tak w kółko. Szatyn nie miał pojęcia, o którym planie mówili. Było ich co najmniej tuzin.
- Ależ możemy- zaoponował Ross.- To po prostu genialne.
- Dzieci Światła nigdy nie zawierały sojuszy z innymi gatunkami. Nie bez powodu. Dzięki temu uniknęliśmy wojen domowych i zdrajców. Mamy to teraz zaprzepaścić?- zapytała Chloe.
Już mamy jednego zdrajcę, pomyślał Charles. Ze złością przyglądał się rudowłosej. Może ten plan jej nie pasował, bo faktycznie mógł ich uratować? To jasne, że córka Lucyfera tego nie chciała.
- Może ktoś z was by mi w końcu powiedział o co chodzi? Data tysiąc pięćset lat temu niewiele mi mówi.
- Doprawdy? Brat naszego przywódcy nie zna historii?- prychnęła Chloe.- To duża ignorancja z twojej strony, Charlie.
- Nie mów do mnie Charlie- syknął szatyn. Kiedyś denerwowało go, gdy Aiden używał tego zdrobnienia. Z czasem się przyzwyczaił. Jednak w ustach córki Lucyfera to brzmiało drwiąco i pogardliwie.
- Dzieci Światła kiedyś zdecydowały się zamieszkać w ludzkich krainach bez ukrywania się. Postanowiły wpuścić między siebie ludzi, żeby zwiększyć swoje szeregi i zapewnić sobie bezpieczeństwo. W tamtym czasie obowiązywał jeszcze traktat pokojowy. Istoty nadnaturalne nie odważyły się ujawnić i zaatakować ludzkich krain. My nie możemy liczyć na taką ulgę z oczywistych względów.
- Czekaj, Aidenie- przerwał mu Charles.- Już wiem, o co chodzi.
Pamiętał jak Dzieci Światła zaczęły przyjmować ludzi do swojego miasta. Oczywiście z pewnymi wymogami. Nie mogli opuszczać terenu miasta bez wyraźnego pozwolenia. Musieli słuchać rozkazów oraz uczestniczyć w co wieczornych ogniskach, modlitwie do ich boga i władcy. Ludzie stawali się akolitami. Rozniecali w nich małe, dość nikłe płomienie. Dopiero, gdy kogoś uznano za godnego zaufania, zostawał Dzieckiem Światła i zyskiwał moc władania ogniem. To wcale nie był aż tak zły pomysł, jak twierdziła córka Lucyfera.
- Nie możemy zrobić z ludzi akolitów. Oni są naiwni, strachliwi i ślepi. Kiedy tylko nadarzy się okazja uciekną, żeby ratować własną skórę- zauważyła z uporem rudowłosa.
- Mylisz się, Chloe. Sytuacja nam sprzyja pod pewnymi względami. Ludzie będą mieli wybór: zostać zjedzonymi przez mutanty lub się do nas przyłączyć.
- To świetny pomysł- oznajmił Charles, czym zarobił sobie na mordercze spojrzenie demonicy. Kompletnie się nim nie przejął.
- A przyszło wam do głowy, że jeśli będzie tak jak mówisz Aidenie, będą mieli nad nami znaczną przewagę liczebną? Pozostało kilkadziesiąt Dzieci Światła, niepełna setka. Natomiast ludzi są miliardy. Teraz może miliony lub setki tysięcy. Jeśli zdecydują się zbuntować, nie będziemy mogli ich powstrzymać. Co zrobimy w takiej sytuacji, Aidenie?
Córka Lucyfera skrzyżowała ramiona na piersi, wbijając spojrzenie swoich nietypowych białek barwy zakrzepłej krwi w przywódcę. Starszy brat splótł palce na blacie przed sobą.
- Taka opcja jest prawdopodobna, ale będziemy się tym martwić, o ile to się rzeczywiście wydarzy. W najgorszym wypadku ukarze ich nasz bóg i władca.
- Zaczynasz mówić jak ludzie, Aidenie. Bóg nas uratuje, wymierzy sprawiedliwość, wystarczy go kochać... Przestań wierzyć w te brednie. Nie podważam istnienia naszego boga i władcy, ale on daje nam tylko moc. Resztą musimy się zająć sami. On nas nie wyręczy.
- Jeszcze kilka dni temu twierdziłaś, że za mało ryzykuję. Właśnie to robię.
- W takim razie miłego ryzyka. Nie potrzebujecie moich rad. Zdaje się, że wszystko doskonale wiecie sami- rzekła córka Lucyfera, wstała, obróciła się i wyszła. Stukot jej obcasów odbijał się od ścian i docierał do okrągłej komnaty.
Charles uśmiechnął się. Cieszył się, że zdrajczyni uniosła się dumą, zrobiła przedstawienie i wyszła. Im mniej będzie wiedzieć, tym lepiej. Może w końcu ujawni swoje plany pod wpływem emocji?
Aiden, Charles i Ross zaczęli omawiać szczegóły. Najpierw spierali się o wybór miejsca. Potem o ilości akolitów. Mimo wszystko, uwaga Chloe na temat czysto potencjalnego buntu była trafna. Szatyna niezmiernie irytowało, że nawet podczas kłótni, bo to było trafne określenie, demonica potrafiła wymyślić logiczne kontrargumenty.
- Jeśli jednak przyjdą do nas przerażeni ludzie, nie będziemy mogli ich nie wpuścić do miasta. Nie możemy ich zostawić na pożarcie- oznajmił Aiden, tym samym kończąc dyskusję dotyczącą ilości akolitów.
Co do pozostałych kwestii, byli bardzo zgodni. Ustalili, iż najlepiej będzie otoczyć teren miasta ognistym murem. Mutanty, ani akolici nie będą mogli go przekroczyć. Jedynie Dzieci Światła będą mogły swobodnie przechodzić przez płomienie. Dodatkowo uznali, że najlepiej będzie jak jeszcze tego samego dnia powiadomią Dzieci Światła o nowym planie i terminie opuszczenia Gulltown. Mieszkańców mogą być tym wstrząśnięci. Część z nich urodziła się w Gulltown i nigdy nie poznała innych miejsc.
Charles dostał sygnał myślowy od swojej informatorki. Kiedy tylko mógł, opuścił okrągłą komnatę i wyszedł na powierzchnię. Rzucił zaklęcie i ukazał się przed nim obraz kobiecej sylwetki ukrytej pod obszernym czarnym płaszczem. Jego informatorka dbała o dyskrecję aż do przesady.
- Nareszcie. Wysłałam ci sygnał jakąś godzinę temu- powiedziała z wyrzutem dziewczyna. Jej twarz oczywiście skrywał cień rzucany przez duży kaptur.
- Przepraszam. Miałem spotkanie z bratem i dwójką...
- Im mniej wiem, tym lepiej- przerwała mu Polly. To nie było jej prawdziwe imię, ale takie mu podała i prosiła, żeby tak się do niej zwracał.- Ale z twojej strony to szczyt chamstwa. Sporo dla ciebie ryzykuję.
- Jestem ci za to bardzo wdzięczny, ale myślę, że przy tych wszystkich środkach bezpieczeństwa z twojej strony, nic ci nie grozi. Powiedz mi, czego się dowiedziałaś.
- Lepiej przejść do konkretów- zgodziła się z nim Polly.- Prosiłeś, żebym się czegoś dowiedziała o Chloe. Jest, to znaczy była dość znana. Obecnie uważa się ją za martwą. Nie znalazłam o niej zbyt wiele informacji. Nadzwyczaj inteligentna jak na swój wiek, atrakcyjna i okrutna. Podobno zastraszyła całą szkolną radę w Oxcross.
- Tyle to ja już wiem. Naprawdę nie masz nic więcej?
Charles nie mógł uwierzyć, że nawet jego, do tej pory, niezawodna informatorka zawiodła. Sam mógłby więcej powiedzieć o córce Lucyfera.
- Nie wściekaj się. Tylko z tego słynie. Może jeszcze z bezczelności i gróźb. W każdym razie od miesięcy nie kontaktowała się z Piekłem. Nic nie wiedzą osoby, które mogłyby jej pomóc, ani jej "znajomi".
- Czemu podkreśliłaś słowo znajomi oraz co to znaczy od miesięcy?
- Od czasu spalenia Oxcross z nikim się nie kontaktowała. A jeśli chodzi o znajomych, nie wiem czy można ich tak nazwać. Z nikim nie utrzymywała specjalnie bliskiej relacji. Jedyną osobą, z którą naprawdę się zaprzyjaźniła, jest Lyenne Python.
- Była- poprawił ją szatyn.- Nie żyje.
- Do tych informacji nie dotarłam. Interesujące.
- Masz mi coś ważnego do powiedzenia, Polly? Chyba nie ryzykowałaś rozmowy ze mną dla takich strzępków.
- Oczywiście, że nie. Mam instynkt samozachowawczy, jeśli chcesz wiedzieć- odparowała informatorka.- Mam coś, co ją zdenerwuje. Może nawet sprowokuje do szybszego działania. Lucyfer znalazł kolejną następczynię Piekła.
- Kto to taki?- zainteresował się Charles. W końcu coś wartego uwagi.
- To jest najciekawsze. Ona jest hybrydą anioła i demona. Jakby nie liczyć kilku ostatnich tygodni, nigdy wcześniej nie była w Piekle. Słyszałam, że jest niedoświadczona i ma duże braki w wiedzy. Muszę już kończyć.
- Dzięki, Polly.
Informatorka przerwała holograficzną rozmowę. Charles był zadowolony. Musiał opowiedzieć Chloe, czego się dowiedział. Wtedy z pewnością się zdenerwuje. Ojciec zastąpił ją jakąś znajdą z nietypowymi zdolnościami.
Szatyn dotarł do centrum Gulltown. Ujrzał Aidena informującego Dzieci Światła o sytuacji. Kawałek od tłumu na uboczu stała rudowłosa demonica. Świetnie, pomyślał mściwie. Aż sama prosiła się o rozmowę. Podszedł do niej.
- Czego chcesz?- spytała córka Lucyfera z wystudiowanym chłodem. W jej głosie wyraźnie było słychać nutkę złości.
- Doszły do mnie pewne plotki, które z pewnością cię zainteresują- odpowiedział Charles. Z satysfakcją zauważył iskierki ciekawości w jej oczach.- Lucyfer znalazł nowego następcę Piekła, a właściwie następczynię.
- Kogo?- zapytała Chloe, ledwie dostrzegalnie zaciskając wyszminkowane usta.
- Nie wiem jak się nazywa. W każdym razie nie pochodzi z Piekła. Jest hybrydą anioła i demona. W dodatku jest młoda, niedoświadczona i ma duże braki w wiedzy.
Córka Lucyfera skinęła głową. Jej wzrok był nieobecny, a mimika pozostała jak z kamienia. A jednak Charles wiedział, że ją to ruszyło. Sprawiło mu to wielką satysfakcję.
Kilka dni później Gulltown spłonęło w złocistych płomieniach. Azjata przyglądał się temu ze spokojem. Było tak blisko do osiągnięcia jego celu, a teraz będzie zmuszony do zmian. W każdym razie będzie ich obserwował i kiedy gdzieś się zatrzymają, wprowadzi zmodyfikowany plan w życie. Nawet nie zauważą, gdy zostaną zmieceni z powierzchni ziemi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro