Rozdział 4 cz.2
Skye poczuła jakby z jej umysłu opadły opary mgły. Odzyskała całkowitą trzeźwość umysłu, kiedy do jej nozdrzy doszedł zapach dymu, zwiastun zbliżającego się niebezpieczeństwa. Świat wokół niej przestał wirować, a kaskada świateł tańcząca na suficie bezpowrotnie zniknęła. Rozejrzała się wokół i zobaczyła Matta. Zastanawiała się, co on tu robił albo raczej co oni robili, ale szybko odrzuciła tę drugą ewentualność, ponieważ byli po dwóch różnych stronach klasy. Demon również wstał z ławki i obydwoje wyszli na korytarz. Ściana, która się im ukazała po wyjściu z klasy płonęła.
- Rozdzielmy się- odezwał się Matt po raz pierwszy władczo, ale nie arogancko. Scarlett spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziała, że tak potrafił.- Ty idź w lewo i kieruj się do tylnego wyjścia. Po drodze znajdź jak najwięcej osób. Ja pójdę w prawo i pójdę na salę gimnastyczną. Spotykamy się na zewnątrz.
Skye nadal tkwiła w miejscu. Nie spodziewała się, że ten demon potrafił nie być przez chwilę dupkiem i jeszcze do tego mówić całkiem sensownie.
- Będziesz tak stać i się gapić?- zapytał już swoim normalnym pogardliwym tonem.
Urok prysł.
- Nie, już idę- odparła Scarlett, otrząsając się.
- Tylko uważaj na siebie- rzucił na pożegnanie Matt. Skye szybko udała się w przeciwną stronę. Ta nowa strona Matta, którą odkryła całkowicie ją zaskoczyła. Okazało się, że w obecności zagrożenia potrafił się ogarnąć i myśleć o innych, a nie o sobie. Skarciła się za podobne myśli. Przecież była w centrum pożaru. Nie powinna o nim myśleć w takiej sytuacji, a najlepiej w ogóle.
Skye szła dalej wprost do wyjścia. Dym zaczął drapać ją w gardle. Póki co nikogo nie spotkała i byłoby to dziwne, gdyby nie to, że trwała impreza. Największa i przede wszystkim nie ukryta impreza w Oxcross od początku roku. Zatrzymała się widząc grupę uczniów pod tylnymi drzwiami, które stały w płomieniach.
- Użyjcie magii!- krzyknął jeden z uczniów.
- Łał, naprawdę na to nie wpadliśmy- odpowiedział mu ktoś sarkastycznie.- To, kurwa, nie działa!
- Co robimy?- spytała jakaś dziewczyna z morskimi pasemkami, a potem zaczęła kaszleć.
- Chodźmy do innego wyjścia.
- Już tam byliśmy. To była nasza ostatnia szansa. Okna też się palą.
- No to zajebiście, już jesteśmy, kurwa, martwi!- syknął znajomy głos. Miała nadzieję, że to nie była ta osoba. To nie tak, że komukolwiek życzyła, żeby spłonął żywcem, po prostu akurat ta osoba mogłaby być przy innym wyjściu. Jak najdalej od niej.
Scarlett stanęła na ławce, chociaż biorąc pod uwagę jej obuwie, to nie był najlepszy pomysł. Miała rację. To rzeczywiście była Melanie w obcisłej, zbyt krótkiej sukience z tapetą na twarzy.
Jakaś dziewczyna z ciemniejszą karnacją zaczęła nerwowo przeszukiwać torebkę. Z jej ust wypłynęła wiązanka przekleństw.
- Zgubiłam telefon- powiedziała, rzucając wyglądającą na drogą torebką przed siebie. Tak się złożyło, że przed nią znajdowały się drzwi, które płonęły. Torebka szybko zmieniła się w popiół, co poskutkowało kolejną wiązankę.
- Ale tragedia- syknęła Melanie sarkastycznie.- Jakbyś nie zauważyła zaraz spłoniemy żywcem!
- A może chciałam wezwać pomoc?! Pomyślałaś o tym?! Nie, przecież twój mały móżdżek nie jest do tego zdolny!
- Uspokójcie się. Krzyki nam nie pomogą.
Nagle płomienie zaczęły się gwałtownie powiększać i pochłaniać nie tylko ściany i okna, ale też podłogę. Języki ognia zaskakująco szybko przesuwały się w ich stronę. Skye razem z resztą zaczęła się cofać, co spowodowało, że kilka osób przewróciło się jak domino. Wszyscy gorączkowo cofali się, żeby być jak najdalej od ognia, lecz nie zauważyli, że za nimi dzieje się dokładnie to samo. Po chwili byli już otoczeni przez intensywnie czerwone płomienie na samym środku korytarza. Scarlett przemknęło przez myśl, że to już był koniec. Zaraz umrze. Tym razem nie uratują jej anioły.
Ku zdziwieniu wszystkich istot, z płomieni wyłoniły się dwie osoby. Nie zwęglone trupy pokryte od góry do dołu oparzeniami, a dwie całkowicie zdrowe istoty. Nienaturalny ogień po prostu się przed nimi cofał. Chłopak podszedł do okna, a płomienie z szyby momentalnie zniknęły zostawiając nadpalone okiennice i częściowo stopione szkło. Potem wymówił zaklęcie, a to co jeszcze pół godziny było szybą zniknęło. Dziewczyna stanęła koło przerażonej grupy, a płomienie zamarły w miejscu. Powstała wąską ścieżka pomiędzy oknem, a uczniami.
- Uciekajcie tylko pojedynczo- rzekła dziewczyna. Osoby najbliżej ścieżki zaczęły wychodzić na zewnątrz. Skye była bardziej z tyłu, więc czekała. Nagle Melanie zaczęła się przepychać. Przed nią stała ciemnoskóra szatynka, która wcześniej zgubiła telefon. Demonica popchnęła ją i gdyby nie pomoc drugiego wybawcy, spłonęłaby w ogniu. Później poszło już bez przeszkód. Reszta nie popadła w panikę, tylko poczekała na swoją kolej i kiedy już ona nastąpiła, pośpiesznie wychodzili na zewnątrz. Scarlett odetchnęła z ulgą, gdy do jej płuc wleciało świeże, chłodne powietrze. Zdecydowanie nie było jej zimno. Jednak już po chwili ulgę zastąpił strach. Oxcross płonęło, a nikt inny nie wyszedł na zewnątrz oprócz ich grupy. Skye pomyślała o swoim bracie, Suzy, Toni, Vanessie, Nicku, Zacku, Dylanie, mimowolnie o denerwującym demonie i przede wszystkim o Carol, której tam w ogóle nie powinno być. Oni wszyscy nie mogli umrzeć. To nie mogło się dziać naprawdę.
- Musicie iść ratować innych- zauważył nieznany jej czarnowłosy anioł w stronę wybawców.
- Wybaczcie, ale nie możemy tego zrobić. Nie pojmujecie powagi sytuacji? Jeśli w tym momencie stąd nie uciekniemy, Dzieci Światła nas zabiją. Musimy się ratować.
- Ale...- zaczął tamten, lecz szybko zagłuszyła go kłótnia.
- Omal mnie nie zabiłaś!- warknęła afroamerykanka.
- Ciesz się, że mi to nie wyszło, ale chętnie zaraz to powtórzę- odparła Melanie, a po jej białkach i tęczówkach rozlała się czerń.
Scarlett przestała ich słuchać. Nie obchodziła ją ta idiotyczna kłótnia, nie w chwili, kiedy jej przyjaciele płonęli razem z budynkiem, który był dla niej jak dom przez ostatnie kilka miesięcy.
W tym momencie przez zasłonę snu przedarły się początkowo niezrozumiałe dźwięku. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to były głosy. Powoli otworzyła oczy, w których od razu pojawiły się łzy. Zaczęła mrugać, żeby je odgonić. Na próżno. Ten koszmar prześladował ją od czasu pożaru. Po raz kolejny musiała przeżywać tamtą chwilę, bo dokładnie to się wydarzyło. Nigdy się nie zmieniało, ciągle było boleśnie zgodne z okropnymi wspomnieniami. Jedna z lepszych, o ile nie najlepsza impreza, jaka odbyły się w Oxcross przerodziła się w tragedię.
- Wstawajcie- powiedziała Daisy, ich wybawicielka, która razem z tym drugim, którego imienia Skye nie potrafiła sobie przypomnieć, postanowiła przejąć dowodzenie.
Scarlett wyszła ze śpiworu i wstała. Skrzywiła się na widok brudnych ubrań, które miała na sobie. Od czasu ataku na Oxcross świat się zmienił, chociaż atak nie był tego przyczyną.
- Nie tylko Oxcross spłonęło tego dnia- oznajmił wybawiciel, kiedy teleportowali się w jakieś odległe od szkoły nadnaturalnej miejsce.- Widziałem w internecie, że doszło do kilkunastu podobnych ataków na całym świecie. Piszą nawet o ucieczce Przeklętych.
- Przeklętych?
- Istot, które zostały skazane na dożywocie poniżej Piekła za okrutne lub liczne morderstwa. Wiem tyle, że gdziekolwiek się pojawią jest mnóstwo zmasakrowanych zwłok.
Na początku wszyscy unikali pytań i szli ślepo w kierunku, który wskazywali dowódcy grupy. Jednak tego ranka to się zmieniło.
- Miło się z wami podróżowało, ale ja chcę wrócić do domu do rodziny- oznajmił jasnowłosy demon, złożył śpiwór i zarzucił go niedbale na ramię.
- Poczekaj- rzekła Daisy.- Musisz, właściwie wszyscy musicie o czymś wiedzieć.
Cały ich prowizoryczny obóz zwrócił oczy w jej kierunku. Skye również. Też chciała już wrócić do rodziców. Przecież musieli się o nią potwornie martwić. Tylko nie wiedziała jak miała im powiedzieć o Carterze. Po cichu dalej miała nadzieję, że w jakiś sposób przeżył. I że Carol, Suzy, Toni, Vanessa, Nick, Zack, Eddie i cała reszta też, chociaż to nie było możliwe. Wiedziała o tym, a jednak ciągle miała nadzieję.
- Jeśli tylko ktoś z nas użyje teleportacji, Przeklęci będą mogli nas znaleźć i... Zabić. Osoba, która się teleportuje narazi nie tylko siebie, nas, ale i bliskich.
Na tym właśnie skończyła się dyskusja dotycząca powrotu do domów. Wpłynął na to również widok opustoszałych miast. Wszędzie, gdzie do tej pory byli, a poruszali się dość wolno, panowała nienaturalna cisza. Póki co nie spotkali ani ludzi ani istot nadnaturalnych. Wybawcy mówili, że to przez te niebezpieczne istoty, ale jak bardzo straszliwe musiały one być, żeby zmusić setki ludzi i istot w obrębie kilku miast do ucieczki? Może i Skye powinna próbować uciec, ale ostatnio nic nie miało dla niej znaczenia. Jej brat, przejaciele, znajomi i szkoła spłonęli. W dodatku Carol nie byłaby tam, gdyby potrafiła jej odmówić. Ile jeszcze osób musiało przez nią zginąć?, zastanawiała się ze smutkiem.
Wyznaczone przez wybawców osoby przygotowywały porcje jedzenia dla reszty. Niestety nie mieli zbyt wielkiego wyboru. Jedli głównie słodycze, ponieważ się nie psuły, a w opustoszałych sklepach było ich pod dostatkiem. Oczywiście, kiedy tylko mieli okazję, starali się urozmaicić dietę w owoce i warzywa. Mięsa jakoś nikt nie chciał upolować, a w sklepach już minął jego okres ważności. Gdy już zjedli, mieli ruszyć w dalszą drogę. Plany uległy zmianie po raz drugi tego dnia, co nie było niczym dziwnym. Każdy z nich miał jakieś pytania i wątpliwości, nie pojmował w pełni sytuacji, a wybawcy nie chcieli się z nimi podzielić informacjami albo zwyczajnie też nie wiedzieli zbyt wiele.
- Chcę wyjaśnień- oznajmił blondyn o imieniu Alec.- Nie wiem jak inni, ale ja bez nich nigdzie nie pójdę.
Większa część grupy wyraziła swoją aprobatę.
- No dobrze. Zatrzymajmy się tutaj i chwilę porozmawiajmy, ale nie mamy dużo czasu- zgodziła się Daisy.- Dalej jesteśmy zbyt blisko, a w każdej chwili możemy być zaatakowani. Co chcecie wiedzieć?
- Ty i ten drugi zachowujecie się jakbyście tutaj rządzili, a tak nie jest- zauważyła wampirzyca.- Powinniśmy wspólnie podejmować decyzje.
- Tak!
- Demokracja- rzucił hasło ktoś inny.
- Niech i tak będzie. Od teraz będziemy podejmować decyzje wspólnie- mruknął ciemnowłosy wybawca.- Coś jeszcze?
- Jakim cudem zdołaliście zapanować nad ogniem?- odezwała się afroamerykanka.- Przecież yo był ogień Dzieci Światła. Tylko one potrafią nad nim panować.
- Myślisz, że jesteśmy Dziećmi Światła?- spytał ciemnowłosy, nie potrafiąc ukryć pobłażliwej uśmiechu.
- Jesteśmy demonami, które od czasu pojawienia się w Piekle przejawiały... niecodzienne zdolności- wyjaśniła Daisy.
- Jakie?
Daisy westchnęła głośno, ale odpowiedziała na pytanie.
- Powiedzmy, że wykraczające za dziewiąty krąg. Między innymi władza nad ogniem. Nie powiem wam na ten temat nic więcej. Niemniej gdyby zależało nam na waszej śmierci, nie uratowalibyśmy was.
- Dlaczego nie próbowaliście ratować innych?- zapytała wątła blondynka. Jej oczy były zaszklone od łez.- Dlaczego my żyjemy, a oni nie?
- Na drugie pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Po prostu wy znaleźliście się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Nie ratowaliśmy innych, bo wtedy my też byśmy tego nie przeżyli. Wyczułam czująś obecność. Pewnie to było Dziecko Światła.
- A może inna osoba, która zdołała uciec?- zasugerowała kąśliwe afroamerykanka, zakładając ręce na piersi.
- Obwinianie nas w niczym nie pomoże. Nie cofniemy czasu, nie przywrócimy im życia i nie dowiemy się, co by było gdybyśmy postąpili inaczej. Ważne jest to, że żyjemy. Na razie. Tracimy czas na rozmowę, a niebezpieczeństwo się zbliża.
- Ciągle mówicie o tym niebezpieczeństwie, ale co to konkretnie jest? Dlaczego wszyscy tak się tego boją?- odezwał się Alec.- Na pewno coś ukrywacie.
- Masz rację. Najprawdopodobniej to są Przeklęci, jak wspomnieliśmy, ale... Jest coś co pominęliśmy. Oni są... Zdeformowani i żywią się mięsem.
- Mięsem? To znaczy, że...- zaczęła wątła blondynka, ale ostatnie słowo nie chciało jej przejść przez gardło.
Skye przeklęła cicho pod nosem, kiedy doszło do niej to, co dziewczyna miała na myśli. Nie, to niemożliwe, pomyślała.
- Tak, jedzą... Nie tylko zwierzęta- odpowiedziała ponuro Daisy.- Macie już dość rewelacji? Możemy uciekać czy będziemy czekać aż nas zjedzą?
- To dlaczego nie użyjemy teleportacji? Będzie dużo szybciej.
- Już mówiłem. One to wyczuwają. Wyczuwają użycie magii, więc musimy jej unikać, w miarę możliwości.
- Gdzie właściwie idziemy? Macie jakiś plan czy idziecie przed siebie?- zapytała Malenie, Scarlett w duchu stwierdziła, że to była pierwsza sensowna rzecz, jaką usłyszała z jej ust.
- Kiedy wybuchł pożar moi rodzice przesłali mi myśl, a właściwie nazwę miasta i poprosili, żebym nie używała teleportacji, ale musiałam to zrobić- odparła Daisy.
- Złamałaś zakaz?- spanikował brunet.- Czyli oni nas gonią właśnie z tego powodu? Bo użyłaś magii.
- Nie wiem czy nas gonią. To tylko moje podejrzenia. Mogą namierzyć miejsce, do którego się przeteleportowaliśmy.
- Wspaniale- skomentowała sarkastycznie afroamerykanka.- Nie wiem jak wam, ale mi już przeszła ochota na rozmowę. Wolałabym uciekać.
Wszyscy podnieśli ręce oprócz Aleca.
- Mam jeszcze jedno krótkie pytanie- zauważył blondyn.- Gdzie idziemy?
- Do miasteczka o nazwie Gulltown. Chodźmy.
Tym razem nikt się nie sprzeciwił Daisy. Wszyscy zgodnie wzięli rzeczy, które ukradli w opuszczonym mieście i poszli dalej.
Skye mimowolnie pogrążyła się w melancholii. Pomijając morderstwo w wykonaniu Chloe na początku roku szkolnego i plotkę, którą rozpuścił o niej Matt, w Oxcross było naprawdę wspaniale. Rozgrywki TGT były ciekawe, chociaż, szczerze mówiąc, jej wielkie zwycięstwo w turnieju było tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Zwyczajnie dopisało jej szczęście. Później już ani razu nie udało jej się powtórzyć tego triumfu, ale coraz lepiej radziła sobie z posługiwaniem się procą. Żałowała, że proca z ołowianymi pociskami była tylko magią, która przybrała owy kształt i tak jak ona się zachowywała. Czułaby się bezpieczniej mogąc trzymać procę w dłoni, a woreczek z pociskami w kieszeni. Chociaż niewykluczone, że w starciu z tymi bestiami na niewiele by się zdała.
Scarlett wypominała sobie też, że pozwoliła Carol udać się do Oxcross. Jej przyjaciółka umarła przez nią, tak jak Leon kilka miesięcy wcześniej. Z żalem pomyślała też o rodzicach Carol, którzy tak jak ona byli ludźmi. Nie mogli wyczuć użycia magii, ani się tego domyśleć. Zapewne do końca życia będą się zastanawiali, czemu córka od nich uciekła i co się z nią tak naprawdę stało. Niestety Skye nie mogła im tego wyjaśnić. Bo co miałaby im powiedzieć? Wasza córka poszła na uroczystość zakończoną imprezą do mojej szkoły dla istot nadnaturalnych, a tak się nieszczęśliwie złożyło, że Dzieci Światła wywołały wtedy pożar i w nim spłonęła. Bardzo mi przykro.
To wszystko wyglądało jak koszmar, ale Scarlett nie mogła się z niego wybudzić, nie ważne jak mocno tego chciała. To działo się naprawdę.
Najchętniej Skye teleportowałaby się do domu, ale bała się, że narazi rodziców, ocalałych i siebie na niebezpieczeństwo. Nie zniosłaby myśli, że kolejna osoba przez nią zginęła. Tym bardziej w liczbie mnogiej i wliczając w to własnych rodziców.
Smętny korowód jedynych ocalałych z Oxcross zatrzymał się niedługo po zapadnięciu zmroku.
- Chyba nie zatrzymamy się tutaj?- spytała przestraszona wampirzyca, chociaż akurat ona nie powinna się aż tak bać. Wampiry były bardziej wytrzymałe niż magowie krwi i zmiennokształtni.
- Wiem, że ty snu nie potrzebujesz, ale znaczna część grupy tak. W dodatku po ciemku musielibyśmy zwolnić. Lepiej poczekajmy aż wzejdzie słońce.
- Pójdę na wzgórze i trochę się rozejrzę- zaproponował Alec.- Może w okolicy jest jakieś miasteczko albo dom, w którym nas przenocują. Ktoś wyraża sprzeciw?
Odpowiedziało mu tylko zawodzenie wiatru, które brzmiało dość upiornie w obecnej scenerii. Wszechobecna cisza przerywana świstem wiatru, grupa nastoletnich nadnaturalnych i niebezpieczeństwo, które mogło się czaić w mroku i w każdej chwili wychynąć, pozbawiając ich życia w straszliwy sposób.
- W takim razie pójdę, ale ze Skye i Kylie.
- Tylko szybko wracajcie.
Scarlett zostawiła rzeczy i poszła za blondynem i afroamerykanką. Z Aleciem zamieniła zaledwie kilka słów, ale był w porządku. Z ciemnowłosą nie miała jeszcze okazji się poznać. Jednak czuła, że się dogadają. Dziewczyna nieustannie kłóciła się Melanie.
- Chyba jeszcze nie rozmawiałyśmy. Jestem Kylie.
- To prawda. Jestem Skye. Dlaczego akurat nas wybrałeś?- zwróciła się do Aleca.
- Bo wydajecie się inteligentne, nie słuchacie ślepo "wybawców" i nie jesteście tak irytujące jak Melanie- odpowiedział blondyn, kiedy już wystarczająco się oddalili od zaczątku obozu.
- Dlaczego tak dziwnie zaakcentowałeś słowo wybawcy?- spytała Scarlett, ostrożnie stawiając kroki. Praktycznie nic nie widziała w otaczającej ją ciemności.
- Mam złe przeczucia względem tej dwójki. Oni mają jakiś ukryty cel, chociaż jeszcze nie wiem jaki. Po prostu im nie ufam i wy też nie powinnyście tego robić
Właściwie Scarlett też przez myśl przeszły podobne wnioski. Sytuacja była co najmniej podejrzana. Byli na jakimś pustkowiu zdani tylko i wyłącznie na siebie i przywódców, uciekając przed czymś, co równie dobrze mogłoby być wyimaginowane.
- Masz jakiś plan?
- Jeszcze nie, ale wspólnie coś wymyślimy. Musimy to zrobić przed dotarciem do tego miasta... Jak się ono nazywało?- zapytał Alec.
- Gulltown- odpowiedziała Kylie.
Nagle dostrzegła zarys czegoś dużego. Domu lub nawet willi.
- Idziemy tam?
- Chyba tak. Musimy nadać wiarygodność naszej wymówce. Tak naprawdę chciałem z wami tylko porozmawiać z dala od "wybawców" bez zbędnych podejrzeń.
- Przeżyliśmy pożar. Przecież nie spotykamy tam żadnego seryjnego mordercy, który zamknie nas w piwnicy- mruknęła Kylie i ruszyła pewnie do przodu.
Alec i Skye wymienili niepewne spojrzenia, a potem ją dogonili. Przed domem napotkali ogrodzenie z furtką, która była zamknięta i nie miała żadnego dzwonka.
- Musimy się wspiąć- rzekł Alec i pierwszy przeszedł nad żelaznym ogrodzeniem ze szpikulcami na końcach. Kiedy zeskoczył po drugiej stronie rozległo się chrupnięcie.
- Wszystko w porządku?- spytała mocno zaniepokojona Kylie.
Skye miała w głowie czarny scenariusz. A co jeśli złamał sobie nogę? Przecież nawet nie zdołają z Kylie go stamtąd wyciągnąć przez to cholerne ogrodzenie.
- Tak tylko zaskoczyłem na gałąź- wyjaśnił blondyn.
Scarlett odetchnęła z ulgą i zaczęła wspinać się po żelaznych prętach. Afroamerykanka zrobiła tak samo i już po chwili cała trójka była po drugiej stronie. Okazało się, że to nie był byle jaki dom, bardziej willa. Chociaż ogród był skąpany w mroku, wydawał się zadbany i ogromny, a ciągnął się też po drugiej stronie domu. Podeszli do drzwi. To Alec zapukał.
Panowała wręcz upiorna cisza, nawet szum wiatru ustał. Blondyn zapukał ponownie, a po drugiej stronie drzwi rozległy się odgłosy skrzypiących schodów.
- Może lepiej stąd uciekajmy- zasugerował blondyn.- Powiemy reszcie, że dom był pusty.
- A jak będą chcieli się tutaj włamać?- spytała Skye. Pusty dom byłby łatwym celem, idealnym miejscem do spania i kilkudniowego postoju.
I wtedy zza drzwi dobiegła rymowanka, rodem z horrorów, a ułamek sekundy później drzwi stanęły otworem.
- Że co, kurwa?!- warknęła zaskoczona Kylie.
Scarlett wpatrywała się w właściciela domu z zaskoczeniem. Skąd ON się tu wziął? W progu stał białowłosy mag krwi z mnóstwem szwów wykonanych nefrytową nicią.
- Aloys?!
- Och, mam gości- ucieszył się białowłosy i uśmiechnął, czemu towarzyszyło pęknięcie nefrytowych nici w kącikach ust i strumyczek krwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro