Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31 cz.2

Oliver siedział w ciemnej, chłodnej i przede wszystkim obskurnej celi wykutej w litej skale poniżej Zamku Taelis. Przypominała klitkę. Miała szerokość zaledwie trzech kroków, a długość pięciu. W środku znajdowało się jedynie łóżko, a właściwie drewniana prycza z boleśnie cienkim materacem przypominającym prześcieradło i dziura na nieczystości. Do tego panowała tam nieustanna ciemność. Najbliższe światło znajdowało się na klatce schodowej prowadzącej do więzienia, więc widywał je tylko wtedy, kiedy przychodzili strażnicy z jedzeniem. Porcje było małe, nadpsute i okropne w smaku. Samo więzienie składało się z kilku pięter. Anioł nie mógł precyzyjnie określić z ilu. Był na trzecim piętrze od góry, ale widział schody prowadzące na przynajmniej jedno piętro niżej. Na jego piętrze znajdował się rząd równie miniaturowych, co jego własna, cel. Każda wyglądała tak samo i zajmował ją jeden więzień.

Oliver nie wątpił, że swoje straszne położenie zawdzięczał mężowi siostry. Cholerny Orwyle musiał na niego nakablować. Obiecał, że kiedyś się na nim zemści. Już nie obowiązywał go immunitet z tytułu szwagra. Oj nie, utracił go wsadzając go do tego cuchnącego lochu! Wizualizację mnóstwa okropnych rzeczy, jakie mógł zrobić Orwyle'owi zostały przerwane przez krzyk jakiegoś więźnia. Już słyszał ten głos, ale nie na tyle często, aby rozpoznać do kogo należał.

- Pieprzona suka!

- O kim mówisz, Ben?!- zapytał więzień z celi obok Olivera. Anioł zdążył już z nim porozmawiać kilka razy i musiał przyznać, że był sympatyczny. Tom podzielał też jego poglądy. Gdyby tylko spotkali się w innych okolicznościach...

- O tej blond dziwce nazywanej władczynią! Ja tu gniję za okaleczenie jakiegoś przechodnia, a ona siedzi sobie w zamku i rządzi, chociaż zabiła tysiące wilkołaków! Gdzie tu, kurwa, sprawiedliwość?!- odkrzyknął Ben. Nazywano go Męczennikiem, bo narzekał przynajmniej kilka razy dziennie na swoje położenie. Co ciekawe, niekoniecznie w dobrym znaczeniu, zawsze zaczynał swoje narzekania w inny sposób. Jedno musiał mu Oliver przyznać - był kreatywny i wulgarny.

Większość więźniów się z nim zgodziła, wydając bliżej nieokreśloną kakofonię dźwięków: okrzyków, uderzeń, a nawet wycia.

- Głupia dziwka- wymamrotał więzień naprzeciwko Olivera. Anioł nie znał jego imienia. Gość był trochę dziwny. Często kręcił się po celi, licząc pod nosem. Nierzadko też siedział ze skrzyżowanymi nogami przed kratami i szeptał. Oliver przyłapał go kilka razy na rozmawianiu ze sobą. Próbował kilka razy nawiązać z nim kontakt, zanim zauważył, że jest świrem, ale nie wyszło. Wariat go ignorował. Zazwyczaj traktował tak wszystkich.

- Nie obrażajcie jej!- odezwał się jakiś młodzieńczy głos.

Ben Męczennik parsknął śmiechem, który rozniósł się echem po piętrze.

- A ty kim jesteś, dzieciaku?! Jej wielbicielem, a może bękartem, którego postanowiła się pozbyć?!- zapytał Ben.

- Właściwie nie zdziwiłbym się, gdyby wtrąciła własne dziecko do więzienia, bo jej zawadza. To zimna ssssuka!- wtrącił jeszcze inny więzień, nazywany Wężem, bo miał dziwny, świszczący głos i zawsze przeciągał literę "s".

- Nie jestem jej synem!- odkrzyknął oburzony młodzieniec tak, żeby wszyscy dobrze go słyszeli.- Jestem strażnikiem, to znaczy byłem, ale... Musiałem kraść i... Czekam na proces.

- Możesz się nie doczekać, młody. Ja czekam tu trzy miesiące. Jak procesu nie było tak nie ma. Znałem kogoś, kto też tutaj trafił. Już go więcej nie widziałem- oznajmił Rudy. Jego ksywka była spowodowana kolorem włosów. Niestety już dawno przestały być rude, ale ksywka została.

- O kim mówisz, Rudy? Siedzę tu tak długo, że może będę go kojarzył. Imię, coś charakterystycznego?- spytał Stary Berg.

- Miał wytatuowanego hot doga na ręce. Stąd też ksywka- odpowiedział Rudy.

- Hot dog! Znałem go... Nie żyje od kilku miesięcy.

Po tych słowach zapadła cisza. Przerwał ją Ben Męczennik.

- Wiecie, że ta suka stworzyła też nowy gatunek?! Skrajnie niebezpieczny i nie poniosła żadnych konsekwencji!

- Mutanty?- odezwała się jakaś kobieta. Musiała to być Jenny. Była jedyną kobietą na całym piętrze. Jeszcze kilka dni wcześniej były dwie. - Nie mów, że to jej wina. Nie wierzę, żeby je stworzyła. Eliela? No chyba sobie żartujesz.

- Ależ to prawda! A przynajmniej komuś zleciła ich stworzenie! To przez nią istnieją mutanty żywiące się mięsem! Pieprzony kanibalizm!- odparł Ben.

- No nie wiem czy uznać to za kanibalissssm- odparł Wąż.- Przecież powiedziałeś, że to inny gatunek...

- Faktycznie- mruknął Ben Męczennik.- Hmm...

- Kłamiesz!- wtrącił się znowu młodzieniec.

- Nie jesteś zbyt mądry, młody, że jeszcze wierzysz w bajki o pięknej i dobrej anielicy.

- Czas wyrosnąć z bajek- dorzucił inny. Zawtórowały mu salwy śmiechu.

- Nie jestem dzieckiem!

- Zachowujess ssssię inaczej. Zrozum to, Eliela jest gorsza niż Lucyfer. On przynajmniej nie ukrywa jaki jest pod massską uprzejmossssci- wtrącił Wąż.

- Kłamiecie! Wszyscy kłamiecie! Eliela nie dokonała tej rzezi na wilkołakach, ani nie stworzyła mutantów!- powtarzał w kółko młodzieniec, niczym mantrę.

Oliver postanowił się wtrącić. Ten dzieciak go denerwował.

- Na własne oczy widziałem jak zabiła wilkołaki na placu Dracarys. Nawet się nie zawahała.

- Ha! Mówiłem, że jest suką!

Kłótnia rozgorzała na nowo. Ben, Wąż i kilku innych więźniów obsypywało obelgami Elielę, a młodzieniec zażarcie jej bronił, nie przyjmując do świadomości żadnych argumentów.

Olivera znużyła ta rozmowa. Wrócił wspomnieniami do tej, mimo wszystko pięknej chwili. Do czasu, kiedy plugastwo raz na zawsze zniknęło z pięknego miasta aniołów. Gdy minął pierwszy szok, uznał że naczelna anielica postąpiła dobrze, wręcz wspaniale. Wyręczyła go i zapchlone kundle zniknęły w jeden dzień, a nie na przestrzeni tygodni, jak miała działać trucizna.

- Cisza! Ktoś idzie!- powiadomiła Jenny.

Oliver tak jak i reszta więźniów podszedł do krat. Próbował zobaczyć, kto idzie. To nie była pora posiłku, więc istniały dwie, maksymalnie trzy możliwości. Pierwszą i najbardziej prawdopodobną był nowy więzień. Na piętrze znajdowało się jeszcze kilka pustych cel, więc czemu mieliby nie dołożyć tutaj kolejnego skazańca. Drugą opcją był proces, ale biorąc pod uwagę to, co usłyszał, miał zasadne wątpliwości. Anioł zdążył się zorientować, że nie dochodziło do nawet połowy procesów, które miały się odbyć. Strażnicy stosowali pewną bezlitosną i niestety skuteczną metodę. Zamykali oskarżonego za kratkami i czekali aż umrze. Tym sposobem procesów było niewiele. Ostatnią, najbardziej abstrakcyjną możliwością było wypuszczenie kogoś na wolność. Stąd się nie wychodziło.

Nigdy.

Odgłos kroków stał się głośniejszy, choć dalej dość nikły. W polu widzenia ukazał się krąg światła wokół pochodni. Oliver musiał zmrużyć oczy, bo w pierwszej chwili światło kompletnie go oślepiło. Ben Męczennik przywitał strażników splunięciem.

- Ja pierdole! Nie trafiłem- odparł Ben.

Inni więźniowie jak na zawołanie zaczęli robić dokładnie to, co on. Spluwali im pod nogi. Strażnicy, których twarze były wystarczająco dobrze oświetlone, zaciskali zęby i pięści ze złości. W końcu, kiedy któryś więzień splunął mu prosto w twarz, nie wytrzymał.

- Uspokójcie się albo nie dostaniecie kolacji!- zagroził głosem ostrym niczym sztylet. Z kilku cel wydobył się śmiech.

- Tego gówna?- spytał Ben.- Wsadź je sobie w dupę!

Strażnik stracił impet. Zamiast złości zdecydował się na chłodny profesjonalizm. Zatrzymali się dopiero pod celą Olivera. Anioł zmarszczył brwi. Nie mieli ze sobą żadnego nowego więźnia. Czyżby spotkał go zaszczyt w postaci procesu? W sumie był zadowolony. Miał asa w rękawie, ale mógł go użyć tylko podczas rozprawy. W celi więziennej ten argument na niewiele się zdawał. Właściwie był bezużyteczny.

- Nazywasz się Oliver?- zapytał jeden ze strażników.

- Tak- odpowiedział krótko anioł. Miał swoją dumę i nie zamierzał zniżać się do takiego poziomu, żeby spluwać na strażników. Przyglądał się jak anioł wkładał stary, mocno już zardzewiały klucz do zamka. Po chwili otworzył celę, a szczęk rozniósł się po całym piętrze. Drugi ze strażników wszedł do celi i skuł mu ręce kajdankami z dwimerytu. Jak powszechnie wiadomo, ten kamień wchłaniał wszelką magię i osoba zakuta w kajdanki nie mogła użyć mocy. Dla Olivera nie robiło to żadnej różnicy i tak nie zamierzał uciekać. Miał plan. Wychodząc czuł na sobie spojrzenia innych więźniów. Jedne zwyczajnie ciekawe, co takiego zrobił, iż doczekał się procesu po jakimś tygodniu. Od innych więźniów można było wyczuć bardziej wrogie nastawienie.

- Gdzie idziemy?- spytał Oliver.

- Najpierw do łazienki, żebyś doprowadził się do porządku. Potem masz spotkanie z prawnikiem. Do czasu procesu zostaniesz przeniesiony do innej celi, wygodniejszej z lepszymi warunkami- odpowiedział, ku wielkiemu zdziwieniu anioła. Myślał, że strażnik powie mu coś bardziej w stylu "więźniowie nie moją głosu" albo "prędzej czy później i tak zgnijesz w tym lochu". A jednak odpowiedź okazała się dla niego bardzo korzystna. Tylko jedno go zaskoczyło.

- Spotkanie z prawnikiem? Dlaczego?

Strażnik wzruszył ramionami, uznając rozmowę za zakończoną. Resztę drogi przebyli w ciszy. Zaprowadzono Olivera do niedużego pomieszczenia. Po tych kilku dniach w celi uznał je za bardzo luksusowe. Ściany były pomalowane na szary kolor, a podłogę pokrywało linoleum. Po prawej, pod dużym oknem stało łóżko. Jednoosobowe, ale z normalnej grubości materacem i świeżą pościelą. W kącie stał malutki stolik oraz zwyczajne drewniane krzesło. Oprócz drzwi wejściowych w pokoju znajdowały się jeszcze jedne, zapewne do łazienki.

- To jest twoja tymczasowa cela. Masz godzinę na doprowadzenie się do porządku. W międzyczasie ktoś podrzuci ci jakieś czyste ubrania- poinformował strażnik, zdejmując mu kajdanki, a następnie szczelnie zamykając drzwi.

Oliver z radością poszedł do łazienki. Była mała i bardzo zwyczajna. Prysznic z materiałową zasłonką, sedes i umywalka z lustrem. Z przyjemnością zmył z siebie kilkudniowy brud i skorzystał z toalety zamiast z dziury w kamiennej podłodze. Kiedy wyszedł z łazienki, zauważył czyste ubrania, leżące na łóżku. Włożył je na siebie i położył się na materacu. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Wreszcie jakieś ludzkie traktowanie. Miękki materac podziałał na niego usypiająco. Powieki zaczęły mu ciążyć. Przegrał walkę i zapadł w sen.

Obudzono go po pewnym czasie. Do jego świadomości dotarł niewyraźny męski głos. Miał ochotę go zignorować i spać dalej. Tak dawno nie spał w wygodnym łóżku. Pomimo tego, otworzył oczy. Z wyraźną niechęcią wstał, pozwolił się skuć i poszedł za strażnikami na spotkanie. Udali się do większego niż jego pokój pomieszczenia. Choć było stosunkowo duże, znajdował się tam tylko stół z dwoma krzesłami. Na jednym z nich siedział mężczyzna z widocznymi zakolami i kilkoma siwymi włosami w ciemnej czuprynie. Nosił skrojony na miarę garnitur. Z daleka emanował profesjonalizmem i bogactwem. Oliver usiadł na krześle. Poczekał aż strażnicy sobie pójdą, zostawiając ich samych.

- Dzień dobry, panie Oliverze- odezwał się prawnik.- Nazywam się...

- Nie interesuje mnie kim pan jest. Nie wygląda pan na prawnika z urzędu.

- Bo nim nie jestem. Zostałem wynajęty przez pana Orwyle'a i jego żonę.

Anioł prychnął pod nosem. Najpierw Orwyle na niego doniósł, a teraz zapłacił za prawnika. Jeśli liczył, że to zrekompensuje jego czyn, to się grubo mylił. Jeszcze za to zapłaci.

Mężczyzna spojrzał na niego badawczo i splótł palce przed sobą.

- Nie zamierzam korzystać z pana usług. Nie potrzebuję prawnika i nie chcę od nich pomocy. Może pan sobie iść i nie tracić czasu.

- Panie Oliverze- zaczął spokojnie prawnik.- Chyba obu nam zależy na tym samym. Na jak najbardziej łagodnym wyroku. Proszę nie utrudniać mi pracy i nie przekreślać pana przyszłości przez urażenie honoru przez przyjęcie pomocy od osób, za którymi pan nie przepada.

Nie przepada za nimi?! To było skandaliczne niedopowiedzenie w przypadku Orwyle'a, który widocznie za tym stał.

- Tylko traci pan tutaj czas. Wiem, co powiem. Żaden prawnik nie znajdzie lepszego rozwiązania.

- Doprawdy? W takim razie proszę się ze mną podzielić tym wspaniałym pomysłem.

Oliver uznał, że może gość da sobie spokój, jeśli mu powie. Jak pomyślał, tak zrobił. Prawnik wysłuchał go, a potem potarł brodę w zamyśleniu.

- Miałem okazję zaznajomić się z pańską sytuacją. To jedyne wyjście. Nader interesujące. Tylko czy jest pan pewien, że chce to zrobić?

- Oczywiście- przytaknął anioł.

Prawnik skinął głową, uścisnął jego dłoń na pożegnanie i wyszedł. Strażnicy wrócili, zakuli go w kajdanki i zaprowadzili z powrotem do wygodnej celi. Oliver opadł na łóżko i momentalnie zapadł w sen. Śniła mu się siostra. Grace z płonącymi gniewem oczami krzyczała na niego, robiąc głośną awanturę. Nie pozwalała mu dojść do słowa, nieprzerwanie obrzucając go obelgami. Mówiła, że był taki sam jak ojciec. Dla anioła to nie była obelga, a raczej komplement. Ale wiedział również, iż dla niej to było najgorsze z możliwych wyzwisk.

- Nie zostawiaj mnie- wyszeptała na koniec, przez łzy, uderzając go bardziej symbolicznie niż z faktycznej chęci zrobienia mu krzywdy w pierś. Anioł przyciągnął ją do siebie i przytulił, głaskając uspokajająco po włosach.

Nagle do jego świadomości przebił się jakiś głos. Odwrócił się na drugi bok, chcąc zasnąć i pocieszyć siostrę. Niestety sen opuścił go na dobre, a głos stawał się coraz głośniejszy i bardziej wyraźny. Westchnął i otworzył oczy.

- Wstawaj. Masz godzinę do procesu. Weź prysznic i ubierz świeże ubrania- powiedział stojący nad nim strażnik, rzucając na łóżko kupkę ubrań.

Oliver wziął ubrania. Nie zaszczycił ich nawet przelotnym spojrzeniem. Zamiast tego poszedł do łazienki. Wziął szybki prysznic, przebrał się i niecierpliwie zaczął krążyć po pokoju. Jego myśli krążyły wokół tego, co zaraz miało się wydarzyć. Te kilka słów zmieni całe jego życie, ale wszystko było lepsze niż obskurny loch w podziemiach.

Po pewnym czasie przyszli strażnicy i zaprowadzili go na salę sondową. Nie rozglądał się, ani nie czekał na te wszystkie bezsensowne formułki. Spojrzał na Elielę, która niewzruszona siedziała na najwyżej położonym miejscu. Otaczali ją strażnicy. Choć wyglądała pięknie, na Oliverze nie robiło to wrażenia. Kiedy zabijała wilkołaki, zobaczył jej drugą twarz. Bezlitosną i okrutną anielicę, kryjącą się pod czarującą maską. Dobrze zrobiła, ale równocześnie wszystkich zaskoczyła, pokazując do czego jest zdolna.

- Chcę coś powiedzieć- odezwał się Oliver. Kilka istot, stojących najbliżej spojrzało na niego z ciekawością, ale hałas nie ustał. Rozmowy trwały w najlepsze.- Cisza! Nie chcę się powtarzać!

Strażnicy chcieli go uciszyć i siłą zaprowadzić na miejsce, ale Oliver zaczął się oddalać. Kluczył pomiędzy zebranymi istotami z kajdankami na nadgarstkach.

- Nie chcę uciec! To tylko kilka słów! Oszczędzę nimi sporo mojego i waszego czasu! Pozwólcie mi to powiedzieć!

W końcu jego opór zauważyła naczelna anielica. Skierowała na niego swoje błękitne tęczówki i odesłała strażników do wejścia jednym ruchem ręki.

- Pozwólcie mu to powiedzieć. Proces odbędzie się tuż po tym.

Nikt nie kwestionował słów Elieli. Rozmowy momentalnie umilkły, a grupki rozmawiające na środku przeniosły się bliżej ściany. Zapadła cisza, przerywana jedynie nielicznymi szeptami.

- Powołuję się na trzynaste prawo Księgi Rossiera- oznajmił Oliver.

Szmer rozmów przybrał na sile. Anioły wymieniały pytające spojrzenia z sąsiadami. Wyglądało na to, że większość nie wiedziała, o jakie prawo chodziło. Nic dziwnego. Ta Księga była bardzo stara. Tylko naczelna anielica wyglądała na zaskoczoną. Zdecydowanie znała tę Księgę i wiedziała, czego to prawo dotyczyło. Być może nawet znała na pamięć jego treść.

Strażnik nieopodal Elieli spojrzał na nią pytająco. Odchrząknął i zwrócił się do anielicy:

- Czy możesz zdradzić, pani, co to za prawo? Wiele tutaj obecnych osób nie wie, o czym mowa.

- Myślę, że to nie jest wiedza poufna. Jak wiadomo, obecne prawa są uwspółcześnioną, rozszerzoną i nieznacznie przerobioną wersją praw Rossiera. Jednak treść pozostaje bez znaczących zmian. Rossier jako pierwszy stworzył klarowny, znacznie wyprzedzający jego czasy system prawny. Trzynaste prawo dotyczy sytuacji wojny. Pozwala oskarżonemu wybrać dożywotnie wygnanie z Tael Bren zamiast wyroku.

- Nie można tak- obruszył się sędzia.- Te prawa nie są aktualne!

- Obawiam się, że nie masz racji. Na końcu księgi obecnych praw jest pewien istotny przypis. Wszystkie powyższe prawa są rekonstrukcją tych dawnych z Księgi Rossiera. W przypadku pominięcia któregoś prawa, dalej obowiązują te z powyżej wymienionej księgi. Z punktu widzenia prawa, może to zrobić. W nowych księgach pominięto to prawo.

Po słowach anielicy zapadła cisza. Oliver wskazał strażnikom swoje kajdanki. Anioły nie ruszyły się nawet o krok. Dopiero po wyraźnym zwróceniu uwagi przez Elielę spełnili jego prośbę.

Oliver był zadowolony. Niestety będzie musiał żyć z dala od miasta aniołów, ale co z tego? Ważne, że zrobił coś wielkiego. Pozbył się plugastwa. Jego ojciec byłby z niego dumny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro