Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

- Witaj nasz ulubiony aniele- powiedział Lawrence ze złośliwym uśmiechem do Blaise'a, który zacisnął pięści, ale tego nie skomentował.

- Zdobyłeś to, o co prosiliśmy czy nie?- odezwała się Lilith.- Bo chociaż twojego przyjaciela tu jeszcze nie ma, na pewno się zjawi. A wtedy opowiemy mu jak podrywasz anielicę, która mu się podoba.

- Nawet sobie tak nie żartuj. Mam to- odpowiedział niechętnie, patrząc na nich z nieukrywaną złością. Po czym podał demonowi czarny woreczek z liśćmi. Lawrence wyciągnął jeden z nich i oglądnął go dokładnie.

- Z chęcią sprawdziłbym czy to liść arisu, ale póki co przydasz nam się żywy- zauważył Lawrence.- Wiesz pewnie, że w niewielkiej dawce jest to idealna trucizna?

- Dlatego nigdy nie wypiję napoju, który mi dasz, ani takiego, do którego miałeś okazję coś dosypać- mruknął Blaise.

- Dużo osób tak mówiło, a później umierało w męczarniach- zauważyła Lilith. Nic się mu nie stanie, jak go troszkę nastraszą.

- Jeśli czegoś chcecie, miejmy to już za sobą- burknął anioł pod nosem.

- Nasz ulubiony anioł zaczął się czegoś domyślać. A teraz tak na serio. Mówisz wszystko, co wiesz w temacie, o który cię zapytamy. Wiesz, co się stanie, jeśli nie będziesz chciał z nami współpracować.

- Zacznijmy od przybliżenia ci aktualnej sytuacji Przeklętych- powiedział Lawrence.- Ostatnio cię nie było i już zaczęliśmy się martwić, że Drake będzie musiał poznać prawdę. Anioły zajęły wieżę Stolasa razem z podziemiami.

- Które są bardzo rozległe. Ciągną się kilometrami pod ziemią, ale jedyne wejście i zarazem wyjście jest pod wieżą.

- Stolas współpracuje z nimi w jakiejś arcy ważnej kwestii, o której nie chce nikomu powiedzieć. Lecz anioły na powierzchni zaczęły się nudzić. Te skurwysyny chodziły sobie dumnie wśród Przeklętych na każdym kroku okazując swoją wyższość. Doszło do niejednej walki, ale tutaj nikt nie może umrzeć z powodu ran, bo takie zaklęcia na to miejsce rzucono. Dopiero po upływie przynajmniej pięciuset lat się umiera. To ma być kara, ale...

- Może daruj sobie szczegóły demonie? Nie interesuje mnie historia ani tradycje tego miejsca- przerwał mu Blaise.- Ale przynajmniej teraz wiem, że nie możecie mnie tutaj otruć.

- Tutaj nie, ale ty wracasz do Tael Bren- zauważyła Lilith.- Tam trucizna będzie działała.

- Na czym skończyłem? A no tak, na wywyższających się aniołach. Spotykało się ich niemal na każdym kroku, a dzisiaj niemal wszyscy zaczęli opuszczać to miejsce. Co się dzieje?

- Raczej ma się wydarzyć. Jutro Eliela zamierza ogłosić publicznie, że Dzieci Światła powróciły. Powiedziała o tym tylko członkom Rady i tutejszym aniołom.

- Czyli zamierza nadal stwarzać pozory- podsumowała Lilith.- Jak dużo osób wie o tym, co się dzieje w podziemiach?

- Chyba tylko Stolas, Eliela i garstka ludzi, których tam dopuszcza. Nikt więcej- odpowiedział Blaise.

- Znasz tę garstkę ludzi?

- Nie, oni nie wychodzą z podziemi. Zresztą nikt stamtąd nie wychodzi.

- Czy coś istotnego się ostatnio wydarzyło na świecie?

- Cassandra popełniła samobójstwo razem ze swoim wujem, z którym podobno sypiała. Liderem zmiennokształtnych został Łowca. I to chyba tyle.

- Łowca, a kto to taki?- spytała Lilith zdziwiona. Nigdy nie słyszała tego przezwiska, a tym bardziej w odniesieniu do tematu potencjalnego kandydata na władcę.

- Zmiennokształtny. Pojawił się znikąd, ale ma znamię takie jak Lord Bareal.

- Narazie możesz odejść- oznajmił Lawrence.- Chwilowo damy ci spokój z pytaniami.

- Nie potrzebuję twojego pozwolenia- rzekł ostro Blaise i wrócił pod kopułę ochronną ruin Stolasa.

- Musimy wykorzystać okazję- powiedziała zmiennokształtna.- Zostanie tylko kilku aniołów, a może nawet tylko ci w podziemiach.

- Lepszej sytuacji mieć nie będziemy i mamy już liście arisu. Tylko musimy trochę zasadzić.

- Szkoda, że to będzie rosnąć tak wolno...

Lilith skończyła mówić, kiedy ujrzała tłum Przeklętych, zbliżających się do bariery.

- Przestań się chować Stolasie!- krzyknął ktoś z tłumu.- Chcemy z tobą porozmawiać! Nie możesz wpuszczać sobie od tak aniołów do Przeklętych!

Starzec nawet nie wysilił się na odpowiedź. Przeklęty, który krzyczał podniósł dwa palce do góry. Wtedy tuż koło niego wypchnięto anioła. Miał podbitej oko, prawdopodobnie złamany nos i mnóstwo siniaków oraz ran zadanych nożem mniej lub bardziej krwawiących. Wyglądał okropnie. Ledwo trzymał się na nogach. Anioł został brutalnie zmuszony do klęknięcia, a Przeklęty trzymał go za włosy.

- Wyjdź z nami porozmawiać albo sam skażesz go na kalectwo! Może i nie mogę go zabić, ale okaleczyć jak najbardziej!

Znowu zero reakcji ze strony Stolasa. Jednak na placu ruin zapanowało poruszenie. Jakiś anioł poszedł do podziemi po Stolasa, ale drogę zagrodził mu inny anioł. Zaczęli się kłócić, a po chwili doszło już do rękoczynów. Obaj aniołowie tarzali się po ziemi, próbując przyłożyć drugiemu.

- Sam tego chciałeś!- krzyknął i odciął aniołowi prawą dłoń. Trysnęła krew, a okaleczony krzyknął. Nieporadnie próbował zatamować krwawienie drugą dłonią, patrząc z przerażeniem na kikut. - Będziesz miał tego kalekę na sumieniu, Stolasie!

Pewnie dawna, nie znająca okrucieństwa świata Lilith, zareagowałaby, ale nie Przeklęta, która została ocierocona i zemściła się na sprawcy. W bardzo krwawy sposób. Zmiennokształtna nadal dziwiła się, że zrobiła coś tak okropnego. Nie chodziło o morderstwo, tylko sposób w jaki to zrobiła. Nie zabiła go szybko, tylko napawała się jego bólem i krzykami. Całkowicie straciła wtedy nad sobą kontrolę.

Przez tą chwilę, kiedy Lilith odpłynęła myślami w kierunku życia, jakie straciła, anioł rzeczywiście został kaleką. Najpierw odcięto mu drugą dłoń. Później obie nogi, a na koniec również to, co miał między nogami. Obecnie leżał w kałuży krwi, płacząc, jęcząc i błagając o śmierć.

- Skoro to cię nie rusza, to mam kolejną potencjalną kalekę!

Tym razem pokazał trzy palce tłumowi, który znacznie się powiększył. Coraz więcej Przeklętych przychodziło przywabionych krzykami okaleczonego anioła albo zapachem krwi. Jakiś wampir nawet sączył szkarłatną ciecz z ciała kaleki, wciąż żywego.

Z tłumu wyłoniła się piękna, młoda anielica. Miała złociste, blond włosy i błękitne oczy. Płakała, prosząc o łaskę.

- Poproś o nią Stolasa nie nas- rzekł ktoś z tłumu.

- Jeśli nic nie zrobisz oszpecę ją, a potem zrobię to, co z poprzednim! Wyjdź Stolasie nie chowaj się za krwią niewinnych!

Kiedy sztylet był już kilka milimetrów od twarzy młodej, pięknej anielicy Stolas wyszedł z wieży.

- Dość tego- warknął starzec.- Puśćcie ją, a ty krwiopijco zostaw biednego anioła. Porozmawiam z wami, ale w mojej wieży, tylko przynieście mi tu tego anioła. Możecie wybrać pięć osób, które ze mną porozmawiają.

Lilith i Lawrence spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Błyskawicznie znaleźli się przy kopule.

- My chcemy wejść.

Stolas niechętnie ich przepuścił, a spośród tłumu wyszły jeszcze trzy osoby: dwóch mężczyzn w tym ten, który krzyczał i kobieta. Jeden z mężczyzn podniósł, błagającego o śmierć anioła.

- Co z nim zrobić?

- Dajcie mi chwilę. Pójdę do podziemi po kogoś, żeby go zabrał- oznajmił starzec. Tak jak powiedział po chwili wrócił z nieznanym Lilith aniołem, musiał być z zewnątrz i zabrał kalekę po krętych schodach wgłąb podziemi.- Chodźcie na wieżę.

Cała piątka szła za nim w akompaniamencie krzyków i szlochu okaleczonego anioła, odbijających się od kolistych ścian wieży.

- O czym chcecie rozmawiać?- zapytał Stolas, a ten, co krzyczał prychnął.

- I ty się jeszcze pytasz? Anioły panoszą się po naszych ziemiach i uważają się za lepszych. Co się tutaj, kurwa, dzieje?!

- Uspokój się Denis. Wiem, że powinienem wyjaśnić to Przeklętym, ale zawarłem pewną umowę z anielicą.

- Nie musisz omijać jej imienia. Chyba już wszyscy wiedzą, że chodzi o Elielę, samą władczynię i naczelną anielicę- wtrącił Lawrence.

- Owszem. Eliela postawiła pewien warunek, żeby spełnić swoją część umowy i jest nią zachowanie w tajemnicy, tego co się tutaj dzieje. Wybaczcie, ale nie mogę wam nic powiedzieć.

- To zmień tę cholerną umowę! Zawsze trafiali tu tylko Przeklęci, a teraz anioły teleportują się tutaj jakby nigdy nic! Jak na jakąś pieprzoną wycieczkę do zoo!- warknął Denis.

- I mówi to ktoś, kto okaleczył jednego anioła tak, że zostanie tu na zawsze- zauważyła kąśliwe Lilith. Jej też się to wszystko nie podobało, ale jeśli nic nie zrobi, Denis zaatakuje Stolasa. Tym samym, skazując się na śmierć. Wieża Stolasa kryła w sobie pradawną moc. Jeśli jej właściciel chciał kogoś zabić w jej obrębie, tak się działo. Wbrew wszystkim, panującym u Przeklętych zasadom.
- Dobrze wiesz, że jak się stąd teleportuje to umrze.

Denis wzruszył ramionami.

- To nie moja wina. Stolas mógł z nami porozmawiać od razu, a nie patrzeć na jego ból. Jego krew splamiła twoje ręce- oznajmił Przeklęty.

- W takim razie może przynajmniej ograniczysz ilość aniołów albo zakażesz im opuszczać teren twoich ruin?- zasugerowała kobieta o krótkich włosach koloru karmelu.

- Aż tak przeszkadzają?- zapytał starzec.

- Czego nie zrozumiałeś w tym, że przychodzą tu jak na pieprzoną wycieczkę do zoo? Chodzą sobie napuszeni i większość z nich mówi do nas mordercy. Nie przeczę, że tak nie jest, ale...

- I to ci w tym wszystkim najbardziej przeszkadza?- przerwał mu Lawrence ze śmiechem.- Że wyzywają nas od morderców? Pora pogodzić się z prawdą, Denisie. Pobiłeś do śmierci jakąś istotę, a to oznacza, że jesteś mordercą. W dodatku bardzo okrutnym. Co jak co, ale śmierć przez pobicie jest niezwykle bolesna.

Denis chciał uderzyć Lawrence'a prosto w szczękę pięścią, ale zawisła ona w powietrzu. Przeklęty przez chwilę bezskutecznie próbował szamotać się z niewidzialną magią, która unieruchamiała jego dłoń. W końcu odpuścił, przeklinając głośno.

- Lawrence ma rację. A ty Denisie powinieneś już iść. Reszta może jeszcze zostać i ze mną porozmawiać. Straciłeś swoją szansę.

- Nie możesz...- Denis pociemniał ze złości na twarzy, a potem zniknął.

- Teraz będzie się nam znacznie lepiej rozmawiać- rzekł Stolas.- Obiecuję, że postąpię tak, jak mówiłaś, Carmen. Tylko muszę jeszcze się skonsultować z Elielą.

- Długo jeszcze tu będą?- odezwał się dotąd milczący mag krwi.

- Nie powiem ci dokładnie ile, ale to jeszcze trochę zajmie.

Później starzec poprosił o dokładniejsze nakreślenie sytuacji. Odpowiedział mu Lawrence z krótkimi dopowiedzeniami Carmen i Lilith. Następnie opuścili wieżę. Zmiennokształtna wiedziała, że i tak już nic nie zrobią. Stolas nie zamierzał złamać umowy. Zapewne Eliela miała mu zapewnić wolność i piękne życie w Tael Bren, ale były to tylko spekulacje Lilith.

Po wyjściu ujrzeli Denisa przy wcześniej widzianej, młodej, pięknej anielicy. Jej twarz oszpecały liczne rany po nożu. Denis właśnie wbił go w jej oko przez co trysnęła fontanna krwi. Dziewczyna krzyczała z bólu. Na koniec tak samo jak poprzedniego pozbawił ją rąk i nóg.

- Jeśli chcesz, to sobie ją weź! Jutro będą na ciebie czekać kolejni kalecy i tak do czasu aż zostaną tu sami Przeklęci!- zapowiedział Denis i odszedł, patrząc na wieżę Stolasa z nienawiścią.

- On przegina- zauważył demon, a zmiennokształtna się z nim zgodziła.- Czeka nas jeszcze widok wielu zmasakrowanych ciał. Te anioły się jeszcze nigdzie nie wybierają.

Tego samego dnia Lilith i Lawrence stali przed kopułą pod osłoną nocy, kiedy większość aniołów już się teleportowała do Tael Bren. Demon właśnie zamoczył palec w zielonkawej mazi, która utworzyła się po zmieleniu kilku liści. Narysował na barierze ochronnej coś na kształt drzwi.

- Jesteś pewny, że to zadziała?- spytała zmiennokształtna.

- Oczywiście- odpowiedział i żeby to udowodnić przeszedł przez narysowane drzwi bez najmniejszego problemu. Lilith zrobiła to samo. Najciszej jak umieli przemknęli do wieży i zeszli po krętych schodach wgłąb podziemi. Z nieznanego jej powodu czuła się zdenerwowana. Zazwyczaj ryzyko sprawiało, że w żyłach krążyła jej adrenalina i bardziej pobudzała ją ona do działania. Obecnie czuła strach. Miała nadzieję, że jeśli ich przyłapią, to pozwolą im odejść. Ale z tyłu głowy towarzyszyła jej również myśl, że Stolas ich zabije.Wydawało się, że schody ciągną się w nieskończoność aż wreszcie Lawrence przystanął z pochodnią w dłoni. Oświetlała ona drogę przez wąski i długi tunel. Jedynym źródłem światła była pochodnia. Zmiennokształtnej wydawało się, że usłyszała czyjś chrapliwy głos.

- Słyszysz to?- szepnęła do demona, a on skinął głową. Zmiennokształtna ucieszyła się w duchu. Może jednak nie zwariowała. Szli dalej, widząc jedynie otaczające ich ściany z czarnego, idealnie gładkiego, niczym smoła kamienia. Dotarli do rozwidlenia. W żadnym z korytarzy nie było widać końca, ani nawet malutkiego światła. Poszli w lewo. Po nieznośnie długim czasie zobaczyli mosiężne drzwi. Lilith stanęła po jednej ich stronie, a Lawrence po drugiej. Zmiennokształtna już miała nadzieję, że poznają prawdę i odkryją, co ukrywają trzewia wieży. Otworzyła drzwi i zamarła.

- A wy gdzie idziecie?- zapytał Stolas, patrząc na nich z pustej komnaty za drzwiami. Lilith chciała uciekać, ale poczuła, że nie może. Nogi się pod nią ugięły i pochłonęła ją ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro