Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Arren właśnie przekroczył granicę Tael Bren, zwanego miastem aniołów. Anioł widział w swoim życiu świat ludzi, osady wilkołaków, Krainę Ciemności i Piekło, ale nic nie potrafiło dorównać widokowi tego miasta z powietrza. Miasto rozciągało się pod nim aż do samego Kresu, czyli zasłony z mgły. Nikt nie wiedział, co za nią jest, a wszyscy którzy ją przekroczyli już nie wracali. Jedynym wyjątkiem była Eliela, która zawsze towarzyszyła osobom tak wchodzącym i nigdy nikomu nie mówiła, co można za nią znaleźć. Nad miastem górował Zamek Taelis zbudowany z pięknego, lśniącego, białego materiału. Niektórzy mówili, że jest to odmiana diamentu, chociaż nikt nie mógł zaprzeczyć, że ten materiał był znacznie bardziej wytrzymały niż nawet najlepszy z wszystkich istniejących dotąd diamentów. Inni mówili, że jest to odmiana obsydianu, bo był niemal tak samo wytrzymały. A jeszcze inni twierdzili, że jest to połączenie nefrytu z innym kruszcem. Wersji było tyle ile osób, z którymi się na ten temat rozmawiało. Co do jednego wszystkie wersje były zgodne, nikt nie wiedział skąd go wzięto.

Arren pozdrowił strażników przy wejściu do Zamku Taelis. Miał nadzieję, że obejdzie się bez sprawdzania tożsamości. W końcu służył w straży Elieli już od przeszło piętnastu lat, a wiadomość nie mogła czekać.

- Zatrzymaj się- nakazał jeden ze strażników. Arren westchnął z rezygnacją i niechętnie wykonał rozkaz.- Kim jesteś?

- Nazywam się Arren Denfero i muszę przekazać pilną wiadomość Elieli, więc może łaskawie mnie przepuścicie. Jeśli Eliela powie, że za bardzo zwlekałem, ty bierzesz za to odpowiedzialność. Jak się nazywasz?

- Odpuść mu- poprosił inny strażnik. Arren rozpoznał w nim Kariona, jednego z najstarszych i najbardziej doświadczonych strażników. - Nowy się dopiero uczy. Z czasem zapamięta straż Elieli.

- Tym razem mogę się na to zgodzić, ale jeszcze jedna taka sytuacja i już ja się postaram, żebyś został zwolniony- oznajmił Arren i wyminął strażników. Przeszedł przez bramę zwieńczoną kryształowym łukiem i rozłożył skrzydła. Wiedział, że latanie po Zamku nie jest zbyt kulturalne, ale w tym momencie liczyło się anielskie i ludzkie życie. W każdej chwili demony mogły wrócić wraz z innymi i dokończyć to, co zaczęły. Nawet jeśli Carrie, Rose i Blaze byli dobrze wyszkoleni nie dadzą rady, kiedy przewaga liczebna będzie zbyt wielka. Anioł zatrzymał się dopiero przed wejściem do wieży Elieli. Czekała go teraz kolejna kontrola.

- Jeśli chcesz się zobaczyć z Elielą to muszę cie rozczarować. Obecnie jest u niej niezwykle ważny gość- odparł Drake, kolejny strażnik.

- Sprawa, z którą przychodzę jest pilna- zauważył Arren.- Co to za gość?

- Zdziwisz się. Kiedy ja to usłyszałem, myślałem, że jest to kiepski żart. Nowy alfa został zaproszony przez Elielę do obejrzenia Tael Bren.

- Wilkołak? W mieście aniołów? Nie piłeś może czegoś przed wartą, Drake? To się nie zdarzyło od kilkuset lat. Ostatnim stojącym tu wilkołakiem był o ile się nie mylę Crashen trzeci, a on nie dostał zaproszenia. Wszedł tu siłą w trakcie pierwszych wojen przy pomocy Przeklętych.

- Wiem, ciężko w to uwierzyć, ale jestem całkowicie trzeźwy. A nie jestem ślepy. Widziałem wilkołaka. Tutaj w Tael Bren.

- Nie ważne, czy ma gościa czy nie. Jak już mówiłem sprawa jest pilna.

- Zdradź o co chodzi to cię wpuszczę.

- Chodzi o życie twojej ukochanej Carrie, Rose, Blaza i jakiegoś człowieka.

- Trzeba było mówić tak od razu. My tu gadamy, a ona w tym czasie może umrzeć. Pośpiesz się- powiedział Drake i odsunął się z drogi. Arren wszedł do długich, krętych schodach na poddasze wieży, gdzie Eliela miała swoje komnaty. 

- Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego spotyka mnie taki zaszczyt- powiedział gość Elieli. Arren nadal nie wierzył, że to wilkołak. Już miał zapukać, ale zaintrygowało go to co usłyszał.

- Chciałam tylko Harronie, żebyś wiedział, że anioły cię popierają. Będziemy stać za tobą murem, jeśli spróbują coś zrobić- odparła swoim melodyjnym głosem anielica.

- O kim mówisz?

- O Lyskianie i Lucyferze. Oni cię nie akceptują. Uważają, że nie nadajesz się na alfę. Obawiam się, że spróbują się jakoś ciebie pozbyć. 

- Ale... Przecież wygrałem pojedynek z poprzednim alfą. Mam prawo do tego tytułu i władzy. 

- Tu nie chodzi o ciebie, tylko o twoją rasę. Uważają wilkołaki za ulegające podstawowym instynktom bestie. Nie chcę mi to nawet przejść przez gardło, ale... Oni mogą wywołać wojnę przeciwko wilkołakom.

Zza drzwi Arren usłyszał uderzenie w stół i wiązankę przekleństw z ust... co nadal go dziwiło wilkołaka. Tam naprawdę był alfa. Anioła pocieszyła myśl, że Drake nie jest pijany. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wojna? Od około pięciu tysięcy lat był pokój. Arren tylko z opowieści słyszał o okrutnych wojnach, w których demony zabijały ludzi na ulicach wypruwając im brutalnie wnętrzności, o obozach ludzkich w Krainie Ciemności, gdzie wampiry hodowały ludzi dla krwi, o wilkołakach biegających po ludzkich miastach i zabijających wszystko co żyło. Nie ważne czy to wampir, człowiek, anioł, zmiennokształtny, demon albo inny pomniejszy gatunek. Zmiennokształtni chowający się w kanałach pod postacią szczurów lub karaluchów. 

- Chciałam w imieniu całego mojego gatunku powiedzieć, że anioły staną po twojej stronie. Gdy dojdzie do wojny będziemy walczyć u waszego boku.

- Dzięki ci Elielo. Naprawdę ci dziękuję. Gdyby nie ty, nie miałbym żadnych szans. Co chcesz w zamian?- zapytał Harron.

- Tylko twojego wsparcia na obradach i jeszcze jednego. Wystarczy, że na najbliższysz obradach powiesz to, co ci wcześniej przekażę. Zgadzasz się?

- Oczywiście, warunki są zbyt niskie jak na tak wielką pomoc.

Arren zszedł po schodach na sam dół. To co usłyszał było szokujące. Wojna z wampirami i demonami? To czyste szaleństwo.

- Aż tak szybko się uwinąłeś z tą ważną sprawą?- zagadnął Drake. Arren przeklnął. Jak mogło mu to wylecieć z głowy.

- Nie. Faktycznie jest u niej alfa.

- Wszystko w porządku stary? Masz minę jakbyś zobaczył przynajmniej masowe morderstwo i to w wykonaniu demonów, jakbyś zobaczył jak wbijają swoje ostre szpony w klatkę piersiową człowieka, rozrywają jego ciało na strzępy, wyłupują gałki oczne, a potem przebijają gardło i...

- Oszczędź mi szczegółów. Widzę, że masz bardzo rozległą wiedzę na ten temat- przerwał mu oschle Arren, a Drake wzruszył ramionami.

- Wiele już w życiu widziałem- przyznał Drake.- Co się stało, a raczej co widziałeś?

- Widziałem jedyni drzwi, jednak usłyszałem...

- Arren! Tak się cieszę, że cie znalazłam!- krzyknęła biegnąca w ich stronę anielica. Jej kasztanowe włosy powiewały na wietrze. Kiedy była bliżej można było dostrzec łzy na jej rumianych policzkach. 

- Co się stało?

- Lancella zabrano do Kresu- powiedziała, a jej oczy od razu się zaszkliły. Arren przytulił swoją siostrę. Chciałby uratować jej chłopaka, ale nikt, kto wszedł do Kresu z niego nie wracał.- Musisz go uratować.

- Elinor wiesz, że chciałbym to zrobić, ale nikt nie ma wstępu do Kresu. Nie mogę mu pomóc.

Elinor spojrzała na niego przez łzy. Wszystko jej się rozmazywało przed oczami. Już nie potrafiła powstrzymywać łez. Jej ostatnia szansa znika.

- Musisz to zrobić- załkała uwalniając się z jego uścisku.- Ja... ja... jestem w ciąży. On jest ojcem. On zawsze o tym marzył. Błagam. Nie poradzę sobie bez niego.

Arrenowi serce pękało, widząc Elinor w takim stanie. Zawsze była taka radosna i uśmiechnięta. Pamiętał jak nieraz był przy ich rozmowie o dziecku. Mieli już nawet imię. Byli tacy szczęśliwi, a teraz Elinor była sama, w ciąży i płakała. Tylko co mógł dla niej zrobić? Jeśli pójdzie do Kresu to już nie wróci, a nie mógł jej zostawić samej. Zwłaszcza nie teraz.

- Spokojnie, musisz przestać się denerwować. To zaszkodzi dziecku- mruknął, mając nadzieję, że to pomoże.

- Ale obiecaj mi, że go uratujesz- poprosiła Elinor, a Arren nie potrafił jej odmówić.

- W porządku. Obiecuję, że go uratuję, ale musisz mi dać czas. Odkryję tajemnicę Kresu.

~~~~~

- Czyli jakiś demon się pode mnie podszył i chciał zabić moją siostrę razem z innymi demonami?!- zapytał Carter, podsumowując wszystko, czego się dowiedział od aniołów.

- Tak- przytaknął Blaise.- Ciasteczko?

- Powiedzcie mi gdzie są teraz te demony, a przysięgam, że rano znajdziecie ich trupy- powiedział Carter, zrywając się z kanapy.

- Carter, daj spokój- poprosiła Scarlett.- Nic mi nie jest. Widzisz? Wszystko jest w porządku.

Skye kłamała. Nie było w porządku. Nadal przed oczami miała demona, który uśmiechał się okrutnie, odbierając życie wilkołakowi, który chciał jej pomóc, nie był niczemu winny, a zapłacił za tę pomoc swoim życiem.

- Nie możesz opuszczać tego domu- zaoponowała Rose.- Oni mogą wrócić. Nie dasz rady sam przeciwko czterem demonom. Istnieje też możliwość, że sprowadzą inne demony. Musimy tu czekać aż Arren sprowadzi posiłki.

- Jak zamierzacie ich ukarać?

- Nie przejmuj się tym. Twoja siostra nie będzie musiała składać żadnych dodatkowych wyjaśnień, a jej tożsamość będzie tajemnicą. Nikt poza naszą piątką i Elielą nie będzie jej znał. Kiedy tylko Eliela się o tym dowie zwoła obradę, a Lucyfer już zadba o to by kara ich dosięgnęła- zapewniła Carrie.

- Nie musicie rozmawiać tak jakby mnie tu nie było. Nie jestem małym dzieckiem. Mogę stanąć przed Lucyferem i sama mu to opowiedzieć- wtrąciła Skye, chociaż miała nadzieję, że jednak nie będzie musiała tego zrobić. Nie chciała nigdy więcej widzieć się z jakimkolwiek demonem, a tym bardziej rozmawiać z Lucyferem.

- Nie ma takiej potrzeby. Rose mogłabyś przelecieć się po okolicy? Może szukają tego domu. To za długo trwa.

- Powinnaś była wysłać mnie- odezwał się Blaise.

- Ty byś się przespał z pierwszą lepszą anielicą, którą spotkasz, a Arren nawet jeśli ma opóźnienie, to ma lepszy powód od ciebie- powiedziała Carrie.- A następnym razem wyślę Rose.

Scarlett wzięła do ręki telefon. Dopiero teraz zauważyła, że ma kilkanaście nieodebranych połączeń od swojej przyjaciółki i drugie tyle od Cartera. Musiała powiadomić Carol, że nic jej nie jest. Poszła do kuchni.

- O mój Boże, Skye! Tak się o ciebie martwiłam- odparła z wyraźną ulgą Carol.- Co się stało? Dzwonił do mnie Carter. Kto był z nami w domu? I z kim wsiadłaś do auta?

- Możesz dać mi szansę na odpowiedź, a nie zasypywać mnie pytaniami?

- To mów, co się stało. Od ponad godziny jeździmy z Liamem po całym mieście, żeby cię znaleźć.

- To Skye?- usłyszała głos Liama i aż serce jej szybciej zabiło.

- Tak. Dałam cię na głośnik- powiadomiła Carol.

- Cześć Liam. Przepraszam, że sprawiłam ci tyle kłopotu.

- A biernej przyjaciółki, która się o ciebie martwiła nie przeprosisz?

- Oj daj spokój Carol. Tobie podziękuję osobiście.

- Może przyjedziemy do ciebie?- zaproponował Liam.

- Nie, jestem zmęczona i trochę za dużo wypiłam- skłamała Skye.- Chciałam wam po prostu powiedzieć, że wszystko w porządku i nie musicie mnie już szukać.

- Nadal nie powiedziałaś, co się stało- zauważyła Carol.- Inaczej się nie rozłączę.

- To był głupi żart Cartera- mruknęła, chociaż nie chciała zwalać na niego winy. Nie było jednak innego sposobu, żeby to wytłumaczyć.- Okazało się, że jechaliśmy do innego klubu niż myślałam. Chciałam ci to napisać, ale zapomniałam telefonu. To znaczy wam. Carter powiedział, że to zrobi, a zamiast tego postanowił zrobić głupi żart. Bardzo was za niego przepraszam.

- To nie ty powinnaś przepraszać tylko on. Jutro się z nim policzę- oznajmiła słodko Carol.

- Może chciałabyś pójść jutro ze mną na kawę?- zapytał Liam, a Skye ledwo się powstrzymywała, by nie zacząć skakać ze szczęścia.

- Chętnie. Dobra muszę kończyć. Do zobaczenia jutro!- skończyła rozmowę Scarlett, kiedy zobaczyła stojącego przy drzwiach Cartera.

- A więc to ja jestem tym złym?

- Wybacz. Nie miałam innego wyjścia. Co miałabym powiedzieć? Ktoś przybrał twój wygląd i wywiózł mnie do jakiegoś klubu w środku lasu?

- Mogłaś powiedzieć, że mam złego brata bliźniaka, który niedawno przyjechał i postanowił cię zabrać do klubu.

- Na pewno by w to uwierzyli- odparła sarkastycznie Scarlett.

- Koniec żartów. Martwiłem się o ciebie. Nigdy więcej nie jedź nigdzie z nieznajomymi. Nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłaś.

- To nie był nieznajomy- zauważyła Skye.- Chyba pójdę odpocząć. To był długi dzień.

- Tylko nie ucz się run do późna.

- O to się martwić nie musisz. Nie mam siły już na naukę. Przygotuj się na solidny ochrzan jutro!

- Nie zamierzasz chyba opowiedzieć o tym rodzicom?

- Oczywiście, że nie, ale przyjdzie Carol.

Carter wydał głośne westchnięcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro