Rozdział 20 cz.2
Scarlett po raz kolejny zlustrowała wzrokiem swoją celę. Miała nadzieję dostrzec jakiś słaby punkt, cokolwiek, dzięki czemu mogłaby uciec. Niestety nic takiego nie zauważyła. Pokój był niewielki. Miał długość sześciu kroków, a szerokość czterech. Ściany były pomalowane na neutralny beżowy kolor. W jednym z rogów znajdowało się całkiem wygodne, jednoosobowe łóżko. Oprócz niego miała jeszcze szafę z ubraniami, jej własnymi, nawiasem mówiąc i stolik z krzesłami. Jedzenie i picie przynoszono jej regularnie. Posiłki były naprawdę smaczne i różnorodne. Była więźniem od tygodnia, a jeszcze ani razu nie dostała tego samego dania.
Najbardziej denerwowało ją to, że nadal nie rozumiała, co się dzieje. Dlaczego Meletos ją goniła? Czemu była uwięziona? Dlaczego nieustannie prześladował ją widok martwego małżeństwa, które zabiła białowłosa demonica? Jedyną zaletą celi było zabezpieczenie przed używaniem magii. Dzięki temu jej moc przestała działać samoistnie. Jednocześnie stanowiło to olbrzymią wadę - uniemożliwiało ucieczkę.
Masywne drzwi otworzyły się z głośnym skrzypem. W progu stanęła młoda demonica. Wyglądała jakby była w podobnym wieku, co ona. Miała fioletowe włosy, smoliście czarne, typowe dla demonów oczy i czarną, rozkloszowaną u dołu sukienkę. Scarlett dostrzegła szansę na ucieczkę. Może zdoła ją nakłonić do pomocy.
- Cześć, jestem Skye- przedstawiła się demonicy, która zmierzyła ją wzrokiem. Weszła głębiej, nie kwapiąc się nawet do zamknięcia drzwi.
- Wiem o tym, Black- mruknęła dziewczyna, kładąc tacę z jedzeniem na stole. Scarlett spojrzała na nią pytająco, nie poświęcając szczególnej uwagi złociście upieczonemu kurczakowi z porcją warzyw.- Skrót od twojego nazwiska, Blackwood.
- A ty jak się nazywasz?
- Rory.
Skye rzuciła okiem w kierunku otwartych na oścież drzwi. Powinna uciekać, a może było to bezsensowne? Może za drzwiami kryło się kilku strażników gotowych ją złapać i z powrotem brutalnie wtrącić do celi?
- Nie radzę.
- Czego?
- No uciekać. Widzę ten twój wzrok utkwiony w drzwiach, nie jestem idiotką.
- Nawet nie wiem, czemu tutaj jestem. Czego chce ode mnie Lucyfer?
- To sam Pan Piekła chciał cię tutaj sprowadzić?- spytała Rory ze szczerym zaskoczeniem.- Kurczę, też chciałabym to wiedzieć. Może opowiedz coś o sobie? Jak widzisz, nic nie wiem w tym temacie, ale może coś wykombinuję.
Scarlett zaczęła opowiadać. W niczym jej to nie przeszkadzało, a Rory wydawała się w porządku. Była pierwszą istotą, która się do niej odezwała od czasu wtrącenia do celi. Poprzednio demony przynosiły jej posiłki, uparcie ignorując jej pytania. Przez cały czas milczały.
- Nie widzę nic, co mogłoby zainteresować Pana Piekła. Jesteś dość przeciętna, a żeby zainteresować tak ważną osobistość jak Lucyfera... Trzeba czegoś znacznie więcej. Spotkałaś się z nim kiedyś?
- Z Lucyferem?- upewniła się Skye, a demonica to potwierdziła skinieniem głowy.- Kilka razy widziałam go w Oxcross, ale rozmawiałam z nim tylko raz. Zrobił mi test na potencjał magiczny, o ile się nie mylę. Poszło mi tragicznie.
- Dziwne. Jedzenie ci wystygnie. Lepiej je zjedz. Musisz mieć dzisiaj dużo energii.
- Dlaczego?
Rory wzruszyła ramionami i ruszyła w kierunku wyjścia.
- Poczekaj. Powiedz mi o co chodzi, proszę!
- Miło się z tobą rozmawiało. W ogóle miło było cię poznać zanim... To się zdarzy- powiedziała demonica, zamykając drzwi celi.
To się zdarzy? O czym ona mówiła? Scarlett zastanawiała się, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Westchnęła głośno i zajęła się jedzeniem. Nawet zrobiła się głodna od ostatniego posiłku. Kurczak był pyszny, idealnie wypieczony, a warzywa świeże i dobrze przyprawione.
Później, tego samego dnia drzwi jej celi ponownie się otworzyły. Kilka demonów stało na korytarzu.
- Wyłaź, Blackwood- polecił jeden z nich. Inny stanął w progu, szepcząc zaklęcie. Skye wstała z łóżka i powoli wyszła z celi. Zachwiała się, kiedy uderzyło w nią zaklęcie. Przez moment czuła się jakby była na karuzeli. Świat wokół niej zaczął wirować. Efekt ustał tak szybko jak się pojawił.
- Idziemy, laleczko. Bądź grzeczna, to może ograniczę się do połamania tylko kilku kości.
Scarlett poczuła strach. Demon powiedział to tak lekko, z uśmiechem, jakby to było coś naturalnego. W jego dłoni błysnął sztylet. Pośpiesznie poszła we wskazanym kierunku.
- Nie ładnie tak dobijać leżącego- wtrącił inny.
- Co z tego? Jak nie zginie z moich rąk, to z czyichś innych. W każdym razie skończy martwa.
- Zapomniałeś gdzie idziemy?
- Lucyfer kazał zaprowadzić ją na arenę w stanie nietkniętym, panowie- wtrąciła demonica o włosach w kolorze karmelu.- Nici z waszych zabaw.
- Przecież idzie na spotkanie z Haroldem. Już jest trupem. Kilka draśnięć nie zrobi różnicy.
- Debatuj w tej kwestii z Lucyferem. Póki co zostawiamy sprawę tak jak jest. Nie chcę mieć problemów, bo pewnemu demonowi brakuje tortur- oznajmiła brunetka.
- Suka.
Demonica olała go i resztę drogi przybyli w ciszy. Scarlett miała nogi jak z waty. Szła właśnie na spotkanie z Haroldem, kimkolwiek on był. Strasznie się bała. Ciągle krążyły jej w głowie słowa demonów.
Już jest trupem. Kilka draśnięć nie zrobi różnicy. Skończy martwa. Połamię ci tylko kilka kości.
W poznała w Oxcross kilka przyzwoitych, cywilizowanych demonów, które nie uwielbiały tortur. Już zapomniała jak bardzo okrutne potrafiły być. Przyzwyczaiła się do wrednych demonów, które nie zrobiłyby jej krzywdy. Mimowolnie pomyślała o pewnym palancie. Szybko odgoniła myśli od jego osoby. Przecież Matt nie żył, spłonął żywcem w Oxcross tak jak setki innych istot.
- Możecie wracać do swoich obowiązków. Ja ją dalej odprowadzę- rzekła w pewnym momencie demonica o karmelowych włosach.
- Ale rozkazy...
- Pieprzyć rozkazy- stwierdził inny. - Przecież Blackwood nie ucieknie. Jeden demon wystarczy.
- Powodzenia, laleczko!- rzucił ten sam, co wcześniej demon, a potem wybuchnął śmiechem.
Skye nie widziała w jego wypowiedzi nic śmiesznego. Oni wszyscy coś wiedzieli i nie chcieli jej tego powiedzieć. Coraz bardziej ją to denerwowało.
- Powiedz mi o co chodzi- poprosiła Scarlett.- Mam prawo wiedzieć, co mnie czeka.
Demonica spojrzała na nią smolistymi oczami.
- Tutaj nie masz żadnych praw. O twoim losie decyduje Pan Piekła.
Skye nie próbowała nalegać. W oczach kobiety błysnęło coś okropnego. Przez moment, jak dla niej zdecydowanie zbyt długi, spoglądała na nią z lekko uniesionymi kącikami ust. Chociaż czarne, jednolite oczy skutecznie skrywały emocje, Scarlett bardziej wyczuła niż ujrzała w nich przemożną chęć do mordu. Skye zamilkła. Właśnie straciła chęć do rozmowy.
Razem z demonicą podążała bliżej niezidentyfikowanymi korytarzami. Całkiem eleganckimi utrzymanymi w ciemnych kolorach. Głównie w czerni i krwistej czerwieni. W końcu dotarły pod masywne drzwi. Brunetka przystanęła i wyszeptała zaklęcie. Dopiero po tym nacisnęła klamkę i nakazała Skye wejść do środka. Demonica zamknęła za nią drzwi.
Scarlett zmarszczyła brwi, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu, które wyglądało jak garderoba. Przy jednej ścianie ciągnął się rząd wieszaków z ubraniami lewitujący w powietrzu. Natomiast po drugiej rząd luster, krzeseł i kilka półek wypełnionych kosmetykami. Na środku pomieszczenia stała kolejna demonica. Jej czarne włosy upięte były w perfekcyjnego koka, z którego wystawały tylko dwa pasemka w krwistej czerwieni. Miała na sobie krótką sukienkę zachowaną w takich samych kolorach jak włosy i niemal wszystko w Piekle. W odróżnieniu od innych demonów jej oczy były prawie normalne. Czerwone tęczówki były otoczone białkami. Kobieta uporczywie mierzyła ją wzrokiem.
- A więc to jest to słynne znalezisko- stwierdziła z zainteresowaniem, a później wskazała jej czerwonym tipsem krzesło. Skye usiadła na wskazanym miejscu. Demonica zaczęła przeglądać stroje, co chwilę zerkając na nią kątem oka.- Jaka okazja?
- Arena- odparła zdawkowo brunetka.
- To dlaczego ją do mnie przyprowadziłaś?- zapytała czarnowłosa z oburzeniem, przerywając czynność.- To nie jest odpowiednia okazja dla moich wspaniałych stroi. One nie zasługują na zniszczenie. Nawet nie warto tracić czasu na makijaż skoro ma umrzeć. Mów o co chodzi, Darcy.
Scarlett znowu poczuła strach. Kolejna osoba w jej towarzystwie wspomniała o jej śmierci. W dodatku miała iść na arenę?! Przecież nie miała żadnych szans w walce z demonem!
- Nie mam pojęcia. Wiem tyle, że masz ją przygotować. Ma być ubrana ładnie i wygodnie.
- Przecież to się ze sobą kłóci. Ładnie, wygodnie, co jeszcze? Może kreacja na przetrwać walkę? Tak się nie da- zaoponowała czarnowłosa, przeglądając stroje.
- To są rozkazy z góry. Od Lucyfera i Alysanne.
Demonica otworzyła wyszminkowane usta i przyłożyła do nich palec.
- Doprawdy? To wszystko zmienia, oprócz mojego niezadowolenia sytuacją. Czuję się zaszczycona. Rozkazy z samej góry, przecież przyjaciółki mi w to nie uwierzą- powiedziała ciemnowłosa, a potem zwróciła się do Skye.- Walczyłaś już kiedyś?
Scarlett zaprzeczyła. Demonica wygięła usta w grymasie, jej oczy zalśniły na moment, a później sięgnęła po jeden z wieszaków.
- W takim razie ten strój będzie odpowiedni. Pan Piekła powinien być zadowolony, chociaż dalej nie widzę sensu w strojeniu kogokolwiek na arenę.
Czarnowłosa podała jej czarno-czerwony kombinezon i buty sportowe.
- Ubierz to.
Scarlett posłuchała demonicy i ubrała wskazany strój. Okazał się bardzo wygodny i elastyczny. Później czarnowłosa zrobiła jej mocny makijaż, składający się w dużej mierze z eyelinera. Włosy upięła jej w kucyka prawie na czubku głowy, a końcówki pofalowała.
- Gotowa- oznajmiła z satysfakcją czarnowłosa, uważnie jej się przyglądając.- Nic lepszego z niej nie zrobię... Na tę okazję.
Darcy skinęła głową.
- Jest w porządku. Idziemy, Blackwood.
Skye poszła za brunetką w kolejny labirynt korytarzy. W końcu dotarły pod arenę. Do jej uszu dobiegły odgłosy krzyków zagrzewających do walki. Przeklęła w myślach. Przecież nie nadawała się do walk. Meletos powiedziała kiedyś, że Scarlett była ważna dla Lucyfera, z tego jej nie zabiła. Po co Pan Piekła miałby zadawać sobie tyle trudu, aby sprowadzić ją na arenę, gdzie niechybnie zakończy swój żywot? To nie miało najmniejszego sensu.
- Zaraz twoja kolej- odezwała się brązowowłosa demonica.- Chcesz zobaczyć swojego przeciwnika?
- Tak- odpowiedziała Scarlett, a kobieta wyszeptała zaklęcie. Przed nią ukazał się niewielki ekran. Pokazywał on widok z areny, gdzie obecnie trwała zażarta walka. Dwa demony walczyły w powietrzu, ciskając w siebie zaklęciami i ostrzami. Jeden z nich, jasnowłosy wykrzyknął zaklęcie. Drugi odbił je, zanurkował w powietrzu i przeleciał tuż koło swojego przeciwnika. Zrobił to na tyle szybko, że Skye ledwie zarejestrowała czarną smugę. Rozległ się głośny, przeszywający krzyk i aplauz widowni. Jasnowłosy uderzył w ziemię. Wokół niego wzniosła się chmura pyłu. Przeciwnika to nie zatrzymało. Ciemnowłosy zleciał na ziemię i jednym, szybkim ruchem pozbawił przeciwnika głowy. Trysnęła krew. Ciało przewróciło się do tyłu, a głowa potoczyła się po piachu. Widownia zaczęła klaskać, a zwycięzca podszedł do głowy nieżyjącego już przeciwnika i wziął ją do rąk. Potem z całej siły cisnął nią o ziemię. Na koniec przydeptał głowę butem. Czaszka pękła z głośnym trzaskiem, który rozniósł się po całej arenie. Zapewne za sprawą magii. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była głowa, znajdowała się papka złożona z krwi, mózgu i fragmentów kości. Tłum zaczął wiwatować. Demony wstawały na swoich miejscach, klaszcząc i skandując imię wygranego.
Scarlett poczuła jakby w jej gardle utworzyła się gula, której za nic nie mogła przełknąć. Wpatrywała się w wygranego demona ubrudzonego krwią i widownię złożoną z przedziwnych, zdeformowanych demonów. Podobne istoty widziała tylko podczas teleportacji astralnych.
- Ten co wygrał... To z nim będę musiała walczyć?- zapytała Skye.
Demonica zaśmiała się krótko.
- Nie, twoim przeciwnikiem będzie Harold. Ten duży z boku.
Scarlett podążyła wzrokiem za sugestiami kobiety. Momentalnie poczuła, że ma bardzo sucho w gardle. Harold, jak powszechnie go nazywano był ogromny. No dobra, może trochę przesadziła, ale miał dobre cztery metry wzrostu. Był umięśniony, a widać to było, gdyż nie nosił koszulki. W dłoni pewnie ściskał topór. Na ustach błąkał mu się okrutny uśmiech.
- Nie mam z nim szans. Pomóż mi. Błagam- poprosiła Skye ze łzami w oczach.
- Nie mogę ci pomóc i nie chcę. Taka kolej rzeczy. Słabi umierają.
Demonica wypowiedziała zaklęcie i cisnęła nim w Scarlett. Poczuła dziwny ucisk w brzuchu i na moment ogarnęła ją ciemność. Kiedy otworzyła oczy, uświadomiła sobie, iż była na arenie. W odległości kilku metrów stał Harold. Krzyki, oklaski o głosy publiczności zlały się w jeden straszliwy szmer. Skye wstała z ziemi i otrzepała się z pyłu. Wzięła głęboki oddech. Chociaż nie miała szans, nie podda się bez walki.
- Demony i demonice, teraz będziecie mieli okazję obejrzeć jak Harold zmiażdży, być może w dosłownym znaczeniu, młodego maga krwi! Niech widowisko się zacznie!
Harold uśmiechnął się szeroko i okrutnie. Zręcznym, wyćwiczonym ruchem przerzucił broń z jednej ręki do drugiej. Zaczął iść w jej kierunku powolnym, pewnym siebie krokiem. Scarlett poczuła, że wróciła jej moc. Szybko narysowała w powietrzu runę teleportacji. Znak błysnął i zniknął, nie dając żadnych, widocznych rezultatów.
- Nie wiesz, że teleportacja jest tutaj niemożliwa, laleczko?- spytał Harold.
- Nie chcę z tobą walczyć- rzuciła Skye, dalej się cofając.
- Jaka szkoda, bo ja mam na to wielką ochotę.
Przeciwnik skoczył do przodu. Przeraźliwie szybko jak na spore rozmiary. Scarlett narysowała runę ochronną. Topór uderzył w bańkę, która się wokół niej utworzyła. Bariera pękła. Skye puściła się biegiem przed siebie. Harold jej tego nie utrudnił, ani nie uniemożliwił. Bawił się z nią w kotka i myszkę, pomyślała. Nieśpiesznie szedł w jej kierunku. Scarlett gorączkowo szukała w głowie run, które mogłyby jej się przydać. Tylko jedna mogłaby ją w tej sytuacji uratować. Niestety była ona skomplikowana i przez to nie miała czasu jej użyć. Jak narazie. Cofała się, aż nie napotkała chłodnej powierzchni ściany. Harold zaatakował. Ciął toporem. Skye odsunęła się. Ostrze wbiło się tuż koło jej głowy. Szybko zaczęła rysować na broni runę niszczenia. Nie zdążyła. Harold uderzył ją pięścią w brzuch. Zrobił to na tyle mocno, że powietrze momentalnie uciekło jej z płuc, a ból był tak wielki, że krzyknęła. Osunęła się na kolana. Podejrzewała, że coś jej złamał. Tłum aktywnie dopingował Harolda. Na czworakach próbowała oddalić się od przeciwnika, który uśmiechnął się szerzej i wyciągnął topór ze ściany. Podrzucił go tak, że broń zrobiła w powietrzu kilka fikołków, a później złapał. Scarlett, ignorując ból, wstała. Narysowała runę i posłała ją w kierunku przeciwnika. Mała, czarna kulka w zetknięciu z jego skórą wybuchła. Na moment zalśniła intensywnym blaskiem, oślepiając Harolda. Skye podbiegła do przeciwnika, korzystając z sytuacji narysowała runę i wskoczyła mu na kark. Oplotła nogami jego szyję i zaczęła go dusić. W tym czasie zaczęła rysować runę śmierci. W tej chwili bardzo cieszyła się z tatuażu, gdyż znak był bardzo skomplikowany. Przeciwnik zamachnął się toporem, czego Scarlett kompletnie się nie spodziewała. Krzyknęła, gdy po jej plecach rozszedł się promieniujący ból. Kolejna fala bólu przeszła po tym, jak Harold wyciągnął topór i zrzucił ją ze swoich pleców. Widownia zaczęła skandować imię przeciwnika.
W polu widzenia Skye zaczęły pojawiać się mroczki. Była bliska utraty przytomności. Obraz miała rozmazany przez łzy. W ustach czuła metaliczny posmak krwi. Ból był nie do zniesienia. Duży, niewyraźny kształt zbliżał się do niej w złowieszczo powolnym tempie. Nie miała siły wstać i walczyć. Krzyknęła, kiedy przeciwnik kopnął ją w świeżą ranę. Potoczyła się po brudnym piasku, tym samym wzbijając chmury pyłu. Przed oczami miała Cartera, rodziców, Carol, swoje współlokatorki ze szkoły, znajomych, pusty dom, Oxcross stojące w płomieniach. Obrazy zmieniały się bardzo szybko. W międzyczasie czuła kolejne uderzenia, czasami zadane przez topór, a innym razem pięścią lub nogą. Ból powoli znikał albo ona się od niego oddalała. W każdym razie nie był już tak dotkliwy, więc całą swoją uwagę skupiała na obrazach. Ujrzała demona i jego okropne, bezlistne spojrzenie, kiedy zabijał Leona, a następnie próbował ją udusić, Harolda w początkowym etapie walki, Chloe pozbawiającą głowy niewinną dziewczynę i na koniec Meletos. Śnieżnowłosą demonicę, która znęca się nad małżeństwem, finalnie doprowadzając do ich śmierci. Widząc te wszystkie okropne rzeczy, coś w niej pękło. Nie potrafiła powiedzieć co, ale coś się zmieniło. Nie sposób określić czy na lepsze czy na gorsze. Zacisnęła drżącą pięść na piasku i niezdarnie zaczęła podnosić się do pozycji stojącej.
- A jednak żyje!- rozległ się głos komentatora.- Chociaż wygląda jak trup, którym za chwilę na pewno będzie!
Harold spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Możesz stać, co za niespodzianka- stwierdził z uśmiechem. Jego oczy aż lśniły od ekscytacji. Wyglądał jakby świetnie się bawił.
Scarlett uniosła dłoń i wskazała palcem na demona. Z jej zachrypniętego od krzyku gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Dla odmiany, teraz krzyknął jej przeciwnik. Bardziej z zaskoczenia niż z bólu.
- Zraniłaś mnie- rzekł, spoglądając na powierzchowne zadrapanie na przedramieniu.- Ale jak, do kurwy nędzy?!
Harold nie zdążył zrobić uniku. Uderzyła w niego ogromna wiązka piorunów, wydobywająca się z dłoni Skye. Upadł na piasek, a jego ciało podrygiwało konwulsyjnie, w agonii. Trwało to przez kilka sekund po zniknięciu pioruna. Później zapadła cisza. Dziesiątki istot z najmroczniejszych czeluści Piekła wpatrywało się w nastolatkę. Nawet dymiące zwłoki ulubieńca widowni zeszły na dalszy plan. Wzrok wszystkich utkwiony był w Scarlett. Nikt nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział.
Z jej poranionego ciała wyrastały skrzydła, nie anielskie ani nie takie jak u demonów, a przynajmniej nie w pełni. Kształtem przypominały te demonów, ale barwę miały śnieżnobiałą. Oczy Skye były jeszcze dziwniejsze. Białka miały kolor zakrzepłej krwi, ale z bliska można było dostrzec pewną anomalię. Już pomijając fakt, że taką barwę białek miały tylko dwie osoby - Chloe i sam Pan Piekła. Na środku gałki ocznej widniały dwa okręgi. Czarna źrenica otoczona złotą tęczówką.
Tylko dwie osoby zdawały się nie być zdumione. Alysanne i Lucyfer. Oni wpatrywali się w Scarlett z zachwytem i nadzieją.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro