Rozdział 12 cz.2
Scarlett od czasu pamiętnej nocy w tajemniczym pomieszczeniu w piwnicy willi Aloysa nie potrafiła wyrzucić z głowy obrazu martwego małżeństwa. Nie wiedziała, czemu ten widok tak nią wstrząsnął. Jasne, ciała były potwornie zmasakrowane, a ci ludzie musieli strasznie cierpieć przed śmiercią, ale nie to ją tak ruszyło. Ta sprawa nie dawała jej spokoju. Już widziała tych ludzi. Tylko gdzie?
- Co ty robisz, Skye?- odezwała się Kylie.
Scarlett zamrugała powiekami. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że lewitowała. Narysowała odpowiednią runę i w powolnym tempie opadła na ziemię. Tak bardzo się zamyśliła, że nawet nie zdawała sobie sprawy z runy, którą podświadomie musiała narysować. To było dziwne, nigdy wcześniej coś takiego się jej nie zdarzyło.
- Lewitowałam. Nawet tego nie zauważyłam- mruknęła przepraszająco, a potem wróciła do przygotowywania posiłku.
- Jesteś jakaś rozkojarzona. Co jest?
- Nic, a co miałoby być? Siedzimy sobie w willi w jakimś odludnym miejscu. Wiemy, że nasi rzekomi wybawcy coś knują, a w piwnicy znajduje się dziwne zwierciadło. I zapomniałam wspomnieć, że nasza szkoła spłonęła wraz z większą częścią uczniów. Czy to coś nadzwyczajnego?
- Dobra, to pytanie nie było odpowiednie. Czyli chodzi o Oxcross?
- Po części. Chodzi też o to, że nie chcę dalej ciągnąć tej farsy. Chcę odwiedzić rodzinę i z nimi zostać.
Śmierć Cartera uświadomiła jej jak bardzo zależy jej na rodzinie. Chciała po prostu przytulić rodziców i się wypłakać, jakkolwiek dziecinnie to by nie brzmiało, tak właśnie było.
- Rozumiem, ale cię potrzebujemy. Tutaj. Musimy wyjaśnić całą sprawę. Później już nie będziemy cię zatrzymywać. Umowa?
Skye przez chwilę się nad tym zastanawiała. Od niemal trzech tygodni nie dała żadnego znaku życia. W dodatku wieści o pożarze musiały dojść do ludzkiego świata. Musiała w jakiś sposób skontaktować się z rodzicami. Przecież musieli się strasznie martwić. Może nawet myśleli, że nie żyła. Ostatecznie postanowiła się zgodzić. Doprowadzi przedstawienie do końca. Przynajmniej kilka istnień może uratować.
- Umowa, tylko nie wspominaj o tym reszcie.
Mówiąc reszta miała na myśli Jake'a i Aleca. Nikt więcej nie był wtajemniczony. Pozostałe istoty żyły sobie w słodkiej niewiedzy.
- Zauważyłam, że ostatnio często spędzasz czas z Jake'iem- odezwała się Scarlett, chcąc zmienić temat. Ciemnowłosa posłała jej protekcjonalne spojrzenie, ale Skye nie zamierzała tak łatwo odpuścić.- Wróciliście do siebie?
- Nie, przecież mówiłam ci, dlaczego zerwaliśmy. On się nie zmienił, ani trochę, a sposób w jaki wprosił się do piwnicy, tylko mnie w tym utwierdza.
- No dobra. Może i jest trochę nadopiekuńczy oraz ma...- urwała na moment, szukając odpowiedniego słowa.- Niekonwencjonalne metody działania.
- Jest zaborczy, bywa strasznie zazdrosny i uważa mnie za swoją własność!
- O kim tak pięknie mówisz, słońce?- wtrącił się do rozmowy Sam. Wilkołak zawsze dorzucał, mówiąc do dziewczyn, skarbie, słońce albo kochana. Tak już miał i nikomu to jakoś specjalnie nie przeszkadzało, bo nie kryły się pod tym żadne podteksty. Sam wolał facetów.
- Zajmij się swoimi sprawami, a do cudzych się nie wtrącaj- syknęła podminowana Kylie. Temat Jake'a był dla niej wyjątkowo drażliwy.
- Właśnie to robię. Jak tak dalej pójdzie to zepsujecie obiad. Dlatego odejdź od tej kuchenki, skarbie. Ja się zajmę gotowaniem, a wy udawajcie, że mnie tutaj nie ma.
- Z przyjemnością. Nawet nie mam ochoty się z tobą w tej kwestii sprzeczać- odparła Kylie, a potem zwróciła się do Skye.- On myśli, że będę na każde jego zawołanie! Nie zapomnę o tym jak zrobił mi wielką scenę zazdrości przed przyjacielem! Póki mnie za tamto nie przeprosi, nie zamierzam być dla niego miła, a o powrocie do niego nawet nie wspomnę!
- A próbowałaś na to spojrzeć z innej strony? Na tę twoją przyjaźń. Może jednak miał powody?
- Nie broń go, Skye! To pieprzony idiota! W dodatku ten przyjaciel był gejem, na litość boską! Chciałam mu to powiedzieć, ale nie dopuścił mnie do słowa!
- Przestań się tak unosić, Kylie - po raz kolejny wtrącił się Sam.- Pragnę wspomnieć, że ten twój przyjaciel już nie żyje. Po co kłócić się o coś, co i tak już nie ma znaczenia?
- Miałeś zachowywać się jakby cię tu nie było. Pamiętasz, Sam?- syknęła Kylie, a wilkołak przewrócił oczami i zamilkł.- Więc teraz ja nie zamierzam dopuścić go do słowa na temat naszego powrotu do siebie. Koniec tematu. A ty, Skye, spotykałaś się z kimś w Oxcross?
- Nie, jedyną osobą, z którą się spotykałam od początku roku był Liam. Ale on jest człowiekiem i mnie zdradził.
- A co z twoim podobno bardzo gorącym związkiem z Mattem?- spytał Sam.
Scarlett westchnęła. Czemu, nawet jak Matt jest martwy, temat zawsze sprowadza się do jego osoby? Nawet zza grobu będzie ją prześladował do końca życia, jeśli dalej będzie jak do tej pory. Już wolałaby do końca szkoły spłacać przysługi temu palantowi. Wolałaby, żeby żył. Często odtwarzała w głowie ich ostatnią rozmowę, ale nie potrafiła powiedzieć o czym rozmawiali. Po wypiciu ponczu miała w głowie pustkę. Następnym wspomnieniem był zapach dymu i to jak się rozdzielili. Chciałaby wiedzieć o czym wtedy rozmawiali.
- Nigdy nie byliśmy w związku i do niczego między nami nie doszło.
- Byłem świadkiem czegoś innego- zaprotestował Sam.
- Opowiadaj- rzuciła Kylie, której od razu poprawił się nastrój. Sama nie chciała odpowiadać na niewygodne pytania, ale nie widziała żadnych przeciwwskazań, żeby zadawać je komuś innemu. Wielkie dzięki, pomyślała z sarkazmem.
Skye rzuciła mordercze spojrzenie wilkołakowi, którym się zbytnio nie przejął.
- Nie będę wchodził w szczegóły, ale w trakcie jednej z imprez Skye i Matt poszli do pustej sali i no cóż, było bardzo gorąco.
Nawet nie wiedział jak bardzo, mimowolnie pomyślała Scarlett za co szybko się skarciła. Tamten incydent to była pomyłka. Przecież nie mogła im powiedzieć, dlaczego to zrobiła i czego się dowiedziała. Sekret Matta nadal był dla niej wstrząsający. Jak ojciec mógł robić coś takiego swojemu dziecku?
- Nie wspomniałaś o tym- zauważyła z wyrzutem Kylie.
- Dobra, poprawka nie doszło między nami do niczego więcej. Tylko się całowaliśmy. A teraz koniec tematu.
- Wyglądało to inaczej- mruknął Sam.
- Koniec tematu. Może teraz ty, Sam, podzielisz się wiadomością, co robiłeś poza imprezą? I nie wmawiaj nam, że poszedłeś do toalety- odparowała Skye.
- Jeśli interesuje was moje bogate życie erotyczne, to chętnie wam o nim opowiem.
- Może lepiej nie.
- Tak myślałem. A teraz, moje kochane kelnereczki, zanieście moje arcydzieło na stół.
Sam z dumą wskazał na rządek talerzy na blacie.
- No już. Na co czekacie? Chyba, że chcecie mi podziękować.
- To był wolontariat- zauważyła Kylie.- Więc zachowaj się jak dobry i przede wszystkim skromny wolontariusz, czyli nie oczekuj podziękowań, bo ich nie dostaniesz. Jesteś beznadziejny w udawaniu, że ciebie tutaj nie ma.
- Zero wdzięczności- westchnął teatralnie Sam, biorąc jeden z talerzy i wyszedł.
Scarlett i Kylie zaczęły zanosić talerze, a później usiadły przy długim stole. Jednak nie dane im było skończyć posiłek.
- Pod rezydencją jest mutant- oznajmiła Daisy śmiertelnie poważnie ze strachem w oczach.- Zaraz tu wejdzie. Musimy natychmiast uciekać.
Po jadalni rozniosły się przekleństwa i nikt poza Samem nie miał ochoty jeść.
- No co?- spytał wilkołak, pochłaniając swoją porcję w niezwykle szybkim tempie.- W większej części to przygotowałem. Nie wiadomo, kiedy następnym razem zjem coś tak dobrego.
W czasie, gdy Sam był skupiony na posiłku, reszta wyglądała przez okna, aby na własne oczy ujrzeć niemalże mistyczne jak do tej pory zagrożenie. Skye dopiero po dłuższej chwili się to udało. Przepchnęła się przez niewielki tłum i ujrzała mężczyznę o oczach lśniących karmazynowym blaskiem, próbującego sforsować barierę ochronną.
- Co robimy?- spytała spanikowana, drobna wampirzyca.
- Och, czyżby zjawił się kolejny gość?- mruknął Aloys, spoglądając przez okno.- Może go wpuszczę.
- Nie!- rozniósł się krzyk kilku przestraszonych osób na raz.
Białowłosy przekrzywił lekko głowę i otaksował spojrzeniem byłych uczniów Oxcross. Potem wzruszył ramionami i zniknął w głębi swojej willi nucąc upiorną rymowankę.
- Może poszedłbyś go pilnować, co Jake?- zapytał Caleb.- Nie wiadomo, co temu dziwakowi przyjdzie do głowy.
Jake od razu, zdecydowanie zbyt szybko jak na niego, się zgodził i również zniknął w głębi ogromnej rezydencji.
- Plan jest taki- odezwała się Daisy.- Dzielimy się na mniejsze grupy i wychodzimy z willi różnymi wyjściami. Następnie każda grupa teleportuje się na najbliższą stację benzynową, a tam kradniemy auta i jedziemy w stronę Gulltown.
- Mamy tutaj demokrację- zauważył Alec.- Nie możesz dyktować planu.
- Masz lepszy pomysł?
- Właściwie to nie, ale zagłosujmy. Czy ma ktoś coś przeciwko planowi Daisy?
Scarlett gorączkowo zastanawiała się, co zrobić. Jak mogli zdemaskować Daisy i Caleba? Dlaczego ci dwoje tak bardzo chcieli dotrzeć do Gulltown? Wymówka o przesłanej myśli nie była prawdziwa.
Skye najchętniej wróciłaby do domu, ale miała umowę. Podróż wykluczyłaby szansę skontaktowania się z rodziną. Z drugiej strony pod willą czatował mutant. Czy mieli inne wyjście?
- Skoro nikt nie ma nic przeciwko idziemy do wyjścia- oznajmiła Daisy, a do jadalni wbiegł Jake.
- Ja mam coś przeciwko. Bardzo dużo. Od początku byliście enigmatyczni i zachowywaliście się dość podejrzanie. Wasze kłamstwa nie są wiarygodne.
Alec posłał Jake'owi wymowne spojrzenie, a potem pokręcił głową.
- Koniec gry, Alec. To ty od początku podburzałeś nas przeciwko "bohaterom", a teraz nabrałeś wody w usta? A może jednak jesteś po ich stronie? Może jesteś częścią ich spisku?
- Zwariowałeś?!- oburzył się blondyn.
- A możecie nie robić sceny, kiedy próbuje się tu wedrzeć mutant?! Mogę używać magii przez jakiś czas, ale niezbyt długo. Musimy uciekać!
- No to się przyznajcie- zaproponował Jake.- Powiedzcie po raz pierwszy, do cholery, prawdę!
- Uratowaliśmy was i od początku byliśmy z wami szczerzy, a wy tak nam się odpłacacie?!- wybuchnął Caleb.- Musimy uciekać! W przeciwnym razie ten mutant nas wszystkich zabije!
Do pomieszczenia wszedł Aloys.
- Jaki mutant?- spytał białowłosy beztrosko jakby w ogóle nie słyszał kłótni.
- Aloys ma rację. To nie jest mutant- odezwała się czarnowłosa dziewczyna, która przeważnie milczała i tylko słuchała, co się działo wokół.- To zwykła iluzja. Te lśniące karmazynowym blaskiem oczy. W dodatku on nie ma macek wyrastających z pleców.
- Ten zakaz teleportacji też był kłamstwem- wtrąciła Skye.- Usłyszałam rozmowę naszych rzekomych wybawców.
Daisy wymieniła spanikowane spojrzenie z Calebem.
- Po co to wszystko?
W oczach Daisy pojawiło się coś dziwnego, coś na kształt czystego obłędu, szaleństwa. W jej oczach pojawiły się złociste płomienie.
- Chcieliśmy was uratować! Chcieliśmy wam dać szansę żyć w świecie pozbawionym zła! Gulltown jest takim spokojnym miastem! Dzięki wam i wielu innym grupom moglibyście powiększyć szeregi Dzieci Światła!
Scarlett otworzyła szeroko oczy. Daisy i Caleb są Dziećmi Światła?! Oni naprawdę prowadzili ich do jakiegoś miasta chorych psychicznie piromantów?! Przecież to Dzieci Światła spaliły Oxcross! To oni pozbawili życia tysiące istot, a uratowali z tego maksymalnie kilkaset, co i tak było wątpliwe, a to wszystko zrobili po to, żeby powiększyć swoje szeregi. Wprost nie mogła w to uwierzyć. Jak ktokolwiek mógłby dokonać tyle zła?
- Ale skoro nie chcecie pomóc, to też nam nie przeszkodzicie! Dostąpicie zaszczytu oczyszczenia ze zła!- zapowiedziała Daisy, a w jej dłoniach pojawiły się płomienie o złocistej barwie.
Czarnowłosa zerwała się z miejsca i pobiegła do wyjścia, ale nie zdążyła przekroczyć nawet progu. W jej stronę jako pierwsze poleciały języki ognia. Dziewczyna zaczęła krzyczeć z bólu. Czarnowłosa pobiegła w stronę okna. Wyglądała jak żywa pochodnia, która po chwili skręciła sobie kark. Wyskoczyła przez okno. Później języki ognia dosięgły Jake'a, który również próbował uciec i robić uniki. Bezskutecznie. Zajął się ogniem, a jego ciało powoli zmieniało się w sczerniałą skorupę. Następnie płomienie chciały musnąć Aloysa, ale białowłosy tylko się zaśmiał i odskoczył zręcznie na bok. Skye po raz pierwszy przemknęło przez myśl, że może jednak on wcale nie był dziwny, a tylko takiego udawał.
Gdy języki ognia pomknęły w jej stronę, Scarlett zamarła. Ucieczka tylko odwlekała nieuniknione. Nie mogła odeprzeć ich ataków, ani użyć mocy, bo płomienie trawiły już ściany. W gardle drapało ją od dymu. W powietrzu unosił się swąd palonego ciała. Przez chwilę poczuła się tak jak w Oxcross podczas feralnego zakończenia balu. Przymknęła powieki, czekając na nieuniknione. Jednak zamiast chłodnych obięć śmierci, usłyszała trzask pękającej szyby. Ułamki rozprysły się na wszystkie strony.
Do pomieszczenia wleciała białowłosa demonica o paznokciach przypominających szpony i dużych, postrzępionych skrzydłach. To niemożliwe, pomyślała Skye. Przecież Meletos nie żyła! Nagle płomienie zaczęły znikać. Daisy z szokiem wymalowanym na twarzy rozglądała się na boki. Płomienie Caleba również powoli gasły.
- Dzieci Światła zawsze są takie pewne, do czasu aż spotkają kogoś, kto dysponuje podobną magią- zaśmiała się drwiąco demonica i z nieprawdopodobną prędkością podleciała do Daisy. Wbiła swoje szponiaste paznokcie w jej gałki oczne. Rozległ się krzyk. Meletos oblizała szpony z krwi, a potem użyła nieznanego Skye zaklęcia i Daisy eksplodowała. Kawałki mięsa, narządów i krwi rozprysły się na wszystkie strony.
Ułamek sekundy później demonica rozpruła brzuch Caleba i jednym sprawnym ruchem odcięła mu głowę. Na podłogę wyleciały wnętrzności, a głowa potoczyła się chwilę zanim nie zatrzymała się w miejscu.
- Scarlett, idziesz ze mną- oznajmiła Meletos.- Ktoś chce się z tobą widzieć, chociaż nie ukrywam, że wolałabym się odwdzięczyć za to, co ostatnio zrobiłaś.
Skye szybko narysowała w powietrzu runę teleportacji. Potem jeszcze jedną i znalazła się pod swoim domem. Panowała nieznośna cisza. Nie było smakowitych zapachów wydobywających się z kuchni. Za oknami nie zauważyła żadnego, nawet najmniejszego ruchu. Z mocno bijącym ze zdenerwowania sercem zapukała do drzwi. Odpowiedziała jej kompletna cisza. Zapukała po raz kolejny. Później zadzwoniła kilkukrotnie dzwonkiem. Nikt jej nie otworzył. W końcu narysowała na drzwiach odpowiednią runę. Drzwi ustąpiły bez przeszkód. Niestety w środku panowała cisza. Scarlett przeszła się po domu i nie znalazła niczego, co mogłoby jej powiedzieć, gdzie się udali jej rodzice albo czy w ogóle żyli. Na szczęście zwłok też nie znalazła.
W sąsiednich domach wszystko wyglądało identycznie. Żadnych zwłok, ani nawet najmniejszych śladów. Wszędzie panowała ta nienaturalna cisza. Nagle przerwał ją odgłos tłuczonego szkła. Skye kucnęła, chowając się za szafkami kuchennymi. Zdążyła ujrzeć wielkie czarne skrzydła demonicy i śnieżnobiałe włosy.
- Nie chowaj się, Scarlett, i tak cię znajdę- rzekła Meletos.
Skye narysowała w powietrzu runę teleportacji, a potem powtórzyła to kilkanaście razy. Teraz mnie nie znajdzie, pomyślała, ledwo trzymając się na nogach. Adrenalina ustąpiła miejsca zmęczeniu. Scarlett zemdlała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro