Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 cz.2

- Wiesz, że jeśli to wyjdzie na jaw, będę miał spore kłopoty. W dodatku... To dość radykalne działanie.

- Nie zaprzeczę. Działania Elieli doprowadziły mnie od ostateczności. To sprawa życia i śmieci!- rzekł Oliver, starając się podkreślić powagę sytuacji. Orwyle musiał mu pomóc i nie miał tutaj nic do gadania.

- W dosłownym znaczeniu. Tylko kto umrze, my czy oni?

- Nie dramatyzuj. Ryzyko jest nieodłącznym towarzyszem każdej słusznej sprawy.

- Tyle że to nie jest słuszna sprawa.

- Wiele aniołów mogłoby się w tej kwestii z tobą nie zgodzić. Nie zależy ci na Tael Bren?

- Oczywiście, że mi zależy, ale to nie jest wyjście.

- Kres się dla nich przesunął, chociaż ta ściana mgły była nieruchoma od tysięcy lat! To ty nie zauważasz ogromu sytuacji i zniszczeń, które będą jej skutkami?!

- No to mnie oświeć. Opowiedz o tych rzekomo tragicznych skutkach.

Oliver z trudem powstrzymywał się, żeby nie użyć ostatecznego argumentu. Nie chciał szantażować swojego szwagra, ale jeśli Orwyle go do tego zmusi, nie zawaha się. Tylko i wyłącznie przez wzgląd na Grace starał się nie pokłócić z nim na dobre.

- Pomyślałeś jak Tael Bren zniesie pełnię? Chyba nie chcesz, żeby wilkołaki w swojej naturalnej formie biegały po ulicach. Do tego dochodzi ogrom zniszczeń, jakich pod postacią wilków dokonają. Jeśli nic nie zrobimy, Tael Bren przestanie być nazywane miastem aniołów. Widziałeś Zamek Taelis, piękny plac o nazwie Dracarys... Chcesz, aby te unikalne budowle zostały skazane przez tak pozbawione szacunku istoty jak wilkołaki? Ponadto sytuacja nie wygląda na tymczasową jak twierdzi naczelna anielica. One się nie wyniosą po dobroci. Potrzebujesz jeszcze jakichś argumentów?

- Jak najbardziej, tych przeciwko- warknął Orwyle, tym samym podsycając złość Olivera.- Dajmy na przykład sumienie, moralność i prawo. To wszystko jest przeciwko tobie.

- Moje sumienie ma się znakomicie i nie widzi żadnych zastrzeżeń- zauważył z przekąsem anioł.

- Twoje sumienie jest spaczone przez rasistowskie ideologie.

Właśnie w tym momencie polubowne rozwiązanie wyszło z gry. Jak on śmiał tak mówić? Orwyle naprawdę niczego nie pojmował. Gdzie się podziały te wszystkie sentymentalne bzdury, które wmawiali mu rodzice? Rodzina jest po to, aby się wspierać i pomagać. No pewnie, ale tylko kiedy im jest to na rękę, pomyślał ze złością. Gdyby tylko mógł cofnąć czas, w życiu nie pozwoliłby, żeby jego siostra spotykała się z kimś takim. Niestety z podobnymi wnioskami spóźnił się pięć lat. Dokładnie tyle minęło od ślubu Grace i Orwyle'a.

- Jesteś tchórzem i boisz się nadstawić karku, co?

- Nie będę się wdawał w dyskusję na poziomie szkoły średniej. Nie zamierzam kiwnąć palcem w kierunku współudziału w zamachu. Przez twoje chore pomysły mogą zginąć tysiące niewinnych istot.

- Taki święty się zrobiłeś? Od kiedy? Z pewnością nie od czasu kawalerskiego... Może ślub z moją siostrą tak na ciebie podziałał.

- Naprawdę chcesz wyciągać tę sprawę w takiej sytuacji? Chcesz złamać Grace serce? To przecież twoja siostra.

- A ty jesteś moim szwagrem i co z tego? Jedna, jedyna prośba od pięciu lat i mi odmówiłeś. Jak myślisz, co by powiedziała twoja żona, gdyby usłyszała o skoku w bok?

Oliver oczami wyobraźni już widział te małe paciorkowate oczka zmrużone w wyrazie głębokiej nienawiści i zaciskające się pięści. Szkoda, że nie mógł zobaczyć tego na żywo. Bardzo żałował, że zdecydował zadzwonić, a nie odwiedzić go osobiście.

- Dobrze wiesz jak wyglądała tamta sytuacja. Sporo wypiłem i większości nie pamiętam, zwłaszcza tego.

- Jasne. Alkohol. Wymówka idealna na każdą okazję, w szczególności zdradę. Ale tą cycatą laskę, którą zastałem rano w twoim łóżku pamiętasz?

- Nigdy mi tego nie zapomnisz. To był największy błąd, jaki popełniłem, ale naprawdę tego nie pamiętam.

- Takie wymówki będziesz mógł wciskać Grace, jeśli nie zrobisz tego, o co cię grzecznie proszę. Dobrze się zastanów, Orwyle, bo drugiej szansy u mojej siostry nie dostaniesz.

- Jesteś popieprzony, Oliver. Mogę pójść na pewien kompromis. Nie powiem niczego głośno, ale mogę podszepnąć kilku wpływowym i zagorzałym terrorystom, co, gdzie i kiedy.

- Terrorystom?- spytał Oliver, powstrzymując chichot. Jego szwagier był ślepym idiotą.

- A jak to inaczej nazwać? Zamierzacie pozbyć się tysięcy wilkołaków, bo tak sobie ubzduraliście.

- Kiedyś mi za to podziękujesz.

- Nigdy bym tego nie zrobił. Ostrzegam, że jeśli do tego dojdzie...

Anioł przestał podtrzymywać połączenie. Nie zamierzał słuchać moralizujących kazań. Ostatecznie Orwyle się zgodził i tylko to było dla niego ważne. Znał konsekwencje planowanego czynu i nie zamierzał się wycofać. Trzeba było oczyścić miasto aniołów z nieczystości zwanych wilkołakami. Takie plugastwo nie mogło się zadomowić w mieście aniołów. Oliver minął bez słowa wymuszonych lokatorów. Niestety nadal u niego mieszkali, ale przynajmniej trzymali się ustaleń. Sprzątali dwa razy w tygodniu i gotowali trzy razy, kiedy miał taki kaprys. Czasami chłopak się stawiał, ale mądrzejsza od niego siostra zawsze w jakiś sposób stawiała go do pionu. Tylko dlatego nie wyrzucił ich jeszcze na bruk.

Oliver ubrał kurtkę i wyszedł prosto w objęcia chłodnego wiatru, który targał jego ubraniami. Szwagier prowadził kilka cieszących się popularnością pubów w Tael Bren. Przychodziło do nich mnóstwo wpływowych ludzi i w tym takich, którzy podzielali poglądy anioła. Jednak Oliver nie mógł stawiać wszystkiego na jedną kartę- zwłaszcza tak niepewną i kłótliwą, jaką był Orwyle. Musiał puścić informacje w obieg. Dlatego postanowił odwiedzić kasyno. W ostatnim czasie zaoszczędził trochę pieniędzy, a nawet została mu okrągła sumka po ostatniej wizycie w tym miejscu. Anioł wcale nie był hazardzistą, jak uparcie i niezmiennie twierdziła jego siostra. Grał tylko raz na jakiś czas i wcale nie ciągnęło go tam ponownie, kiedy opuszczał kasyno z mnóstwem pieniędzy lub z ich kompletnym brakiem. Zazwyczaj miał w tym jakiś cel. Nierzadko towarzyski. Obecnie udał się tam, żeby zdobyć zwolenników, a przecież nie będzie wchodził do kasyna i obserwował z boku jak grają. Po pierwsze to się mijało z celem odwiedzenia kasyna. Po drugie istoty stamtąd wyznawały jedną zasadę, która pozwalała zachować w tajemnicy ich wizyty w tamtym miejscu- grasz albo wypierdalasz. Wybór był oczywisty.

- Znowu chcesz przegrać?- rzucił jeden z zapalczywych graczy ze złośliwym uśmiechem, kiedy Oliver usiadł przy stoliku do pokera. Dobrze znał Warrena, który, nawisem mówiąc, był bardzo gruby. Musiał zajmować aż dwa krzesła przysunięte do siebie, żeby usiąść.

- Mógłbym cię zapytać o to samo. Ostatnio to ja przegrałem, ale dzisiaj może trafić na ciebie.

- Chciałbyś.

Anioł specjalnie przegrał pierwszą rundę. Musiał jakoś zachęcić swojego rozmówcę do dalszej gry, zwiększenia stawki i rozmowy.

- Obecnie chciałbym czegoś zupełnie innego. Ważniejszego. Co sądzisz o przymusowym przygarnięciu wilkołaków do naszych domów i mieszkań?

- Nawet mi o tym nie wspominaj. Trafiłem na bardzo krnąbrnych współlokatorów. Dobry jesteś- pokiwał głową jego rozmówca.

Oliver uśmiechnął się triumfująco, kiedy zgarnął wygrane żetony. Kolejną rundę dla odmiany zamierzał przegrać, żeby rozmówca nie stracił zainteresowania. Ich rozmowa będzie trwała tyle, ile gra.

- To święta prawda. Nie chciałbyś się ich pozbyć?

- Nawet nie wiesz jak bardzo. Niestety chroni ich Eliela. Wyrzucenie ich z domu jest nielegalne.

- Niestety, ale zawsze jest jakieś wyjście. Można uciec do mniej legalnych metod- zauważył Oliver, dostrzegając że tą rundę przegra. Wszystko szło po jego myśli.

- Jesteś dobrym przeciwnikiem. Gra z tobą zawsze jest zaskakująca. Tym razem wygrana jest moja- rzucił rozmówca, zbierając pokaźny stosik żetonów.

- Jesteś gotowy podnieść stawkę?

- Żeby więcej wygrać? Zawsze. Co masz na myśli?

- Przyjdź do hotelu Grand za tydzień to się przekonasz. Znajomych podzielających naszą opinię też zaproś. Miło się wygrywało, ale muszę iść dalej.

- Ty to potrafisz oskubać przeciwnika. Niech zgadnę, pozwoliłeś mi wcześniej wygrać, żeby podnieść stawkę i zgarnąć więcej forsy?- zgadnął anioł, a jego podwójny podbródek zafalował przy ochrypłym śmiechu.

- Dokładnie.

- Cwana z ciebie bestia, ale może i masz rację. Przyjdę do hotelu Grand.

- Zapewniam, że nie pożałujesz- odparł Oliver.

Przeprowadził podobne gry jeszcze kilka razy. Nie wszystkie ostatecznie udało mu się wygrać. Tak to już było w kasynie. W każdym razie udało mu się wyjść na plus. Kilka osób od razu zapewniło, że przyjdą, a inni oznajmili, że jeszcze się zastanowią. Dzięki pieniądzom, które wygrał będzie mógł sfinansować wynajęcie największego apartamentu w hotelu Grand w samym centrum Tael Bren. Kiedy wrócił do swojego domu, zastał siedzącego w salonie Mike'a.

- Co ty tutaj robisz?- zapytał zaskoczony Oliver, widząc znajomego, który rozsiadł się na kanapie i oglądał telewizję. Był pewien, że nie zapomniał o planowanej wizycie.

- Czekam na ciebie. To małe plugastwo mnie wpuściło. Jak ci poszło?

- Kasyno bez najmniejszych zastrzeżeń. Natomiast Orwyle się stawiał, ale finalnie się zgodził. Dodatkowo w kasynie zyskałem też trochę funduszy. Możemy sobie pozwolić na hotel Grand. A tobie jak poszło?

Poprzedniego dnia ustalili, że jeśli Oliver nie wygra w kasynie, zorganizują spotkanie w dużo tańszym hotelu o niższym standardzie i dalej od centrum. Na szczęście nie musieli tego robić.

- Świetne wieści- ucieszył się Mike.- Mi też poszło nieźle. Musiałem uruchomić kilka starych kontaktów, obiecać przysługi i też omal zmusić niektórych do wypełnienia tych starych, ale wiem, co planuje Eliela. Nie zamierza pozwolić, żeby wilkołaki przemieniły się podczas pełni w mieście. Trwają prace nad zabezpieczeniem terenu jakiegoś lasu w ludzkim świecie. Zamierzają wyczarować barierę na granicy lasu i w ten sposób wilkołaki będą według nich bezpieczne, bo przed końcem pełni nie będą mogły go opuścić. Nikt też nie będzie mógł tam wejść. Daje nam do idealną sposobność do zrealizowania naszego planu. Czas go dopracować.

- Prawda. Myślę, że dobrym pomysłem byłaby trucizna. Może nawet jakaś występująca naturalnie w środowisku, tyle że na masową skalę.

- Pewnie i tak się domyślą, że to wynik działania trucizny. Nie na co dzień znajduje się w lesie kilka tysięcy wilczych zwłok. Dlatego myślę, że możemy postawić na znaną, niemal wszędzie dostępną, łatwo wykrywalną truciznę. Nie sądzisz, że to dobry pomysł?

- Jest w porządku. Ale możemy też przyjąć inną taktykę. A gdyby dało się stworzyć truciznę, dzięki której wilkołaki umrą w różnym czasie? Nigdy nie tworzyłem trucizn i nie znam się na tym, ale możemy kogoś poszukać.

- Wtedy nie byłoby aż tak wyraźne, że ktoś maczał w tym palce. Jeśli znajdziemy odpowiednią osobę i o ile to jest możliwe, zgadzam się- rzucił Mike.

Oliver uśmiechnął się z satysfakcją. Dlatego właśnie lubił współpracować z Mike'iem. Nie był on ani trochę uparty, ale też nie był przesadnie zgodny. Zgadzał się o ile pomysł mu odpowiadał. Jeśli nie, mówił o tym od razu. Rozmowa z nim nigdy nie przybierała formy zażartej kłótni.

- Czyli musimy znaleźć kogoś, kto się na tym zna. Może wypijemy za tak szybkie porozumienie?- zaproponował Oliver, dobrze wiedząc, co zaraz powie jego znajomy. Zapyta się o szkocką, lecz anioł był na to przygotowany.

- Ale tylko jedną szklaneczkę. Masz szkocką?

- Znamy się nie od dziś. Zaraz wrócę.

Oliver poszedł do kuchni i wyjął whisky oraz szklanki. Następnie wrócił do salonu i wypełnił szklanki trunkiem. Zauważył uśmiech, który wpełzł na twarz znajomego, kiedy tylko zamoczył wargi w alkoholu.

- Czemu tylko jedną? Zwykle nie omijasz okazji, aby się napić dobrego trunku.

- Nie kuś mnie. Mamy jeszcze coś do załatwienia.

Anioł zastanawiał się czy o czymś przypadkiem nie zapomniał. Nic sobie nie przypominał.

- Serio? Co takiego?

- Rozmowę z wróżką- odpowiedział Mike, wypijając ostatnie krople whisky. Anioł popatrzył tęsknie w stronę prawie pełnej butelki.- Po spotkaniu z Pereą wrócimy opić sukces.

Oliver zmarszczył brwi. Rozmowa z najsłynniejszą wróżką w całym Tael Bren? Pierwszy raz o tym słyszał. Jej usługi były niezwykle kosztowne, a żeby dostać się do niej trzeba było czekać, co najmniej miesiąc. Uznał to za nieśmieszny żart ze strony kumpla. Jakie wielkie było jego zaskoczenie, gdy doszedł z Mike'iem pod oryginalny szyld z nieznanym mu, skomplikowanym symbolem. Miejsce to było znane w całym Tael Bren. Znajdowało się w Varalis, jednej z najpiękniejszych części miasta zamieszkiwanej przez rodowite anioły, przynajmniej do tej pory. Ta myśl ponownie wznieciła złość w Oliverze. Wilkołaki w Varalis? Czy istniało coś gorszego?

Mike zapukał do drzwi.

- Co ty robisz?- zapytał anioł, ale znajomy go zignorował. Zapukał ponownie, tym razem szybciej. Drzwi otworzyły się z pomocą magii. Wieszczka kryła się gdzieś w środku, w oparach czerwonej mgły. Oliver jak urzeczony wpatrywał się w opary. Było w nich coś pociągającego i kuszącego. Chciał tam wejść, ale zatrzymała go dłoń Mike'a.

Zapraszam do środka - usłyszał w głowie aksamitny kobiecy głos. Anioł znowu spróbował wejść do środka. Powstrzymał go przed tym Mike. Po raz kolejny.

- Cortes nas przysłał.

Mgła momentalnie zniknęła, a w progu pojawiła się dość młoda, atrakcyjna kobieta. Śliczny uśmiech na jej twarzy zastąpił grymas.

- W takim tempie Cortes rozpieprzy mi cały biznes w kilka tygodni. Przekażcie mu, żeby przestał rozpowiadać wszem i wobec o fałszywych wróżbach- westchnęła Perea, zapraszając ich gestem do środka.

- Fałszywych wróżbach?- spytał zaskoczony Oliver. Czy to znaczyło, że słynna wróżka była oszustką?

- To twój przyjaciel nic nie wie?- zwróciła się do Mike'a jasnowłosa.

- Nie zdążyłem mu o tym powiedzieć.

- O powodzie naszej wizyty również- mruknął Oliver.

- Pozwól, że wyjaśnię ci działanie mojej firmy. Na brak pieniędzy nie narzekam- zaczęła z dumą Perea. - Cortes załatwia mi informacje o klientach, a ja na ich podstawie przygotowuję wróżby. Jeśli ktoś się zjawi u mnie znienacka, mam kilka uniwersalnych wróżb. No wiecie, nadchodzi zło, mrok, czas wojny, coś czego nie widział świat i oczywiście jego koniec. Takie tam ogólniki do głębi wstrząsające klientelą, ale przynajmniej częściowo zgodne z prawdą. Bowiem świat dąży do zguby, a wszystko się kiedyś kończy. Możemy odwlekać koniec, ale on i tak kiedyś nastąpi.

Anioł oniemiały wpatrywał się w słynną wróżkę. Tyle aniołów do niej chodziło i darzyło ją zaufaniem, a każda z jej wróżb była tylko sprytnym kłamstwem.

- Omal nie zapomniałam o najważniejszym, czyli narkotyku w tej kolorowej mgiełce. Daje wręcz zniewalający efekt. Klienci nigdy się nie skarżą. Czyż nie jestem genialna?

I bardzo skromna, dorzucił w myślach Oliver.

- Tak, Pereo. Rzeczywiście masz głowę do interesów. Chcemy, żebyś mówiła o zgubie, jaką przyniosą wilkołaki Tael Bren. Inwentaryzacja twórcza należy do ciebie- odparł Mike.

- Oraz że można temu zapobiec, jeśli się przyjdzie do największego apartamentu hotelu Grand za tydzień- dodał Oliver.

- Jak wielka ma być skala tej przepowiedni?

- Jak największa.

- Świetnie. W takim razie należą się dwa tysiące- oznajmiła Perea z uśmiechem.

- Ile?!

Po krótkiej wymianie zdań Oliver wręczył fałszywej wróżce pieniądze. To on musiał zapłacić, bo Mike, rzecz jasna, był spłukany. Następnie wyszli z apartamentu Perei. Oliver ostatni raz rzucił okiem na fantazyjny szyld. Doszedł do smutnej, ale prawdziwej konkluzji.

Świat opierał się na kłamstwie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro